piątek, 20 lipca 2018

„Delirium” (2018)

Po dwudziestu latach pobytu w zakładzie psychiatrycznym Thomas Walker wraca do rodzinnego domu odziedziczonego po zmarłym ojcu. Aby odzyskać wolność musi odbyć trzydziestodniowy areszt domowy pod nadzorem kuratorki Brody. Złamanie jakiegokolwiek warunku będzie skutkować ponownym odizolowaniem Toma od społeczeństwa, mężczyzna jest jednak zdeterminowany, by przetrwać tę ostatnią próbę. Co nie jest łatwe, z powodu halucynacji, które miewa od wielu lat, ale w samotności jego stan znacznie się pogarsza. Na domiar złego w ogromnym domu, w którym przyszło mu mieszkać prawie wszystko boleśnie przypomina mu bliskich. Znajduje miejsca oraz przedmioty mogące świadczyć o jakichś mrocznych tajemnicach skrywanych przez jego rodzinę. Jest jednak świadom swojej choroby. Tom wie, że nie może ufać swoim oczom, dlatego stara się ignorować zagadkowe znaleziska. I niepokojące zjawiska, którym świadkuje. Ale przychodzi mu to z coraz większym trudem.

Dennis Iliadis, twórca między innymi moim zdaniem kiepskiego remake'u „Ostatniego domu po lewej” Wesa Cravena, w 2011 roku został ogłoszony reżyserem przygotowywanego horroru mającego nosić tytuł „Home”. Wówczas też poinformowano opinię publiczną, że autorem scenariusza jest Adam Alleca, człowiek, który współpracował już z Iliadisem. Przy nowej wersji „Ostatniego domu po lewej”, jest bowiem współautorem jego scenariusza (warto też wspomnieć, że Alleca ma również na koncie współpracę ze Stephenem Kingiem, nad scenariuszem filmowej wersji „Komórki”). Producentami filmu zostali między innymi Jason Blum (cztery części „Naznaczonego”,„The Green Inferno, „Dark Skies”, dwie części „Sinister”, „Wizyta”, „Uciekaj!” i wiele innych) oraz Leonardo DiCaprio (tak, ten aktor). W 2015 roku ogłoszono, że tytuł filmu Dennisa Iliadisa został zmieniony na „Delirium”, ale ukazał się on dopiero w roku 2018. W tym samym roku pojawił się inny horror o nazwie „Delirium”, za reżyserię którego odpowiada Johnny Martin, co może wprowadzać pewne zamieszanie.

„Delirium” Dennisa Iliadisa to niskobudżetowy horror UWAGA SPOILER (horror psychologiczny zmiksowany z thrillerem, jeśli chodzi o ścisłość. Ale jako, że uważam, iż ta ścisłość może kogoś naprowadzić na rozwiązania zagadek zawartych w scenariuszu uznałam, że najlepiej zawrzeć tę informację w spoilerze KONIEC SPOILERA opowiadający o chorym psychicznie człowieku uwięzionym we własnym domu. W ogromnym, przebogatym domostwie odziedziczonym przez głównego bohatera filmu po ojcu, który popełnił samobójstwo. Thomas Walker ma areszt domowy, (co chyba już zawsze będzie mi się kojarzyło z „Niepokojem” D.J. Caruso), który będzie trwał tylko (albo aż zważywszy na jego burzliwy przebieg) trzydzieści dni. Potem Tom odzyska utraconą przed dwudziestoma laty wolność, ale niewykluczone, że już nigdy nie wyrwie się ze szponów choroby, która dręczy go od dwóch dekad. Ciekawie się to zapowiadało – horror rozgrywający się na mocno ograniczonej przestrzeni i skoncentrowany na człowieku, któremu widz chce, ale nie może całkowicie ufać. Topher Grace w roli Thomasa Walkera wypadł całkiem przyzwoicie, ale to nie jego aktorstwo sprawiło, że zapałałam sympatią do głównego bohatera „Delirium”. Większa w tym zasługa scenarzysty – Adam Alleca stworzył postać mężczyzny nieco zagubionego we współczesnym świecie (co zrozumiałe zważywszy na tak długą izolację tego bohatera), lekko zdziecinniałego optymisty, któremu łatwo współczuć, pomimo świadomości, że przed laty zrobił coś tak złego, że sąd odizolował go od reszty społeczeństwa. Co takiego uczynił, tego dowiemy się później – w pierwszych partiach seansu wiemy tylko tyle, że został skazany za jakąś zbrodnię, ale z powodu swojej niepoczytalności uniknął więzienia. Zamiast tego został osadzony w zakładzie psychiatrycznym, gdzie spędził dwie dekady, ale pełni władz umysłowych nie odzyskał. Przez najbliższe trzydzieści dni Tom ma przebywać w swoim domu, pod nadzorem nieprzejednanej kuratorki Brody, w którą wcieliła się bezbłędna Patricia Clarkson, i której to teksty często wywoływały uśmiech na mojej twarzy. Cierpkie, ironiczne poczucie humoru w nieprzesadzonym stylu, czyli to co lubię i to w dodatku w tak miłym dla oka aktorskim wykonaniu. Niestety, cała otoczka „Delirium” nie zadowoliła mnie w takim stopniu, jak te dwie postacie, od tego rodzaju historii oczekiwałabym dużo większych starań twórców w kierunku dostarczenia odbiorcy klaustrofobicznych wrażeń. Ktoś może powiedzieć, że zawiniło miejsce akcji, bo przecież tak przepastne domostwo nie sprzyja tworzeniu złudnego poczucia pozostawania w powoli zgniatającej nas pułapce, ale myślę, że nawet w tak dużej i w tak bogato urządzonej nieruchomości można było wytworzyć taką atmosferę. Większe zagęszczenie ciemności, intymniejsza praca kamer i voila – dostajemy jeśli już nie odbierające dech to przynajmniej odczuwalne wrażenie tkwienia w miejscu dużo ciaśniejszym niż to jest w istocie. Dennisowi Iliadisowi i jego ekipie udawało się wywołać we mnie lekkie poczucie klaustrofobii jedynie w sekwencjach rozgrywających się na bardzo wąskiej przestrzeni znajdującej się za ścianą, ale ta dużo trudniejsza sztuka, wywoływania wrażenia przebywania w małych pomieszczeniach, gdy w rzeczywistości były one dosyć sporych rozmiarów, w moim odczuciu była już dla nich nieosiągalna.

