Poczytna
powieściopisarka, Delphine Dayrieux, od jakiegoś czasu zmaga się z
blokadą twórczą. Choć bardzo się stara nie potrafi stworzyć
kolejnego utworu, nie ma nawet dobrego pomysłu na książkę. Sporo
czasu poświęca na promowanie swojej ostatniej powieści oraz
spotkania z czytelnikami i właśnie podczas podpisywania swojej
najnowszej publikacji po raz pierwszy widzi Elle, wielbicielkę jej
twórczości, zawodowo zajmującą się pisaniem autobiografii
znanych ludzi. Delphine szybko się z nią zaprzyjaźnia, choć
niewiele o niej wie. Elle jest dla niej prawdziwą podporą w tym
trudnym okresie, tak zbawienną, że Delphine z czasem uzależnia się
od swojej nowej przyjaciółki, która tymczasem z coraz większą
śmiałością ingeruje w jej życie zawodowe i towarzyskie.
W
2015 roku pojawiło się pierwsze wydanie powieści „D'apres une histoire vraie” („Prawdziwa historia”) pióra francuskiej
pisarki Delphine de Vigan. Opowieść ta zainteresowała jednego z
najwybitniejszych reżyserów i scenarzystów, Romana Polańskiego,
przede wszystkim przez relację dwóch kobiet. Polański (wedle jego
własnych słów) uświadomił sobie, że jeszcze nie stworzył filmu
opartego na takim motywie - filmu o konfrontacji dwóch kobiet
działających indywidualnie, bez wsparcia innych postaci. Ponadto w
„Prawdziwej historii” de Vigan odnalazł też temat, który, jak
wyznał, od dawna porusza jego wyobraźnię, a mianowicie
„dwuznaczne, częstokroć wręcz mętne stosunki, jakie utrzymujemy
z rzeczywistością”. Scenariusz filmowej wersji „Prawdziwej
historii” Delphine de Vigan, Polański spisał wespół z Olivierem
Assayasem, a reżyserią zajął się sam. Produkcja rozpoczęła się
w listopadzie 2016 roku. Film nakręcono we Francji, a pierwszy jego
pokaz odbył się na Festiwalu Filmowym w Cannes w 2017 roku.
Emmanuelle
Seigner, prywatnie żona Romana Polańskiego, która wystąpiła już
w kilku jego filmach (m.in. „Dziewiąte wrota”, „Wenus w
futrze”) kontra Eva Green, według mnie nie mniej utalentowana
aktorka, znana z choćby takich filmów jak „Mroczne cienie” i
„Osobliwy dom pani Peregrine” Tima Burtona. Ta pierwsza wciela
się w rolę francuskiej powieściopisarki, Delphine Dayrieux, która
właśnie przeżywa kryzys twórczy. Ta druga natomiast kreuje jedną
z wielbicielek jej twórczości, która przedstawia się jako Elle.
Tak samo jak w książce, te dwie kobiety najpierw połączy
przyjaźń, która z czasem przekształci się w uzależnianie
Delphine od Elle. Roman Polański i Olivier Assayas na tyle mocno
trzymali się powieści, że bardziej skłaniam się ku nazywaniu tej
produkcji ekranizacją niż adaptacją. Muszę jednak zaznaczyć, że
mamy tutaj do czynienia z uproszczoną wersją opowieści Delphine de
Vigan - opowieści ubranej w swego rodzaju szaty autobiograficzne,
mającej tworzyć w czytelnikach wrażenie obcowania z historią
opartą na faktach. Twórcy filmu mieli o tyle utrudnione zadanie, że
autorka literackiego pierwowzoru chętnie korzystała z dobrodziejstw
niejako zarezerwowanych dla literatury. Oczywiście, może i można
było te wszystkie zastosowane przez nią sztuczki jakoś
odzwierciedlić na ekranie (chociaż prawdę mówiąc nie wyobrażam
sobie, jak skopiować takie zakończenie), może jakieś sposoby
faktycznie istnieją, ale jeśli nawet, to myślę, że efekt
okazałby się gorszy nie tylko od tego z oryginału, ale także od
tego osiągniętego w tej oto uproszczonej wersji. Wydaje mi się
wszak, że to, co w książce działało (i to jak działało!) w
filmie mogłoby zostać zaprezentowane w sposób budzący w widzach
nieprzyjemne poczucie obcowania z przerostem formy nad treścią. Nie
chcę jednak przez to powiedzieć, że ekranizacja „Prawdziwej
historii” nie pozostawia pola dla interpretacji widza, że nie jest
opowieścią pozbawioną niedomówień, skierowaną głównie do osób
łaknących kina, które nie wymaga od nich myślenia. Bo Polański
skorzystał ze sposobów, jakie daje mu ta forma sztuki do
wprowadzania wątpliwości – stworzył opowieść, którą, tak jak
w przypadku pierwowzoru, można odczytywać na różne sposoby,
aczkolwiek i tak daleki był od takiego zamętu, jaki w moim umyśle
wprowadziła autorka literackiej wersji „Prawdziwej historii”. Co
jak już wspomniałam według mnie wynikało z ograniczeń, jakie
narzuca kino, a nie z jakichś jego artystycznych braków (Roman
Polański w ogóle jakieś ma?). Scenariusz, tak samo jak powieść,
koncentruje się na toksycznej relacji francuskiej pisarki i
tajemniczej kobiety, która nagle wkracza w jej życie. Staje się to
w okresie, w którym główna bohaterka filmu, Delphine Dayrieux,
przeżywa kryzys twórczy, a więc w momencie bardzo dla niej
trudnym. Tak bardzo, że z otwartymi ramionami przyjmuje pomoc
oferowaną przez w gruncie rzeczy nieznajomą kobietę. Niby nie ma w
tym niczego niepokojącego. Ot, jedna kobieta wyciąga pomocną dłoń
do drugiej. Ot, fanka chce być podporą dla swojej idolki w tym
ciężkim dla niej okresie. Ale „Prawdziwa historia” to thriller
(może z domieszką dramatu, ale na pewno nie komedii, jak to głoszą
niektóre internetowe portale), a w tym gatunku już samo pojawienie
się nowej osoby w życiu pierwszoplanowej postaci działa na widza
alarmująco. Twórcy filmu potęgują jeszcze tę nieufność do Elle
wieloma ujęciami jej nieprzeniknionego oblicza, z którego na
dodatek co jakiś czas przebijają jakieś złośliwe ogniki. W tych
momentach zwłaszcza w oczach Evy Green jest coś, co każe
kwestionować jej rzekomo dobre zamiary względem Delphine. Emanuje z
nich czyste okrucieństwo, które stara się ukrywać przed swoją
nową przyjaciółką. Ale nie przed widzami – im już od
pierwszego pojawienia się Elle na ekranie daje się jasno do
zrozumienia, że stanowi ona duże zagrożenie dla niczego
nieświadomej powieściopisarki.
Dobrze
się stało, że za ekranizację „Prawdziwej historii” Delphine
de Vigan wziął się Roman Polański, bo opowieść ta zasadza się
na relacji międzyludzkiej, a ten artysta niejednokrotnie już
udowadniał, że w tej materii odnajduje się wprost idealnie. Nie są
mu obce meandry ludzkiej psychiki, wie, jak wrzucać widzów w umysły
bohaterów i antybohaterów swoich filmów, jak wywoływać w
odbiorcach wrażenie wchodzenia w ich skórę, które nierzadko wcale
nie jest przeżyciem przyjemnym. W tym sensie, że rodzi potężny
dyskomfort psychiczny, czyli zjawisko, którego chyba każdy fan tak
thrillerów, jak horrorów rozpaczliwie wręcz pożąda. „Prawdziwa
historia” wymagała właśnie takiego podejścia, opowieść ta
byłaby niczym bez porządnego zagłębiania się w umysł głównej
bohaterki. Bo to w jej psychikę przede wszystkim mamy wgląd. Twórcy
stopniowo będą ujawniać też informacje o Elle, ale bynajmniej nie
będzie to odzierać tej postaci z tajemniczości. Wręcz przeciwnie:
jej zwierzenia na użytek Delphine będą rodzić kolejne pytania, na
które to widz sam będzie musiał sobie odpowiedzieć. Rzeczone
wątpliwości rozciągną się także na samą Delphine. Bo choć
przez jakiś czas można mieć pewność, że dobrze poznało się
pierwszoplanową bohaterkę, że dostało się dosyć szczegółowy
wgląd w jej umysł, to z biegiem trwania filmu rzeczona pewność
będzie tracić na sile. Aż w końcu uświadomimy sobie, że mamy do
czynienia z wielką niewiadomą, z czystą enigmą, z kobietą równie
nieodgadnioną, co Elle. Do pytań kim jest Elle i jakie ma zamiary
względem Delphine wkrótce dołączą inne, jeszcze bardziej
frapujące i jak się wydaje pozostające w osobliwym związku z tymi
pierwszymi. Jak się wydaje, bo „Prawdziwa historia” może być
odczytywana na różne sposoby – można doszukiwać się tutaj
drugiego dna, czytać między wierszami, patrzeć na wszystko pod
różnymi kątami, albo pójść najprostszą z możliwych dróg, nie
zawracając sobie głowy wypatrywaniem sygnałów zmuszających do
rozważenia innych ewentualności. I chociaż film nie zrobił mi
takiego prania mózgu jak książka, na podstawie której powstał,
to jak na realia współczesnego kina fabuła prezentowała się
nader przyzwoicie. Sam scenariusz jest kuszący, moim zdaniem środki
ciężkości rozłożono tutaj w sposób jak najbardziej właściwy,
z dbałością o suspens, z pełną wiedzą o tym, kiedy należy
przyśpieszyć akcję, a kiedy skoncentrować się na powolnym, acz
konsekwentnym budowaniu napięcia wynikającego z toksycznej relacji
dwóch kobiet. I z każdej z nich z osobna, z ich własnych cech, z
ich domniemanych obsesji, uzależnień, może nawet morderczych
zapędów. Może, a może nie – to musicie sprawdzić sami. A
myślę, że warto, pomimo niezbyt atrakcyjnej oprawy wizualnej. Taka
problematyka aż prosiła się o duże zagęszczenie mroku, o
przybrudzone, ciemne zdjęcia, które w miarę rozwijania się tego
potencjalnego szaleństwa zyskiwałyby na złowieszczości. Bo choć
warstwa fabularna zagwarantowała mi poczucie rosnącego
niebezpieczeństwa ze strony... no właśnie kogo?, chociaż
scenariusz nie pozostawiał żadnych wątpliwości, że już wkrótce
wydarzy się coś bardzo złego, choć rodził niemałe napięcie
emocjonalne, to zdjęcia, że tak się wyrażę, niestety absolutnie
nie stanowiły odbicia fabuły „Prawdziwej historii”. Żywe
barwy, zbyt obfite sztuczne oświetlenie w scenach nocnych, silne
kontrasty bez choćby grama brudu, który przecież doskonale
odzwierciedlałby stan psychiczny kluczowych postaci tej produkcji.
Nie, to mi stanowczo nie pasowało do tej historii.
Nie
zawiodłam się na tym filmie, ale też nie mogę powiedzieć, że
doprowadził mnie on do prawdziwej ekstazy. Według mnie do poziomu
książki jeszcze sporo mu brakuje, ale nawet oceniając to widowisko
w oderwaniu od jego literackiego pierwowzoru, nie osiągam pełni
satysfakcji. Romana Polańskiego stać na więcej, to bez dwóch
zdań, ale z drugiej strony nie mam żadnych wątpliwości, że
ekranizacja „Prawdziwej historii” wypadłaby dużo gorzej, gdyby
projekt ten został powierzony komuś innego. Dobry, godny polecania
thriller, ale tylko tym osobom, którzy nie spodziewają się
kolejnego arcydzieła od Romana Polańskiego, którzy z góry nie
skreślają produkcji, w których nie widać takich aspiracji. I
tych, w których można odnaleźć odniesienia do przynajmniej
jednego znanego dzieła (szukaj pod hasłem: Stephen King), co akurat
nie było pomysłem twórców filmu tylko autorki literackiego
pierwowzoru. A uznaję za konieczne to podkreślić z tego tylko
powodu, że spotkałam się już z zarzutami formułowanymi pod
adresem scenarzystów „Prawdziwej historii” o kopiowanie z pewnej
poczytnej powieści, a przecież oni tylko przełożyli na ekran to,
co zawierał materiał stanowiący podstawę tego obrazu...
Za
seans bardzo dziękuję
Na
Cineman VOD film będzie dostępny od 21 września 2018 roku
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz