Nowożeńcy, Mitch i Julianne, z inicjatywy tego pierwszego spędzają miesiąc
miodowy w drewnianej chatce, usytuowanej na małej wysepce na jeziorze. Oprócz
nich w okolicy są tylko dzikie zwierzęta, żyjące w lesie otaczającym jezioro.
Początkowo samotność sprzyja młodemu małżeństwu – dzięki niej mogą nacieszyć
się sobą nawzajem i zacieśnić więzy. Jednak po kilku dniach Julianne jest już
zmęczona wyłącznie towarzystwem Mitcha i egzystencją w trudnych warunkach, z
dala od dobrodziejstw cywilizacji, znajomych i nadopiekuńczej matki. Prosi więc
męża o powrót do domu, ale mężczyzna nie ma zamiaru przystać na tę propozycję.
Kobieta mimo to stara się wydostać z tego miejsca, na co ku jej zaskoczeniu
Mitch reaguje agresją. Więzi żonę na wysepce, dając jej do zrozumienia, że to
jedyne miejsce, w którym mogą ułożyć sobie życie.
Debiutancki film Joela Viertela, na podstawie scenariusza, który spisał
wespół z Alekiem Levem i Morą Stephens. Na realizację „W sidłach opętania”
przeznaczono pięć milionów dolarów, co zważywszy na minimalistyczną formę
wydaje się być dość zawrotną sumą. Pomijając krótką retrospekcję ze ślubu film
bazuje na losach jedynie dwóch postaci, nowożeńców spędzających miesiąc miodowy
w prawdziwej samotni, dlatego twórcy nie musieli zanadto wykosztować się na
gażach dla obsady. Rezygnacja z widowiskowych efektów specjalnych również
pozwoliła im zaoszczędzić na budżecie, więc wydaje się, że dużą część nakładów
pieniężnych pochłonęła praca operatorów - profesjonalna, jak na tego typu
stroniący od głównego nurtu thriller psychologiczny. Być może Viertel liczył na
spektakularny sukces swojej produkcji, ale czas pokazał, że nie spotkała się
ona z wielce entuzjastycznym przyjęciem, w Polsce wręcz plasując się w swoistej
kinematograficznej niszy. Jeśli o mnie chodzi, rzeczy poczytywane przez
niejednego widza na minus ja już podczas pierwszego seansu przed laty odebrałam
w kategoriach superlatywów. Czyli moja nonkonformistyczna natura znowu dała o
sobie znać, co powinno stanowić przestrogę dla wszystkich potencjalnych
odbiorców omawianego filmu, żeby z dużą ostrożnością podchodzili do mojej
pozytywnej opinii.
Thrillerów o mężczyznach znęcających się nad swoimi żonami w zasadzie
powstało już całkiem sporo, dlatego nie sposób przyznać scenariuszowi „W
sidłach opętania” innowacyjności. Wątek przewodni celował raczej w miłośników
tego motywu, albo chociaż osoby akceptujące tę konkretną konwencję, podaną w
dosyć nietypowej scenerii. Zazwyczaj na ekranie odtwórcy despotycznych mężów
ubezwłasnowolniają swoje wybranki w czterech ścianach domów położonych w
miastach. Viertel, Lev i Stephens postawili natomiast na malowniczy zakątek,
położony z dala od ludzkich skupisk. I chwała im za to, bo z takowej scenerii
wypływa dwojaka korzyść dla oglądającego. Po pierwsze autorzy zdjęć umożliwili
odbiorcom nasycenie wzroku przepięknymi widokami rozległego lasu otaczającego
niewielkie jezioro, na którym znajduje się samotna wysepka z drewnianą,
zaniedbaną chatką. Długie najazdy kamer na owy zaciszny zakątek, w którym
króluje natura wydobyły z lokacji maksimum nieokiełznanej malowniczości. Innymi
słowy sceneria jawi się tak bosko, że wiele bym dała, żeby móc zamieszkać w
takim miejscu. Ale to ja, Julianne natomiast ma zgoła odmienny pogląd na tego
rodzaju egzystencję. I w tym momencie pojawia się kolejny pożytek dla widza spragnionego
dramatyzmu uwarunkowana przez miejsce akcji – niemożność zwrócenia się do
kogokolwiek o pomoc w przypadku zagrożenia życia, całkowite odcięcie od
społeczeństwa, gwarantujące elektryzującą aurę wyalienowania. Scenariusz „W
sidłach opętania” bazuje na konflikcie pomiędzy nawykłymi do odmiennych trybów
życia nowożeńcami, z których jeden bez wątpienia jest niestabilny psychicznie,
potęgowanym profesjonalną pracą operatorów, najprawdopodobniej z pomocą
reżysera, potrafiących wydobyć maksimum napięcia z tej niecodziennej sytuacji.
W prologu pokazano skrót ślubu głównych bohaterów, zobrazowany z perspektywy
wspominek siedzącej przy drodze panny młodej z pokiereszowaną twarzą. W tym
miejscu popełniono moim zdaniem jedyny, ale wielce istotny błąd, UWAGA SPOILER wskazujący, że
z czymkolwiek się nas nie skonfrontuje możemy być pewni, że kobieta przeżyje.
Wszak już pokazano nam zakończenie tej historii… KONIEC SPOILERA Następnie akcja przeskakuje do
niedalekiej przeszłości, skupiając się na początkach przygody nowożeńców,
spędzających swój miesiąc miodowy w kompletnej głuszy. Jako, że „W sidłach
opętania” jest thrillerem psychologicznym na pierwszy plan wysunięto
wyłuszczanie cech składających się na osobowości głównych bohaterów i ich
wzajemnej relacji. Tara Reid i Kip Pardue w moim odczuciu bezbłędnie spisali
się w tych rolach, choć warsztat aktorki jest często krytykowany przez inne osoby
zaznajomione z niniejszą produkcją. Również przez charakterystykę jej postaci,
na którą wielu utyskuje, ale mnie osobiście urzekło takie rzadko spotykane
podejście do ofiary. Na ogół w tego typu filmach scenarzyści gloryfikują
kobietę, punktując jedynie jej zalety, co zważywszy na fakt, iż każdy ma jakieś
wady zawsze wydawało mi się mało naturalne. Ponadto rozpieszczona, bogata młoda
kobieta, przyzwyczajona do naginania woli mężczyzn do własnych potrzeb na
ekranie jawiła mi się bardziej atrakcyjnie niż miałoby to miejsce choćby w
przypadku grzecznej, stłamszonej przez męża „kury domowej”, starającej się
sprostać jego wygórowanym wymaganiom. Julianne jest typowym mieszczuchem,
nawykłym do wygód, przepychu i życia towarzyskiego, co jak się okazuje stoi w
jawnej sprzeczności z naturą jej męża. Wychowany przez ojca-myśliwego, który
wpoił mu miłość do polowania i egzystencji na łonie natury, Mitch, stara się
zarazić swoją żonę tą pasją. Jednak, choć kobiecie nie przeszkadza kilkudniowy
pobyt z dala od cywilizacji to już perspektywa całego życia w takich dzikich
warunkach nie napawa ją entuzjazmem.
Twórcy, co prawda bez pośpiechu zbliżają się do właściwej problematyki
scenariusza, ale nawet podczas wstępnych zdjęć sielskiego pobytu głównych
bohaterów na wysepce usytuowanej na niewielkim jeziorze nie sposób, gdzieś w
podtekstach nie wyczuwać gromadzącego się wokół nich tragizmu, z czasem coraz
wyraźniej akcentowanego niepokojącymi zachowaniami Mitcha. Moim zdaniem Viertel
doskonale oddał na ekranie problem pośpiesznego zamążpójścia, zauroczenia
mężczyzną, którego się praktycznie nie zna, z równą wprawą portretując
nieprzyjemne konsekwencje takiego niedopatrzenia. Wszak Julianne dopiero na
odciętej od świata wysepce odkrywa prawdziwą naturę Mitcha, co niesie w sobie
dodatkowy ładunek dramatyzmu, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że kobieta boi
się wody, a więc jej ewentualna droga ucieczki staje się mocno utrudniona. Co
gorsza agresywne zapędy mężczyzny coraz częściej dochodzą do głosu, co niejako
wymusza na niej konieczności podjęcia psychologicznej gierki ze swoim
mężem-oprawcą. „W sidłach opętania” nie jest horrorem, więc nie ujrzymy tutaj
zdecydowanych form fizycznego znęcania się nad zniewoloną kobietą. Scenarzyści
skupili się raczej na psychologicznych aspektach takiego stanu rzeczy,
uwypuklając zagubienie i osaczenie Julianne oraz postępujące szaleństwo Mitcha.
I zrobili to z takim wyczuciem suspensu oraz poszanowaniem klimatu wyobcowania,
że ilekroć oglądam ten film nie mogę nie poczuć wzrastającej adrenaliny,
szczególnie w chwilach podejmowania przez Julianne prób wydostania się z
pułapki, w którą wtrącił ją własny mąż, pałający do niej obsesyjną, chorą
miłością. Kobieta kilka razy przeprawia się przez jezioro i przedostaje na
brzeg, ale każdorazowy przejaw niesubordynacji w stosunku do męża kończy się
fiaskiem i pogorszeniem jej położenia. Mitch powoli odcina wszelkie drogi
ucieczki i zaczyna uciekać się do presji fizycznej, bijąc kobietę za każdy
przejaw nieposłuszeństwa. Równocześnie Julianne szuka sposobów na zwodzenie go,
celem pozyskania klucza do jego metalowej skrzynki, w której przechowuje kluczyki
do samochodu bądź wypędzenia go na chwilę z wyspy, zamiarem przygotowania
pułapki. Jednocześnie obmyślając sposoby przeprawienia się przez jezioro. Sytuacja
więc zagęszcza się z każdą kolejną sceną, a szala zwycięstwa niezmiennie przechyla
się w stronę zaprawionego w przebywaniu na łonie natury Mitcha, co tylko wzmaga
poczucie dramatyzmu i zmusza do sympatyzowania z jak się okazuje zawziętą,
silną kobietą – oczywiście, o ile kogoś nie odrzucają jej wady.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz