Ipswich
w stanie Oregon, lato 1984 roku. Mieszkający na przedmieściu
piętnastoletni Davey Armstrong żywo interesuje się sprawami
kryminalnymi i teoriami spiskowymi, dlatego gdy po raz pierwszy
słyszy o seryjnym mordercy grasującym w okolicznych miastach wpada
w zachwyt. Zmieszany z obawą o bezpieczeństwo tutejszych
nastolatków, gdyż to przede wszystkim one padają ofiarami
tajemniczego mordercy. Davey szybko zaczyna podejrzewać, że sprawcą
jest jego sąsiad, policjant Wayne Mackey, ale kiedy przedstawia tę
teorię swoim najbliższym przyjaciołom, Dale'owi 'Woody'emu'
Woodworthowi, Tommy'emu 'Eatsowi' Eatonowi i Curtisowi Farraday'owi,
uznają oni, że wyobraźnia go poniosła. Zgadzają się jednak
pomóc mu w szpiegowaniu Mackey'a, podczas którego odnotowują
podejrzane zachowania sąsiada i znajdują dowody, według nich,
świadczące o jego winie.
„Summer
of 84” to drugi, po „Turbo Kid” (2015), pełnometrażowy film
Francois Simarda, Anouk Whissell i Yoanna-Karla Whissella –
kanadyjsko-amerykański teen thriller prawdopodobnie powstały
na fali popularności serialu „Stranger Things” i readaptacji „To”. Scenariusz „Summer of 84” autorstwa Matta Lesliego i
Stephena J. Smitha został nagrodzony na Cinepocalypse, festiwalu
filmowym w Chicago, a pierwszy pokaz filmu odbył się w styczniu
2018 roku na Sundance Film Festival.
Pewnego
dnia oglądam sobie program informacyjny i nagle po raz pierwszy
słyszę o „Summer of 84”. Króciutki opis fabuły natychmiast
każe mi wysnuć wniosek, że pomysłodawcy rzeczonej historii
naoglądali się „Niepokoju” D.J. Caruso. I rzeczywiście
podobieństwa są tak uderzające, że bardzo bym się zdziwiła,
gdyby się okazało, że twórcy omawianego obrazu nigdy tamtego
dzieła nie widzieli (prawdę powiedziawszy wątpię, żebym w to
uwierzyła). Francois Simard, Anouk Whissell i Yoann-Karl Whissell
nakręcili teen thriller, który przynajmniej dla mnie stanowi mieszankę
właśnie „Niepokoju”, „To” i „Stranger Things”. Jestem
prawie pewna, że dążono tutaj do osiągnięcia takiego klimatu,
jak w tych dwóch ostatnich z wymienionych przeze mnie obrazów i
muszę przyznać, że filmowcom udało się tchnąć w „Summer of
84” podobnego ducha. Innymi słowy, gdyby nie informacja głosząca
na początku filmu, że akcja rozgrywa się w latach 80-tych (i gdyby
nie tytuł, skoro już o tym mowa) to najpewniej nie domyśliłabym
się, że umiejscowiono ją w tej dekadzie. Owszem, wykluczyłabym
współczesność, ale tylko z powodu ubrań noszonych przez
bohaterów i wystrojów wnętrz, bo choć od plastiku trzymano się z
dala (i chwała filmowcom za to) to atmosfery, która przywodziłaby
mi na myśl kino grozy z lat 80-tych XX wieku, niestety, nie
wytworzono. Inaczej rzecz ujmując: uważam, że w takim klimacie
można spokojnie (bez kontrastów) utrzymywać thrillery i horrory, których akcja
rozgrywa się w obecnych czasach. I nie miałabym nic przeciwko temu,
żeby twórcy tego typu filmów częściej uderzali w taką estetykę.
Bo jest w tym mrok, jest ponurość, posępność generowana nawet w
pełnym świetle dziennym na idyllicznie się prezentującym
przedmieściu. Simard i rodzeństwo Whissellów pokazali tutaj coś,
z czego słynie choćby Stephen King – pod płaszczykiem
„małomiasteczkowej” sielskości ukryli zgniliznę, która trawi
to miejsce od wewnątrz. To znaczy nie tyle ukryli, bo patrząc na
całe to otoczenie autentycznie wyczuwa się czyste zło, być może
jakiegoś potwora brukającego to zaciszne miejsce już samą swoją
obecnością. Scenarzyści potęgują to wrażenie przemyśleniami
głównego bohatera, piętnastoletniego Davey'a Armstronga, w którego
w dobrym stylu wcielił się Graham Verchere (partnerowali mu równie
przekonujący Caleb Emery, Judah Lewis, Cory Gruter-Andrew i Tiera
Skovbye). Chłopak już na początku „Summer of 84” informuje
widzów, że to, co widać na pierwszy rzut oka wcale nie
odzwierciedla prawdy, bo ludzie zwykli nakładać maski, pod którymi
skrywają swoje odrażające twarze (chodzi o ich wnętrze, nie
zewnętrze), że nie wiemy jakie okropieństwa na co dzień
rozgrywają się w domach naszych sąsiadów. Davey nabiera
przekonania, że najbrudniejsze sekrety na tym pozornie idyllicznym
przedmieściu w Oregonie ma jego sąsiad, policjant Wayne Mackey
(niezła kreacja Richa Sommera). Tak samo jak Kale z „Niepokoju”
D.J. Caruso nastolatek podejrzewa, że mężczyzna jest seryjnym
mordercą i tak jak Kale przystępuję do obserwowania go. Nabiera
zwyczaju patrzenia przez lornetkę na jego dom, śledzenia go wraz z
trzema przyjaciółmi, a nawet wdzierania się na jego posesję
między innymi w celu przeprowadzania poszukiwań dowodów
świadczących o jego winie. Wiele z tego aż nazbyt mocno kojarzy
się z „Niepokojem”, naprawdę przydałoby się więcej inwencji,
bo nie mogłam oprzeć się poczuciu obcowania z bezczelną kalką
rzeczonego teen thrillera Caruso. A gdy jeden z chłopców w pewnym
momencie rzucił pomysł włamania się do garażu Mackey'a
pomyślałam: „I co dalej? Davey dostanie w końcu areszt domowy?”
UWAGA SPOILER I mocno się nie pomyliłam - tyle że wyrok
wydali jego rodzice, a nie sąd KONIEC SPOILERA. Bez względu
na to, jak ten wątek się skończył rzecz już się dokonała –
kolejne mocne skojarzenie z „Niepokojem” już się we mnie
narodziło. A teraz kluczowe pytanie: czy wszystkie te podobieństwa
do filmu Caruso przeszkadzały mi tak bardzo, że nie potrafiłam
czerpać z seansu „Summer of 84” żadnej przyjemności? Otóż
nie.
Mam
za sobą tyle projekcji „Niepokoju” D.J. Caruso, że kogo jak
kogo, ale akurat mnie nie powinno nużyć obcowanie z motywem
nastolatka szpiegującego swojego sąsiada, bo gdyby tak było to nie
wracałabym tak często do tamtej produkcji. Oczywiście, lekko mnie
irytowało takie bezczelne wręcz kopiowanie (bo chyba nikt mnie nie
przekona, że nie czerpano tutaj z „Niepokoju”), ale nudzić na
pewno się nie nudziłam. „Summer of 84” ma w sobie pewien urok,
który działa niemal hipnotycznie, ma w sobie czar, powab, kuszącą
stylowość, która według mnie bynajmniej nie zasadza się na
rzekomym odzwierciedleniu klimatu kina grozy lat 80-tych XX wieku.
Już prędzej na tym, co też według mnie zaczerpnięto ze „Stranger
Things”, a mianowicie na zmiksowaniu grozy z dowcipem. Jak to
często w thrillerach i horrorach z młodocianymi bohaterami bywa,
protagoniści „Summer of 84” mają swój własny świat, którego
nie dzielą z dorosłymi. Davey i jego najbliżsi przyjaciele płci
męskiej jedną nogą są jeszcze w dziecięcym światku, w świecie
fantazji, beztroskich zabaw i wielkich marzeń, a drugą tkwią już
w rzeczywistości ludzi dorosłych, co twórcy „Summer of 84”
akcentują poprzez między innymi ich zainteresowanie erotyką,
opiekę nad matką nadużywającą alkoholu i świadomość, że żyją
w świecie pełnym różnego rodzaju zagrożeń, że wcale nie są
tak bezpieczni, jak zapewne wydawało im się jeszcze parę lat temu.
Nie można oprzeć się wrażeniu, że szpiegowanie sąsiada, którego
podejrzewają o zamordowanie kilkunastu osób, traktują jak zwykłą
zabawę (no może z wyjątkiem Davey'a) wakacyjną rozrywkę, którą
to przerywają ilekroć (chwilowo) nadarzy się okazja do wypełnienia
wolnego czasu czymś innym. Nawet Davey, chłopak mający najmniej
wątpliwości (można chyba nawet powiedzieć, że żadnych), co do
winy Mackey'a chętnie odrywa się na jakiś czas od swojej misji
zdekonspirowania sąsiada, bo on właśnie tak to traktuje: jak
wielką misję, sprawę, od której zależy życie niewinnych istot.
I jeśli ma rację, jeśli jego sąsiad faktycznie jest seryjnym
mordercą, to trudno dziwić się, że tak do tego podchodzi. Ale
twórcy raz po raz przypominają nam, że Davey jest tylko dzieckiem,
dorastającym chłopcem, którego głowę zaprzątają też inne
myśli, na przykład o dziewczynie z sąsiedztwa, w której się
podkochuje. Człowiek dorosły pewnie nie potrafiłyby nawet na
chwilę zapomnieć o tym, że może mieszkać w sąsiedztwie
wielokrotnego mordercy, niestrudzenie dążyłby do zdemaskowania
oprawcy, nic nie byłoby w stanie odciągnąć jego uwagi od tego
zadania, ale „Summer of 84” w roli detektywów amatorów stawia
nastolatków, którzy z jednej strony bardzo chcą dorosnąć, ale z
drugiej nie potrafią jeszcze rozstać się ze swoimi beztroskimi
zabawami. Twórcom omawianego filmu doskonale udało się oddać tę
magię dzieciństwa, to swego rodzaju przywiązania dorastających
bohaterów do świata, który jest im dobrze znany i jednocześnie
podążania za nowym dla nich zewem dorosłości. I co jeszcze
ważniejsze twórcy wykazali się niemałym wyczuciem napięcia –
emocję tę dawkowano niemalże po mistrzowsku (również dzięki
wspaniałej ścieżce dźwiękowej), co nie było łatwe w przypadku
tak przewidywalnego scenariusza. No dobrze, jedno uderzenie pod
koniec „Summer of 84” nielicho mną wstrząsnęło. Nie
spodziewałam się tego, ale nie dlatego tak mnie to poruszyło.
UWAGA SPOILER Byłam pewna, że żaden z czołowych bohaterów
filmu nie umrze, a zginął akurat ten chłopak, którego polubiłam
najbardziej KONIEC SPOILERA.
„Summer
of 84” Francois Simarda, Anouk Whissell i Yoanna-Karla Whissella
będę wspominać dosyć ciepło, pomimo przekonania, że jego twórcy
ochoczo czerpali z dzieł innych artystów, że inwencji to
praktycznie nie ma w tym filmie za grosz. Ale choć wolałabym, żeby
dali więcej od siebie, żeby wymyślili coś swojego, to nie
potrafię się na nich gniewać. Nie należę do osób poszukujących
w kinie innowacyjnych rozwiązań, oryginalność nie jest dla mnie
szczególnie ważna, nie miałam więc większych trudności w
odnalezieniu się w tej (chyba można to tak nazwać) powtórce z
rozrywki. W czym pomocni okazali się też sympatyczni protagoniści
oraz całkiem mroczny klimacik. I według mnie godna pochwały
żonglerka emocjonalnym napięciem. Polecam więc gorąco tym
miłośnikom teen thrillerów, którzy nie szukają
oryginalnych pozycji filmowych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz