poniedziałek, 16 marca 2020

Caroline Mitchell „Prawda i kłamstwa”


Komisarz londyńskiej policji terytorialnej, Amy Winter, otrzymuje list od Lillian Grimes, seryjnej morderczyni lata temu skazanej na dożywotnie więzienie, która twierdzi, że jest jej biologiczną matką. W wieku czterech lat Amy została adaptowana przez prowadzącego ich sprawę, nieżyjącego już nadkomisarza Roberta Wintera i jego żonę Florę, ale z czasem wyparła z pamięci swoje poprzednie życie. Teraz traumatyczne wspomnienia powracają, a Amy robi wszystko, by jej koledzy z pracy nie dowiedzieli się, skąd tak naprawdę pochodzi. Zostaje jednak zmuszona do częstych kontaktów z Lillian, ponieważ kobieta obiecuje jej wskazać miejsca pochówku trzech dotychczas nieodnalezionych ofiar, jak utrzymuje, swojego męża. Lillian cały czas bowiem upiera się przy tym, że nie popełniła żadnej z licznych zbrodni, które jej przypisano, że nie brała udziału w potwornym procederze Jacka Grimesa. Amy nie wierzy w te zapewnienia i daje to jasno do zrozumienia swojej biologicznej matce. Nie zamierza jednak odrzucać jej oferty. Lillian z kolei ani myśli tak po prostu nakierować ją na zwłoki trzech z ofiar Grimesów. Chce czegoś w zamian.

Caroline Mitchell jest pochodzącą z Irlandii, obecnie mieszkającą w Essex, pisarką specjalizującą się w thrillerach policyjnych i psychologicznych oraz byłą detektyw Criminal Investigation Department (CID) zajmującą się sprawami związanymi z przemocą domową i poważnymi przestępstwami seksualnymi. „Prawda i kłamstwa” (oryg. „Truth and Lies”, światowa premiera: 2018 rok) to druga, po „Milczącej ofierze”, wydana w Polsce powieść Mitchell (jej bibliografia jest jednak dużo obszerniejsza), będąca pierwszą częścią zaplanowanego cyklu z komisarz Amy Winter. Drugi tom, „The Secret Child”, swoją światową premierę miał w roku 2019. Prawa do filmowej wersji „Prawdy i kłamstw”, numeru jeden na liście bestsellerów „The New York Timesa”, zostały już sprzedane.

Caroline Mitchell, mówiąc o inspiracji do „Prawdy i kłamstw”, wymienia między innymi sprawy Freda i Rosemary West oraz Iana Brady'ego i Myry Hindley, nazywanych „Mordercami z wrzosowisk”, ale mnie osobiście „Bestie z Brentwood” przypominały Paula Bernardo i Karlę Homolkę. „Bestiami z Brentwood” w „Prawdzie i kłamstwach” nazwano Jacka i Lillian Grimesów, seryjnych morderców schwytanych w 1987 roku – mężczyzna zmarł niedługo potem, a jego żona trafiła do więzienia dla kobiet, w którym zgodnie z wolą sądu, miała dożyć swoich dni. Grimesowie mieli czwórkę dzieci, Sally-Ann, Mandy, Damiena i najmłodszą Poppy, która miała zaledwie cztery latka, gdy jej rodzice trafili w ręce w policji. Ona natomiast została adoptowana przez prowadzącego tę sprawę nadkomisarza Roberta Wintera i jego żonę Florę, którzy dali jej imię Amy. Teraz, lata później, Amy Winter jest szanowaną policjantką, detektyw kierującą specjalną grupą zajmującą się najgłośniejszymi sprawami kryminalnymi, pozostającą w przyjacielskich stosunkach ze swoją bezpośrednią przełożoną, nadkomisarz Hazel Pike. Prawą ręką Amy jest komisarz Patrick „Paddy” Byrne. Ofiara przemocy domowej, człowiek maltretowany przez swoją cierpiącą na agorafobię żonę, znajdujący pocieszanie w ramionach innej kobiety, którą szczerze kocha. Powieści Caroline Mitchell są doceniane przede wszystkim za przybliżanie czytelnikom „prawdziwej pracy policyjnej”. To znaczy, w twórczości Mitchell, znajdujemy wiarygodniejsze obrazy pracy brytyjskich organów ścigania od tych zwykle ukazywanych w głośnych serialach i filmach kryminalnych, aczkolwiek trzeba zaznaczyć, że pisarka nadaje im takiej dynamiki, jakiej raczej rzadko doświadczają autentyczni detektywi policyjni. Jednak tym, co najbardziej ujęło mnie w „Prawdzie i kłamstwach” było empatyczne podejście Mitchell do ofiar między innymi przemocy domowej, którymi notabene zajmowała się pracując w CID. I najwyraźniej była w tym dobra, bo ktoś, kto ma w sobie tyle współczucia i zrozumienia dla ofiar wydaje się jak najbardziej odpowiednią osobą do kontaktów z nimi. Z drugiej strony wyobrażam sobie, że dla kogoś tak empatycznego, jak Mitchell to mogło być trudne. Autorka „Prawdy i kłamstw” w swojej poprzedniej pracy stykała się z ogromnym cierpieniem i niesprawiedliwością, których wyraz teraz daje w swoich poczytnych książkach. W „Prawdzie i kłamstwach” nader dobitnie, bo czy można wyobrazić sobie większą gehennę od tej, jaką w dzieciństwie przeżyła główna bohaterka tego utworu oraz inne ofiary tzw. „Bestii z Brentwood”? W sumie tak, bo granica krzywd jakie człowiek jest w stanie wyrządzić drugiemu człowiekowi zdaje się nie istnieć. Kiedy już myślimy, że większych cierpień komuś przysporzyć się już nie da, to słyszymy o zbrodniarzu, który poszedł jeszcze dalej. A więc tak, przychodzą mi na myśl czyny potworniejsze od tych, których dopuszczali się stworzeni na potrzeby tej książki Jack i Lillian Grimesowie. Prawdopodobnie oboje, bo choć pewnie czytelnik będzie skłaniał się ku współodpowiedzialności Lillian, to możliwe, że nie będzie zupełnie wolny od wątpliwości. Caroline Mitchell z czasem objaśni tę kwestię (i to nie, jak można się tego spodziewać, pod koniec powieści, tylko dużo wcześniej), ale szczerze mówiąc nie była ona dla mnie najbardziej paląca. Silniej zajmowała mnie krzywda doznana kiedyś i cierpienia przeżywane w umownej rzeczywistości. Zacznijmy od drugoplanowej postaci, funkcjonariusza Paddy'ego, maltretowanego przez własną żonę. Mitchell bardzo mi tutaj zaimponowała, bo w pewnym sensie poszła pod prąd. Od dłuższego już czasu nie mogę oprzeć się wrażeniu, że problem znęcania się żon nad swoimi mężami jest bagatelizowany w przestrzeni medialnej. O takich przypadkach rzadko się wspomina, a jeśli już to zaraz pojawiają się głosy, że to przecież marginalne przypadki, że to kobiety częściej są krzywdzone przez swoich mężów, więc... Wniosek z tego taki, że nie ma co zaprzątać sobie głowy jednostkowymi przypadkami. Caroline Mitchell wyraźnie jest osobą, która wychodzi ze słusznego założenia, że statystki nie mają, a przynajmniej nie powinny mieć, żadnego znaczenia, jeśli chodzi o sprawiedliwość. Ona tak samo należy się mężom maltretowanym przez żony, jak żonom maltretowanym przez mężów. Mitchell, jeśli o to chodzi, wprost nikogo krytyce tutaj nie poddaje, a wręcz pokazuje, że dla organów ścigania płeć ofiary nie ma żadnego znaczenia, ale trudno nie odczuć, jak „niedzisiejszy” jest to głos. Mężczyźni przeżywający to, co Paddy, istnieją, ale póki co to swego rodzaju temat tabu. Problem, który w przestrzeni medialnej jest prawie nieobecny (a przynajmniej w polskiej). Pragnę jednak uspokoić wszystkich tych, których zajmuje wyłącznie krzywda doznawana przez kobiety i dzieci, bo Mitchell absolutnie jej nie pomija. W „Prawdzie i kłamstwach” przemoc dotyka ludzi w różnym wieku i obojga płci. Wybiórczością ta kobieta z całą pewnością się nie charakteryzuje.

