Siostry
Tanner, piętnastoletnia Cassandra i siedemnastoletnia Emma, zaginęły
przed trzema laty. Teraz młodsza z nich wraca do domu, do
narcystycznej matki Judy Martin mieszkającej ze swoim drugim mężem.
Prowadzący tę sprawę agent FBI Leo Strauss pozwala uczestniczyć w
niej doktor Abigail Winter, psychologowi sądowemu z ich biura, która
tak jak on była zaangażowana w sprawę zniknięcia sióstr Tanner
przed trzema laty. Kobieta była i wciąż jest przekonana, że w
domu Judy Martin źle się działo i w przeciwieństwie do innych
osób biorących udział w śledztwie podejrzewała, że matka Cass i
Emmy ma narcystyczne zaburzenie osobowości. Ale Cassandra nie
opowiada o swoim trudnym życiu u boku chorej matki tylko o ostatnich
trzech latach spędzonych na jednej z wysp w stanie Maine. O
ludziach, którzy przetrzymywali tam ją i jej siostrę wbrew ich
woli, o piekle jakie zgotowali jej i Emmie i o swojej ucieczce z
wyspy. Nade wszystko pragnie, by odnaleziono jej siostrę, ale
informacje, które podaje agentom są tak skąpe, że to wymaga
czasu. Tymczasem doktor Winter zaczyna podejrzewać, że ta sprawa ma
jakieś drugie dno.
Amerykanka
Wendy Walker, była analityczka finansowa i prawniczka specjalizująca
się w prawie rodzinnym, na rynku literackim zadebiutowała w roku
2016 – wówczas to w Stanach Zjednoczonych ukazało się pierwsze
wydanie jej pierwszej powieści, thrillera psychologicznego „All Is
Not Forgotten”, który w Polsce pojawił się w roku 2017 pod
tytułem „Nie wszystko zostało zapomniane”. „Śladami Emmy”
to druga książka Walker i na pewno nie ostatnia, bo pisarka
ogłosiła już, że właśnie pracuje nad swoim kolejnym utworem,
który to tak samo jak jej dwie poprzednie powieści będzie
thrillerem. I dobrze, bo choć „Nie wszystko zostało zapomniane”
nie miałam jeszcze okazji przeczytać to „Śladami Emmy”
wyrobiło we mnie przekonanie, że w tym gatunku Walker czuje się
jak przysłowiowa ryba w wodzie.
„Wierzymy
w to, w co pragniemy wierzyć”. Takim oto stwierdzeniem Wendy
Walker rozpoczyna swoją opowieść (nie licząc króciutkiego ustępu
zamieszczonego tuż przed). Zdaniem przewijającym się w głowie
osiemnastoletniej Cassandry Tanner, która po trzech latach
przymusowej rozłąki z rodziną wraca do domu. To ważne, bo to ona
będzie opowiadać o tym, co działo się z nią i jej starszą
siostrą, Emmą, przez ostatnie lata. Tylko ona posiada wiedzę o
tym, co najbardziej interesuje czytelnika, można wręcz rzec, że w
tej materii tylko na niej może polegać. Ale już to pierwsze zdanie
zabrania odbiorcy w pełni jej ufać, każe mu podejrzliwie reagować
na jej słowa, starać się oddzielić prawdę od kłamstw. A
przynajmniej ja tak odczytałam zamiary Walker, a żeby było jeszcze
ciekawiej w parze z podejrzliwością szło we mnie przemożne
pragnienie odrzucenia precz tego sceptycyzmu i zaprzestania
doszukiwania się w tym jakiegoś drugiego dna. Bo opowieść Cass
była na tyle prawdopodobna i szczegółowa, że spokojnie można
było w to uwierzyć. Gdyby nie jej przemyślenia, drobne
nieścisłości, które wkradały się w jej zeznania (chociaż te
można było wytłumaczyć stresem, w jakim żyła) i silne
postanowienie niedzielenia się ze śledczymi swoją traumatyczną
egzystencją w domu rodzinnym, w którym niepodzielną władzę
sprawowała jej narcystyczna matka Judy Martin. Chociaż może nie do
końca „niepodzielną”, bo jak zauważyła sama Cass miejsce to
było polem bitwy paru osób, gdzie każda dążyła do osiągnięcia
swoich własnych celów. A Cass była tylko obserwatorem, niemalże
niewidzialną istotą, która z trudem znosiła coraz bardziej
napiętą atmosferę panującą w domu. W omawianej powieści
przeplatają się dwie perspektywy – trzecioosobowa skupiająca się
na doktor Abigail Winter i pierwszoosobowa, z punktu widzenia Cass.
