czwartek, 7 czerwca 2018

„Przepowiednia” (2016)

Isabelle i jej przyjaciele niedługo mają otworzyć swoją restaurację. Młoda kobieta stara się pozyskać na tę działalność gospodarczą dodatkowe fundusze od niejakiego Bryce'a. Umawia się z nim i sześciorgiem innych osób w konkurencyjnej chińskiej restauracji, gdzie ma nadzieję przy kolacji przeprowadzić z Bryce'em rozmowę biznesową. Wieczór upływa wszystkim w swobodnej atmosferze, do czasu tragedii poprzedzonej zagadkowymi wróżbami znalezionymi przez nich w ciasteczkach podanym im po posiłku. Nazajutrz jeden z uczestników tej kolacji, Danny, udaje się do swojego dziadka zajmującego się wschodnim mistycyzmem. Chłopak chce dowiedzieć się czegoś o tych wróżbach z chińskich ciasteczek. Dziadek mówi mu, że on i jego znajomi zostali obłożeni klątwą, którą może zdjąć jedynie przeprowadzenie odpowiedniego obrzędu. Jeśli Danny i jego przyjaciele czym prędzej nie zastosują się do wskazówek starszego mężczyzny będą kolejno umierać, każdy z nich w taki sposób o jakim mówiła jego wróżba.

„Przepowiednia” to amerykański horror w reżyserii i na podstawie scenariusza urodzonego w Anglii Roba Pallatina. Wcześniej nie nakręcił on żadnego pełnometrażowego obrazu, ale realizował się w branży filmowej. Zajmował się głównie montażem – w tym charakterze pracował między innymi przy takich obrazach jak „Dwugłowy rekin atakuje”, „Wielka Stopa” (2012), „Inwazja krwiożerczych pijawek”, „Trójgłowy rekin atakuje” i „Gnijący Kapturek”. Rob Pallatina nie zakończył swojej przygody z reżyserią na „Przepowiedni” (mowa jedynie o pełnym metrażu). Ukazały się już wszak dwa kolejne jego filmy, „Alien Convergence” i „Flight 666”, a jeszcze w tym roku w obieg ma zostać wpuszczony następny jego projekt zatytułowany „Alien Siege”.

Rzut oka na wyżej wymienione przykładowe tytuły, do których rękę przyłożył reżyser i scenarzysta „Przepowiedni” na przynajmniej co poniektóre osoby może zadziałać odstraszająco. Mogą oni wzdragać się przed jego pełnometrażowym debiutem tylko dlatego, że w przeszłości montował obrazy zdecydowanie niższych lotów. Montaż „Przepowiedni” także wziął na siebie, ale chociaż widać w tym przebłyski kina klasy Z (tandetne przenikanie ujęć z umownej teraźniejszości z widokami ciasteczek z wróżbami z niedalekiej przeszłości) to przez lwią część seansu miałam poczucie obcowania raczej z kinem klasy B. Moim zdaniem Rob Pallatina podczas pracy nad tym projektem był pod silnym wpływem serii filmów „Oszukać przeznaczenie”. W jednej z ról obsadził nawet Ryana Merrimana, aktora, który to wystąpił w trzeciej odsłonie rzeczonego cyklu horrorów, ale nie o to chodzi. Wcielenie tej samej osoby do obsady „Przepowiedni” to tylko drobny dodatek, być może swoiste puszczenie oka do widza, nie zaś wartość przesądzająca o powielaniu pomysłów twórców „Oszukać przeznaczenie”. Na to wskazuje scenariusz – dzieje grupy młodych ludzi, którzy starają się przechytrzyć śmierć. Pallatina poczynił pewne próby odejścia od specyfiki „Oszukać przeznaczenie”, nie kopiował absolutnie wszystkiego. Na swoich protagonistów sprowadził nawet innego rodzaju widmo, a uczynił to poprzez chińskie ciasteczka z wróżbami podane im w pewnej restauracji. Każdy z ośmiorga ludzi, którzy właśnie zjedli smakowitą kolację we wspólnym towarzystwie, znajduje w swoim ciastku inną wiadomość podaną w języku chińskim. Okazuje się, że to nazwy przedmiotów (są też rośliny), których szczegółowy charakter poznamy później, ale według mnie nikomu seansu nie zepsuje wyrwanie z tego tylko tyle, że każdy z uczestników tej tragicznie sfinalizowanej kolacji będzie musiał wystrzegać się tego, o czym mówiła jego wróżba. Młodzi protagoniści zostają obłożeni klątwą, którą aby wyjść z tego cało, będą musieli starać się z siebie zrzucić. Ale chociaż natura tego widma nie jest taka sama, jak ta pokazywana w filmach spod znaku „Oszukać przeznaczenie” to ich przeżycia aż nadto wyraźnie nasuwają skojarzenia z tym tytułem. Protagoniści „Przepowiedni” też walczą z nieubłaganym przeznaczeniem, tyle tylko, że to widmo zostało na nich sprowadzone przez magiczne wróżby z ciasteczek, a nie dlatego, że jak w „Oszukać przeznaczeniu” udało im się umknąć Śmierci, swojemu losowi przypieczętowanemu już w chwili narodzin każdego z nich. Omawiany horror Roba Pallatina jest opowieścią o młodych ludziach kolejno eliminowanych przez jakąś siłę wyższą, w czym mniej lub bardziej bezpośredni udział biorą przedmioty z wróżb, które otrzymali w początkowej partii filmu (do każdego przypisana jest inna rzecz, czy roślina). Na czoło tej grypy szybko wysuwa się Amerykanin azjatyckiego pochodzenia imieniem Danny (całkiem przyzwoita kreacja Anthony'ego Ma), który po zasięgnięciu języka u swojego dziadka przez jakiś czas bezskutecznie stara się przekonać pozostałych, że grozi im niebezpieczeństwo. Jego przyjaciele doskonale widzą, że chłopak wierzy w zjawiska nadprzyrodzone i chińskie przesądy, że jest wyznawcą wschodniego mistycyzmu, choć dużo mniej zaawansowanym w tej dziedzinie niż jego dziadek parający się białą magią. Oni zaś, poza Joshem, chłopakiem Isabelle, „twardo stąpają po ziemi”, są mocno sceptyczni, na wskroś racjonalni i jak to zwykle w tego typu horrorach bywa to właśnie niedowiarki okażą się frajerami.

Tematyka, jaką obrał Rob Pallatina rozciągała przed twórcami szerokie pole na makabryczne popisy. Można było pokazać wiele pomysłowych, krwawych bądź umiarkowanie krwawych sekwencji, ale tak na dobrą sprawę co najwyżej dwa zasługują na odnotowanie. Co najwyżej, bo nie jestem przekonana, czy ujęcia przypalonej twarzy nieżyjącego już chłopaka zwrócą uwagę osób choćby tylko średnio rozeznanych w kinie gore. Ale jeśli chodzi o scenę z okiem to jestem prawie pewna, że choćby tylko na krótko, odnotują oni to w swojej pamięci. Poszarpany montaż, szybkie migawki są wówczas sporym uniedogodnieniem – niełatwo wyłapać najdrobniejsze, makabryczne szczegóły, a i większej świeżości oddać temu nie można (może poza użądleniem), bo już przecież „Hostel” Eliego Rotha coś takiego nam pokazał. Tyle że w nieporównanie odważniejszym stylu. Niemniej jak na taką lżejszą rąbankę, jak na współczesny horror z młodymi ludźmi w rolach głównych, ta sekwencja i tak wyróżnia się w miarę bezkompromisowym podejściem. W czym niemała zasługa twórców efektów specjalnych, którzy to zarówno w tej, jak i w pozostałych scenach eliminacji bohaterów filmu zwracali uwagę na wiarygodność. Może i nie jest to szczyt realizmu, ale w dobie tych wszystkich przeładowanych efektami komputerowymi horrorów takie rekwizyty są dla mnie niczym butelka wody dla zagubionego na pustyni. Gorzej z klimatem, bo choć widać było, że filmowcy nie chcą wpadać w tak modny dzisiejszymi czasy plastik, że starają się wykrzesać z tego maksimum złowieszczości, to niestety na nieśmiałych, niewiele wnoszących próbach się skończyło. Zdjęcia co prawda nie są silnie skontrastowane, ani nie mienią się żywymi, rażącymi wręcz kolorami, ale ta swego rodzaju delikatna mglistość, może nawet lekkie pobrudzenie obrazu to zdecydowanie za mało, żeby wprawić mnie w odpowiednio mroczny nastrój. A ten scenariusz... No cóż, bezmyślnie pogapić się można. Tak myślę. Ale jeśli ktoś łaknie silnie angażującej, zmuszającej do myślenia, nieprzewidywalnej i mocno trzymającej w napięciu rozrywki to „Przepowiednię” Roba Pallatina powinien sobie odpuścić. To wszak jeden z tych horrorów, które najlepiej przyswaja się wówczas, gdy nie ma się najmniejszej ochoty na głębokie, złożone, wymagające dużego skupienia filmowe historie, gdy chce się po prostu na jakiś czas zawiesić na czymś wzrok bez konieczności nadwerężania mózgownicy. Wydaje mi się, choć oczywiście mogę się mylić, że jeśli sięgnie się po „Przepowiednię” właśnie w takim momencie, będąc w takim stanie, to jest szansa, że spokojnie, bez większych zgrzytów, dotrwa się do napisów końcowych. Bez ogromnych cierpień, bez skrajnej irytacji i przygniatającej nudy, ale i bez poczucia, że oto właśnie obejrzało się coś, co zdecydowanie wybijałoby się ponad średnią. Dla mnie to było wręcz trochę poniżej przeciętnej i nawet tak lubiana przeze mnie aktorka jak Dina Meyer wcielająca się tutaj w rolę policjantki nie „zmusiła mnie” do podniesienia mojej oceny „Przepowiedni”. Może dlatego, że dostała rolę drugoplanową i to w dodatku niezbyt ciekawą, bo na pewno nie przez jej warsztat (ten w pełni mnie usatysfakcjonował).

Takie sobie coś na jeden raz. Lekki horrorek z młodymi ludźmi w rolach głównych, którzy jak bohaterowie serii „Oszukać przeznaczenie” starają się pozbyć widma rychłej śmierci, którzy muszą stanąć do nierównej walki z jakąś siłą wyższą dybiącą na ich życie, przechytrzyć ją, zrzucić z siebie klątwę, a do tego czasu unikać pewnych śmiercionośnych przedmiotów. Konkretnych, a nie jak w „Oszukać przeznaczenie” niesprecyzowanych, nieprzypisanych na wstępie bohaterom tamtej popularnej serii horrorów. Według mnie do poziomu rzeczonego cyklu, „Przepowiedni” jeszcze daleko, zwłaszcza do jego trzech pierwszych części. Godna najwyżej uwagi miłośników tego typu filmów, rąbanka, w mojej ocenie to też nie jest, ale jak nie ma się nic przeciwko prostym, może nawet naiwnym, lekkim filmom grozy z młodymi ludźmi w rolach głównych, to można zerknąć. Ale nawet tym osobom radzę nie nastawiać się na efekt wow.

2 komentarze: