piątek, 24 lutego 2017

„Shallow Grave” (1987)

Cztery zaprzyjaźnione studentki, Patty, Rose, Sue Ellen i Cindy, wybierają się do Fort Lauderdale. Nieopodal małego miasteczka Medley w stanie Georgia, na rzadko uczęszczanej drodze dziurawi im się opona. Dziewczęta rozdzielają się – Rose i Cindy zostają przy samochodzie, Patty rusza pieszo po pomoc, a Sue Ellen idzie za potrzebą do pobliskiego lasu. Jej uwagę zwraca para kochanków, która właśnie zakończyła miłosne igraszki. Pomiędzy nieznajomymi dochodzi do kłótni. Pogróżki kobiety wymierzone w stronę zdenerwowanego mężczyzny popychają go do zbrodni. Dusi swoją kochankę na oczach przerażonej Sue Ellen, której chwilę potem udaje się niepostrzeżenie uciec. Przeciągająca się nieobecność przyjaciółki zmusza Rose i Cindy do przeszukania lasu. Pech chce, że spotykają mężczyznę, który przed chwilą dopuścił się zbrodni. Tymczasem Sue Ellen dołącza do Patty i relacjonuje jej niedawne wydarzenia. Niedługo potem dziewczęta zostają zatrzymane przez zastępcę szeryfa Scotta, a jeszcze później odkrywają, że winnym morderstwa jest jego przełożony, szanowany obywatel Medley, szeryf Dean, który stara się zniszczyć dowody zbrodni.

Debiutancki obraz Richarda Stylesa, „Shallow Grave”, tak samo jak pozostałe reżyserowane przez niego produkcje nie przyciągnął przed ekrany wielu widzów. Właściwie to niemalże zagubił się w zalewie niskobudżetowych, sobie podobnych horrorów z lat 80-tych. Niemalże, bo istnieje garstka widzów, którym dane było zobaczyć „Shallow Grave”, a wśród nich również tacy, którzy uważają, że warto dać mu szansę. Zwłaszcza jeśli jest się wielbicielem mniej krwawych, acz klimatycznych rąbanek z lat 80-tych XX wieku. Scenariusz George'a Edwarda Fernandeza zręcznie miesza motywy przystające do slashera z elementami kojarzonymi z survival horrorami, tak więc grupa docelowa może być całkiem szeroka. Pod warunkiem oczywiście, że nie ma się zbyt wygórowanych wymagań względem tego typu kina.

Podejrzewam, że prawie każdy, kto chociaż raz w życiu oglądał doskonałą „Psychozę” Alfreda Hitchcocka uśmiechnie się z rozrzewnieniem na widok wstępnej scenki pod prysznicem, która to bez wątpienia miała stanowić hołd dla tego ponadczasowego dzieła. Twórcom „Shallow Grave” nie udało się zaatakować widzów ładunkiem najczystszej grozy na miarę pierwowzoru, ale sama sytuacja w oderwaniu od klimatu i siły elementu zaskoczenia została dosyć wiernie odzwierciedlona na ekranie. Oprawa muzyczna, ruchy dłoni napastnika dzierżącego długi nóż, który jak widzimy na zbliżeniach nie zagłębia się w ciało ofiary, powolne zsuwanie się dogorywającej kobiety po ścianie, a nawet dłuższe ujęcie jej dłoni i moment zrywania ostatkiem sił zasłony prysznicowej – wszystko to nie pozostawia żadnych wątpliwości, że twórcy starali się powtórzyć sławetną scenę pod prysznicem w sposób, który nie pozostawiałby zaznajomionym z „Psychozą” odbiorcom żadnych wątpliwości, że składali należny ukłon w stronę tej kultowej sekwencji. Zaraz potem filmowcy przechodzą do zawiązywania właściwej akcji „Shallow Grave”, która to na początku jest silnie osadzona w konwencji slash. Poznajemy cztery zaprzyjaźnione studentki, które wybierają się do Fort Lauderdale, czyli dostajemy jakże popularny zwłaszcza w rąbankach motyw grupki znajomych, która gdzieś tam wyjeżdża. Domniemaną final girl można wytypować już na początku, jak to zresztą na ogół bywa w slasherach. Patty, całkiem znośnie wykreowana przez Carol Cadby, posiada kilka typowych dla tego rodzaju postaci cech, które scenarzysta ochoczo uwypukla. Czytująca w podróży „Raj utracony” autorstwa Johna Miltona dziewczyna przyjmuje propozycję koleżanek polegającą na odpłatnym napisaniu za nich zadanych wypracowań, co świadczy o tym, że jest pilną uczennicą, której zdobywanie wiedzy sprawia przyjemność. W przeciwieństwie do jej przebojowych koleżanek. I w porównaniu do nich bardzo praktyczną, co najsilniej uwidacznia się po złapaniu gumy, kiedy to okazuje się, że tylko Patty wie jak zmienić koło i tylko jej niestraszna perspektywa zniszczenia paznokci. Niestety, nie ma okazji się wykazać, bo jak się szybko okazuje niezbyt lotna Rose przed podróżą uznała, że aby zmieścić wszystkie bagaże należy pozbyć się koła zapasowego (!). Dziewczęta mają więc dwa wyjścia – albo czekać na tej opustoszałej, mało uczęszczanej drodze usytuowanej nieopodal lasu na jakiegoś kierowcę, który jakimś cudem zapuści się w tę okolicę, albo wyruszyć pieszo po pomoc. Tylko Patty decyduje się na tę drugą opcję – jej wygodnickie koleżanki wolą wszak unikać takiego wysiłku. Może poza Cindy, która jednak musi zostać z pozostałą dwójką i przypilnować, żeby nie zrobiły niczego głupiego. Patty rusza więc w drogę sama, a tymczasem Sue Ellen świadkuje wydarzeniu, które uwarunkuje dalszy rozwój akcji. Podejście twórców do zbrodni popełnionej w głębi niewielkiego lasu każe przypuszczać (jak się okazuje słusznie), że „Shallow Grave” wpisuje się w poczet delikatnych w formie, nieepatujących skrajną drastycznością rąbanek, co akurat w slasherach nie jest niczym nadzwyczajnym. Ale jeśli nawet od tego nurtu nie oczekuje się multum odstręczających krwawych ujęć to zapewne niejeden ich miłośnik będzie liczył na przynajmniej kilka pomysłowych sekwencji okaleczania i zabijania nieszczęsnych jednostek. Richard Styles nie zaspokoi jednak tego konkretnego wymagania fanów rąbanek, poprzestając na tak pospolitych sposobach odbierania życia, jak duszenie, czy niemalże bezkrwawe dziurawienie ciał za pośrednictwem broni palnej. Najwięcej substancji imitującej krew (dodam, że bardzo nieudolnie) zobaczymy w krótkim ujęciu dłoni pogryzionej przez psa, podczas którego jednak nie sposób dostrzec samych poszarpanych ran. „Shallow Grave” nie jest więc pozycją dla osób nastawiających się na szafowanie budzącą wstręt makabrą, co wcale nie oznacza, że ci którzy od rąbanek oczekują przede wszystkim emocjonującej rozgrywki pomiędzy protagonistami i antybohaterem oraz lekko przybrudzonego klimatu nieustannie zagęszczającego się zagrożenia nie znajdą w tym obrazie nic, na czym można spokojnie zawiesić oko.

Wyświechtane, acz jakże chwytliwe motywy sugerujące podpięcie się George'a Edwarda Fernandeza pod pod konwencję slash (wycieczka grupki zaprzyjaźnionych studentek, utknięcie na rzadko uczęszczanej drodze, świadkowanie zbrodni i oczywiście „nieśmiertelne” rozdzielenie się pozytywnych bohaterek), osnute magiczną atmosferą kina grozy lat 80-tych, z której najsilniej przebija niemalże namacalny zwiastun tragedii były dla mnie zdecydowanie najbardziej atrakcyjnymi elementami pierwszej partii „Shallow Grave”. Byłam jednak przekonana, że z czasem mój entuzjazm osłabnie, bo wszystko wskazywało na to, że twórcy zdecydują się na poprzeciągane w czasie pościgi za ostałymi przy życiu młodymi kobietami, które w dodatku nie będą urozmaicane wymyślnymi i przynajmniej umiarkowanie krwawymi sekwencjami mordów. Scenarzysta zdecydował się jednak na coś zgoła ciekawszego i nieporównanie bardziej trzymającego w napięciu, a mianowicie zamknięcie dwóch studentek w areszcie - na posterunku, w którym władzę sprawuje szeryf Dean (niezła kreacja Tony'ego Marcha), czyli mężczyzna, który wcześniej na oczach jednej z nich zabił swoją kochankę z obawy przed demaskacją ich romansu. Sama ta niecodzienna sytuacja dostarcza sporo emocji, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że zły glina stara się zatrzeć ślady swojej zbrodni, a więc nie zawaha się również przed wyeliminowaniem świadków. Najpierw jednak chce się upewnić, czy Sue Ellen jest w stanie go rozpoznać, bo jak szybko daje się nam do zrozumienia sylwetka Deana miała nieco odbiegać od najpowszechniejszego obrazu slasherowego antybohatera. Szeryf nie jest tak zwaną „maszynką do zabijania”, maniakiem szlachtującym każdego, kogo napotka tylko jednostką, która z własnej winy znalazła się w trudnej sytuacji i stara się zrobić wszystko, aby odsunąć od siebie podejrzenia. Innymi słowy dostajemy typowy motyw zbrodni, która pociąga za sobą kolejne – chcąc zatuszować nieplanowane morderstwo kobiety mężczyzna musi zabić każdego, kto może go zdemaskować. Wspomniany wątek funkcjonuje w otoczeniu małomiasteczkowej, sennej scenerii, w miejscu w którym wszyscy się znają i zdawałoby się, że żadne ważne wydarzenie nie może przejść niezauważone, co tylko utrudnia Deanowi ukrycie jego zbrodniczego czynu. Takie miejsce akcji we wprawnych rękach zawsze doskonale sprawdza się w horrorze. Nie inaczej jest w przypadku tego filmu – hermetyczna społeczność, w której morderca cieszy się dużym zaufaniem i szacunkiem, usytuowana w malowniczym leśnym zakątku, oddana w lekko przyblakłych i przybrudzonych barwach tworzy klaustrofobiczną aurę wyobcowania. Bo jak się wydaje dwie przyjezdne młode kobiety nie mają szans na znalezienie pomocy w gronie ludzi zżytych ze swoim szeryfem, a wręcz jak zobaczymy wkrótce podczas stricte survivalowych pościgowych wstawek niektórych z nich powinny się obawiać. W tym wszystkim z mojego punktu widzenia najsłabiej wypada wątek poświęcony dwóm studentom, Chadowi i Owenowi, którzy starają się odnaleźć niedawno poznane w przydrożnym barze dziewczyny. Głównie dlatego, że w porównaniu do pozostałych wydarzeń ich losy nakreślono bardzo pobieżnie, a biorąc pod uwagę finał ich podróży wydaje się wręcz, że ich ingerencja w akcję była tak znikoma, że z powodzeniem można było darować sobie ich udział. Z drugiej jednak strony niniejsze zakończenie ich wyprawy zauważalnie wychodzi poza ramy schematu, a co za tym idzie całkiem skutecznie pogrywa z oczekiwaniami nawykłego do wszelkiej maści rąbanek odbiorcy. To samo zresztą można powiedzieć o UWAGA SPOILER zaskakującym wyeliminowaniu domniemanej final girl przed jej rozwiązłą seksualnie koleżanką KONIEC SPOILERA. Pochwalić muszę również złowieszcze zamknięcie całej opowieści – niby proste, nieodznaczające się żadną spektakularną wymyślnością, ale i tak pozostawiające widza w stanie wzmożonej czujności, bez dania mu szansy na rozładowanie skumulowanych emocji. Co tylko udowadnia, że kombinacje czasem są wręcz niewskazane, że czasami (moim zdaniem najczęściej) prostota sprawdza się nieporównanie lepiej.

„Shallow Grave” to jeden z mniej znanych slasherów / survival horrorów, do czego w dużej mierze mogła przyczynić się licha dystrybucja. Bo jakoś nie chce mi się wierzyć, że tylu oddanych fanów rąbanek z premedytacją ignoruje ten tytuł. Zwłaszcza po ówczesnym zapoznaniu się z opiniami tych, którzy debiutancki film Richarda Stylesa wdzieli, bo z tego grona naprawdę nietrudno wyłowić paru jego entuzjastów, którzy nie bez kozery przyznają, że niniejsza produkcja może pochwalić się mnogością składowych, które są tak cenne dla miłośników rąbanek z lat 80-tych. Nawet jeśli same mordy nie przedstawiają sobą praktycznie żadnej wartości. Klimat i całkiem emocjonujący przebieg akcji powinny bowiem przynajmniej w części zrekompensować ten niedostatek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz