wtorek, 28 lipca 2020

Melanie Raabe „Prawda”


Przed siedmioma laty mąż nauczycielki Sarah Petersen, bogaty przedsiębiorca Philipp, zaginął w Ameryce Południowej podczas podróży służbowej. Teraz samotnie wychowująca ich ośmioletniego syna Leo, kobieta, dostaje informację o odnalezieniu jej męża. Mężczyzna żyje i wraca do Hamburga. A przynajmniej wszystkim wydaje się, że to Philipp. Wszystkim poza Sarah. Kobieta od początku nie ma wątpliwości, że ten nieznajomy człowiek podszywa się pod jej męża. Nie wie tylko w jakim celu. Kiedy szok mija, Sarah próbuje przekonać innych, że w jej domu tak naprawdę zamieszkał obcy mężczyzna, że nie jest on Philippem Petersenem, ale bez spodziewanego rezultatu. Obcy tymczasem konsekwentnie realizuje jakiś ukryty plan. Sarah może się tyko domyślać jego zamiarów, ale wie jedno: musi znaleźć sposób na zdemaskowanie intruza jeszcze zanim osiągnie on swój cel.

Urodzona w Jenie, dorastająca w Nadrenii Północnej-Westfalii, obecnie mieszkająca w Kolonii, Melanie Raabe studiowała nauki o mediach i literaturę w Bochum. Potem zajęła się dziennikarstwem, w wolnych chwilach pisząc książki. Jej debiutancka powieść, pierwotnie wydany w 2015 roku thriller „Pułapka” (oryg. „Die Falle”), zdobyła nagrodę Stuttgart Crime Fiction, a prawa do jej sfilmowania zostały sprzedane firmie TriStar Pictures. W kolejnym roku ukazała się „Prawda” (oryg. „Die Wahrheit”), a w roku 2018 „Der Schatten” (pol. „Cień”). W 2019 roku natomiast swoją premierę miała jej powieść „Die Wälder” - jedyna książka Melanie Raabe jeszcze niewydana w Polsce. Poza dziennikarstwem i powieściopisarstwem Raabe prowadzi działalność podcastową wraz ze swoją dziewczyną Laurą Kampf i promuje czytelnictwo z ramienia organizacji non-profit Stiftung Lesen.

Drugi powieściowy thriller niemieckiej autorki Melanie Raabe jest oparty na niewyświechtanym pomyśle intruza podszywającego się pod kogoś innego. Nie znaczy to jednak, że z podobnym motywem nie mogliśmy się już spotkać. Nie, nie w „Inwazji porywaczy ciał” Jacka Finneya, bo to jednak inny charakter. Mam na myśli „Oszukaną”, oparty na faktach film w reżyserii Clinta Eastwooda z Angeliną Jolie w roli głównej. Ten obraz miałam przed oczami we wstępnej fazie lektury „Prawdy” Melanie Raabe. Dziwiło mnie tylko podejście autorki. Założenie fabularne sprzyjało budowaniu nieufnego nastawienia tak do człowieka podającego się za Philippa Petersena, jak do głównej bohaterki, Sarah Petersen. Jedynej osoby przekonanej, że mężczyzna ów jest oszustem. Spodziewałam się, że Raabe raz będzie umacniać we mnie przekonanie, że z Ameryki Południowej wrócił Philipp Petersen, a jego żonie albo coś się pomieszało, albo ma jakiś konkretny cel w zarzucaniu mu oszustwa, że tak naprawdę to ona stara się, z premedytacją, oszukać innych. A innymi razy kwestionować jego tożsamość, narzucając mi tym przekonania Sarah. Jakież więc było moje zdziwienie, gdy dotarło do mnie, że autorka „Prawdy” nie ma zamiaru iść tą drogą. Że nie wykorzysta tak obiecującej szansy. Zamiast tego „rozpoczęła kampanię na rzecz Sarah”. To znaczy nie dawała mi najmniejszych powodów, by wątpić w to, że człowiek, który przyleciał z Ameryki Południowej nie jest tym, za kogo się podaje. Nie jest jej mężem, majętnym przedsiębiorcą Philippem Petersenem i ojcem ich ośmioletniego dziecka imieniem Leo. Rozdziały ujęte z perspektywy Sarah to jedno, ale na przyjęcie jej oglądu sytuacji jeszcze bardziej zapracowały krótsze i rzadsze fragmenty, których narratorem jest obcy. Z poczuciem paranoi mogłam się więc pożegnać? Tak myślałam, ale Raabe znowu - tym razem pozytywnie - mnie zaskoczyła. Początki nie były dla mnie łatwe. Również dlatego, że potrzebowałam czasu na przyzwyczajenie się do stylu, tak odmiennego od tego, jaki Raabe obierze w swojej późniejszej powieści, pamiętnym, mocno klimatycznym „Cieniu”. Warsztatowo „Prawdzie” bliżej do jej poprzedniej książki, „Pułapki”. Prosto, miejscami chaotycznie, czasami może nawet trochę naiwnie. Przesłodzonych momentów też, ku mojej udręce, trochę się w „Prawdzie” znalazło, ale po jakimś czasie nawet to przestało być dla mnie większą przeszkodą w angażowaniu się w burzliwe losy Sarah Petersen. Kobiety niezachowującej się całkowicie logicznie. Czasami wygląda to trochę tak, jakby działała na przekór sobie. Jakby robiła wszystko, co w jej mocy, by wspomóc swojego przeciwnika. Znajduje to jednak przekonujące (przynajmniej mnie) uzasadnienie. Jeśli postawić się w położeniu tej kobiety, trudno zarzucić Raabe jakieś większe niedopracowanie w tej materii. Poczynania Sarah owszem bywają nielogiczne, ale w tym braku logiki jest metoda. Bo jak Wy byście zareagowali na widok obcego człowieka, którego przedstawiono by Wam jako kogoś Wam bliskiego? Czy możecie być absolutnie pewni, że zgoła inaczej niż Sarah? Że od początku krzyczelibyście, że to oszust? Że nie pojechalibyście z nim do domu, gdybyście tak jak główna bohaterka „Prawdy” już wtedy mieli pewność, że to ktoś zupełnie Wam obcy? Może tak by było, ale z drugiej strony w takich hipotetycznych rozmyślaniach wypadałoby uwzględnić również ewentualny szok. Taki, jaki niewątpliwie ogarnął Sarah na widok uzurpatora. Kobieta nie reaguje adekwatnie do sytuacji, ponieważ najzwyczajniej w świecie nie jest w stanie. Jej umysł poniekąd odmawia posłuszeństwa. Nie może tego przetrawić. Tego niewiarygodnego odkrycia, że jej mąż nie jest jej mężem.

