Schyłek XXI wieku. Biolog, Daniel Bruks, prowadzi badania na pustyni.
Nieopodal jego obozu znajduje się Zakon Dwuizbowców, osobników obdarzonych
nadludzką inteligencją. Przypadkiem Bruks wikła się w starcie pomiędzy zbiegłą
wampirzycą, Valerie i jej wierną hordą zombie a Dwizbowcami, które kończy się
tymczasowym rozejmem i stanięciem przeciwko nowemu wrogowi. Bruks wraz z nimi
wyrusza w kosmos na poszukiwanie Boga.
Po dużym sukcesie wydanego w 2006 roku „Ślepowidzenia” kanadyjski pisarz,
Peter Watts, w bieżącym roku wydał jego kontynuację, zatytułowaną „Echopraksja”,
po raz kolejny wznosząc się na wyżyny literatury science fiction. Czytając
jakiś czas temu pierwszą część tej historii byłam przekonana, że w tym gatunku
nie da się już napisać niczego bardziej skomplikowanego i jak zwykle nie miałam
racji. „Echopraksja” swoją złożonością, tak fabularną, jak i interpretacyjną
jeszcze bardziej miesza czytelnikowi w głowie. Zmusza do myślenia, ale też
nagradza przerażającymi wnioskami o człowieczeństwie i wierze w bóstwa.
„Cholera,
sama racjonalność – wspaniała ludzka zdolność do rozumowania – nie wyewoluowała
w dążeniu do prawdy, ale do wygrywania sporów, zyskiwania kontroli. Innymi
słowy, po to, by środkami logicznymi czy sofistycznymi narzucać innym własną
wolę. Prawda nigdy nie stanowiła priorytetu. Jeśli wiara w kłamstwo pozwalała
się genom mnożyć, organizm wierzył w to kłamstwo całym swoim sercem.”
Akcja „Echopraksji” ma miejsce kilka lat po wydarzeniach przedstawionych w
części pierwszej. Niektóre wątki są przedłużeniem tych poruszonych już w „Ślepowidzeniu”
(a więc do pełnego zrozumienia tej książki wymagana jest znajomość jej
pierwowzoru), ale Watts parokrotnie skłania się też ku czemuś nowemu. Rzeczywistość
kreowana przez autora jest taka sama, jak w „Ślepowidzeniu” – skomputeryzowana przyszłość,
w której ludzie eksperymentują z poszerzaniem postrzegania zmysłowego oraz zwiększaniem
poziomu inteligencji. Osoby, które odżegnują się od jakichkolwiek ulepszeń
nazywane są zwyklakami i właśnie reprezentantem tychże jest biolog, Daniel
Bruks. W przeszłości mężczyzna stracił żonę, która dobrowolnie przeniosła się
do Nieba oraz nieopatrznie przyczynił się do katastrofy, dyskredytującej go w
środowisku profesorskim. Teraz poświęca się badaniom pustynnej fauny,
wykorzystując do nich przede wszystkim wzrok, a nie zdobycze technologiczne. Jego
postrzeganie świata również jest mocno archaiczne. Bruks wychodzi z założenia,
że wszelkiego rodzaju sztuczne ulepszenia są osobowościowym samobójstwem –
zwiększona inteligencja i ponadprzeciętny zakres zmysłów robią z człowieka
kogoś innego, prowadzą do zatracenia własnego „ja”. Kiedy Bruks dołącza do załogi
statku zwanego Koroną Cierniową zmierzającego
na Ikara zaprzyjaźnia się z ojcem
Siri Keetona (członka załogi Tezeusza w
części pierwszej), żołnierzem Jimem Moorem, który ma obsesję na punkcie
tajemnicy ekspedycji na pokładzie Tezeusza,
arogancką pilotką Rakshi Senguptą, która nie ufa prawie nikomu oraz tłumaczką
Lianną Lutterodt. Jego długie rozmowy z tą ostatnią wprowadzają w fabułę powieści
wątek religijny, w formie jakiej do tej pory nie znaliśmy. W świecie kreowanym
przez Wattsa Bóg jest wirusem, a Dwuzibowcy stoją przed dylematem, czy
bezpieczniej dla ludzkości będzie go zdezynfekować, czy oddawać mu cześć.
„Nauka
opiera się na wierze. Wierze, że reguły się nie zmieniły, wierze, że ktoś inny
wszystko dobrze pomierzył. Nauka dokonała tylko tyle, że obmierzyła malutki
kawałek wszechświata i założyła, że wszystko inne działa tak samo. Ale całe
ćwiczenie jest do bani, jeśli prawa we wszechświecie nie są stałe. I jak
sprawdzić, czy to prawda, co?”
Chociaż Daniel Bruks swoim autokrytycznym podejściem i dojrzałymi poglądami
z miejsca wzbudza do siebie sympatię i delikatny wydźwięk komediowy to moim
zdaniem najbardziej intrygującymi postaciami są Dwuizbowcy i wampirzyca
Valerie. Ci pierwsi są obdarzeni tak wielką inteligencją, że mają poważne
problemy z porozumiewaniem się ze zwyklakami (w czym pomaga im Lianna). Wiedzą
wszystko o wszystkim, potrafią przewidzieć posunięcia wroga ze sporym wyprzedzeniem
i podobnie jak wampiry egzystują w różnych rzeczywistościach. Największe
zagrożenie dla załogi stwarza natomiast wampirzyca Valerie, która zawarła
tymczasowy rozejm z ludźmi. Watts zauważalnie próbował w tej części zepchnąć
wampira na plan drugi, ustępując miejsca jego świcie: zombiakom, ale w moim
odczuciu bez większego powodzenia. Wątki z atakującą protagonistów Valerie mają
w sobie tyle napięcia i mrocznego klimatu, że nie sposób wywyższyć ponad nią
żywych trupów. Choć przy ich kreacji autor również wykazał się sporą
pomysłowością, wszak w jego wersji są to osoby, którym życie tak bardzo dało
się we znaki, że dobrowolnie poddali się zabiegowi przemiany w zombie.
Charakterologie bohaterów, choć wielowarstwowe są stosunkowo nietrudne do
zrozumienia, czego nie można już powiedzieć o opisach Korony Cierniowej oraz specyfiki wattsowych realiów. Styl autora jest tak skomplikowany, ale
równocześnie hipnotyzujący, że wiele wątków wprost wymyka się ludzkiemu pojmowaniu
– pewnie celowo, bowiem nietrudno jest zauważyć, że Watts za nadrzędny cel
postawił sobie zaburzenie naszej nudnej percepcji. Wyjaśnia to za pośrednictwem
Bruksa, który tłumaczy, że rzeczywistość, którą widzimy wcale nie musi
odzwierciedlać stanu faktycznego, że nawet coś tak trywialnego jak kolory
naprawdę może nie pokrywać się z autentycznością. To ewolucja każe nam tak
patrzeć na otaczający nas świat, a my jesteśmy jedynie jej niewolnikami. Dlatego
też Watts depcze w „Echopraksji” prawa fizyki – chce zmusić czytelnika do
wejrzenia poza nudną fizyczną egzystencję i skonfrontować nas z siłami umysłu.
Jednym słowem autor stworzył uniwersum, które wymyka się wszelkim prawom i
które kwestionuje dokonania naukowe. Tutaj rządzi umysł, a inteligencja jest
nieograniczona!
Ciekawa jestem, czy żyje jakiś pisarz, który dorównałby wyobraźnią Peterowi
Wattsowi. „Ślepowidzenie” i „Echopraksja” przenoszą science fiction jaką znamy
na wyższy poziom, ale nie za darmo. Aby przeżyć prawdziwie hipnotyzującą podróż
do wnętrza ludzkiego umysłu i poza naszą rzeczywistość należy w pełni
zaangażować się w lekturę. Z pobieżnego przeczytanie „Echopraksji” w pamięci
czytelnika pozostanie jedynie mętlik, a na takie potraktowanie ta nietuzinkowa
lektura z pewnością nie zasługuje.
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Ostatnio chciałam kupić "Ślepowidzenie". Więc teraz kupię obie
OdpowiedzUsuńI znowu mam propozycję na prezent dla rodzinnego mola książkowego :) Dzięki, po recenzji wnioskuję, że to na pewno się spodoba...
OdpowiedzUsuńCAT
http://catinthewell.pl/
"Ślepowidzenie" to najlepsza książka, jaką kiedykolwiek czytałem. Nie mogę się doczekać kupna drugiej części.
OdpowiedzUsuń