Postać zmarłego ojca Thomasa Walkera snująca się po wielkim domostwie, dziwne telefony odbierane przez głównego bohatera, jego brat Alex niespodziewanie pojawiający się w tym miejscu, widok samego siebie stojącego za ścianą zarejestrowany przez otwór wywiercony w tejże (moim zdaniem najbardziej intrygująca wstawka), pies, którego nie powinno tam być przechadzający się po domu, dziwne odgłosy, widmowe ludzkie sylwetki i parę innych czy to manifestacji nadnaturalnych sił biorących we władanie nieruchomość Thomasa Walkera, czy projekcji jego zwichrowanej psychiki. To wszystko nadaje odpowiednie tempo akcji, dzięki temu twórcom udało się uniknąć marazmu bezsprzecznie grożącego produkcji traktującej o człowieku tkwiącym w domu. Ale czy była to rozrywka wyższych lotów? Tego oddać „Delirium” nie mogę, pomimo pewnego zainteresowania z jakim śledziłam traumatyczne dzieje Toma. Nie dużego, ale nuda nie dopadała mnie zbyt często – jedynie w kilku sekwencjach, które miały za zadanie podnosić napięcie przed spodziewanym atakiem na czołową postać filmu, bo twórcom nie udało się niestety znaleźć tego magicznego punktu pomiędzy zbytnim pośpiechem a męczącą rozwlekłością. W moim odbiorze parę razy wpadli w to drugie, ale nie musiałam jakoś mocno się wysilać, żeby przez to przebrnąć – bywało już dużo gorzej. Jump scenki, dosyć liczne tak na marginesie, zamierzonego efektu na mnie nie wywierały, ale cieszyło mnie, że twórcy jak to często w horrorach nastrojowych bywa nie ograniczali się do widoku... niczego, że pokazywali, czy to okaleczoną twarz zmarłego ojca Toma (chociaż charakteryzacja do najbardziej wiarygodnych nie należy), czy czarne postacie przemykające przez ekran. Najlepsze w „Delirium” jest jednak to, że widz tak naprawdę nie wie co jest prawdziwe, a co nie – które z obserwowanych zjawisk (i czy w ogóle któreś) rzeczywiście zachodzą w otoczeniu Toma, a które rozgrywają się jedynie w jego głowie. I tak przynajmniej przez niemałą część seansu, bo podejrzewam, że z czasem dla niejednej osoby wszystko stanie się jasne. Bo naprawdę nie trzeba być orłem dedukcji, żeby domyślić się, jakie zwroty akcji wrzucono w końcowe partie tej produkcji przynajmniej parę chwilę przed ich nastąpieniem. Bo „Delirium” niczego odkrywczego nie pokazuje, w końcówce nie obdarowuje widza niczym, co można by uznać za jakiś powiew świeżości. Ale za to delikatnie się wtedy wzruszyłam i podejrzewam, że nie będę osamotniona w tej reakcji na pewne widoki w kulminacyjnej części omawianego obrazu Dennisa Iliadisa.

Można obejrzeć, ale nie jest to absolutnie konieczne. Taka konkluzja nasunęła mi się zaraz po obejrzeniu „Delirium” Dennisa Iliadisa. Horror, na którym wielu sympatyków tego gatunku prawdopodobnie szczególnie mocno nudzić się nie będzie, ale śmiem wątpić w to, że będzie on wzbudzał wielkie zachwyty nawet wśród oddanych wielbicieli nastrojowego kina grozy, bo do nich przede wszystkim ten obraz jest skierowany. Myślę, że duża część odbiorców „Delirium” dojdzie do wniosku, że mogło być dużo lepiej, że tak jak ja uzna, iż pozycja ta aż prosiła się o dopracowanie zwłaszcza w sferze klimatycznej, ale też nie jest aż tak tragicznie, żeby głęboko pożałować wyboru tej produkcji. A przy odpowiednim nastawieniu można nawet całkiem nieźle się bawić.

1 komentarz: