środa, 13 kwietnia 2016

„W sidłach opętania” (2003)


Nowożeńcy, Mitch i Julianne, z inicjatywy tego pierwszego spędzają miesiąc miodowy w drewnianej chatce, usytuowanej na małej wysepce na jeziorze. Oprócz nich w okolicy są tylko dzikie zwierzęta, żyjące w lesie otaczającym jezioro. Początkowo samotność sprzyja młodemu małżeństwu – dzięki niej mogą nacieszyć się sobą nawzajem i zacieśnić więzy. Jednak po kilku dniach Julianne jest już zmęczona wyłącznie towarzystwem Mitcha i egzystencją w trudnych warunkach, z dala od dobrodziejstw cywilizacji, znajomych i nadopiekuńczej matki. Prosi więc męża o powrót do domu, ale mężczyzna nie ma zamiaru przystać na tę propozycję. Kobieta mimo to stara się wydostać z tego miejsca, na co ku jej zaskoczeniu Mitch reaguje agresją. Więzi żonę na wysepce, dając jej do zrozumienia, że to jedyne miejsce, w którym mogą ułożyć sobie życie.

Debiutancki film Joela Viertela, na podstawie scenariusza, który spisał wespół z Alekiem Levem i Morą Stephens. Na realizację „W sidłach opętania” przeznaczono pięć milionów dolarów, co zważywszy na minimalistyczną formę wydaje się być dość zawrotną sumą. Pomijając krótką retrospekcję ze ślubu film bazuje na losach jedynie dwóch postaci, nowożeńców spędzających miesiąc miodowy w prawdziwej samotni, dlatego twórcy nie musieli zanadto wykosztować się na gażach dla obsady. Rezygnacja z widowiskowych efektów specjalnych również pozwoliła im zaoszczędzić na budżecie, więc wydaje się, że dużą część nakładów pieniężnych pochłonęła praca operatorów - profesjonalna, jak na tego typu stroniący od głównego nurtu thriller psychologiczny. Być może Viertel liczył na spektakularny sukces swojej produkcji, ale czas pokazał, że nie spotkała się ona z wielce entuzjastycznym przyjęciem, w Polsce wręcz plasując się w swoistej kinematograficznej niszy. Jeśli o mnie chodzi, rzeczy poczytywane przez niejednego widza na minus ja już podczas pierwszego seansu przed laty odebrałam w kategoriach superlatywów. Czyli moja nonkonformistyczna natura znowu dała o sobie znać, co powinno stanowić przestrogę dla wszystkich potencjalnych odbiorców omawianego filmu, żeby z dużą ostrożnością podchodzili do mojej pozytywnej opinii.

Thrillerów o mężczyznach znęcających się nad swoimi żonami w zasadzie powstało już całkiem sporo, dlatego nie sposób przyznać scenariuszowi „W sidłach opętania” innowacyjności. Wątek przewodni celował raczej w miłośników tego motywu, albo chociaż osoby akceptujące tę konkretną konwencję, podaną w dosyć nietypowej scenerii. Zazwyczaj na ekranie odtwórcy despotycznych mężów ubezwłasnowolniają swoje wybranki w czterech ścianach domów położonych w miastach. Viertel, Lev i Stephens postawili natomiast na malowniczy zakątek, położony z dala od ludzkich skupisk. I chwała im za to, bo z takowej scenerii wypływa dwojaka korzyść dla oglądającego. Po pierwsze autorzy zdjęć umożliwili odbiorcom nasycenie wzroku przepięknymi widokami rozległego lasu otaczającego niewielkie jezioro, na którym znajduje się samotna wysepka z drewnianą, zaniedbaną chatką. Długie najazdy kamer na owy zaciszny zakątek, w którym króluje natura wydobyły z lokacji maksimum nieokiełznanej malowniczości. Innymi słowy sceneria jawi się tak bosko, że wiele bym dała, żeby móc zamieszkać w takim miejscu. Ale to ja, Julianne natomiast ma zgoła odmienny pogląd na tego rodzaju egzystencję. I w tym momencie pojawia się kolejny pożytek dla widza spragnionego dramatyzmu uwarunkowana przez miejsce akcji – niemożność zwrócenia się do kogokolwiek o pomoc w przypadku zagrożenia życia, całkowite odcięcie od społeczeństwa, gwarantujące elektryzującą aurę wyalienowania. Scenariusz „W sidłach opętania” bazuje na konflikcie pomiędzy nawykłymi do odmiennych trybów życia nowożeńcami, z których jeden bez wątpienia jest niestabilny psychicznie, potęgowanym profesjonalną pracą operatorów, najprawdopodobniej z pomocą reżysera, potrafiących wydobyć maksimum napięcia z tej niecodziennej sytuacji. W prologu pokazano skrót ślubu głównych bohaterów, zobrazowany z perspektywy wspominek siedzącej przy drodze panny młodej z pokiereszowaną twarzą. W tym miejscu popełniono moim zdaniem jedyny, ale wielce istotny błąd, UWAGA SPOILER wskazujący, że z czymkolwiek się nas nie skonfrontuje możemy być pewni, że kobieta przeżyje. Wszak już pokazano nam zakończenie tej historii… KONIEC SPOILERA Następnie akcja przeskakuje do niedalekiej przeszłości, skupiając się na początkach przygody nowożeńców, spędzających swój miesiąc miodowy w kompletnej głuszy. Jako, że „W sidłach opętania” jest thrillerem psychologicznym na pierwszy plan wysunięto wyłuszczanie cech składających się na osobowości głównych bohaterów i ich wzajemnej relacji. Tara Reid i Kip Pardue w moim odczuciu bezbłędnie spisali się w tych rolach, choć warsztat aktorki jest często krytykowany przez inne osoby zaznajomione z niniejszą produkcją. Również przez charakterystykę jej postaci, na którą wielu utyskuje, ale mnie osobiście urzekło takie rzadko spotykane podejście do ofiary. Na ogół w tego typu filmach scenarzyści gloryfikują kobietę, punktując jedynie jej zalety, co zważywszy na fakt, iż każdy ma jakieś wady zawsze wydawało mi się mało naturalne. Ponadto rozpieszczona, bogata młoda kobieta, przyzwyczajona do naginania woli mężczyzn do własnych potrzeb na ekranie jawiła mi się bardziej atrakcyjnie niż miałoby to miejsce choćby w przypadku grzecznej, stłamszonej przez męża „kury domowej”, starającej się sprostać jego wygórowanym wymaganiom. Julianne jest typowym mieszczuchem, nawykłym do wygód, przepychu i życia towarzyskiego, co jak się okazuje stoi w jawnej sprzeczności z naturą jej męża. Wychowany przez ojca-myśliwego, który wpoił mu miłość do polowania i egzystencji na łonie natury, Mitch, stara się zarazić swoją żonę tą pasją. Jednak, choć kobiecie nie przeszkadza kilkudniowy pobyt z dala od cywilizacji to już perspektywa całego życia w takich dzikich warunkach nie napawa ją entuzjazmem. 

Twórcy, co prawda bez pośpiechu zbliżają się do właściwej problematyki scenariusza, ale nawet podczas wstępnych zdjęć sielskiego pobytu głównych bohaterów na wysepce usytuowanej na niewielkim jeziorze nie sposób, gdzieś w podtekstach nie wyczuwać gromadzącego się wokół nich tragizmu, z czasem coraz wyraźniej akcentowanego niepokojącymi zachowaniami Mitcha. Moim zdaniem Viertel doskonale oddał na ekranie problem pośpiesznego zamążpójścia, zauroczenia mężczyzną, którego się praktycznie nie zna, z równą wprawą portretując nieprzyjemne konsekwencje takiego niedopatrzenia. Wszak Julianne dopiero na odciętej od świata wysepce odkrywa prawdziwą naturę Mitcha, co niesie w sobie dodatkowy ładunek dramatyzmu, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że kobieta boi się wody, a więc jej ewentualna droga ucieczki staje się mocno utrudniona. Co gorsza agresywne zapędy mężczyzny coraz częściej dochodzą do głosu, co niejako wymusza na niej konieczności podjęcia psychologicznej gierki ze swoim mężem-oprawcą. „W sidłach opętania” nie jest horrorem, więc nie ujrzymy tutaj zdecydowanych form fizycznego znęcania się nad zniewoloną kobietą. Scenarzyści skupili się raczej na psychologicznych aspektach takiego stanu rzeczy, uwypuklając zagubienie i osaczenie Julianne oraz postępujące szaleństwo Mitcha. I zrobili to z takim wyczuciem suspensu oraz poszanowaniem klimatu wyobcowania, że ilekroć oglądam ten film nie mogę nie poczuć wzrastającej adrenaliny, szczególnie w chwilach podejmowania przez Julianne prób wydostania się z pułapki, w którą wtrącił ją własny mąż, pałający do niej obsesyjną, chorą miłością. Kobieta kilka razy przeprawia się przez jezioro i przedostaje na brzeg, ale każdorazowy przejaw niesubordynacji w stosunku do męża kończy się fiaskiem i pogorszeniem jej położenia. Mitch powoli odcina wszelkie drogi ucieczki i zaczyna uciekać się do presji fizycznej, bijąc kobietę za każdy przejaw nieposłuszeństwa. Równocześnie Julianne szuka sposobów na zwodzenie go, celem pozyskania klucza do jego metalowej skrzynki, w której przechowuje kluczyki do samochodu bądź wypędzenia go na chwilę z wyspy, zamiarem przygotowania pułapki. Jednocześnie obmyślając sposoby przeprawienia się przez jezioro. Sytuacja więc zagęszcza się z każdą kolejną sceną, a szala zwycięstwa niezmiennie przechyla się w stronę zaprawionego w przebywaniu na łonie natury Mitcha, co tylko wzmaga poczucie dramatyzmu i zmusza do sympatyzowania z jak się okazuje zawziętą, silną kobietą – oczywiście, o ile kogoś nie odrzucają jej wady.

„W sidłach opętania” to minimalistyczny w formie i wciągający w psychologicznym przekazie thriller skierowany do pewnej niszy. Entuzjaści zawrotnych akcji i wymyślnych efektów specjalnych zapewne nie odnajdą się w propozycji Joela Viertela, ale poszukiwacze stonowanych od strony technicznej, acz intensywnych w warstwie fabularnej prostych, nieprzekombinowanych rozwiązań, stawiających na burzliwe relacje międzyludzkie i klimat zniewolenia mają szansę rozsmakować się w tym obrazie. Jeśli oczywiście, tak jak mnie, nie przeszkadzają im szeroko wyeksploatowane w kinematografii motywy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz