niedziela, 16 września 2018

David Seltzer „Omen”

Recenzja przedpremierowa

Doradca prezydenta Stanów Zjednoczonych, Jeremy Thorn, przybywa do szpitala, w którym jego żona Katherine właśnie wydała na świat ich dziecko. Na miejscu mężczyzna dowiaduje się, że jego potomek nie żyje i że w szpitalu znajduje się noworodek, którego matka zmarła w trakcie porodu i którego Thorn mógłby przygarnąć nie informując nikogo, że nie jest to jego biologiczny syn. Jeremy decyduje się na to przez wzgląd na żonę, jest bowiem przekonany, że jej psychika nie wytrzymałaby informacji o stracie dziecka. Thornowie dają chłopcu imię Damien, a gdy Jeremy zostaje mianowany amerykańskim ambasadorem w Wielkiej Brytanii przeprowadzają się ze Stanów Zjednoczonych do posiadłości na angielskiej prowincji Pereford. Żyją tam szczęśliwie do czasu czwartych urodzin Damiena. Jego niania popełnia wówczas samobójstwo i jest to dopiero początek tragedii zachodzących w otoczeniu najmłodszego członka rodziny Thornów. Chłopca, który może być dzieckiem samego Szatana, Antychrystem, który ma doprowadzić do upadku ludzkości.

W 1976 roku na ekrany kin wszedł głośny film Richarda Donnera pt. „Omen”, który okazał się jednym z najważniejszych horrorów satanistycznych w historii kina – stawia się go w jednym rzędzie z „Dzieckiem Rosemary” Romana Polańskiego i „Egzorcystą” Williama Friedkina. Właśnie popularność tego ostatniego skłoniła hollywoodzkich filmowców do szukania pomysłu na produkcję o Diable. W posłowiu do polskiego wydania swojej powieści „Omen”, David Seltzer mówi, że zadzwonił do niego jeden z producentów (być może sam Harvey Bernhard, producent „Omenu” w reżyserii Richarda Donnera) z pytaniem, czy ma w zanadrzu tego rodzaju opowieść. Seltzer przytaknął, choć nic takiego jeszcze nie wymyślił. Poszukał jednak inspiracji w Piśmie Świętym i już wkrótce przystąpił do pisania scenariusza, jak się okazało, ponadczasowego horroru. I powieści zawierającej lekko rozbudowaną wersję historii przygotowanej przez niego na potrzeby filmu. Książka pierwotnie została wydana dwa tygodnie przed premierą obrazu Donnera, stanowiąc część promocji tego filmowego przedsięwzięcia. Pierwsze polskie wydanie „Omenu” (rok 2018, co zakrawa na żart) przygotowało wydawnictwo Vesper, wzbogacając historię Davida Seltzera nastrojowymi grafikami Krzysztofa Wrońskiego, wspomnianym już krótkim posłowiem autora i dłuższym tekstem Mateusza Zimmermana streszczającym historię filmu i powieści pt. „Omen”.

Z powieściami pisanymi czy to równolegle ze scenariuszami filmowymi, czy na nich opartymi, zazwyczaj jest taki problem, że stanowią one suchy opis tego, co w nieporównanie lepszym stylu ukazano na ekranie. Owszem, bardzo rzadko zdarza się, że książka jest słabsza od filmu, ale myślę, że ta zasada dotyczy produkcji powstałych na kanwie utworów literackich, a nie odwrotnie. W przypadku „Omenu” głównym projektem był film – to jego scenariusz David Seltzer miał napisać przede wszystkim, książka zaś powstała niejako przy okazji i została wcielona do kampanii reklamowej produkcji Richarda Donnera. Być może na nią David Seltzer także dostał zlecenie, tego nie wiem, ale nie ma wątpliwości, że jego głównym zadaniem było napisanie scenariusza „Omenu”, nie zaś książki. Pamiętamy, że dwie pozostałe sztandarowe pozycje horroru satanistycznego, „Dziecko Rosemary” i „Egzorcysta” także mają swoje książkowe odpowiedniki – w przypadku tej pierwszej jest to powieść Iry Levina, a tej drugiej powieść Williama Petera Blatty'ego, scenarzysty filmu, czyli analogicznie do Davida Seltzera. Książka tego ostatniego nie odniosła takiego sukcesu, jak wspomniane utwory Levina i Blatty'ego (o czym wspomina też Mateusz Ziemmerman w swoim posłowiu do polskiego wydania), w czym według mnie pewną rolę mógł odegrać fakt, że jako jedyna z tej trójcy nie została napisana jako swego rodzaju przystawka filmu. Bo przecież nie tylko ja mam świadomość, że tego rodzaju przedsięwzięcia zwykle nie dorównują swoim filmowym braciom (inna sprawa, że ekranowe wersje „Dziecka Rosemary” i „Egzorcysty” moim zdaniem też okazały się lepsze od książek, na kanwie których powstały). Tylko że po zestawieniu „Omenu” Davida Seltzera z „Dzieckiem Rosemary” Iry Levina i „Egzorcystą” Williama Petera Blatty'ego doszłam do wniosku, że poziom tej pierwszej powieści wcale nie jest niższy od poziomu tej trzeciej – tylko do tego drugiego utworu trochę jej brakuje. Mam zastrzeżenia do stylu Davida Seltzera, bo przebija z niego dziennikarska maniera, ta wspomniana już suchość, zdystansowanie autora od stworzonych przez niego bohaterów. Rzeczony dystans prawdopodobnie będzie udzielał się czytelnikowi, choć nie sądzę, żeby taką postawę przyjmował przez cały czas. Bo choć Seltzer nie jest tutaj wylewny, chociaż relacjonuje w sposób bardzo chłodny to nie wystarczy żeby pogrzebać tę opowieść. Ona broni się sama – owszem, miejscami los bohaterów może być nam kompletnie obojętny właśnie przez suchy warsztat autora, ale jeśli o mnie chodzi to taki nastój nie towarzyszył mi zbyt często (czuje się zwłaszcza napięcie). Co nie zmienia faktu, że opowieść ta mogła oddziaływać na mnie jeszcze silniej, dużo silniej, gdyby tylko Seltzer rozbudował swoje opisy i rzecz jasna tchnął w nie więcej emocji. Film według mnie wypada lepiej od książki dlatego, że filmowcy podeszli do tego w sposób dużo bardziej emocjonalny, również jeśli chodzi o budowanie złowrogiego klimatu, ale sama fabuła nie przedstawia się gorzej. Niektórzy mogą wręcz uznać, że pod tym kątem książka wypada lepiej, bo w powieści znajdujemy informacje, których film jest pozbawiony. Dla miłośników tego ostatniego pewnie nie lada gratką będzie odkrycie nowych faktów na temat postaci znanych im z arcydzieła Richarda Donnera (acz niektóre personalia zmieniono) i poznanie nowego wątku o charakterze spiskowym.

Jeremy Thorn to typ polityka w rzeczywistości praktycznie niespotykanego – człowieka majętnego, który bezinteresownie (nie pod publiczkę) dzieli się swoim bogactwem z ludźmi gorzej sytuowanymi: przekazuje potężne datki na rewitalizację biedniejszych dzielnic i na przedsięwzięcia użytku publicznego. I jest zdeklarowanym pacyfistą. Jego przodkowie dorobili się fortuny w branży zbrojeniowej, fortuny, którą on odziedziczył, po czym zamknął fabryki produkujące narzędzia zniszczenia i zajął się dużo bardziej chwalebnymi projektami. Za takowy uznać nie mogę oczywiście polityki, którą to z czasem Thorn się zajął, nie zapominając jednak o potrzebujących. Pozostał altruistą, co oczywiście dla mnie było zupełnie niewiarygodne, ale jakoś szczególnie mi to nie przeszkadzało. Miałam bowiem świadomość, że taki obraz Jeremy'ego Thorna jest koniecznością – Antychryst w zamyśle Seltzera miał wszak wyłonić się ze świata polityki, gdyby więc jego ojcem (nie biologicznym), człowiekiem, który jako jedyny może powstrzymać przepowiedzianą Apokalipsę, uczyniono typowego polityka, takiego jakich znamy ze smutnej rzeczywistości to istniałoby spore niebezpieczeństwo, że kibicowaliśmy potencjalnemu Antychrystowi, a nie mężczyźnie, który ma go powstrzymać:) Napisałam „potencjalnemu”, ale tak na dobrą sprawę czytając tę powieść nie ma się żadnych wątpliwości, że Damien Thorn jest dziecięciem Szatana, mającym doprowadzić ludzkość do upadku. W filmie jest to mniej oczywiste, tam można tłumaczyć to sobie w dwójnasób (aczkolwiek ja i tak zawsze obstawałam tylko przy jednej interpretacji), ale nie sądzę, żeby znalazł się jakikolwiek czytelnik książkowego „Omenu”, który tutaj dopuści do siebie możliwość inną od tej, że Damien jest synem samego Diabła. Jeremy Thorn, czemu w sumie trudno się dziwić, długo jednak będzie odrzucał tę prawdę, w przestrogach prześladującego go księdza doszukując się przejawów szaleństwa. David Seltzer, i chwała mu za to, przekazuje tutaj skrótową biografię owego księdza, której to w filmie „Omen” nie znajdziemy. Znacznie wzbogaca ona tę historię, bo tutaj wyłania się obraz szeroko zakrojonego spisku, którego najważniejszym, choć zupełnie tego nieświadomym, uczestnikiem jest czteroletni Damien Thorn. Ta nieświadomość chłopca, ta jego niewiedza na temat tego kim naprawdę jest, była dla mnie najbardziej przygnębiająca (oglądając film tak tego nie odbierałam, głównie przez bądź co bądź wspaniałą grę Harveya Stephensa). David Seltzer, co prawda niekoniecznie wprost, ale dawał do zrozumienia, że chłopiec w swoim mniemaniu jest niewinny, że nie zdaje sobie sprawy z niebezpieczeństwa, jakie niesie jego obecność na Ziemi, nie tylko ludziom z jego otoczenia, ale całej planecie. W książce mamy jeszcze wystąpienie publiczne Jeremy'ego, którego nie ma w filmie, ale z kolei w tym drugim jest mecz, którego nie znajdziemy w książce. Ponadto Seltzer więcej miejsca niż w swoim scenariuszu poświęcił tutaj Thornom i niektórym członkom ich służby (małżeństwu Hortonów i oczywiście legendarnej pani Baylock, którą to, ciekawostka, w powieści zbudował na zasadzie przeciwieństw charakteru i wyglądu, podczas gdy w filmie już sam wygląd niani budził niepokój), ich wzajemnym relacjom, ich portretom psychologicznym i faktom z ich przeszłości (to ostatnie nie dotyczy jednak Hortonów). Więcej uwagi zyskał też Haber Jennings, paparazzi, którego relacja z głową rodziny Thornów będzie nieco bardziej skomplikowana od tej, którą mogliśmy zaobserwować w filmie. Mowa o uczuciach, jakie fotograf będzie budził w tym altruistycznym polityku, uczuciach, zgoła odmiennych od tych zasugerowanym w dziele Richarda Donnera. I myślę, że każdemu długoletniemu miłośnikowi horroru taka zachęta jak informacja o rozszerzeniu niektórych składników zapewne bardzo dobrze im znanej fabuły (z filmu) w zupełności wystarczy. Pragnienie poznania nowych faktów będzie tak silne, że zwlekać z nabyciem tej publikacji najprawdopodobniej nie będą. I słusznie, choć uważam, że nie tylko dla tych nowych faktów warto sięgnąć po „Omen” Davida Seltzera – sposób budowania przez niego napięcia bardzo przypomina ten praktykowany przez Irę Levina. Krótko, acz treściwie; zwięźle, ale skutecznie. Raptowne uderzenia poprzedza konstruowanie pozornej tylko sielanki, idylli z której coraz to wyraźniej przebija czyste zło, które zalęgło się w pewnej rezydencji w Pereford, małej miejscowości niedaleko Londynu. Sama otoczka, sam klimat mógłby być zdecydowanie bardziej mroczny, mogłoby z tego emanować jeszcze większe zepsucie, jeszcze większa wrogość, gdyby tylko David Seltzer wylał na karty tej powieści więcej słów, ale do zbudowania odpowiedniego napięcia to wystarczy – przygniatać Seltzer mnie nie przygniatał, ale nie mogę powiedzieć, że wchłaniałam tę opowieść bez nieustannie towarzyszącej mi pewności, że będzie tylko gorzej. I bynajmniej nie brała się ona z moje znajomości filmu, bo zakładałam, że David Seltzer co nieco pozmieniał. Brałam nawet pod uwagę możliwość zmiany finału, ale spokojnie, nie zdradzę, czy tak się stało.

Filmowy „Omen” doczekał się trzech sequeli, remake'u, serialu oraz w sumie pięciu książek, z których to tylko pierwszą napisał scenarzysta pierwszego „Omenu” (autorem dwójki jest Joseph Howard, a trzech pozostałych Gordon McGill). I tak samo jak w przypadku filmu to ta pierwsza powieść cieszy się największym uznaniem fanów horroru. Teraz będą ją również mogli poznać osoby czytające tylko książki przełożone na język polski i jestem przekonana, że dla przynajmniej tych z nich, którzy kochają film Richarda Donnera, powieściowa wersja „Omenu” będzie pozycją obowiązkową, że nabędą ją tak szybko, jak tylko będą mogli. I chociaż uważam, że film jest lepszy to myślę, że każdy jego fan winien zapoznać się z tą publikacją. Jeśli już nie dla napięcia, jakie moim zdaniem wytworzył David Seltzer na kartach tego utworu to przynajmniej dla tych informacji, których nie znajdą w filmie. Nie tak znowu licznych, ale w mojej ocenie ważnych, bo dodających smaczku tej ponadczasowej opowieści.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz