Ośmioletni syn hodowcy bydła zostaje porwany przez niezidentyfikowane siły
na terenie ich rozległego rancza. Jakiś czas później zrozpaczony mężczyzna
zaprasza grupę naukowców do zbadania niepokojących zjawisk, mających miejsce na
jego ziemi. Z początku sceptyczni specjaliści wkrótce stają twarzą w twarz z
siłami, których nie da się racjonalnie wytłumaczyć.
Found footage Devina McGinna
(który wystąpił również w jednej z ról), inspirowany głośną historią rancza
Gormanów, rozpowszechnioną w mediach w latach 90-tych. Stylizując swój obraz na
dokument „kręcony z ręki” i za pośrednictwem kamer rozmieszczonych na ranczu,
twórcy idąc śladami innych obrazów z tego nurtu („Blair Witch Project”, „Paranormal
Activity”, „Grave Encounters” etc.) pragnęli podsycić w widzach złudzenie
prawdziwości prezentowanych wydarzeń, w czym również miała pomóc etykietka „oparto
na faktach”. Tylko, że biorąc pod uwagę wydarzenia, z którymi obcujemy w
towarzystwie właściciela rancza i zaproszonych przez niego naukowców nieczęsto
mamy okazję zawiesić swoją niewiarę, a co za tym idzie odczuć jakiś większy
niepokój.
Początek prezentuje się całkiem obiecująco. Świadkujemy niewytłumaczalnemu porwaniu
ośmioletniego chłopca z posiadłości jego ojca. Później, jak to zwykle bywa w
filmach dokumentalizowanych, twórcy krótko zapoznają nas z poszczególnymi
członkami grupy naukowców, pragnących wyjaśnić zagadkę zaginięcia chłopaka.
Bardzo ucieszyła mnie obecność znanej mi z „Boogeymana 3”, Erin Cahill, aczkolwiek
jak przekonałam się w dalszej części seansu pomimo swojej równie przekonującej
kreacji, co pozostali aktorzy, nie miała zbyt wielkiego pola do popisu. Otóż,
scenariusz „Skinwalker Ranch” nie przewidział zbyt wiele miejsca na jakieś
ciekawe relacje międzyludzkie, sprowadzając bohaterów do roli pożywki dla nadnaturalnych
sił nawiedzających ranczo. Początkowe delikatne sygnalizowanie obecności bytów
zamieszkujących ziemię Hoyta – drażniący uszy dźwięk rozlegający się w nocy i
moim zdaniem najlepsza scena biegania ducha zaginionego chłopca po kuchni –
mogą poszczycić się sporą dawką niezdefiniowanej grozy. Ale im dalej tym
gorzej. Obcując ze specyfiką filmów found
footage wielokrotnie zarzucałam im brak większej dosłowności w
wizualizacjach zagrożenia. Taki „Paranormal Activity” przez wzgląd na
maksymalną minimalizację zjawisk paranormalnych zwyczajnie mnie uśpił, więc jak
podejrzewam twórcy „Skinwalker Ranch” postanowili nieco urozmaicić ten nurt
większą dosłownością – poprawić to, co nie wyszło jego poprzednikom. I jak się okazuje
taki zabieg również nie zdał egzaminu. O ile początek seansu całkiem
przyzwoicie buduje klimat całkowitego wyalienowania protagonistów na ogromnym,
nawiedzanym przez niezidentyfikowane byty ranczu to z biegiem czasu w fabułę
zaczyna wkradać się zbyt wiele różnorodnych wątków. Mamy ducha zaginionego
chłopca, wielkie wilkopodobne zwierzę grasujące na ziemi Hoyta, Indianina
komunikującego się z duchami swoich przodków, kosmitów i wreszcie najśmieszniejsze
malunki ludzi pierwotnych obrazujące UFO, odkryte przez naszych bohaterów w
podziemnych jaskiniach. Dodajmy do tego zgony zwierząt egzystujących na ranczu
i tajemniczą kasetę VHS, pozostawioną tu w XX wieku przez rządową agencję ds. obcych
cywilizacji. Tak wielki miszmasz różnego rodzaju form zagrożenia czyhających na
naszych protagonistów szybko oddziera tę produkcję z wszelkiej atmosfery grozy.
Wyskakujące nagle przed kadr nadnaturalne obecności przestają niepokoić, czy
chociażby zaskakiwać, a zaczynają zwyczajnie nużyć (i bawić swoim
przekombinowaniem). W drugiej połowie seansu jedynie zapis na kasecie, obrazujący
przerażające wydarzenia mające miejsce na tych terenach przed laty odrobinę
podniósł mój poziom adrenaliny we krwi – pozostałe stricte horrorowe wstawki
jedynie mnie znudziły. Jak widać McGinnowi nie udało się należycie zrównoważyć
grozy z fabułą, przez co w moim przypadku osiągnął efekt podobny do tego, z
którym zetknęłam się w trakcie projekcji „Paranormal Activity”. Tak samo mnie
znużył tyle, że nie oszczędnością, a nadmiarem nadnaturalnych wydarzeń.
Praca kamery, jak to w found footage,
jest celowo amatorska. Ilekroć obcujemy z wydarzeniami filmowanymi z ręki możemy
liczyć na daleko posuniętą chwiejność obrazu, która choć może wywołać mdłości przynajmniej
nie wymaga od nas wzmożonego śledzenia ekranu w oczekiwaniu na krótkotrwale
pojawiające się byty z innej cywilizacji, z rozmazanymi konturami (jak to ma
miejsce w innych horrorach utrzymanych w tej stylistyce). Twórcy postarali się
o wyraźne wizualizacje paranormalnych zjawisk, zarówno z punktu widzenia rozchwianej
kamery jednego z naukowców, jak i tych zamieszczonych wewnątrz i na zewnątrz
domostwa. Charakteryzacja ducha, kosmitów i przerośniętego wilka, choć
komputerowa odznacza się dużą dozą realizmu – na szczęście tutaj nie przesadzili
z CGI. Co wcale nie wyklucza ich niszczącej wszelkie zalążki klimatu grozy dużej
częstotliwości pojawiania się w kadrze.
Nigdy nie przepadałam za estetyką filmów found footage i „Skinwalker Ranch” tego nie zmienił. To jeden z
tych przykładów horroru science fiction, który nie mógł zdecydować się, w
którym kierunku podążyć. I żeby wybrnąć z tego impasu zdecydował się chyba na
najgorszy z możliwych wybiegów – krążenia od jednego typowego dla filmów grozy
wątku do następnego, bez dbałości o jakiś większy sens fabularny. A szkoda, bo
rzekoma prawdziwa historia rancza Gormanów posiada w sobie spory potencjał –
wystarczyłoby jedynie dokładnie przenieść ją na ekran, bez tego niepotrzebnego eksperymentowania
z innymi, często absurdalnymi wątkami.
Nie mam nic do filmów found footage, ale "Skinwalker Ranch” mnie uśpiło. Faktycznie film ma dobry początek, klika sen też robi wrażenie, jak choćby ta z przebiegającym chłopcem, ale tak jak piszesz, mnogość duperelów, w sumie kiepskie zobrazowanie emocji, no i tyci, tyci groza zepsuły tę produkcję, szkoda, bo miałam względem niej wielkie nadzieje :/
OdpowiedzUsuńA ja właśnie mam cholerną słabość do found footage. Dzięki za recenzję, wcześniej jakoś ten tytuł mi umknął. Dodałem na szczyt swojej listy filmów do obadania ;-)
OdpowiedzUsuńMogłabym prosic o recenzje Lśnienia? :)
OdpowiedzUsuńTyle tych próśb o reckę "Lśnienia" się sypie, że już dłużej nie mogę się migać;) Recka z punktu widzenia antyfanki tego filmu będzie w ten weekend.
UsuńPomimo mojego uwielbienia found footage ten film mnie trochę znudził. Mam wrażenie, że już nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć, jeśli chodzi o ten podgatunek.
OdpowiedzUsuń