Minęło siedem lat odkąd główna bohatera i zarazem przewodnia narratorka Sarah Petersen po raz ostatni widziała swojego męża i ojca jej ośmioletniego już syna Leo. Syna, którego wychowała w pojedynkę, bo najwyraźniej od zaginięcia męża w Ameryce Południowej (Petersenowie mieszkają w Hamburgu) z nikim się nie związała. Co więcej, nawet nie zaczęła korzystać z pokaźnego majątku Philippa. Ona i jej syn zostali w ich dużym domu, ale przez wszystkie te lata utrzymywali się ze skromnej pensji nauczycielskiej Sarah. Wygląda więc na to, że wywodzącej się z uboższej rodziny Sarah nigdy nie zależało na pieniądzach męża, że wyszła za niego z miłości, a nie pobudek materialistycznych. Postawa tym bardziej godna podziwu, zważywszy na fakt, że od lat ma pełne prawo przejąć cały majątek męża. Wystarczy dopełnić formalności. Raczej nikt nie miałby jej tego za złe, bo w końcu nikt nie wie, co stało się z Philippem. Może jest gdzieś przetrzymywany wbrew sobie. A może już nie żyje. Ta druga ewentualność tylko się uprawdopodabnia po przybyciu obcego. Nieznajomego podszywającego się pod męża Sarah. Człowieka, któremu udało się oszukać wszystkich z wyjątkiem jego rzekomej małżonki. I nas, czytelników „Prawdy”. Bo Malenie Raabe, jak już wspomniałam, nie stara się przekonać nas, że człowiek ten jest Philippem Petersenem. Można powiedzieć, stawia nas po stronie Sarah. Kobiety, która w swoim otoczeniu najwidoczniej zaczyna uchodzić za istną paranoiczkę. Jakby wszyscy sprzysięgli się przeciwko niej. Nie, niezupełnie. Są tacy, którzy po prostu się o nią martwią, którzy dochodzą do przekonania, że sytuacja ją przerosła. Że Sarah potrzebuje pomocy, być może także psychiatrycznej, bo... Cóż, powiedziałabym, że zachowuje się trochę jak bohaterka „Inwazji porywaczy ciał”. Mój mąż nie jest moim mężem. Co więcej, ten nie-mąż Sarah knuje przeciwko niej. Jego celem może być doprowadzenie jej do szaleństwa albo przynajmniej przekonanie innych, że kobieta postradała zmysły, żeby móc umieścić ją w zakładzie psychiatrycznym. A więc odebrać jej całe życie, które z takim trudem w czasie nieobecności ukochanego męża budowała. Ale czy na pewno ukochanego? Raabe już w pierwszej partii „Prawdy” daje nam powody do przypuszczeń, że Sarah i Philipp nie rozstali się w dobrej atmosferze, że jakiś czas przed feralnym wyjazdem służbowym mężczyzny ich małżeństwo zaczęło się rozpadać. Miłość została wyparta przez nienawiść? A jeśli tak, to skąd wzięła się tak diametralna zmiana w ich relacji? Początkowo może się wydawać, że „Prawda” jest thrillerem pozbawionym większych tajemnic, że wszystko już wiemy i pozostaje nam jedynie trzymać kciuki za starającą się zdemaskować intruza Sarah. I może jeszcze postarać się rozpracować demoniczny plan obcego. Może, bo Raabe nie udało się zachęcić mnie do podejmowania takich prób. Tego wyzwania nie przyjęłam. Nie byłam tym aspektem „Prawdy” na tyle zainteresowana, żeby łamać sobie nad tym głowę. Wolałam skupić się na Sarah. Na jej czasami właściwych, ale częściej nieprzemyślanych, panicznych wręcz poczynaniach w tej nierównej walce z nieznajomym, który nieoczekiwanie wprowadził się do jej domu. Dlaczego główna bohaterka „Prawdy” nie wpadła na to, by umieścić w domu ukryte kamery albo po prostu nagrywać na telefonie komórkowym rozmowy z coraz bezczelniej i agresywniej zachowującym się w stosunku do niej intruzem, to pozostało dla mnie zagadką. Niemniej dość emocjonująca była to rozgrywka. Ta śmiertelnie niebezpieczna zabawa w podchody pomiędzy osamotnioną, zrozpaczoną, ale i niemającą zamiaru się poddać trzydziestoparoletnią kobietą i mającym większe zaplecze w ludziach, zaprawionym w bojach nieznajomym, który dosłownie ukradł życie Philippowi Petersenowi. Ale nie małżeńskie. Bo Sarah, w przeciwieństwie do wszystkich innych, nie dała się zwieść. Zresztą wcale nie wygląda na to, żeby obcemu zależało na oszukaniu także jej. Wygląda to bardziej tak, jakby chciał, żeby Sarah jako jedyna znała prawdę. Nie tę tytułową. Na nią będziemy musieli jeszcze poczekać. I podejrzewam, że nie znajdzie się wielu odbiorców omawianej powieści, którzy przyjmą ją bez zaskoczenia. A właściwie całą serię rewelacji, które Melanie Raabe poskłada w spójną, dość wiarygodną całość. Nie dając nam przy tym wielu okazji na głębsze oddechy, bo ta nieśpiesznie rozwijająca się opowieść o niepospolitej działalności hochsztaplerskiej, później mocno się rozpędza. Rusza z kopyta odkrywając przed czytelnikami coraz to bardziej zdumiewające fakty. Co prawda może to wydawać się trochę naciągane. W każdym razie mnie i takie wrażenie ogarnęło, ale nie było znowu tak silne, żebym nie mogła przymknąć na to oczu. Tym bardziej, że obok zaskoczenia ostatnie stacje „Prawdy” przyniosły mi jeszcze jedną i to większą korzyść. UWAGA SPOILER Melania Raabe w pewnym sensie zmusiła mnie do spojrzenia przychylnym okiem na to, co dotychczas uważałam za fundamentalny błąd z jej strony. To nie był błąd, tylko spryt KONIEC SPOILERA.

Wychodzi na to, że niemiecka pisarka Melanie Raabe swoją literacką twórczość, w mojej ocenie, na wyższy poziom pchnęła dopiero w trzeciej powieści. Wybornie napisanym „Cieniu”. Zupełnie jakby „Pułapkę” i „Prawdę” stworzył ktoś inny. Ktoś panujący nad prostszym i zdecydowanie mniej plastycznym warsztatem. Aczkolwiek jej wcześniejsze dzieła rozrywkę w sumie mi zapewniły. Oczywiście liczę na to, że „Cień” to nowy początek w pisarskiej karierze Melanie Raabe, że zostanie przy tym stylu, który obrała po „Prawdzie”. Całkiem niezłym, na pewno zaskakującym i jako tako trzymającym w napięciu, thrillerze, ale niezachwycającym tak, jak zachwycił mnie „Cień”. Ale nie trzeba od razu zachwytu, żeby chciało się doczytać rzecz do samego końca. I dla mnie taka właśnie była to książka. Niby nic nadzwyczajnego, a praktycznie nie opuszczała mnie potrzeba towarzyszenia Sarah i obcemu w tej niecodziennej potyczce, której stawki na dobrą sprawę nie znałam. Polecam więc fanom literackich dreszczowców, ale radzę nie spodziewać się lektury z wyższej półki tego gatunku.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz