niedziela, 10 kwietnia 2016

„Tunel śmierci” (2006)


W 1989 roku w tunelu strachu w jednym z amerykańskich wesołych miasteczek brutalnie zamordowano bliźniacze dziewczynki. Wkrótce potem policja odkryła kolejne ciała przechowywane w tym miejscu i schwytała mężczyznę odpowiedzialnego za te zbrodnie, którego umieszczono w zakładzie psychiatrycznym. Tunel strachu zamknięto. Kilka lat później pięcioro studentów wyrusza na wycieczkę samochodową, chcąc spędzić ferie wiosenne z dala od uczelni. Podczas postoju na stacji benzynowej jeden ze studentów znajduje ulotkę reklamującą ponowne otwarcie owianego złą sławą tunelu strachu, które będzie miało miejsce za trzy dni. Młodzi ludzie decydują się przenocować w tym miejscu, chcąc zaoszczędzić na motelu i zapewnić sobie trochę mocnych wrażeń. Po drodze zabierają autostopowiczkę, która postanawia im towarzyszyć podczas noclegu w tunelu strachu. Nie wiedzą jeszcze, że człowiek odpowiedzialny za zbrodnie przed laty mające miejsce w tym przybytku zbiegł z zakładu psychiatrycznego i powrócił do tunelu strachu, aby kontynuować swój krwawy proceder.

„Tunel śmierci" jest pierwszym horrorem w reżyserskim dorobku Craiga Singera i jego czwartym pełnometrażowym filmem w ogóle. W większości nieprzychylne opinie widzów nie zniechęciły tego twórcy do nakręcenia kolejnego horroru zatytułowanego „Perkins’ 14”, którego zaczęto rozpowszechniać w 2009 roku. Od tego czasu jednak Singer nie stworzył żadnego pełnometrażowego obrazu, poprzestając na shortach, co wnosząc z jakości „Tunelu śmierci” dla mnie osobiście jest niepowetowaną stratą. Scenariusz autorstwa Roberta Deana Kleina i samego Craiga Singera bazował na konwencji slashera i to tak uparcie, że lwia część opinii publicznej poczuła się zwyczajnie znudzona. Jak na razie XXI wiek nie jest zbyt łaskawy dla slasherów, głównie przez zwyczajową tendencję współczesnych widzów do poszukiwania oryginalnych rozwiązań, których w tym nurcie często brakuje. Niewielka grupka miłośników slasherów, która jeszcze się ostała odnajduje natomiast przyjemność w obcowaniu ze znanymi motywami filmów slash, co rzecz jasna nie dotyczy tylko ich, ale rozciąga się na oddanych fanów wszystkich gatunków i podgatunków filmowych. Sęk w tym, że grono entuzjastów slasherów od lat 80-tych XX wieku znacząco się skurczyło, co niejako zmusza twórców do stopniowego odchodzenia od konwencji tego konkretnego prądu. Na szczęście, pojedynczy zdeterminowani filmowcy, pragnący przywrócić slasherowego ducha z dawnych lat jeszcze od czasu do czasu dają o sobie znać, mimo że już na starcie znajdują się na gorszej pozycji niż choćby ghost stories. „Tunel śmierci” w mojej opinii jest jednym z niewielu XXI-wiecznych ukłonów w stronę wielbicieli filmów slash, próbujących dostosować się do klasycznej estetyki owego nurtu. Eksperyment nieudany, jeśli wyznacznikiem jego jakości miałby być masowy odbiór, ale dla mnie będący jednym z ciekawszych slasherów bieżącego wieku.

Wesołe miasteczka, ze szczególnym wskazaniem na tunele strachu to bardzo nośna sceneria dla horrorów, aczkolwiek współcześnie tego typu rozrywki nie są tak wielce preferowane, jak przed laty, przez co obecni twórcy rzadko umiejscawiają akcję swoich filmów w omawianych przybytkach. Jednak „Tunel śmierci” dostrzegalnie miał odnosić się do estetyki rąbanek z lat 80-tych XX wieku, stąd zapewne taki, a nie inny wybór scenarzystów. Już pierwsze ujęcia przywołują ducha kina grozy z dawnych lat – wyblakłe barwy, charakterystyczna dla lunaparków skoczno-nostalgiczna oprawa dźwiękowa i oczywiście kolorowe wesołe miasteczko, przy czym bez zwykle oblegających takie miejsca tłumów ludzi. Patrząc na niniejsze obrazki, jakby żywcem wyjęte z jakiegoś slashera z lat 80-tych ma się wrażenie, że prezentowane wydarzenia mają miejsce u schyłku dnia, kiedy to pracownicy powoli kończą działalność na ten dzień. Nastoletnia dziewczyna jednak pragnie przejechać się jeszcze w kolejce tunelu strachu i namawia strachliwą bliźniaczą siostrę do towarzyszenia jej w owej przygodzie. Wystrój problematycznej atrakcji najpewniej przeraziłby niejednego śmiałka – szczególny dyskomfort wzbudzają liczne woskowe kukły wyobrażające ofiary krwawych mordów, którym dokładnie przyjdzie nam przyjrzeć się w dalszych partiach filmu. W prologu zobaczymy natomiast tragiczny koniec jednej z dziewczynek, którą wybebeszył ukrywający się wewnątrz psychopata, aczkolwiek barwa sztucznej krwi jawi się zbyt rażąco, obniżając wiarygodność tego konkretnego ujęcia. Ale z czasem efekt będzie lepszy. Po nakreślającym intrygę wstępie akcja przeskakuje o kilka lat do przodu i koncentruje się na zaprzyjaźnionych studentach, wybierających się w podróż fantazyjną, wręcz hipisowską furgonetką jednego z nich. Protagoniści, to jak na tradycjonalny slasher przystało, zbieranina typowych charakterów – przechodząca kolejny kryzys w związku czołowa parka złożona ze Steve’a i potencjalnej final girl Cathy, jej najlepsza przyjaciółka Liz, której znakiem rozpoznawczym jest to, że ilekroć pozostaje pod wpływem alkoholu ochoczo oddaje się przypadkowym chłopakom, kierowca lowelas Jim i obowiązkowy fajtłapa, obiekt kpin rówieśników, Bill. Odtwórcy wszystkich ról wybrnęli ze swojego zadania zadowalająco, przy czym Jamie-Lynn Sigler wcielająca się w postać final girl pod koniec, w chwilach bezpośredniego zagrożenia życia miejscami uderzała w egzaltację. Portretując właściwą akcję operatorzy całkowicie nie wyzbyli się stylizacji na kino grozy z dawnych lat, przy czym widoczne w prologu wyblakłe barwy natchnęli szczyptą wyrazistej nowoczesnej oprawy, w ten sposób przyjemnie zderzając efekt retro z XXI-wiecznym sznytem. Samą fabułę zaś scenarzyści rozpisali w zgodzie z tradycją slasherów, sięgając po takie szeroko eksploatowane motywy, jak wzbudzający podejrzenia, starszy jegomość na stacji benzynowej, czy autostopowiczka, której szaleńczy monolog tuż po zajęciu miejsca w furgonetce głównych bohaterów każe wszystkim sądzić, że ma nie po kolei w głowie, natomiast widzom jej osobliwe zachowanie może przywieść na myśl autostopowicza z „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną”. Niczym nowym nie jest również gwałtowna zmiana punktu docelowego – zboczenie z drogi, celem przenocowania w owianym złą sławą tunelu strachu, który za kilka dni ma zostać ponownie otwarty. Młodzi, z wyłączeniem naburmuszonej Cathy, która zostaje w samochodzie, włamują się do środka i przez jakiś czas cieszą się licznymi atrakcjami. Wówczas widzowie mają okazję dokładnie przyjrzeć się licznym makabrycznym elementom wystroju i być może unieść się z fotela w sporadycznych chwilach niespodziewanego wyskakiwania zewsząd realistycznych manekinów. Pewien zgrzyt pojawia się w typowym dla slasherów „wieczorku strasznych opowieści”, kiedy to okazuje się, że historia tego miejsca, a raczej legenda, jaką ono obrosło na skutek krwawych mordów z przeszłości, jest doskonale znana Jimowi. Wcześniej wydawało się, że żadne z nich nie wie, co wydarzyło się w tunelu strachu pod koniec lat 80-tych, ale kiedy młodzi ludzie kończą zwiedzanie i przysiadają na chwilę, żeby uraczyć się straszną opowieścią scenarzyści powielają dosyć częsty błąd tego typu rąbanek zdradzając, że jeden z bohaterów od początku wszystko wiedział o zniesławionym miejscu akcji. Chwilę potem wychodzi na jaw, że nie jest jedynym doinformowanym, że Bill również zna całą historię i co więcej dotknęła ona jego rodzinę, ale już w tym przypadku o naciągnięciu logiki do potrzeb intrygi mówić nie można.

Elementem wyróżniającym „Tunel śmierci” na tle większości slasherów jest obfity rozlew krwi. Wbrew obiegowym opiniom ten podgatunek zazwyczaj nie uderza w skrajną makabrę, na ogół unikając długich zbliżeń na odniesione obrażenia i rozciągniętych w czasie tortur. Craig Singer postawił na większą dosłowność, przy czym bardzo pilnował się, żeby nie przesadzić, co zapewne osunęłoby ujęcia gore w zwykłą groteskę. Chwiali się, że wykorzystał praktyczne efekty specjalne, bez korzystania z pomocy komputera i poza prologiem udało mu się całkiem realistycznie oddać makabrę na ekranie. Na brak pomysłowości też narzekać nie można, choć oczywiście nie zabrakło tak trywialnych ujęć jak rozszarpywanie brzuchów, czy klasyczne zadźganie, ale obok tych pospolitych sekwencji pojawiają się takie, może nie nadzwyczaj oryginalne, ale z pewnością zwracające uwagę sceny, jak obcinanie głowy dziewczyny w trakcie jej stosunku oralnego z chłopakiem, przepoławianie głowy, zwisające oko (przypomina się „Hostel”) i stylizacja rozczłonkowanego chłopaka na manekina zwisającego z sufitu. Poza tym na uznanie zasługuje również sylwetka oprawcy i jego ulubiony modus operandi, czyli upodabnianie ofiar do atrap z tunelu strachu, z których notabene czerpie bezpośrednią inspirację. Singer nie udziwnił postaci psychopaty, stawiając na zwyczajowego rosłego, milczącego maniaka w zakrwawionym fartuchu i z twarzą przysłoniętą białą, prostą maską, który niczym Jason Voorhees w niebywale trzymających w napięciu, mrocznych sekwencjach osaczania młodych ludzi i ścigania ich, bez choćby jednego słowa uparcie kontynuował swój krwawy proceder. W wytworzeniu odpowiednio złowieszczej atmosfery śmiertelnego niebezpieczeństwa dopomogła fantazyjna sceneria, swoista pułapka, pełna skąpanych w gęstych ciemnościach, zawiłych korytarzy oraz mylących, zewsząd wyskakujących manekinów przy akompaniamencie złowrogich odgłosów, zarówno tych służących za dodatkową atrakcję tunelu strachu, jak i melancholijnego motywu dźwiękowego filmu. Poprawiłabym natomiast finał, bazujący na zwrocie akcji, którego nie w szczegółach, ale w ogólnym zarysie bez jakichkolwiek trudności udało mi się rozszyfrować przed laty, podczas pierwszego seansu „Tunelu śmierci”. Aczkolwiek na pochwałę zasługuje pierwszy zwrot akcji, mający miejsce niedługo po wejściu piątki młodych ludzi do tunelu strachu. Ten przewrotny ustęp akurat wielce mnie zaskoczył.

Swoisty urok, tkwiący w „ Tunelu śmierci” najprawdopodobniej będzie wyraźnie odebrany przez wielu długoletnich wielbicieli slasherów, tęskniących za stylistyką z lat 80-tych, przy czym niekoniecznie spodoba się wszystkim osobom zasilającym to grono widzów. Bowiem z jakiegoś nieznanego mi powodu nawet niektórzy fani filmów slash przyjęli „Tunel śmierci” dosyć chłodno, nie wspominając już o ludziach na ogół nieprzepadających za slasherami. Dlatego choć to jeden z moich ulubionych XXI-wiecznych slasherów wszystkim potencjalnym widzom doradzałbym ostrożność, bo w swojej entuzjastycznej ocenie przedsięwzięcia Craiga Singera plasuję się w zdecydowanej mniejszości. Nie wiem dlaczego, bo nie dostrzegam w tej produkcji znaczących niedostatków w kontekście filmu slash, ale jak widać w ocenach wielu widzów takowe chyba muszą istnieć…

1 komentarz:

  1. Hmmm... Właśnie ponownie planowałem recenzję tegoż filmidła (niezbyt przypadło mi do gustu) dlatego też Twoją przeczytam w całości po publikacji swojej :)
    W skrócie tylko - gdzież tu jest jakiś protagonista, któremu chciałoby się kibicować? Największa wada filmu przysłaniająca niezłe sceny śmierci. Na plus - morderca.

    OdpowiedzUsuń