W latach 50-tych i 60-tych CIA prowadziło projekt badawczy o kryptonimie
MK-ULTRA. Eksperymentując na obywatelach Stanów Zjednoczonych próbowano dociec,
w jakim zakresie można kontrolować pracę ludzkiego mózgu. Na skutek tych badań
stworzono substancję, której zażycie, wbrew zamiarom uczonych, wywoływało u pacjentów
przerażające halucynacje. Teraz, po latach, ten specyfik trafia w ręce
pracującego nad tą sprawą dokumentalisty, Jamesa, który zaraz po jego zażyciu
znika w niewyjaśnionych okolicznościach. Jego dziewczyna, dziennikarka śledcza,
Anne Roland próbuje trafić na jego ślad, co najpierw pociąga za sobą
konieczność rozwikłania tajemnicy działania krążącej po Stanach Zjednoczonych,
wywołującej halucynacje tajemniczej substancji.
Debiutancki obraz Blaira Ericksona, horror nawiązujący do prawdziwych,
mocno kontrowersyjnych eksperymentów przeprowadzanych na obywatelach Stanów
Zjednoczonych przez CIA w latach 50-tych i 60-tych, który ku mojemu zaskoczeniu
w kręgach wielbicieli kina grozy przeszedł bez większego echa, co choćby przez
wzgląd na mocno oryginalną oś fabularną jest wielce zastanawiające.
Twórcy „The Banshee Chapter” zdecydowali się na jego częściową dokumentalizację,
co z pewnością było podyktowane niskimi nakładami finansowymi, bo o ile
nagrania z badań przeprowadzanych przed laty na niczego nieświadomych
obywatelach USA były konieczne dla właściwego poprowadzenia akcji (choć
zważywszy na ich dosyć monotonny przebieg powinny być odrobinę skrócone), o
tyle liczne wstawki z tzw. „kręcenia z ręki”, mające dokumentować zarówno
badania Jasona, jak i śledztwo Anne znacznie psują odbiór pierwszej, mniej
udanej połowy seansu. Inna sprawa, że nawet tradycyjna realizacja chwilami
przypomina amatorskie filmiki, bowiem operatorzy nie mogli wyzbyć się
denerwującego braku stabilności obrazu. To ma swoje plusy w drugiej połowie
projekcji, znacznie potęgując klimat, ale na początku, w trakcie wprowadzenia w
fabułę, nieszafującą zbytnio większą grozą jedynie dekoncentruje. Za przykład
niech tutaj posłuży przeszukiwanie domu Jasona przez Anne – nie dość, że jej
wędrówka po zaciemnionych pomieszczeniach, przez wzgląd na nieustannie chwiejącą
się kamerę zamiast potęgować napięcie raczej wywołuje mdłości to na dodatek w
kulminacyjnym momencie zostaje nagle przerwana, po czym następuje przeskok w
czasie. Pierwsze czterdzieści minut seansu upływa całkiem znośnie jedynie
dzięki ciekawej tematyce filmu, mającej swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości
oraz kreacji młodej, acz jakże obiecującej gwiazdki, Katii Winter, która z
należytym wyczuciem weszła w osobowość upartej dziennikarki śledczej.
Akcja nabiera tempa dopiero z chwilą jej dotarcia do domu ekscentrycznego
pisarza, Thomasa Blackburna (znakomita kreacja Teda Levine’a – aż dziw, że tak
amatorska realizacja mogła poszczycić się tak profesjonalną obsadą), który zdaje
się mieć powiązania z eksperymentami rządowymi sprzed lat, a który podaje jej
tajemniczy specyfik, co wkrótce zaowocuje ich szaleńczą podróżą do źródła
tajemnicy. Bardzo ciekawy był pomysł dziecinnego głosu liczącego w różnych
językach na falach eteru, ilekroć do śmiałka, który spróbował rządowej
substancji zbliżało się niezdefiniowane zagrożenie – przez większą część seansu
przedstawiane jedynie w formie cienia, ale jakże potęgującego atmosferę. Wydarzenia
w domu pisarza, późniejsza samotna wędrówka Anne po mrocznym domostwie jego
przyjaciółki i wreszcie finalne wydarzenia w bunkrze rządowym mają w sobie tak
wielkie pokłady grozy, potrafią zaniepokoić jedynie za sprawą zwykłych jump scenek i powolnych wędrówek
bohaterów po poszczególnych pomieszczeniach, że aż człowiek zaczyna się
zastanawiać, dlaczego reżyser z tak wielkim wyczuciem gatunku nie skorzystał z
niego w trakcie monotonnej pierwszej połowy seansu. Zaskoczyła mnie również
charakteryzacja opętanych specyfikiem protagonistów – plująca krwią znajoma
Thomasa i wreszcie dziwacznie powykrzywiana sylwetka istoty ścigającej Anne w
jednostce badawczej (szkoda, że ukazana jedynie w migawce). Dzięki
minimalizmowi Ericskonowi udało się stworzyć prawdziwe niepojące, jakże
realistyczne maszkary, których jedyną wadą jest zbyt rzadkie pojawianie się na
ekranie. Natomiast zakończenie, epilog następujący po prawdziwe klimatycznej
drugiej połowie seansu, może zawieść, co poniektórych widzów, przez wzgląd na
brak jakiegokolwiek pomysłu na zaskakujące połączenie wszystkich wątków.
Reżyser postawił na niedopowiedzenia, co ma swoje plusy (mnogość interpretacyjna),
ale również pozostawia w widzu swego rodzaju niedosyt, że już nie wspomnę o
drobnej niekonsekwencji. UWAGA SPOILER
Zgodnie z wcześniejszymi informacjami specyfik miał oddziaływać jak swego
rodzaju radar, pozwalający „im” dotrzeć do ofiary i zawładnąć jej ciałem. O ile
można domniemywać, że Anne jednak zażyła specyfik (a Thomas mówiąc, że jej go
nie podał próbował jedynie uniknąć podróży do jednostki badawczej), co
sprowadziło na nią niebezpieczeństwo, o tyle jej finalnie opętana przyjaciółka
nie miała z nim styczności. Aczkolwiek tę niekonsekwencję można sobie tłumaczyć
zaginięciem znajomego Jasona, który choć sam nie spróbował tajemniczej
substancji również słyszał rozlegające się w radiu dziwaczne dźwięki,
zwiastujące kłopoty oraz zbliżającą się do domu wrogo nastawioną postać, no i
podobnie jak Jason zaginął. Jeśli przyjąć wyjaśnienie, że zażycie specyfiku nie
było konieczne, aby przywołać „ich”, że wystarczyło jedynie przebywanie w
towarzystwie „zarażonych” to Erickson owszem, wyzbywa się pewnej
niekonsekwencji fabularnej, ale nadal nie ma pomysłu na przekonujące
wyjaśnienie tego koszmaru, wygodnie pozostawiając go widzom. Ja obstawiam
kosmitów KONIEC SPOILERA.
Przymykając oko na niedoróbki w realizacji i ewokacji grozy oraz brak
pomysłu na intrygujące zakończenie jestem zmuszona oddać hołd Blairowi
Ericksonowi, bo już swoim debiutem udowodnił (po czterdziestej minucie seansu),
że wie czym tak naprawdę jest horror oraz jak wykrzesać jak największe napięcie
z pozbawionej wszelkiej dosłowności sceny. Tutaj nawet denerwująca moda na
dokumentalizację mnie nie raziła, a to już wystarczająca zachęta dla wszystkich
widzów spragnionych filmu grozy, bazującego na niedopowiedzeniach i mrocznej atmosferze
ciągłego zagrożenia.
Oho! Muszę zobaczyć! :) Może tym razem uda się wywołać u mnie napięcie, co nie rzadko się zdarza przy oglądaniu horrorów ^^
OdpowiedzUsuńNa końcu, w migawkach, było pokazane, że działanie tego specyfiku przenosi się przez dotyk. Callie "zaraża" Anne, a ona swoją przyjaciółkę. Tak ja to zrozumiałam.
OdpowiedzUsuńO, podziękował;) Teraz to ma sens.
UsuńTym razem jakoś nie mam przekonania do tego filmu.
OdpowiedzUsuńps. kod na ebooka dotarł. Wprawdzie dopiero 2 dni temu, ale lepiej późno niż wcale ;)
Uff, wreszcie coś oryginalnego co nie wydaje się jednocześnie koszmarnie pozbawione polotu. Muszę sprawdzić :)
OdpowiedzUsuńGdybym sugerowała się tylko tytułem, na pewno nie zainteresowałabym się tym filmem. Ale Twoja recenzja zachęca mnie do tego, żeby po niego w końcu sięgnąć. Dzięki Buffy :)
OdpowiedzUsuń