poniedziałek, 28 lipca 2014

„Mord podczas nudnego przyjęcia” (1982)


Osiemnastoletnia Trish w porozumieniu z rodzicami pod ich nieobecność organizuje pidżama party w żeńskim gronie. Oprócz swoich najlepszych przyjaciółek zaprasza nową sąsiadkę z naprzeciwka, Valerie, która po upokorzeniu, jakiego doznała od towarzystwa Trish postanawia zostać w domu z młodszą siostrą, Courtney. Tymczasem w mieście pojawia się zbiegły z więzienia seryjny morderca, Russ Thorn. Mężczyzna bez zaproszenia pojawia się na pidżama party Trish, a jedynym ratunkiem dla dziewczyn staje się znieważona przez nie Valerie.

Debiutancki slasher feministki, Amy Holden Jones, która w późniejszych latach zasłynęła, jako scenarzystka produkcji z innych gatunków filmowych (m.in. serii „Beethoven” i „Niemoralnej propozycji”). W latach 80-tych „taśmowo produkowane” slashery dawały twórcom możliwość szybkiego zarobku. Paradoksalnie te niskobudżetowe, trzymające się utartej konwencji rąbanki cieszyły się ogromną popularnością, szczególnie wśród młodych odbiorców. I chociaż od okresu ich świetności minęło już kilkadziesiąt lat wśród wielbicieli kina grozy nadal znajdują duże uznanie. W moim przypadku nie może być mowy o trywialnym uznaniu, już prędzej o wielkiej miłości. Slashery z lat 80-tych od zawsze były dla mnie taką bezpieczną przystanią, do której mogę przybić ilekroć zmęczę się kiepskimi tworami z XXI-wieku. Po tego rodzaju produkcje mogę sięgać w ciemno, bo zawsze gwarantują mi taką rozrywkę, do której mam największą słabość.

„Mord podczas nudnego przyjęcia”, jak sama Amy Holden Jones utrzymywała, miał być horrorem feministycznym, w którym wiertło dzierżone przez mordercę miało symbolizować fallusa, a zagłębianie go w ciele gwałt. Taki wydźwięk scenariusza miała potęgować obsada, w większości złożona z młodych dziewcząt, które zauważalnie dominowały nad swoimi zaślepionymi buzującymi hormonami kolegami. Nie wiem, czy Jones za bardzo nie nadinterpretowała swojego własnego filmu, bo tak szczerze mówiąc z podobnymi fabułami już niejednokrotnie miałam do czynienia i jakoś ich twórcy nie próbowali nadać im tego rodzaju znaczenia. Być może pani reżyser dążyła do podkreślenia swoich feministycznych poglądów, których (jestem tego pewna) nikt by w filmie nie zauważył, gdyby sama nie przykleiła mu takiej etykietki. Choć „Mord podczas nudnego przyjęcia” nigdy nie zdobył uznania krytyków zarobił dość, aby doczekać się dwóch oficjalnych sequeli i jednego luźnego z 2003 roku pt. „Masakra cheerleaderek”. 

Narracja filmu mocno mnie zaskoczyła. Otóż, slasherowy boom w latach 80-tych wykształcił sobie pewien schemat, którego amerykańscy twórcy w mniejszym lub większym stopniu się trzymali. Tak, więc pierwszą połowę seansu poświęcali jedynie przedstawieniu bohaterów albo całkowicie rezygnując ze scen mordów, albo pokazując je bez uchwycenia sylwetki sprawcy, tak, aby jak najdłużej utrzymać w widzu tę znakomitą aurę tajemnicy, a co za tym idzie wzmagając napięcie emocjonalne. W „Mordzie podczas nudnego przyjęcia” mamy do czynienia z całkowicie odwrotną sytuacją. Twórcy już w pierwszych minutach projekcji zdradzają nam personalia mordercy (słyszymy je w radiu Trish), który zbiegł z więzienia. Pierwsza scena mordu ma miejsce już chwilę później w wozie firmowym, ale jak to zazwyczaj w slasherach bywa zobaczymy jedynie parę kropel krwi, świadczących o zgonie ofiary, bez większej makabry. Kolejna scena zabójstwa w szkole zdradzi nam wygląd mordercy (co rzadko ma miejsce na początku filmu slash) oraz da jasno do zrozumienia, że Jones ani myśli skupiać się na daleko idącej rzezi, pełnej pomysłowo zarżniętych młodych ludzi. Reżyserka stawia przede wszystkim na duszący, pełen napięcia klimat, który wbrew przedwczesnemu wyjawieniu personaliów mordercy stopniuje wręcz po mistrzowsku. Ciemna kolorystyka, znakomicie kontrastująca z wydarzeniami skoczna ścieżka dźwiękowa i przede wszystkim idealne wyczucie gatunku (morderca atakuje, gdy napięcie sięga zenitu) sprawiają, że film pomimo małej brutalności ogląda się z prawdziwym zainteresowaniem. Ale nie tylko stawiająca na klimat realizacja jest silnym elementem tego obrazu. Ogólne wrażenia wzmaga również sylwetka i narzędzie zbrodni mordercy. Choć wiemy, kto zabija to prawie wcale nie wpływa na wydźwięk filmu. Nasz zbiegły z więzienia morderca, Russ Thorn, szczególnie upodobał sobie długie wiertło, którym najpierw dziurawi swoje ofiary, a po ich zgonie przenosi ciała do bagażnika, gdzie dołączają do jego makabrycznej kolekcji. Jak można się tego spodziewać Thorn zawita na pidżama party Trish, organizowanej pod nieobecność rodziców. W tym momencie akcja zacznie naprzemiennie skupiać się na Trish i jej przyjaciołach oraz Valerie i jej siostrze, które spędzają wspólny wieczór w domu stojącym naprzeciw koszmarnych wydarzeń. Taki zabieg nie dość, że mocno urozmaica ograną konwencję slasherów to jeszcze dezorientuje odbiorcę, który w przeciwieństwie do innych tego rodzaju obrazów może mieć duży problem z przedwczesnym wskazaniem final girl – w końcu zarówno Trish, jak i Valerie posiadają integralne dla tej postaci cechy.

Początkowo przyjęcie Trish będzie się obracać wokół trywialnych dziewczyńskich problemów, które nasze bohaterki czują się w potrzebie poruszać w każdej infantylnej rozmowie (zgodnie z feministycznym zamysłem reżyserki) oraz obowiązkowej goliźnie (kolejny znak szczególny slasherów – nagie piersi…). Oczywiście podczas, gdy one będą tak sobie deliberować nasz morderca na zewnątrz urządzi sobie regularną rzeź. Tutaj na szczególną uwagę zasługuje podcięcie gardła sąsiadowi (jak na tak mało krwawy film całkiem wyraźnie widać jego poranione zwłoki) i rzecz jasna podwójne morderstwo w samochodzie (a jakże!), szczególnie dekapitacja rosłego nastolatka. A tymczasem, gdy nasze dziewczęta będą roztrząsać jakże ważne dla świata problemy (!), a morderca hasać po podwórzu niczego nieświadome Valerie i jej arogancka nastoletnia siostra Courtney skupią się na przekomarzaniach, które notabene w tej wczesnej porze wieczornej najsilniej przykuły moją uwagę. Niby nic szczególnego w ich otoczeniu się nie działo, ale zdecydowanie największy iloraz inteligencji Valerie (zaskakująco dobrze odegranej przez Robin Stille) oraz intrygująco zaczepna osobowość Courtney (dużo gorsza warsztatowo Jennifer Meyers) tworzyły naprawdę ciekawą mieszankę charakterologiczną. Warto zaznaczyć, że w drugiej części „Mordu podczas nudnego przyjęcia” Courtney będzie już „grała pierwsze skrzypce”, aczkolwiek jej rola przypadnie w udziale innej aktorce. Z czasem jak można się tego spodziewać Thorn nabierze większej śmiałości – trup, jak na slasher, będzie się ścielił gęsto. Po wyjawieniu swojej obecności balowiczkom (w znakomitej scenie pojawienia się dostawcy pizzy z wydłubanymi oczami) szybko wyeliminuje dwóch towarzyszącym im chłopców, którzy wcześniej wprosili się na przyjęcie. Potem odetnie prąd i będzie cierpliwie czekał, aż nadarzy się okazja, aby wejść do domu. Finał filmu skonstruowano z poszanowaniem integralnych głupiutkich, ale pełnych nieodpartego uroku zasad slasherów. Po wejściu mordercy jego ofiara zamiast uciekać do drzwi wyjściowych chowa się w szafie, a dom Trish szybko zamienia się w „miejsce schadzek”, którego próg, co chwilę ktoś przekracza (po wejściu trenerki pomyślałam, że jak tak dalej pójdzie do napisów końcowych wkroczy tam połowa miasta…). W parze z celowym naciąganiem logiki będą oczywiście szły sceny mordów, o wiele bardziej dosłowne, niż we wcześniejszych partiach filmu, ale niestety pozbawione większej oryginalności. Za to klimat, na szczęście, utrzyma się aż do ostatniej dynamicznej minuty projekcji, za co przede wszystkim należy się Amy Holden Jones duże uznanie.

Nie wiem, czy jestem właściwą osobą do polecania komukolwiek slasherów z lat 80-tych, poza ich zagorzałymi fanami, bo jestem tak wielką wielbicielką tego nurtu, że moja opinia zawsze będzie mocno nieobiektywna. Powiem tylko, że byłam zachwycona tym obrazem, ale równocześnie zaznaczę, że nie jest to żadna nowość, jeśli idzie o slashery, więc sami zdecydujcie czy warto zaryzykować seans.  

3 komentarze:

  1. Ale ten tytuł to niesamowicie chwytny jest :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja raczej nie oglądne, to raczej horror nie jest, tylko kryminał :)
    Driller Killer Thriller <~~~ co za rymki :D

    OdpowiedzUsuń