Ta druga cechuje się nieporównanie większą wnikliwością. Walker
najbardziej zagłębia się w umysł najmłodszej członkini rodu
Tannerów, która to poddaje dosyć szczegółowej analizie całe
swoje otoczenie. Głównie pozostałych domowników w okresie sprzed
zaginięcia jej i jej siostry, bo w „Śladami Emmy” odnajdziemy
liczne retrospekcje, będziemy wpychani przez Cass w przeszłość,
która bynajmniej nie była dla niej usłana różami. Wszak
mieszkała pod jednym dachem z osobą dotkniętą narcystycznym
zaburzeniem osobowości, z matką, która wykorzystywała swoje córki
do podnoszenia swojego poczucia wartości, dla której liczył się
tylko jej własny komfort życiowy, a jeśli ktoś ośmielił się go
zakłócić bezzwłocznie przechodziła do ataku. Postać Judy
Martin, wybór akurat tego zaburzenia psychicznego stanowi jeden z
czołowych motorów napędowych „Śladami Emmy”. To wionący
świeżością, mocno intrygujący motyw, który generuje niemałe
napięcie, stanowi zapowiedź rychłego nieszczęścia, którego
natury aż do ostatnich partii książki możemy się tylko domyślać.
Część z tego udało mi się przewidzieć, ogólny zarys finału
mnie nie zaskoczył - szczerze mówiąc to wymyśliłam sobie trochę
bardziej wstrząsający scenariusz, ale nie oznacza to, że ostało
się bez żadnych niespodzianek, bo kilka ważnych detali
zamykających tę opowieść przyjęłam z niemałym zdumieniem. Na
tyle dużym, żebym doszła do przekonania, że Wendy Walker w pewnym
stopniu już opanowała sztukę zaskakiwania czytelników, że
niewiele jej brakuje do osiągnięcia mistrzowskiego poziomu na tym
konkretnym polu.
Dwie
pierwszoplanowe bohaterki. Trzy okresy czasowe. I mnóstwo pytań, na
które jak najszybciej chce się znaleźć odpowiedzi, a które
autorka książki długo stara się zaciemniać. W stosunkowo
krótkiej publikacji Wendy Walker udało się zmieścić aktualne
dzieje Cass Tanner i doktor Abigail Winter, poprzedzający je pobyt
tej pierwszej i jej starszej siostry Emmy na jednej z wysp w stanie
Maine i jeszcze wcześniejsze wyrywki z ich życia u boku
narcystycznej matki. Styl autorki do najbardziej szczegółowych z
pewnością nie należy – Walker nie operuje długimi zdaniami i
nie serwuje bardzo obszernych opisów miejsc i wydarzeń, chociaż
kluczowe postacie, poza doktor Winter omawia dosyć szeroko, a
przecież w tego typu historiach akurat bohaterowie i antybohaterowie
są najważniejsi. Niemniej nie miałabym nic przeciwko większemu
rozbudowaniu tej opowieść. Zwłaszcza w przypadku retrospekcji z
życia Cass i Emmy u boku rodzica z narcystycznym zaburzeniem
osobowości chciałoby się bardziej szczegółowych opisów i
jeszcze więcej burzliwych i coraz to bardziej złowróżbnych
sytuacji. Bo te fragmenty angażowały mnie najsilniej, dostarczały
zdecydowanie najwięcej tak pożądanych niewygodnych emocji, więcej
nawet niż opowieść Cass o uwięzieniu jej i Emmy na wyspie przez
małżeństwo, które zdawało się być zdolne nawet do morderstwa.
Co nie wróżyło dobrze starszej siostrze Cassandry, którą ta była
zmuszona zostawić z ich oprawcami. Nie oznacza to jednak, że z
trudem zagłębiałam się w zeznania osiemnastoletniej panny Tanner,
dziewczyny dzielącej się ze śledczymi swoimi przeżyciami z
ostatnich trzech lat, nastolatki, której udało się uciec, ale nie
posiada informacji, które pozwoliłyby agentom FBI szybko dotrzeć
do jej siostry. Czas ucieka – im dłużej śledczy kręcą się w
kółko, tym większe prawdopodobieństwo, że już nigdy nie uda im
się odnaleźć Emmy. A głównie na tym zdaje się zależeć jej
młodszej siostrze. Właśnie „zdaje się”, bo czytelnicy, tak
samo jak doktor Winter z czasem prawdopodobnie nabiorą przekonania,
że Cass ma jakiś sekretny plan. Autorka wcale tego nie ukrywa.
Wręcz przeciwnie: nie ustaje w wysiłkach mających wyrobić w
odbiorcach pewność, że dziewczyna toczy jakąś grę i chociaż
doskonale wiemy, kogo obrała sobie za cel, to już sposób jaki
wybrała do osiągnięcia tego, o czym od dawna marzy, jest mocno
zastanawiający. Jak to się ma do historii, którą Cass dzieli się
ze śledczymi? I czy jakiś związek w ogóle istnieje? Dlaczego
osiemnastolatka wybrała tak zawoalowany sposób na przekazanie innym
prawdy o swojej rodzinie i co tak naprawdę wydarzyło się na
wyspie? I czy w ogóle tam była? A jeśli nie tam, to gdzie spędziła
ostatnie trzy lata swojego życia – co ona i Emma zrobiły takiego,
że były zmuszone do ukrywania się przed światem? I czy w ogóle
zrobiły coś złego, czy może rzeczywiście były, a jedna z nich
nadal jest, ofiarami mocno zaburzonych jednostek? „Z deszczu pod
rynnę”, ktoś mógłby rzec. Od znęcającej się nad nimi matki
do równie okrutnych nieznajomych, którzy jak wynika z historii Cass
(która wcale nie musi być prawdziwa) mieli zgoła inne potrzeby od
ich narcystycznej rodzicielki. Wszystkie te pytania, wątpliwości,
mnogość alternatywnych wersji wydarzeń, które się nasuwają
podczas śledzenia wszystkich tych historii podawanych przez Cass
Tanner – to wszystko tak silnie podsycało moją ciekawość, tak
mocno przykuwało moją uwagę i rozpędzało trybiki w moim mózgu
do tak szaleńczego tempa, że naprawdę ciężko było mi oderwać
się od kart „Śladami Emmy”. Z wielkim żalem przyjmowałam
konieczność zrobienia sobie przerwy od lektury i z ogromną
radością (która pewnie byłaby jeszcze większa, gdyby bardziej
ten utwór rozbudowano) wracałam do mrocznego świata wykreowanego
przez Wendy Walker. A i jeszcze muszę pochwalić nastrojową okładkę
polskiego wydania tej książki – kojarzy mi się z głównym
plakatem „Egzorcyzmów Emily Rose” Scotta Derricksona.
Nie
mam żadnych oporów przed rekomendowaniem „Śladami Emmy”
każdemu miłośnikowi i miłośniczce literackich thrillerów
psychologicznych. Nie jest to oczywiście powieść doskonała - to
znaczy w mojej ocenie posiada kilka minusów, ale nie sądzę, żeby
znacząco rzutowały one na jakość tego dokonania Wendy Walker. A
właściwie to wątpię, żeby znalazło się wielu odbiorców,
którzy w ogóle znajdą tutaj jakieś uchybienia. Coś, co według
nich powinno się poprawić. Bo „Śladami Emmy” spisano w stylu
preferowanym przez niezliczoną ilość współczesnych czytelników,
a autorka na tyle zwinnie porusza się w ramach thrillera
psychologicznego, tak dobrze dobrze czuje się w tym gatunku, że nie
mam absolutnie żadnych wątpliwości, że jej druga powieść zyska
sporo sympatyków. Do których, mimo wszystko, i ja się zaliczam.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Zabrzmi banalnie, ale chcę przeczytać. Bardzo mnie ciekawi ten cały narcyzm.
OdpowiedzUsuń