W 1989 roku w tunelu strachu w jednym z amerykańskich wesołych miasteczek
brutalnie zamordowano bliźniacze dziewczynki. Wkrótce potem policja odkryła kolejne
ciała przechowywane w tym miejscu i schwytała mężczyznę odpowiedzialnego za te
zbrodnie, którego umieszczono w zakładzie psychiatrycznym. Tunel strachu
zamknięto. Kilka lat później pięcioro studentów wyrusza na wycieczkę
samochodową, chcąc spędzić ferie wiosenne z dala od uczelni. Podczas postoju na
stacji benzynowej jeden ze studentów znajduje ulotkę reklamującą ponowne
otwarcie owianego złą sławą tunelu strachu, które będzie miało miejsce za trzy
dni. Młodzi ludzie decydują się przenocować w tym miejscu, chcąc zaoszczędzić
na motelu i zapewnić sobie trochę mocnych wrażeń. Po drodze zabierają
autostopowiczkę, która postanawia im towarzyszyć podczas noclegu w tunelu
strachu. Nie wiedzą jeszcze, że człowiek odpowiedzialny za zbrodnie przed laty mające
miejsce w tym przybytku zbiegł z zakładu psychiatrycznego i powrócił do tunelu
strachu, aby kontynuować swój krwawy proceder.
„Tunel śmierci" jest pierwszym horrorem w reżyserskim dorobku Craiga Singera
i jego czwartym pełnometrażowym filmem w ogóle. W większości nieprzychylne
opinie widzów nie zniechęciły tego twórcy do nakręcenia kolejnego horroru
zatytułowanego „Perkins’ 14”, którego zaczęto rozpowszechniać w 2009 roku. Od
tego czasu jednak Singer nie stworzył żadnego pełnometrażowego obrazu,
poprzestając na shortach, co wnosząc z jakości „Tunelu śmierci” dla mnie
osobiście jest niepowetowaną stratą. Scenariusz autorstwa Roberta Deana Kleina
i samego Craiga Singera bazował na konwencji
slashera i to tak uparcie, że lwia część opinii publicznej poczuła się
zwyczajnie znudzona. Jak na razie XXI wiek nie jest zbyt łaskawy dla slasherów, głównie przez zwyczajową
tendencję współczesnych widzów do poszukiwania oryginalnych rozwiązań, których
w tym nurcie często brakuje. Niewielka grupka miłośników slasherów, która jeszcze się ostała odnajduje natomiast przyjemność
w obcowaniu ze znanymi motywami filmów slash,
co rzecz jasna nie dotyczy tylko ich, ale rozciąga się na oddanych fanów wszystkich
gatunków i podgatunków filmowych. Sęk w tym, że grono entuzjastów slasherów od lat 80-tych XX wieku
znacząco się skurczyło, co niejako zmusza twórców do stopniowego odchodzenia od
konwencji tego konkretnego prądu. Na szczęście, pojedynczy zdeterminowani
filmowcy, pragnący przywrócić slasherowego
ducha z dawnych lat jeszcze od czasu do czasu dają o sobie znać, mimo że
już na starcie znajdują się na gorszej pozycji niż choćby ghost stories. „Tunel śmierci” w mojej opinii jest jednym z
niewielu XXI-wiecznych ukłonów w stronę wielbicieli filmów slash, próbujących dostosować się do klasycznej estetyki owego
nurtu. Eksperyment nieudany, jeśli wyznacznikiem jego jakości miałby być masowy
odbiór, ale dla mnie będący jednym z ciekawszych slasherów bieżącego wieku.
Wesołe miasteczka, ze szczególnym wskazaniem na tunele strachu to bardzo
nośna sceneria dla horrorów, aczkolwiek współcześnie tego typu rozrywki nie są
tak wielce preferowane, jak przed laty, przez co obecni twórcy rzadko umiejscawiają
akcję swoich filmów w omawianych przybytkach. Jednak „Tunel śmierci” dostrzegalnie
miał odnosić się do estetyki rąbanek z lat 80-tych XX wieku, stąd zapewne taki,
a nie inny wybór scenarzystów. Już pierwsze ujęcia przywołują ducha kina grozy
z dawnych lat – wyblakłe barwy, charakterystyczna dla lunaparków skoczno-nostalgiczna
oprawa dźwiękowa i oczywiście kolorowe wesołe miasteczko, przy czym bez zwykle
oblegających takie miejsca tłumów ludzi. Patrząc na niniejsze obrazki, jakby
żywcem wyjęte z jakiegoś slashera z
lat 80-tych ma się wrażenie, że prezentowane wydarzenia mają miejsce u schyłku
dnia, kiedy to pracownicy powoli kończą działalność na ten dzień. Nastoletnia
dziewczyna jednak pragnie przejechać się jeszcze w kolejce tunelu strachu i
namawia strachliwą bliźniaczą siostrę do towarzyszenia jej w owej przygodzie.