Ludzie udający, że nie widzą aktów niesprawiedliwości, są niemal tak samo źli jak ci, którzy się ich dopuszczają.”

Dzieje trzydziestoparoletniej Amy Winter w „Prawdzie i kłamstwach” są przetykane retrospekcjami, wspomnieniami z jej poprzedniego życia. Życia z seryjnymi mordercami, będącymi jej biologicznymi rodzicami. Te przeskoki do lat 80-tych XX wieku... Cóż, ciężko przejść obok tego obojętnie. Obok trzęsącej się ze strachu czteroletniej dziewczynki, na oczach której właśnie ginie jej ukochana starsza siostra, Sally-Ann. Najbliższa jej osoba, jedyna, która naprawdę o nią dbała. Zabija ją ich własny ojciec, Jack Grimes, a matka... Caroline Mitchell wprowadza co prawda możliwość, że ona również jest tutaj ofiarą, ale daje też do zrozumienia, że jest taką samą psychopatką, jak jej mąż. Albo nawet większą. W każdym razie na ostateczne rozstrzygnięcie tej kwestii trzeba trochę poczekać. Co nie znaczy, że wcześniej żadne istotne informacje o tej kobiecie nie zostaną obnażone. Najważniejsza to ta, że komisarz londyńskiej policji, główna bohaterka „Prawdy i kłamstw”, to jej najmłodsza córka. To właśnie jej oczyma (choć narracja jest trzecioosobowa) będziemy śledzić potworne wydarzenia, jakie rozegrały się w latach 80-tych w domu Grimesów. Czteroletnia Poppy to nasza Amy, kobieta, która po śmierci swojego adopcyjnego ojca i zarazem mentora, nadkomisarza Roberta Wintera, zostaje skonfrontowana ze wstrząsającą prawdą o swoich korzeniach. Dostaje list od przebywającej w wiezieniu, osławionej Lillian Grimes. W powszechnym mniemaniu seryjnej morderczyni, która wciąż zarzeka się, że nie brała udziału w zbrodniach popełnianych przez jej nieżyjącego już małżonka, Jacka. Amy wie swoje i bynajmniej nie zamierza zbliżać się do swojej rodzicielki bardziej niż to konieczne. Po wyciągnięciu od niej informacji na temat miejsc pochówku trzech dotychczas nieodnalezionych ofiar „Bestii z Brentwood” (albo tylko jednej z nich), Amy ma zamiar definitywnie zerwać z nią kontakt. Oprócz dławiącej świadomości, że jest córką seryjnych morderców, odrażających psychopatów, o których słyszała chyba cała Wielka Brytania, czołowa bohaterka „Prawdy i kłamstw” zderza się z realną perspektywą utraty szacunku kolegów po fachu, na który ciężko pracowała. A być może nawet utraty pracy. Amy traktuje to jak straszne piętno, z którym prawdę mówiąc ledwie sobie radzi. Boi się, że nosi w sobie ten sam defekt, który po prostu jeszcze się nie ujawnił, ale to może być tylko kwestią czasu. Mitchell na kartach „Prawdy i kłamstw” poddaje dosyć dogłębnej analizie nie tylko kwestię potencjalnego dziedziczenia psychopatii po rodzicach, ale także to, w jakim stopniu wczesne wychowanie człowieka wpływa na jego osobowość. Czy można całkowicie wykorzenić z wciąż młodziutkiej osoby złe nawyki wpojone jej przez biologicznych rodziców? I czy geny mają decydujące znaczenie? Czy to one w największym stopniu kształtują nas samych? Amy dopuszcza taką możliwość. Mitchell również, ale nie wygląda na to, żeby była ona jedną z wyznawczyń teorii, że każde dziecko musi być swego rodzaju kopią swoich biologicznym rodziców. Wychowanie, jakie odbierzemy później może zniwelować szkody wyrządzone wcześniej. Inna kwestia, czy Amy faktycznie odziedziczyła po rodzicach tyle, ile się obawia? Czy w ogóle można przejąć po rodzicach niekontrolowany pociąg do gwałcenia, torturowania i/lub zabijania ludzi? Caroline Mitchell stawia takie pytanie i nie pozostawia nas bez odpowiedzi. Niezupełnie satysfakcjonującej, bo i nie są to zagadnienia proste. Tutaj trudno generalizować – Mitchell z własnego doświadczenia wie, że każdy przypadek należy traktować jednostkowo, że tutaj nie ma twardych reguł. Psychologia człowieka to bardzo skomplikowana dziedzina – umysły ofiar w „Prawdzie i kłamstwach” są zdecydowanie bardziej złożone i mniej przewidywalne od umysłów morderców-celebrytów (o ich gwiazdorskim statusie Mitchell wspomina nie bez przekąsu). I nie muszę chyba dodawać, że wnikanie w umysły ofiar dostarcza dużo więcej emocji, bo i Mitchell zdecydowanie niżej się nad nimi pochyla. Z drugiej strony, gdyby poświęciła tyle samo uwagi psychopatycznym jednostkom, to myślę, że i tak nie wykrzesałaby ze mnie silniejszych emocji od tych, które ogarniały mnie podczas obcowanie z ich przerażonymi, zagubionymi, przeżywającymi niewyobrażalne katusze ciała i umysłu, ofiarami. Nie mogę jednak tego samego powiedzieć o płaszczyźnie stricte kryminalnej, o pracy policyjnej przedstawionej na kartach „Prawdy i kłamstw”. Śledztwo w sprawie porwania nastoletniej dziewczyny prowadzone przez komisarz Amy Winter jest mocno poszarpane. Mitchell przeplata je z dużo ciekawszymi, acz niezbyt oryginalnymi losami Grimesów: ich przeszłością i teraźniejszością, w której toczy się zagadkowa gra wszczęta przez Lillian Grimes. Gra, w którą ta skazana za liczne morderstwa kobieta wciąga swoją najmłodszą córkę, Amy Winter. Tymczasem sprawa porwania... Wprawdzie znajduje nieprzewidywalny finał (dzieje Grimesów też zamyka niemała niespodzianka), a przynajmniej mnie nie udało się przedwcześnie rozpracować tej sprawy, ale do tego momentu Mitchell traktuje to nazbyt pobieżnie. Ot, niedługie przerywniki, które momentami istotnie znacznie podnoszą napięcie, tyle że w perspektywie ofiary, nie zaś przedstawicieli organów ścigania, którzy starają się wyrwać ją z łap tajemniczego oprawcy i oczywiście schwytać delikwenta. Styl Caroline Mitchell też dla mnie najwygodniejszy nie był. Niezbyt rozbudowany, prosty, ale w sumie chociaż w sferze psychologicznej dostarczający pożądanych detali. Nawet najdrobniejszych szczególików, które wespół z tymi większymi tworzą zróżnicowane osobowości postaci napędzających akcję „Prawdy i kłamstw”. Aha, i gratuluję panu Mariuszowi Banachowiczowi, projektantowi klimatycznej okładki „Prawdy i kłamstw” w wydaniu Zysk i S-ka z roku 2020.

Caroline Mitchell jest wielką fanką prozy Stephena Kinga. Głównie za realistyczne, dokładnie scharakteryzowane postacie, które ten amerykański pisarz powołuje do życia w swoich utworach. Ale powiedziałabym, że w tej materii ona też całkiem dobrze się spisuje. Nie twierdzę, że dobija do poziomu Kinga, ale jej postacie też cechują się niepłytką charakterystyką. Analizą psychologiczną, tworzoną w oparciu o między innymi jej osobiste doświadczenia w zawodzie policjantki. „Prawda i kłamstwa” to thriller policyjny zmiksowany z thrillerem psychologicznym, który powinien zainteresować tych fanów gatunku, którzy szukają dość szczegółowych i przekonujących analiz psychologicznych ofiar różnego rodzaju przemocy. W mniejszym stopniu oprawców, ale i dla nich w takiej historii miejsca zabraknąć przecież nie mogło. Wprawdzie „Milczącą ofiarę”, pierwszą powieść tej autorki wydaną w Polsce, cenię bardziej, ale absolutnie nie żałuję, że zapoznałam się z między innymi komisarz Amy Winter. I czekam na polskojęzyczne wydanie tomu drugiego.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz