Czworo zaprzyjaźnionych Amerykanów przyjeżdża do irlandzkiej wioski, aby
pooglądać zabytki. W barze poznają mężczyznę, który oferuje im nocleg w swoim
domku gościnnym i obiecuje, że pokaże im historyczne miejsce, które nie
widnieje w przewodniku. Jednak w nocy młodych ludzi atakuje coś, co od lat
zamieszkuje tutejsze jaskinie i lasy, żerując na turystach.
„Karzeł” Marka Jonesa z 1993 roku, który doczekał się pięciu kontynuacji
był kiczowatym B-klasowym horrorem komediowym, utrzymanym w iście familijnym
klimacie. Pozbawiony mocnych akcentów grozy zdawał egzamin, jako taki lekki,
przyjemny i humorystyczny „zapychacz czasu” na jeden raz. Kiedy dotarły do mnie
pierwsze informacje o tym, że Zach Lipovsky pracuje nad rebootem serii
zapoczątkowanej przez Jonesa byłam przekonana, że będzie miał równie komediowy
wydźwięk. Ale nie, jakkolwiek trudno w to uwierzyć twórcy tym razem uderzyli w
poważny ton.
Przyznam się, że zdjęcia mnie zahipnotyzowały. Skąpana we mgle irlandzka
wioska ujęta „z lotu ptaka” w trakcie czołówki daje przedsmak talentu
operatorów, całkowicie wykorzystanego w późniejszych partiach filmu. Mroczna oprawa,
zgrabny montaż i ponura sceneria w początkowych partiach filmu obiecywały
naprawdę trzymające w napięciu widowisko. Ale choć operatorzy nie zawiedli ani
razu, dbając przede wszystkim o sugestywny klimat grozy to po krótkim wstępie
ich wysiłki były prawie niezauważalne. Przyćmił je scenariusz Harrisa
Wilkinsona, praktycznie przeobrażając kunszt w mankament. Tak ciężka atmosfera
w nieprzyjemny sposób kontrastowała z głupiutką fabułą.
Zaczyna się, jak w typowym slasherze.
Czwórka amerykańskich turystów spotyka mężczyznę, który proponuje im nocleg w
swoim domku gościnnym, wchodząc w rolę przewodnika. Zaznajomiony z kinem grozy
widz z miejsca domyśli się, że mamy tutaj do czynienia z osobnikiem, który
umyślnie sprowadzi na protagonistów kłopoty, nakierowując ich na miejsce
żerowania potwora. Co gorsza główni bohaterowie są tak wyjałowieni z wszelkich
emocji (przede wszystkim przez mierny warsztat aktorów, ale też niedostatki w
scenariuszu), że zwyczajnie nie sposób z nimi sympatyzować. Nawet domniemana final girl, przyszła historyczka Sophie,
wykreowana przez drętwą Stephanie Bennett nie przekonała mnie do siebie na
tyle, abym dopingowała jej w walce o przetrwanie. Kiedy protagoniści lokują się
już w domku gościnnym Irlandczyka, nastaje noc i właściwa survivalowa akcja. W pełnej przewidywalnych jump scenek sekwencji atakuje ich coś, czego aż do końcówki niedane
nam będzie zobaczyć. Za to twórcy pokusili się o kilka subiektywnych wstawek, z
punktu widzenia drapieżnika, nasuwających na myśl jakąś kiczowatą grę
komputerową. Szczególnie odrzuca odbieranie przez niego ludzkich postaci w
formie białych plam. Ze słów ofiar można wywnioskować, że nie zagraża im
człowiek. Ale po tytule możemy się domyślić, kim jest antagonista. To karzeł
(!), który kiedy już ujrzymy go w pełnej okazałości w najmniejszym stopniu nie
będzie przypominał karła, tylko jakieś przerośnięte, sztuczne wizualnie
monstrum. Twórcy odnieśli się tutaj do prawdopodobnych korzeni karła, które wedle niektórych podań sięgały plemienia Tuatha De Danann, ale tytuł w obecnych czasach i tak jest mocno mylący (ja bym go zmieniła i nawet nie wspominała, że to reboot filmu z 1993 roku). Od momentu ataku na domek gościnny w środkowej części filmu będziemy
świadkować prawie bezkrwawej walce o przetrwanie czwórki protagonistów w
trudnych, leśnych warunkach, urozmaicanej rozśmieszającymi mnie, ale poważnie zaakcentowanymi
wątkami. Nie mogę uwierzyć, że twórcy naprawdę myśleli, iż historia potwora
zamieszkującego irlandzkie jaskinie dobrze wypadnie w tak ciężkiej oprawie.
Przecież ten scenariusz aż prosił się o odrobinę celowego humoru, bo i tak śmieszył
swoją irracjonalnością. Przerośnięty karzeł bawiący się w windykatora, ograbiający
turystów z kosztowności i pożywiający się ich ciałami nie pasował do tak
poważnej kreacji i atmosfery. Scenarzysta zniszczył wysiłki operatorów, a spece
od efektów specjalnych dołożyli jeszcze swoją cegiełkę. Po przebrnięciu przez
zdawać by się mogło niekończące się pogonie po lesie, pełne przewidywalnych jump scenek i wyjałowione z
jakiegokolwiek napięcia przychodzi wreszcie czas na mordy. Tutaj dopracowano
jedynie ujęcie wyrywania kolczyka z języka dziewczyny, bo już na przykład wbijanie
siekiery w głowę, rozpłatanie brzucha, czy wyrwanie kręgosłupa trącą żałosnym
kiczem.
Nie mam pojęcia, dla jakiej grupy odbiorców Zach Lipovsky nakręcił ten
film. Na pewno nie dla wielbicieli pierwowzoru, bo tamten miał zupełnie inny
klimat (bardziej komediowy, aniżeli horrorowy) i nie dla entuzjastów brutalnych
survivali, bo krwi mamy tutaj „jak na
lekarstwo”. Jedyne, co zachwyca w tej produkcji to mistrzowskie zdjęcia, które
choć nie pasują do tak głupiego scenariusza przynajmniej dają coś, na czym
można zawiesić wzrok w trakcie tego niekończącego się ciągu niedorzeczności.
U mnie na kompie już czeka na odpalenie, pewnie dziś obejrzę, ale po Twojej recenzji chyba trochę mi się odechciało;)
OdpowiedzUsuńilsa
Podejrzewam, że zdjęcia Ci się spodobają. Ale poza tym moim zdaniem nie warto oglądać - już patrzenie na schnący lakier do paznokci mniej nudzi;)
UsuńHeh, Buffy skutecznie zniechęciłaś mnie tym porównaniem do obejrzenia kolejnego "karzełka" :D
UsuńCAT
http://catinthewell.pl/
Wow, jestem pod wrażeniem bloga i licznych recenzji ;) Oboje z chłopakiem uwielbiamy robić sobie wieczorki filmowe i oglądać horrory, bądź thrillery, także na pewno skorzystam z sugestii.
OdpowiedzUsuńCzy mogłabym dodać adres Twojego bloga na swoim , do listy polecanych ? Naprawdę fajna stronka godna uwagi, gratuluję :)
Dziękuję za miłe słowa. Cieszę się, że mogę pomóc. I oczywiście nie mam nic przeciwko, żebyś zamieściła link u siebie - może być i w polecanych i w krytykowanych;)
UsuńBardzo lubię oglądać horrory, ale bardzo często trafiam na naprawdę kiepskie, ale ten... zaciekawił mnie. Postaram się go obejrzeć :)
OdpowiedzUsuńhttp://pasion-libros.blogspot.com