Wystrój problematycznej atrakcji najpewniej przeraziłby niejednego śmiałka –
szczególny dyskomfort wzbudzają liczne woskowe kukły wyobrażające ofiary
krwawych mordów, którym dokładnie przyjdzie nam przyjrzeć się w dalszych
partiach filmu. W prologu zobaczymy natomiast tragiczny koniec jednej z
dziewczynek, którą wybebeszył ukrywający się wewnątrz psychopata, aczkolwiek
barwa sztucznej krwi jawi się zbyt rażąco, obniżając wiarygodność tego
konkretnego ujęcia. Ale z czasem efekt będzie lepszy. Po nakreślającym intrygę
wstępie akcja przeskakuje o kilka lat do przodu i koncentruje się na
zaprzyjaźnionych studentach, wybierających się w podróż fantazyjną, wręcz
hipisowską furgonetką jednego z nich. Protagoniści, to jak na tradycjonalny slasher przystało, zbieranina typowych
charakterów – przechodząca kolejny kryzys w związku czołowa parka złożona ze
Steve’a i potencjalnej final girl Cathy,
jej najlepsza przyjaciółka Liz, której znakiem rozpoznawczym jest to, że
ilekroć pozostaje pod wpływem alkoholu ochoczo oddaje się przypadkowym
chłopakom, kierowca lowelas Jim i obowiązkowy fajtłapa, obiekt kpin
rówieśników, Bill. Odtwórcy wszystkich ról wybrnęli ze swojego zadania zadowalająco,
przy czym Jamie-Lynn Sigler wcielająca się w postać final girl pod koniec, w chwilach bezpośredniego zagrożenia życia
miejscami uderzała w egzaltację. Portretując właściwą akcję operatorzy
całkowicie nie wyzbyli się stylizacji na kino grozy z dawnych lat, przy czym
widoczne w prologu wyblakłe barwy natchnęli szczyptą wyrazistej nowoczesnej
oprawy, w ten sposób przyjemnie zderzając efekt retro z XXI-wiecznym sznytem.
Samą fabułę zaś scenarzyści rozpisali w zgodzie z tradycją slasherów, sięgając po takie szeroko eksploatowane motywy, jak wzbudzający
podejrzenia, starszy jegomość na stacji benzynowej, czy autostopowiczka, której
szaleńczy monolog tuż po zajęciu miejsca w furgonetce głównych bohaterów każe
wszystkim sądzić, że ma nie po kolei w głowie, natomiast widzom jej osobliwe
zachowanie może przywieść na myśl autostopowicza z „Teksańskiej masakry piłą
mechaniczną”. Niczym nowym nie jest również gwałtowna zmiana punktu docelowego
– zboczenie z drogi, celem przenocowania w owianym złą sławą tunelu strachu,
który za kilka dni ma zostać ponownie otwarty. Młodzi, z wyłączeniem
naburmuszonej Cathy, która zostaje w samochodzie, włamują się do środka i przez
jakiś czas cieszą się licznymi atrakcjami. Wówczas widzowie mają okazję
dokładnie przyjrzeć się licznym makabrycznym elementom wystroju i być może unieść
się z fotela w sporadycznych chwilach niespodziewanego wyskakiwania zewsząd
realistycznych manekinów. Pewien zgrzyt pojawia się w typowym dla slasherów „wieczorku strasznych
opowieści”, kiedy to okazuje się, że historia tego miejsca, a raczej legenda,
jaką ono obrosło na skutek krwawych mordów z przeszłości, jest doskonale znana
Jimowi. Wcześniej wydawało się, że żadne z nich nie wie, co wydarzyło się w
tunelu strachu pod koniec lat 80-tych, ale kiedy młodzi ludzie kończą
zwiedzanie i przysiadają na chwilę, żeby uraczyć się straszną opowieścią scenarzyści
powielają dosyć częsty błąd tego typu rąbanek zdradzając, że jeden z bohaterów od
początku wszystko wiedział o zniesławionym miejscu akcji. Chwilę potem wychodzi
na jaw, że nie jest jedynym doinformowanym, że Bill również zna całą historię i
co więcej dotknęła ona jego rodzinę, ale już w tym przypadku o naciągnięciu
logiki do potrzeb intrygi mówić nie można.
Elementem wyróżniającym „Tunel śmierci” na tle większości slasherów jest obfity rozlew krwi. Wbrew
obiegowym opiniom ten podgatunek zazwyczaj nie uderza w skrajną makabrę, na
ogół unikając długich zbliżeń na odniesione obrażenia i rozciągniętych w czasie
tortur. Craig Singer postawił na większą dosłowność, przy czym bardzo pilnował
się, żeby nie przesadzić, co zapewne osunęłoby ujęcia gore w zwykłą groteskę. Chwiali się, że wykorzystał praktyczne
efekty specjalne, bez korzystania z pomocy komputera i poza prologiem udało mu
się całkiem realistycznie oddać makabrę na ekranie. Na brak pomysłowości też
narzekać nie można, choć oczywiście nie zabrakło tak trywialnych ujęć jak
rozszarpywanie brzuchów, czy klasyczne zadźganie, ale obok tych pospolitych sekwencji
pojawiają się takie, może nie nadzwyczaj oryginalne, ale z pewnością zwracające
uwagę sceny, jak obcinanie głowy dziewczyny w trakcie jej stosunku oralnego z
chłopakiem, przepoławianie głowy, zwisające oko (przypomina się „Hostel”) i
stylizacja rozczłonkowanego chłopaka na manekina zwisającego z sufitu. Poza tym
na uznanie zasługuje również sylwetka oprawcy i jego ulubiony modus operandi, czyli upodabnianie ofiar
do atrap z tunelu strachu, z których notabene czerpie bezpośrednią inspirację.
Singer nie udziwnił postaci psychopaty, stawiając na zwyczajowego rosłego,
milczącego maniaka w zakrwawionym fartuchu i z twarzą przysłoniętą białą,
prostą maską, który niczym Jason Voorhees w niebywale trzymających w napięciu,
mrocznych sekwencjach osaczania młodych ludzi i ścigania ich, bez choćby
jednego słowa uparcie kontynuował swój krwawy proceder. W wytworzeniu
odpowiednio złowieszczej atmosfery śmiertelnego niebezpieczeństwa dopomogła
fantazyjna sceneria, swoista pułapka, pełna skąpanych w gęstych ciemnościach,
zawiłych korytarzy oraz mylących, zewsząd wyskakujących manekinów przy
akompaniamencie złowrogich odgłosów, zarówno tych służących za dodatkową
atrakcję tunelu strachu, jak i melancholijnego motywu dźwiękowego filmu.
Poprawiłabym natomiast finał, bazujący na zwrocie akcji, którego nie w
szczegółach, ale w ogólnym zarysie bez jakichkolwiek trudności udało mi się rozszyfrować
przed laty, podczas pierwszego seansu „Tunelu śmierci”. Aczkolwiek na pochwałę
zasługuje pierwszy zwrot akcji, mający miejsce niedługo po wejściu piątki
młodych ludzi do tunelu strachu. Ten przewrotny ustęp akurat wielce mnie
zaskoczył.
Swoisty urok, tkwiący w „ Tunelu śmierci” najprawdopodobniej będzie
wyraźnie odebrany przez wielu długoletnich wielbicieli slasherów, tęskniących za stylistyką z lat 80-tych, przy czym
niekoniecznie spodoba się wszystkim osobom zasilającym to grono widzów. Bowiem
z jakiegoś nieznanego mi powodu nawet niektórzy fani filmów slash przyjęli „Tunel śmierci” dosyć
chłodno, nie wspominając już o ludziach na ogół nieprzepadających za slasherami. Dlatego choć to jeden z
moich ulubionych XXI-wiecznych slasherów
wszystkim potencjalnym widzom doradzałbym ostrożność, bo w swojej entuzjastycznej
ocenie przedsięwzięcia Craiga Singera plasuję się w zdecydowanej mniejszości.
Nie wiem dlaczego, bo nie dostrzegam w tej produkcji znaczących niedostatków w
kontekście filmu slash, ale jak widać
w ocenach wielu widzów takowe chyba muszą istnieć…
Hmmm... Właśnie ponownie planowałem recenzję tegoż filmidła (niezbyt przypadło mi do gustu) dlatego też Twoją przeczytam w całości po publikacji swojej :)
OdpowiedzUsuńW skrócie tylko - gdzież tu jest jakiś protagonista, któremu chciałoby się kibicować? Największa wada filmu przysłaniająca niezłe sceny śmierci. Na plus - morderca.