Cztery
zaprzyjaźnione studentki, Patty, Rose, Sue Ellen i Cindy, wybierają
się do Fort Lauderdale. Nieopodal małego miasteczka Medley w stanie
Georgia, na rzadko uczęszczanej drodze dziurawi im się opona.
Dziewczęta rozdzielają się – Rose i Cindy zostają przy
samochodzie, Patty rusza pieszo po pomoc, a Sue Ellen idzie za
potrzebą do pobliskiego lasu. Jej uwagę zwraca para kochanków,
która właśnie zakończyła miłosne igraszki. Pomiędzy
nieznajomymi dochodzi do kłótni. Pogróżki kobiety wymierzone w
stronę zdenerwowanego mężczyzny popychają go do zbrodni. Dusi
swoją kochankę na oczach przerażonej Sue Ellen, której chwilę
potem udaje się niepostrzeżenie uciec. Przeciągająca się
nieobecność przyjaciółki zmusza Rose i Cindy do przeszukania
lasu. Pech chce, że spotykają mężczyznę, który przed chwilą
dopuścił się zbrodni. Tymczasem Sue Ellen dołącza do Patty i
relacjonuje jej niedawne wydarzenia. Niedługo potem dziewczęta
zostają zatrzymane przez zastępcę szeryfa Scotta, a jeszcze
później odkrywają, że winnym morderstwa jest jego przełożony,
szanowany obywatel Medley, szeryf Dean, który stara się zniszczyć
dowody zbrodni.
Debiutancki
obraz Richarda Stylesa, „Shallow Grave”, tak samo jak pozostałe
reżyserowane przez niego produkcje nie przyciągnął przed ekrany
wielu widzów. Właściwie to niemalże zagubił się w zalewie
niskobudżetowych, sobie podobnych horrorów z lat 80-tych. Niemalże,
bo istnieje garstka widzów, którym dane było zobaczyć „Shallow
Grave”, a wśród nich również tacy, którzy uważają, że warto
dać mu szansę. Zwłaszcza jeśli jest się wielbicielem mniej
krwawych, acz klimatycznych rąbanek z lat 80-tych XX wieku.
Scenariusz George'a Edwarda Fernandeza zręcznie miesza motywy
przystające do slashera z elementami kojarzonymi z survival
horrorami, tak więc grupa docelowa może być całkiem szeroka.
Pod warunkiem oczywiście, że nie ma się zbyt wygórowanych wymagań
względem tego typu kina.
Podejrzewam,
że prawie każdy, kto chociaż raz w życiu oglądał doskonałą
„Psychozę” Alfreda Hitchcocka uśmiechnie się z rozrzewnieniem
na widok wstępnej scenki pod prysznicem, która to bez wątpienia
miała stanowić hołd dla tego ponadczasowego dzieła. Twórcom
„Shallow Grave” nie udało się zaatakować widzów ładunkiem
najczystszej grozy na miarę pierwowzoru, ale sama sytuacja w
oderwaniu od klimatu i siły elementu zaskoczenia została dosyć
wiernie odzwierciedlona na ekranie. Oprawa muzyczna, ruchy dłoni
napastnika dzierżącego długi nóż, który jak widzimy na
zbliżeniach nie zagłębia się w ciało ofiary, powolne zsuwanie
się dogorywającej kobiety po ścianie, a nawet dłuższe ujęcie
jej dłoni i moment zrywania ostatkiem sił zasłony prysznicowej –
wszystko to nie pozostawia żadnych wątpliwości, że twórcy
starali się powtórzyć sławetną scenę pod prysznicem w sposób,
który nie pozostawiałby zaznajomionym z „Psychozą” odbiorcom
żadnych wątpliwości, że składali należny ukłon w stronę tej
kultowej sekwencji. Zaraz potem filmowcy przechodzą do zawiązywania
właściwej akcji „Shallow Grave”, która to na początku jest
silnie osadzona w konwencji slash. Poznajemy cztery
zaprzyjaźnione studentki, które wybierają się do Fort Lauderdale,
czyli dostajemy jakże popularny zwłaszcza w rąbankach motyw grupki
znajomych, która gdzieś tam wyjeżdża. Domniemaną final girl
można wytypować już na początku, jak to zresztą na ogół bywa w
slasherach. Patty, całkiem znośnie wykreowana przez Carol
Cadby, posiada kilka typowych dla tego rodzaju postaci cech, które
scenarzysta ochoczo uwypukla. Czytująca w podróży „Raj utracony”
autorstwa Johna Miltona dziewczyna przyjmuje propozycję koleżanek
polegającą na odpłatnym napisaniu za nich zadanych wypracowań, co
świadczy o tym, że jest pilną uczennicą, której zdobywanie
wiedzy sprawia przyjemność. W przeciwieństwie do jej przebojowych
koleżanek. I w porównaniu do nich bardzo praktyczną, co najsilniej
uwidacznia się po złapaniu gumy, kiedy to okazuje się, że tylko
Patty wie jak zmienić koło i tylko jej niestraszna perspektywa
zniszczenia paznokci. Niestety, nie ma okazji się wykazać, bo jak
się szybko okazuje niezbyt lotna Rose przed podróżą uznała, że
aby zmieścić wszystkie bagaże należy pozbyć się koła
zapasowego (!). Dziewczęta mają więc dwa wyjścia – albo czekać
na tej opustoszałej, mało uczęszczanej drodze usytuowanej
nieopodal lasu na jakiegoś kierowcę, który jakimś cudem zapuści
się w tę okolicę, albo wyruszyć pieszo po pomoc. Tylko Patty
decyduje się na tę drugą opcję – jej wygodnickie koleżanki
wolą wszak unikać takiego wysiłku. Może poza Cindy, która jednak
musi zostać z pozostałą dwójką i przypilnować, żeby nie
zrobiły niczego głupiego. Patty rusza więc w drogę sama, a
tymczasem Sue Ellen świadkuje wydarzeniu, które uwarunkuje dalszy
rozwój akcji. Podejście twórców do zbrodni popełnionej w głębi
niewielkiego lasu każe przypuszczać (jak się okazuje słusznie),
że „Shallow Grave” wpisuje się w poczet delikatnych w formie,
nieepatujących skrajną drastycznością rąbanek, co akurat w
slasherach nie jest niczym nadzwyczajnym. Ale jeśli nawet od
tego nurtu nie oczekuje się multum odstręczających krwawych ujęć
to zapewne niejeden ich miłośnik będzie liczył na przynajmniej
kilka pomysłowych sekwencji okaleczania i zabijania nieszczęsnych
jednostek. Richard Styles nie zaspokoi jednak tego konkretnego
wymagania fanów rąbanek, poprzestając na tak pospolitych sposobach
odbierania życia, jak duszenie, czy niemalże bezkrwawe dziurawienie
ciał za pośrednictwem broni palnej. Najwięcej substancji
imitującej krew (dodam, że bardzo nieudolnie) zobaczymy w krótkim
ujęciu dłoni pogryzionej przez psa, podczas którego jednak nie
sposób dostrzec samych poszarpanych ran. „Shallow Grave” nie
jest więc pozycją dla osób nastawiających się na szafowanie
budzącą wstręt makabrą, co wcale nie oznacza, że ci którzy od
rąbanek oczekują przede wszystkim emocjonującej rozgrywki pomiędzy
protagonistami i antybohaterem oraz lekko przybrudzonego klimatu
nieustannie zagęszczającego się zagrożenia nie znajdą w tym
obrazie nic, na czym można spokojnie zawiesić oko.
Wyświechtane,
acz jakże chwytliwe motywy sugerujące podpięcie się George'a
Edwarda Fernandeza pod pod konwencję slash (wycieczka grupki
zaprzyjaźnionych studentek, utknięcie na rzadko uczęszczanej
drodze, świadkowanie zbrodni i oczywiście „nieśmiertelne”
rozdzielenie się pozytywnych bohaterek), osnute magiczną atmosferą
kina grozy lat 80-tych, z której najsilniej przebija niemalże
namacalny zwiastun tragedii były dla mnie zdecydowanie najbardziej
atrakcyjnymi elementami pierwszej partii „Shallow Grave”. Byłam
jednak przekonana, że z czasem mój entuzjazm osłabnie, bo wszystko
wskazywało na to, że twórcy zdecydują się na poprzeciągane w
czasie pościgi za ostałymi przy życiu młodymi kobietami, które w
dodatku nie będą urozmaicane wymyślnymi i przynajmniej
umiarkowanie krwawymi sekwencjami mordów. Scenarzysta zdecydował
się jednak na coś zgoła ciekawszego i nieporównanie bardziej
trzymającego w napięciu, a mianowicie zamknięcie dwóch studentek
w areszcie - na posterunku, w którym władzę sprawuje szeryf Dean
(niezła kreacja Tony'ego Marcha), czyli mężczyzna, który
wcześniej na oczach jednej z nich zabił swoją kochankę z obawy
przed demaskacją ich romansu. Sama ta niecodzienna sytuacja
dostarcza sporo emocji, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę
fakt, że zły glina stara się zatrzeć ślady swojej zbrodni, a
więc nie zawaha się również przed wyeliminowaniem świadków.
Najpierw jednak chce się upewnić, czy Sue Ellen jest w stanie go
rozpoznać, bo jak szybko daje się nam do zrozumienia sylwetka Deana
miała nieco odbiegać od najpowszechniejszego obrazu slasherowego
antybohatera. Szeryf nie jest tak zwaną „maszynką do
zabijania”, maniakiem szlachtującym każdego, kogo napotka tylko
jednostką, która z własnej winy znalazła się w trudnej sytuacji
i stara się zrobić wszystko, aby odsunąć od siebie podejrzenia.
Innymi słowy dostajemy typowy motyw zbrodni, która pociąga za sobą
kolejne – chcąc zatuszować nieplanowane morderstwo kobiety
mężczyzna musi zabić każdego, kto może go zdemaskować.
Wspomniany wątek funkcjonuje w otoczeniu małomiasteczkowej, sennej
scenerii, w miejscu w którym wszyscy się znają i zdawałoby się,
że żadne ważne wydarzenie nie może przejść niezauważone, co
tylko utrudnia Deanowi ukrycie jego zbrodniczego czynu. Takie miejsce
akcji we wprawnych rękach zawsze doskonale sprawdza się w horrorze.
Nie inaczej jest w przypadku tego filmu – hermetyczna społeczność,
w której morderca cieszy się dużym zaufaniem i szacunkiem,
usytuowana w malowniczym leśnym zakątku, oddana w lekko
przyblakłych i przybrudzonych barwach tworzy klaustrofobiczną aurę
wyobcowania. Bo jak się wydaje dwie przyjezdne młode kobiety nie
mają szans na znalezienie pomocy w gronie ludzi zżytych ze swoim
szeryfem, a wręcz jak zobaczymy wkrótce podczas stricte
survivalowych pościgowych wstawek niektórych z nich powinny
się obawiać. W tym wszystkim z mojego punktu widzenia najsłabiej
wypada wątek poświęcony dwóm studentom, Chadowi i Owenowi, którzy
starają się odnaleźć niedawno poznane w przydrożnym barze
dziewczyny. Głównie dlatego, że w porównaniu do pozostałych
wydarzeń ich losy nakreślono bardzo pobieżnie, a biorąc pod uwagę
finał ich podróży wydaje się wręcz, że ich ingerencja w akcję
była tak znikoma, że z powodzeniem można było darować sobie ich
udział. Z drugiej jednak strony niniejsze zakończenie ich wyprawy
zauważalnie wychodzi poza ramy schematu, a co za tym idzie całkiem
skutecznie pogrywa z oczekiwaniami nawykłego do wszelkiej maści
rąbanek odbiorcy. To samo zresztą można powiedzieć o UWAGA
SPOILER zaskakującym wyeliminowaniu domniemanej final girl
przed jej rozwiązłą seksualnie koleżanką KONIEC
SPOILERA. Pochwalić muszę również złowieszcze zamknięcie
całej opowieści – niby proste, nieodznaczające się żadną
spektakularną wymyślnością, ale i tak pozostawiające widza w
stanie wzmożonej czujności, bez dania mu szansy na rozładowanie
skumulowanych emocji. Co tylko udowadnia, że kombinacje czasem są
wręcz niewskazane, że czasami (moim zdaniem najczęściej) prostota
sprawdza się nieporównanie lepiej.
„Shallow
Grave” to jeden z mniej znanych slasherów / survival horrorów,
do czego w dużej mierze mogła przyczynić się licha dystrybucja.
Bo jakoś nie chce mi się wierzyć, że tylu oddanych fanów rąbanek
z premedytacją ignoruje ten tytuł. Zwłaszcza po ówczesnym
zapoznaniu się z opiniami tych, którzy debiutancki film Richarda
Stylesa wdzieli, bo z tego grona naprawdę nietrudno wyłowić paru
jego entuzjastów, którzy nie bez kozery przyznają, że niniejsza
produkcja może pochwalić się mnogością składowych, które są
tak cenne dla miłośników rąbanek z lat 80-tych. Nawet jeśli same
mordy nie przedstawiają sobą praktycznie żadnej wartości. Klimat
i całkiem emocjonujący przebieg akcji powinny bowiem przynajmniej w
części zrekompensować ten niedostatek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz