Dwudziestoparoletnia
Helen jest kurierem rowerowym. Jej prostytuująca się matka została
zgwałcona w motelu, a parę miesięcy później umarła próbując
pozbyć się noszonego dziecka. Helen niewiele wie o swoich
rodzicach, ale może liczyć na wsparcie najlepszej przyjaciółki
Molly. Jej życie diametralnie się zmienia po wypadku, w którym
odnosi niezagrażające życiu obrażenia. Po tym wydarzeniu jednak
Helen zaczyna miewać halucynacje i często traci poczucie czasu,
odzyskując świadomość w miejscach, w których znalazła się bez
udziału swojej woli. Przerażona młoda kobieta szuka pomocy u
lekarki, która diagnozuje guza w jej mózgu, jednocześnie
informując Helen o jego zdumiewającym pochodzeniu. Pacjentka wyraża
zgodę na zabieg, który ma odbyć się za trzy dni. Do tego czasu
będzie musiała walczyć z często ogarniającą ją żądzą mordu.
Cody Calahan bardzo szybko zmienia styl kręcenia – z chwilą pojawienia się pierwszych symptomów choroby Helen akcja nabiera dynamiki, choć miejscami twórcy na chwilę powracają do zaprezentowanej wcześniej powolnej narracji, głównie jednak po to, aby właściwie nastroić widza na poszczególne ujęcia szczytowej grozy. Pierwszym znakiem, że z Helen źle się dzieje jest jej nagłe przebudzenie na parkingu. Kobieta nie pamięta jak się tam dostała, co może wskazywać na zwykłe lunatykowanie, ale uwarunkowany przez prolog widz zapewne będzie się spodziewał dużo bardziej upiornego wyjaśnienia tego incydentu. Kolejne wydarzenie tego typu jest jeszcze bardziej interesujące, bo stawia nieszczęsną Helen w doprawdy wstydliwej sytuacji - pozbywa się ubrania na oczach znajomych jej najlepszej przyjaciółki i współlokatorki Molly, w którą w zadowalającym stylu wcieliła się Nina Kiri. Wcześniej jednak widzi dziwną kobietę, budzącą lęk głównie z powodu oszczędnej charakteryzacji, która nie podkopała poziomu realizmu oraz raptowności, z jaką pojawia się na ekranie. Manifestacje owej maszkary w wielu przypadkach (choć nie we wszystkich) są podręcznikowym przykładem na to, jak powinny wyglądać jump scenki, jak ważne są wyliczenia w czasie i pogłośnione dźwięki akompaniujące owym niespodziewanym wstawkom. Które notabene również powinny pokazywać coś bardziej przerażającego od cienistej sylwetki człowieka, czy samoistnie zamykających się drzwi (przytyk do niektórych bardziej rozreklamowanych współczesnych horrorów). W „Let Her Out” twórcy nie szczędzą nam demonicznego oblicza tajemniczej kobiety nawiedzającej główną bohaterkę, ale prawdę mówiąc długo nie pozostanie ona dla nas tajemnicą, bo jak się okazuje nie tylko Calahan zdecydował się na mały eksperyment techniczny poprzez wykorzystanie różnych sposobów ekspresji. Również scenarzysta odszedł od pospolitego procesu tworzenia opowieści, od częściej spotykanego pozostawiania najbardziej zaskakującego akcentu na koniec. Zamiast utrzymywać w tajemnicy charakter przypadłości Helen i wyjawić go dopiero w ostatniej partii, Seybold postawił na jednoznaczny przekaz, tłumacząc, co tak naprawdę dolega głównej bohaterce zaraz po krótkim zawiązaniu akcji (pozostawiając pole na dwie interpretacje, aczkolwiek jedna wydawała mi się bardziej prawdopodobna od drugiej). Ta decyzja zapewne głęboko rozczaruje widzów nawykłych do długiego trzymania ich w niepewności, przyzwyczajonych do tajemniczej otoczki obrazów psychologicznych, ale mnie w ogóle nie przeszkadzało obranie takiej rzadziej spotykanej ścieżki narracyjnej. Tym bardziej, że pomysł na przypadłość, z którą boryka się Helen cechował się porywającą innowacyjnością, która powinna zainteresować każdego miłośnika tzw. chorych horrorów (nie zdradzę jego szczegółów, bo mimo tego, że dystrybutorzy nie szczędzili ich w swoich opisach uważam, że lepiej zasiąść do seansu w niewiedzy). I był motorem napędowym kolejnych, coraz to bardziej ohydnych i niepokojących wydarzeń. Tych pierwszych nie ma co prawda zbyt wiele, ale kiedy już twórcy zahaczają o stylistykę gore, czy elementy kojarzące się z body horrorem nie można odmówić im odwagi, pomysłowości i dopracowania. Realistyczne ujęcia czy to wyciągania palca z własnej ręki, bezkrwawego, acz nie mniej zniesmaczającego wyjmowania czarnych włosów z gardła (czyżby inspiracja „The Ring”?), UWAGA SPOILER czy wreszcie długiego obdzierania się ze skóry będącego dziwaczną formą narodzin, podczas którego nie mogłam powstrzymać grymasu obrzydzenia KONIEC SPOILERA – wszystkie te sekwencje i kilka innych w moich oczach całkowicie tłumaczyły konieczność odarcia fabuły z tajemnicy, bo wydaje mi się, że robiłyby one mniejsze wrażenie, gdybyśmy nie znali istoty zagrożenia. Tym bardziej, że twórcy zadbali o przemieszanie tych makabrycznych ujęć ze wstawkami rodem z ghost stories, które dzięki wcześniejszemu uświadomieniu nas przez scenarzystę cechowały się dużo potężniejszym ładunkiem bezpośredniego zagrożenia życia głównej bohaterki i ludzi znajdujących się w jej otoczeniu. Jak na szpilkach więc oczekiwałam jakiejś nietypowej finalizacji rodem z body horroru i w gruncie rzeczy takową dostałam, choć następujące niedługo potem zamknięcie fabuły nieco mnie rozczarowało. Na koniec muszę jeszcze wspomnieć o nieocenionym wkładzie montażystów i operatorów, których profesjonalizm znacząco podniósł poziom dramaturgii. Szybko następujące po sobie obrazy podczas momentów zatracania przez Helen swojego własnego ja UWAGA SPOILER swego rodzaju przechodzenia z jednej jaźni w drugą (pomiędzy dwoma bytami) – kilku widzów zauważyło w tym pewne podobieństwa do „Doktora Jekylla i pana Hyde'a” KONIEC SPOILERA były tak niespodziewane, tak bardzo dezorientujące, że twórcom niejednokrotnie udało się poderwać mnie z fotela coraz to bardziej dosadnymi wstawkami wkomponowanymi w te kolaże. Operatorzy natomiast zachwycali mnie nieustannie swoim wyczuciem napięcia i klimatu, ale najbardziej urzekło mnie morderstwo na stacji metra, kiedy to najpierw długo akcentowano przemianę głównej bohaterki nastrojowymi chóralnymi zaśpiewami, a kiedy „przeszła wreszcie do rzeczy” kamera zatoczyła koło, w ten oto prosty sposób windując emocje na niebotyczny poziom.
Znakomity film dawno nie obcowalem z tak dobrze zrealizowanym dzielem !!!
OdpowiedzUsuń