piątek, 10 sierpnia 2018

„Nocny stróż” (2017)

Fernando dostaje pracę nocnego stróża w magazynie niegdyś należącym do domu aukcyjnego. Obecny właściciel tego rozległego budynku, zagraniczny deweloper, zburzy go, gdy tylko otrzyma pozwolenie na budowę, a do tego czasu do obowiązków Fernando należy nocne czuwanie nad tym miejscem i sprzątanie pomieszczeń wskazanych przez jego przełożonego. Po zapadnięciu zmroku Fernando ma zostawać tutaj całkiem sam, w pojedynkę przemierzać długie, mroczne korytarze ogromnego magazynu i wykonywać drobne prace zlecone przez kierownika. Ale mężczyzna jednak ma towarzystwo, którego jednak wolałby uniknąć. W magazynie często pojawiają się zagadkowo zachowujący się osobnicy, których nie powinno tam być.

Oscar Estevez jest kojarzony głównie z „La casa muda” Gustava Hernandeza, urugwajskim horrorem nastrojowym, remake którego ukazał się już rok po premierze pierwowzoru, a wyreżyserowali go Chris Kentis i Laura Lau. Oscar Estevez napisał scenariusz „La casa muda” i aż do „Nocnego stróża” był to jedyny scenariusz pełnometrażowego filmu znajdujący się na jego koncie. Jeśli zaś chodzi o reżyserię to jest to jego pierwsze takie doświadczenie w długim metrażu. Scenariusz „Nocnego stróża” Estevez spisał wspólnie z Federikiem Rocą, a w reżyserii wspomagał go Joaquin Mauad.

„Nocny stróż” to urugwajsko-argentyński thriller z elementami horroru, który póki co nie jest dystrybuowany na szeroką skalę. Chociaż może nie do końca dotyczy to Polski, bo film ten pojawił się już w telewizji, z tym że nie na ogólnodostępnych kanałach. Ale w sumie film Oscara Esteveza i Joaquina Mauada nie wydaje się być obrazem, który mógłby sprostać oczekiwaniom dużej części współczesnych widzów. Moich też nie całkiem. „Nocny stróż” dla mnie jest produkcją mocno nierówną, jedną z tych, które mają coś interesującego do pokazania, ale nie zawsze czynią to w sposób, który generowałby jakieś emocje. Jedną z tych, które posiadają frapujące, trzymające w napięciu momenty, ale pomiędzy nimi rozciągają się jałowe terytoria, przez które doprawdy niełatwo było mi przebrnąć. Przekonująco wykreowany przez Gastona Paulsa, Fernando, to człowiek-zagadka. Twórcy stopniowo podrzucają nam strzępy informacji na jego temat, które to musimy sami uporządkować, złożyć z tych fragmentów spójny obraz człowieka, który najpewniej nie miał w życiu lekko. Co mu się przydarzyło? Dlaczego wygląda jak człowiek przegrany, pokonany przez życie? Dlaczego toczy tak nędzną egzystencję – mieszka w mocno zaniedbanej klitce, nie ma przyjaciół, a rodzina nie chce mieć z nim nic wspólnego? Z tej postaci nieustannie emanuje smutek, do korzeni którego niejeden widz zapewne będzie chciał dotrzeć. A droga do zrozumienia będzie wyboista i będzie przebiegać przez mroczny, zaniedbany magazyn, który przypomina labirynt. Wybór tego budynku na główne miejsce akcji był jedną z najlepszych decyzji podjętych przez twórców „Nocnego stróża”. Brudne, ciemne, przepastne wnętrza, w których jak wyraźnie daje się nam do zrozumienia kryją się jacyś intruzi. Mdłe światło z latarki Fernanda i starych lamp rozmieszczonych w budynku bynajmniej nie rozprasza mroku. Wręcz przeciwnie: wydobywa z niego większą wrogość, trwa się bowiem w przekonaniu, że w każdej chwili w ten skąpo oświetlony obszar wkroczy jakaś nieprzyjaźnie usposobiona postać dotychczas kryjąca się w cieniu. Albo taka, która przybyła z zaświatów, żeby dręczyć i tak już umęczonego mężczyznę. W sekwencjach z Aną, tajemniczą kobietą, która pojawia się w magazynie scenarzyści „Nocnego stróża” wykazali się sporą kreatywnością i niemałą znajomością generowania iście intrygującej osobliwości, zjawiska, które niełatwo objąć rozumem. Wprost uwielbiam wstawki, które aż cisną na usta zdanie: „Witamy w Strefie Mroku”, w świecie, w którym nie obowiązują znane nam prawa fizyki, w którym dosłownie wszystko może się wydarzyć. A Oscar Estevez i Federico Roca w scenach z Aną wytworzyli naprawdę silne poczucie oderwania od rzeczywistości z wykorzystaniem prostych, acz jakże poruszających wyobraźnię, pomysłowych akcentów. Największą przeszkodą na drodze do zrozumienia tej historii jest zamykanie niektórych zagadkowych scen momentami przebudzenia głównego bohatera. Wyrywania się Fernanda z głębokiego snu, bo to sugeruje, że wydarzenia którym świadkowaliśmy chwilę wcześniej mogły być tylko koszmarami sennymi. Wyjaśniałoby to, dlaczego Fernando nie informuje swojego przełożonego o ludziach pojawiających się w nocy w magazynie, którego to ma strzec przed intruzami. Odpowiadałoby również na pytanie: dlaczego w miejscu pracy tytułowego bohatera pojawiają się również osoby, które ten zdaje się znać. Ale to może być mylące. Równie prawdopodobne wydaje się bowiem to, że w tym oto starym magazynie Fernando konfrontuje się z projekcjami swojego okaleczonego umysłu i że we wspomnieniach przenosi się w przeszłość. Albo że nawiedzają go duchy osób, którym w przeszłości wyrządził jakąś krzywdę, być może nawet doprowadził do ich śmierci...

 (źródło: https://www.imdb.com/)

Największym mankamentem „Nocnego stróża”, w moim odczuciu, jest niestety dosyć częsta niezgrabność ekipy technicznej jeśli chodzi o intensyfikowanie napięcia w scenkach, które właśnie temu miały służyć. Samotne wędrówki Fernanda po ciemnych, zawilgoconych korytarzach ogromnego magazynu nierzadko zamiast wyrabiać w widzach poczucie błyskawicznie zbliżającego się niebezpieczeństwa, zamiast zagęszczać aurę niezdefiniowanego zagrożenia już po paru sekundach zaczynają męczyć. Niby wszystko jest na swoim miejscu – ciemna kolorystyka, brudne wnętrza przypominające labirynt, różnego rodzaju odgłosy docierające naszych uszy i snop światła z latarki dzierżonej przez nocnego stróża, który nie dociera w te obszary, z których spodziewamy się uderzenia. A jednak nader często to nie działa. Operatorzy i oświetleniowcy nie potrafili wydobyć z tego takiej grozy, żebym przynajmniej z lekką obawą wypatrywała końca danej wędrówki Fernanda po przepastnych korytarzach mrocznego magazynu. Napięcie zamiast we mnie narastać z sekundy na sekundę głównie się obniżało. To znaczy najczęściej, bo muszę tutaj zaznaczyć, że nie dotyczyło to absolutnie wszystkich fragmentów, które to w zamiarze twórców miały budować odpowiedni nastrój pod spodziewany atak ze strony tajemniczych postaci. Były momenty, które generowały lekkie napięcie, z delikatną obawą towarzyszyłam wówczas głównemu bohaterowi w jego dążeniu do zidentyfikowania źródła danego odgłosu, choć zazwyczaj nie czułam się tak przez całą tę jego drogę. Od startu do mety. Ale finalizacje owych sekwencji nierzadko były dla mnie nie lada niespodzianką. Twórcy rzadko szli po linii najmniejszego oporu, nie zadowalały ich ujęcia przemykających cieni, czy jak to często w straszakach bywa próby przyprawienia widza o szybsze bicie serca jedynie poprzez raptowne pogłośnienie muzyki. Zamiast prymitywnych jump scenek dostawałam zastanawiająco i w miarę złowrogo się prezentujące scenki z udziałem wyglądających jak zwyczajni ludzie, ale mających w sobie jakąś upiorność, osobników nawiedzających Fernanda w feralnym magazynie. Sekwencja z ludźmi za kratami i ciemną postacią, do której Fernando będzie się powoli zbliżał, nie licząc prawie wszystkich scenek z Aną, dostarczyła mi największych wrażeń, ale fragment z milczącymi postaciami z szacunkiem pochylającymi głowy, obok, których główny bohater filmu w pewnym momencie przechodzi i scenka zaczynająca się od uruchomienia samochodu stojącego w miejscu pracy Fernanda też zasługują na wyróżnienie, choć jak myślę, trochę mniejsze. Ale żeby nie było tak różowo, „Nocny stróż” w moim odczuciu ma jeszcze dwa poważne felery. Pierwszym jest nazbyt rozproszona narracja, takie poszarpanie, taki fragmentaryzm, który nie tyle pomaga w zaciemnianiu widzom prawdy, ile wybija z odpowiedniego rytmu. Bo do prawdy (i to jest ten drugi duży minus) mimo tych uporczywych starań twórców dosyć łatwo dość. Chociaż przyznaję, że wątpliwości miałam, że nie byłam absolutnie pewna takiego rozwiązania tej zagadki. Brałam też pod uwagę inne możliwości, ale najmocniej uczepiłam się jednego z tropów podrzuconych przez filmowców długo przed napisami końcowymi. Wcale nie musiałam się wysilać, aby właściwie go odczytać, ale miałam nadzieję, że się mylę. Nie tylko dlatego, że chciałam, by mnie czymś zaskoczono, ale także przez to, że naprawdę mam już serdecznie dość tego motywu (i jemu podobnych), który ku mojemu rozczarowaniu jednak wykorzystano w „Nocnym stróżu”. A i jeszcze, muszę pochwalić początek planszy końcowej – te nastrojowe grafiki, które pewnie wypadałyby jeszcze lepiej, gdyby sfinalizować je pojawieniem się jakiejś widmowej postaci.

Od sporego zainteresowania po dotkliwą nudę, od dosyć silnego napięcia po skrajne zmęczenie – taką oto huśtawkę nastrojów miałam oglądając „Nocnego stróża” Oscara Esteveza i Joaquina Mauada. Były sekwencje, przez które już myślałam, że nie uda mi się przebrnąć, tak beznamiętne, potwornie dłużące się wstawki, że nie miałam wątpliwości, że prędzej, czy później obraz ten wepchnie mnie w objęcia snu. Ale tak się nie stało, bo pomiędzy tymi przestojami pojawiały się całkiem nieźle zrealizowane scenki, intrygujące pomysły, ciekawe wydarzenia rozgrywające się w jakże chwytliwym otoczeniu. W starym, mrocznym i brudnym magazynie, nocami pilnowanym przez udręczonego człowieka, o którym pragnie się dowiedzieć jak najwięcej, ale (i to też jest dobre) przez ten proces poznawania go widz przechodzi stopniowo. Innymi słowy mam mieszany stosunek do tego oto thrillera z elementami horroru – ani go nie polubiłam, ani nie znienawidziłam. Ot, obejrzałam i prawdopodobnie już niedługo o nim zapomnę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz