W
miasteczku Giverny we Francji zostają odnalezione zwłoki
zamordowanego mężczyzny, chirurga okulisty Jerome'a Morvala. Sprawę
prowadzi inspektor Laurenc Serenac, który przed paroma miesiącami
został szefem komisariatu policji w Vernon. Szybko dowiaduje się
on, że za życia ofiara miała liczne kochanki, wśród których
mogła znajdować się miejscowa nauczycielka, mężatka Stephanie
Dupain. Serenac jest nią zauroczony, chociaż wie, że nie może jej
ufać. Kobieta w jakiś sposób jest zamieszana w sprawę, którą
właśnie prowadzi. Tak samo jak jedenastoletnie dziecko, którego
inspektor nie zna. Fanette Morelle mieszkająca w Giverny z samotnie
wychowującą ją matką i uczęszczająca do tutejszej szkoły
podstawowej, ma prawdziwy talent malarski. Każdą wolną chwilę
poświęca na malowanie obrazów, zwłaszcza teraz, gdy zbliża się
termin oddania prac w konkursie, który może otworzyć jej drzwi do
wielkiej kariery. W sprawę morderstwa Jerome'a Morvala zamieszana
jest jeszcze jedna kobieta, staruszka często spacerująca po
miasteczku i obserwująca głównych uczestników tej tragedii.
Kobieta mieszkająca w młynie des Chennevieres, z którego ma
doskonały widok na Giverny. Kobieta dobrze poinformowana, wiedząca
o sprawie aktualnie prowadzonej przez inspektora Serenaca więcej od
śledczych. Zdająca sobie sprawę nawet z tego, że śmierć Morvala
nie kończy tragicznych wydarzeń w Giverny, że będą kolejne,
którym nie sposób zapobiec.
Pierwotnie
wydana w 2011 roku, powieść „Czarne nenufary” pióra Francuza
Michela Bussiego, największego manipulanta z jakim w beletrystyce
dotychczas się spotkałam, została wprost obsypana różnymi
literackimi nagrodami (m.in. na festiwalu Villeneuve-lez-Avignon i
Prix Gustave Flaubert) i była najlepiej sprzedającą się francuską
powieścią detektywistyczną 2011 roku w swoim rodzimym kraju.
Zdziwiona bynajmniej tym nie jestem, ponieważ Bussi w tamtym okresie
miał już wyrobioną markę, wydał już kilka książek, które
odniosły spory sukces – przyniosły mu kilka nagród i zaskarbiły
niemałe grono wiernych czytelników. Ale nie bez znaczenia pewnie
były też wrażenia z lektury, którymi odbiorcy „Czarnych
nenufarów” dzielili się z innymi. W tym z ludźmi nieznającymi
jeszcze pisarstwa Michela Bussiego. Bo negatywnych recenzji tej
książki nie znajdziemy wiele, czym również zaskoczona nie jestem.
Michel
Bussi dołączył do grona moich ulubionych pisarzy stosunkowo
niedawno. Zapoznałam się już z jego „Nigdy nie zapomnieć”,
„Mama kłamie”, „Czas jest mordercą”, „Mówili, że jest piękna” i właśnie „Czarnymi nenufarami”. Książką, która
pozostawiła mnie w głębokim wzruszeniu, wcześniej mocno uderzając
w twarz, a jeszcze wcześniej silnie angażując w iście tajemniczą
sprawę kryminalną toczącą się w malowniczym miasteczku Giverny.
W azylu Claude'a Moneta, malarza impresjonisty, który w czasie, gdy
toczy się akcja „Czarny nenufarów” już nie żyje. Ale jego
duch jest obecny w każdym zakamarku tego miasteczka. Miasteczka
bynajmniej nie zacisznego, bo zalewanego przez tłumy turystów
zafascynowanych jego twórczością. I tutaj rodziła się jedyna
niedogodność, jaką odczuwałam podczas swojej przygody z tą
książką, jeden jedyny zgrzyt (jednego rodzaju, bo podawany we
fragmentach, dawkowany), który dla miłośników malarstwa, ze
szczególnym wskazaniem na artystyczny dobytek i biografię Claude'a
Moneta, mankamentem na pewno nie będzie. Właśnie to - opisy jego
obrazów oraz fakty z jego życia – przyjmowałam całkowicie
beznamiętnie. Odbierałam jak nudny wykład z historii, do
wysłuchania którego zostałam przymuszona. Zapytacie może: a kto
cię zmuszał? Otóż, Michel Bussi tym, o czym i jak rozprawiał
pomiędzy tymi zdecydowanie krótszymi obszarami poświęconymi
osobie Claude'a Moneta. Pisarz ów zwykł, że tak to ujmę,
programować czytelnika na początku swoich historii. Już wówczas
narzuca nam określoną perspektywę, którą oczywiście możemy
odrzucić i poszukać własnej, ale jeśli mu zaufamy, jeśli
wybierzemy zaproponowany przez niego sposób patrzenia na daną
opowieść to przez cały czas musimy być czujni. Jak to się mówi:
mieć oczy dookoła głowy, bo Bussi nie będzie nam mówił
wszystkiego. Czy w „Czarnych nenufarach” będzie kłamał,
oszukiwał, naginał fakty dla swoich potrzeb? Tak bym tego nie
nazwała. Nie w tym rzecz. Bussi roztacza przed nami historię,
której autentyczności (tj. w ramach świata przedstawionego utworu
nieopartego na faktach) kwestionować nie powinniśmy. Przebieg
śledztwa i romansu inspektora Laurenca Serenaca oraz wszystkich
pozostałych wątków poruszonych w „Czarnych nenufarach” to coś,
co w ogólnym zarysie będziemy brać na wiarę. Będziemy trwać w
przekonaniu, że Bussi w finale nie ucieknie się tutaj do tak
prostego zabiegu, jak informacja, że wszystko, z czym zapoznał nas
wcześniej istniało jedynie w umyśle jakiegoś szaleńca, że nie
rozegrało się w rzeczywistości, którą stworzył na kartach tego
dzieła. Ale czy na pewno? Czy trwanie w takim przekonaniu okaże się
słuszne? Czy naprawdę mądrze jest odrzucać możliwość takiego
ułatwienia sobie zadania przez Michela Bussiego? Tego nie zdradzę,
ale nie mam żadnych wątpliwości, że mało kto (jeśli w ogóle
ktoś) będzie skłaniał się ku temu, że wydarzenia, z którymi
się tutaj zapoznaje rozgrywają się jedynie w umyśle jakiejś
jednostki. Dobrze, ale jeśli już przyjmie się, że niniejsza
opowieść faktycznie toczy się w tym umownym świecie realnym to
trzeba będzie nielicho się natrudzić, żeby domyślić się o co
tutaj chodzi. „Czarne nenufary” na niby klasyczny kryminał –
ot, kolejny obraz wyimaginowanego policyjnego dochodzenia śladami
mordercy grasującego w małym miasteczku, powieść, która zaskoczy
nas co najwyżej tożsamością sprawcy. Ale to tylko pozory, bo jak
zostajemy poinformowani już na początku utworu w sprawę tę
zamieszane są trzy przedstawicielki płci pięknej, dla których,
jak przekonamy się później, trudno znaleźć miejsce w sprawie
morderstwa okulisty z Giverny. Ponadto ciężko w tym przypadku mówić
o klasycznym kryminale, bo w „Czarnych nenufarach” mamy dosyć
silnie rozbudowaną płaszczyznę obyczajową/dramatyczną oraz
romantyczną. I – uwaga, uwaga, cud nad cudami – ta druga
fascynowała mnie nie mniej od warstwy kryminalnej. Owszem, również
dlatego, że Bussi nie pozostawiał mi żadnych wątpliwości, że te
dwie płaszczyzny jakoś się ze sobą zazębiają i wytrwale acz
bezskutecznie szukałam tego związku. Ale muszę się przyznać, że
ponadto ten romans poruszył we mnie jakąś strunę. Strunę, której
aż do tej pory myślałam, że jestem pozbawiona. Tak, tak wzruszyła
mnie miłość dwojga ludzi, których drogi przecięły się na
skutek makabrycznej zbrodni dokonanej w malowniczym miasteczku
Giverny będącym swoistym pomnikiem malarza Claude'a Moneta.
Na
początku „Czarnych nenufarów” Michel Bussi pisze o trzech
kobietach: jedenastoletnia Fanette Morelle według niego jest z nich
wszystkich najzdolniejsza, trzydziestosześcioletnia Stephanie Dupain
jest oszałamiająco piękna i sprytna (femme fatale?), a ponad
osiemdziesięcioletnia bezimienna kobieta, częściowa narratorka
powieści jest diablo zdeterminowana i dużo wie o tamtych dwóch
uczestniczkach intrygi roztoczonej na kartach omawianego dzieła. O
innych postaciach zamieszanych w tę sprawę staruszka też wie
całkiem sporo. Jak sama stwierdza ludzi w jej wieku prawie nikt nie
zauważa, stanowią część tła, którym zwykle nie poświęca się
nawet przelotnego spojrzenia, a to znacznie ułatwia obserwowanie.
Może więc z niewielkiej odległości przyglądać się innym sama
nie będąc widziana. Może dostrzec to, co umyka uwadze innych,
nawet bezcenne fakty na temat zbrodni dokonanej w miasteczku, w
którym mieszka. Fakty, których nie znają nawet policjanci
pracujący nad tą sprawą. Więcej nawet: starsza kobieta często
spacerująca po Giverny wydaje się być jedyną osobą zdającą
sobie sprawę z tego jaką straszną machinę wprawiło w ruch
morderstwo majętnego chirurga okulisty, a nawet znającą tożsamość
sprawcy tego niewybaczalnego czynu. Dzieci mają ją za czarownicę,
ale czy można brać pod uwagę takie wyjaśnienie jej ogromnej
wiedzy na temat sprawy prowadzonej aktualnie przez inspektora
Laurenca Serenaca, szefa komisariatu policji w Vernon? O wiele
bardziej prawdopodobne wydaje się to, że morderstwa dopuścił się
nie kto inny jak ta staruszka. Tak, Michel Bussi daje nam powody do
takich przypuszczeń, ale nie rzuca podejrzenia wyłącznie na tę
postać. Serenac ma swojego podejrzanego, a czytelnik wkrótce będzie
ich miał co najmniej kilku. Nie wyłączając jedenastoletniego
dziecka, niezwykle utalentowanej dziewczynki, która stara się żyć
zgodnie z zasadą przekazaną jej przez pewnego bezdomnego, jej
tajemniczego przyjaciela i zarazem mentora, z zasadą, która każe
jej być egoistką skupioną wyłącznie na malarstwie. Temu, komu
uda się rozszyfrować koncepcję Bussiego, złożyć to wszystko w
logiczną całość zanim autor sam odpowie na zadane wcześniej
pytania, zanim rozwieje wszelkie wątpliwości, tej osobie należałoby
przyznać jakąś nagrodę za doskonałą dedukcję, bo trzeba
ogromnego talentu, by coś takiego przewidzieć. A najzabawniejsze
jest w tym to, że trik zastosowany przez Michela Bussiego nie jest
szczególnie wymyślny – powiedziałabym nawet, że jest dosyć
prosty, ale to wcale nie łagodzi jego siły rażenia. Wręcz
przeciwnie: jeszcze ją wzmaga. Ciężko oprzeć się pragnieniu
uderzenia się w czoło w reakcji na wyjaśnienie całej tej zagadki
przez autora „Czarnych nenufarów”. I trudno nie wyrzucać sobie
tego, że samemu nie wpadło się na coś tak oczywistego. Haha,
oczywistego dopiero jak Bussi to zdradzi...
W
wielu recenzjach „Czarnych nenufarów” można odnaleźć
informację, że styl obrany przez tego genialnego francuskiego
autora w tej konkretnej powieści ociera się o poezję i w sumie
trudno się z tym nie zgodzić. Michel Bussi jak zwykle operuje
krótkimi zdaniami, ale jeszcze nie spotkałam się z takim jego
tonem wypowiedzi. Bije z tego jakaś magia podszyta grozą (to w
ogóle na swój sposób straszna historia), ten język ma w sobie
liryczny wdzięk, choć utwór ten spisano prozą. I nie muszę chyba
dodawać, że wzmaga to doznania czytelnika płynące z lektury
omawianej powieści, że przez to człowiek czuje się jakby dryfował
po naprzemiennie spokojnym i wzburzonym morzu, jakby pływał po
świecie przedstawionym „Czarnych nenufarów”, ze strony na
stronę coraz bardziej zatracając się w tej znakomicie
skonstruowanej, niezwykle wciągającej fabule, w której... nie
wiadomo co z czym należy jeść. A ta niewiedza tylko wzmaga apetyt
na słowa skreślone przez tego niebanalnego francuskiego pisarza.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Jedna z moich ulubionych książek, od niej zaczęłam moja przygodę z czytaniem kryminałów 😊
OdpowiedzUsuń