sobota, 9 czerwca 2018

„Żona doskonała” (2001)

Ruben Tyman zostaje potrącony przez kobietę prowadzącą samochód pod wpływem alkoholu. Pomocy obojgu stara się udzielić lekarz Robert Steward, który przypadkiem jako pierwszy pojawia się na miejscu wypadku. Udaje mu się uratować kobietę, ale Ruben umiera. Jego siostra Leah nie może się pogodzić z jego śmiercią. Od kiedy pamięta brat był najbliższą jej osobą, człowiekiem, dla którego gotowa była zrobić absolutnie wszystko. A teraz zamierza pomścić jego śmierć. Niedługo po wypadku próbuje zabić przebywającą w szpitalu kobietę, która śmiertelnie potrąciła Rubena, ale w ostatniej chwili jest zmuszona się wycofać. Rok później Leah, używająca teraz imienia Liza, jest już żoną doktora Roberta Stewarda i wraz z nim mieszka w jego okazałym domu. Mężczyzna jest nią wręcz oczarowany, ufa jej bezgranicznie, w przeciwieństwie do jego służącej Grety Moliny. Kobieta od początku pała niechęcią do Lizy i chętnie dzieli się swoim zdaniem na jej temat z byłą żoną Roberta, Helen Coburn. Ta ostatnia nadal go kocha, ale uważa, że Greta przesadza w swoich negatywnych ocenach Lizy. Tymczasem nowa pani Steward nie ustaje w dążeniu do ukarania mężczyzny, który według niej jest współwinnym śmierci jej ukochanego brata.

Don E. FauntLeRoy (też jako Don E. Fauntleroy) swoją przygodę z reżyserią rozpoczął w 1998 roku, obrazem „Young Hearts Unlimited”. Telewizyjny thriller „Żona doskonała” to jego drugi film, a po nim były jeszcze między innymi takie produkcje jak „Najemnik” (2006), „Sprawiedliwość ulicy” (2007), „Anakonda 3: Potomstwo” (2008) i „Anakondy: Krwawe ślady” (2009). Don E. Fauntleroy głównie realizuje się jednak jako operator – jest autorem zdjęć między innymi do trzech części „Smakosza”, „Helter Skelter” (2004), „Roznosiciela” (2011) i „Mrocznego domu” (2014). Jego „Żona doskonała” powstała w oparciu o scenariusz George'a Saundersa i Richarda Dana Smitha, a jej budżet szacuje się na milion sto tysięcy dolarów.

Po zapoznaniu się ze skrótowym opisem fabuły „Żony doskonałej” założyłam, że będę miała do czynienia z czymś na kształt „Żony sąsiada” Jima Wynorskiego – kobieta wkupująca się w łaski rodziny, po to aby zniszczyć ją od środka. I rzeczywiście łatwo odnaleźć podobieństwa pomiędzy tymi dwiema opowieściami, ale z ubolewaniem muszę stwierdzić, że styl Dona E. Fauntleroya i ekipy, którą kierował podczas prac nad tym projektem, w moich oczach nie doścignął tego zaprezentowanego w „Żonie sąsiada”. Thrillerze, który żadnym arcydziełem nie jest, ale ma w sobie coś, co sprawia, że co jakiś czas do niego wracam. Natomiast „Żony doskonałej” ponownie pewnie już nie obejrzę, bo choć jak na standardy XXI-wiecznych amerykańskich telewizyjnych dreszczowców tragicznie z pewnością nie jest (według mnie) to jakoś specjalnie mnie to nie ujęło. I nawet wiem dlaczego. W „Żonie sąsiada” na pierwszym planie stała Kari Wuhrer, aktorka, którą darzę dużą sympatią i która w tym obrazie niemalże mnie hipnotyzowała, emanowała jakąś chorobliwą energią, która wprawiała w dyskomfort swoją potężną mocą przyciągania. Magnetyzm, któremu pragnęłam się oprzeć, ale najzwyczajniej w świecie nie umiałam. W Shannon Sturges odtwórczyni roli Leah Tyman/Lizy Steward, zbliżonej charakterologicznie do postaci Ann Stewart/Anny Johnson w wykonaniu Kari Wuhrer w „Żonie sąsiada” (która miała swoją premierę parę miesięcy później), nie było natomiast ani krztyny charyzmy. A przynajmniej nie takiej, która na mnie, choćby tylko w najmniejszym stopniu, by oddziaływała. Leah Tyman, później Liza Steward, jest kobietą, której tragiczny wypadek odebrał jedyną osobę, na której jej zależało. Brata, którym opiekowała się od czasów dzieciństwa, uzdolnionego malarza, który wpadł pod koła samochodu kobiety prowadzącej pod wpływem alkoholu. Scenarzyści wysyłają drobne sygnały, że nie łączyła ich jedynie miłość platoniczna, że mógł to być kazirodczy związek dwóch osób, ale pewności mieć nie możemy. Dostajemy zbyt mało danych, żeby móc jednoznacznie rozstrzygnąć tę kwestię. Za to już od momentu wyjawienia, że Leah Tyman stała się panią Lizą Steward, że wyszła za lekarza, który jako pierwszy pojawił się na miejscu wypadku z udziałem jej brata, wiemy, że to małżeństwo to tylko fasada, że oto mężczyzna wpadł w sieć zastawioną przez bezwzględną kobietę. Zamiary Lizy są dla widza aż nazbyt czytelne. To akurat częsta przypadłość thrillerów telewizyjnych, do której to jednak jako tako zdążyłam się przyzwyczaić. Zanadto nie przeszkadzało mi więc to, że w zachowaniu antybohaterki omawianego filmu Dona E. Fauntleroya nie było niczego nieprzewidywalnego. A ściślej nic takiego, co wprawiłoby mnie w osłupienie, bo nie udało mi się przewidzieć wszystkich ofiar tytułowej postaci. Cały czas wiedziałam jednak do czego Liza zmierza, bo i scenarzyści wcale tego nie ukrywali. Chcieli, żeby widz od początku był świadomy istnienia jej szatańskiego planu, którego głównym celem miał być doktor Robert Steward, jej małżonek. W tego typu historiach taka narracja jest jak najbardziej na miejscu. Nie widziałam nic złego w tak szybkim ujawnieniu prawdziwego charakteru Leah/Lizy. Nie miałam nawet nic przeciwko temu, że tytułowa postać przemierzała tak mocno wydeptaną w kinematografii ścieżkę, że scenarzyści nie wychodzili poza ramy dobrze mi znanej konwencji, że nie przygotowali żadnych miażdżących rewelacji.

„Żona doskonała” utrzymana jest w klimacie niskobudżetowych thrillerów z lat 90-tych XX wieku, czemu trudno się dziwić, bo przecież film miał swoją premierę w roku 2001. Budżet jak na film telewizyjny nie był jakoś szczególnie wysoki, ale jeśli się uprzeć to można by wysupłać z tego „parę groszy” na efekty komputerowe. Na szczęście tego nie zrobiono, ale i na nieszczęście nie pokazano też żadnych godnych uznania praktycznych efektów specjalnych (to też częsta bolączka telewizyjnych thrillerów i horrorów). Gdzieniegdzie odrobinka fizycznie obecnej na planie krwi, tj. substancji całkiem udanie imitującej posokę, która jednakże wydaje mi się, dla niejednego odbiorcy „Żony doskonałej” będzie praktycznie niewidoczna. Ale wróćmy do klimatu, czyli pierwiastka, który moim zdaniem stanowi największą siłę tej produkcji. Tego konkretnego obrazu, bo na tle wszystkich znanych mi thrillerów atmosfera w jakiej utrzymano ten film nie wypada jakoś oszałamiająco. Ale te wyblakłe barwy, lekko przybrudzone zdjęcia, zatarte kontury znacznie umilały mi obcowanie z tą samą w sobie niezbyt zajmującą opowieścią. Autorem zdjęć był sam reżyser „Żony doskonałej”, Don E. Fauntleroy i moim zdaniem w tej roli sprawdził się dużo lepiej niż jako kierownik produkcji. Szkoda tylko, że jako całość nie zagrało to tak, jak powinno. Jego zdjęcia mogły dawać jeszcze lepszy efekt, gdyby zostały zręczniej zmontowane i gdyby Fauntleroy i scenarzyści wykazali się większą cierpliwością podczas snucia tej historii. „Żona doskonała” jest praktycznie pozbawiona długich, podnoszących napięcie sekwencji poprzedzających bezpośrednie ataki na niczego niespodziewające się osoby. Wszystko przebiega szybko i sprawnie. I bez większych, albo wręcz jakichkolwiek emocji. To wszystko było tak liniowe, tak maniakalnie stabilizowane, że z czasem aż zmęczyłam się tym tkwieniem w jednym miejscu (na poziomie emocjonalnym). Dałby mi Fauntleroy choćby jeden miażdżący zryw. Chociaż raz i choćby tylko odrobinę podniósłby napięcie, na moment odrzuciłby precz tę denerwującą grzeczność (w sferze emocjonalnej) to może od tej chwili śledziłabym tę opowieść z dużo większym zainteresowaniem. Bo spodziewając się kolejnego apogeum napięcia – nawet gdyby drugie takie uderzenie nigdy nie nadeszło, to przynajmniej na coś mogłabym czekać. A tak mogłam jedynie przygotowywać się na tak samo mało emocjonujący, jak wszystko co zobaczyłam wcześniej, finalny pojedynek. Którego wynik powinien z łatwością przewidzieć nawet najmniej domyślny widz.

Widziałam już gorsze thrillery. Obejrzałam już trochę dużo bardziej przewidywalnych i nijakich obrazów, nieporównanie bardziej irytujących tworów, o których chciałabym jak najszybciej zapomnieć. Ale miałam też przyjemność zapoznać się z dreszczowcami (również telewizyjnymi), którym „Żona doskonała” do pięt nie dorasta, dlatego naprawdę nie wiem, czy komuś ten film polecać. Bo wydaje mi się, że nawet wśród miłośników thrillerów telewizyjnych znajdzie się sporo osób rozczarowanych tym projektem Dona E. Fauntleroya, nawet oni mogą mieć problemy z odnalezieniem się w tej według mnie prawie całkowicie beznamiętnej propozycji.

2 komentarze:

  1. Może byś tak zrecenzowała film Squirmfest z 1989 roku?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale żeś wygrzebał/a:)
      Nie mam tego filmu, ale patrząc na opinie o nim to chyba nawet gdybym go miała, to i tak bym sobie darowała...

      Usuń