Sam
przychodzi do swojej byłej dziewczyny z zamiarem odzyskania swoich
kaset magnetofonowych. W mieszkaniu kobiety właśnie trwa przyjęcie,
ale obiecuje ona Samowi, że jak trochę zaczeka odzyska swoją
własność. Gdy mężczyzna zaczyna się niecierpliwić jego była
proponuje, aby poczekał w innym pomieszczeniu. Tuż po dotarciu tam
Sam zasypia i budzi się dopiero o poranku. Zaraz potem odkrywa, że
gdy spał prawie wszyscy ludzie zamienili się w zombie, a niedobitki
znajdujące się w polu jego widzenia są właśnie na jego oczach
atakowane przez hordy łaknących ludzkiego mięsa żywych trupów.
Wkrótce w pobliżu Sama nie ma już ani jednej niezarażonej osoby.
A on sam zostaje uwięziony w starej kamienicy, w której stara się
jakoś urządzić sobie życie.
Francuski
zombie movie „Noc pożera świat” powstał w oparciu o
powieść Pita Agarmena (pseudonim literacki Martina Page) pod tym
samym oryginalnym tytułem („La nuit a devore le monde”). Reżyser
filmu Dominique Rocher miał to szczęście, że producentka Carole
Scotta niezwłocznie zaakceptowała ten projekt, do czego w głównej
mierze przyczyniło się poprzednie przedsięwzięcie Rochera –
uhonorowany prix d'Audi Talents short pt. „La vitesse du passe”.
Scenariusz horroru „Noc pożera świat” Dominique Rocher napisał
wspólnie z Jeremiem Guezem i Guillaumem Lemansem, a pierwszy pokaz
filmu odbył się w styczniu 2018 roku na Festival Premiers Plans
D'Angers.
„Noc
pożera świat” niekoniecznie przemówi do miłośników
tradycyjnych zombie movies, ponieważ jest to historia przede
wszystkim o samotnym człowieku uwięzionym w starej paryskiej
kamienicy i starającym się jakoś odnaleźć w apokaliptycznych
realiach. Gdyby w miejsce żywych trupów wstawić jakichś innych
agresorów, na przykład przybyszów z innej planety, wcale nie
musiałoby to jakoś drastycznie zmienić tej opowieści. Tak, na
ulicach Paryża (i jak podejrzewamy całej reszty świata) równie
dobrze mogłyby grasować każde inne monstra na trwałe wpisane w
gatunek horroru lub zrodzone w wyobraźni twórców omawianej
produkcji. Ale postawili na żywe trupy, przez co potrzebowałam
trochę czasu, aby zebrać w sobie siłę, niezbędną do przetrwania
tej próby. Bo dzisiaj trudno o zombie movie, którego akcja
nie pędziłaby w zawrotnym tempie w jakże przewidywalnym kierunku i
który raz po raz nie raniłby moich oczu przesadzonymi efektami
specjalnymi. Takie współczesne horrory o żywych trupach do mnie
nie trafiają, ale jako że przeczytane przeze mnie w Internecie
opinie odbiorców „Noc pożera świat” dawały jasno do
zrozumienia, że nie jest to tego typu obraz, postanowiłam dać
szansę pełnometrażowemu debiutowi Dominika Rochera. I
rzeczywiście, historia ta odbiega od tego, do czego przyzwyczaiło
nas tego rodzaju kino, choć przyznaję, że miałam pewne
skojarzenia z „Nocą żywych trupów” i „Świtem żywych trupów” George'a Romero. Malutkie, ale zawsze. To samo mogę
powiedzieć o „Wstręcie” Romana Polańskiego. Uprzedzam jednak,
że wcale nie uważam, że twórcom „Noc pożera świat” udało
się zbliżyć do jakości którejkolwiek z wyżej wymienionych
pozycji filmowych. Tak dobrze nie było, ale na tle XXI-wiecznych
zombie movies w moim oczach ta propozycja prezentuje się
całkiem zacnie. Właściwie to nie miałabym nic przeciwko, gdyby
wszystkie horrory o żywych trupach kręcono w podobny sposób, gdyby
każdy tego typu obraz równie silnie koncentrował się na człowieku
bądź ludziach, którym udało się (przynajmniej na jakiś czas)
uniknąć zarażenia, gdyby akcja każdego takiego obrazu rozgrywała
się w równie ograniczonej przestrzeni, tworzącej przynajmniej tak
samo silne poczucie klaustrofobii i oczywiście gdyby z porównywalną
pieczołowitością budowano we mnie różne emocje. Z „Noc pożera
świat” emanuje przede wszystkim samotność. Główny bohater o
imieniu Sam, w którego w dobrym stylu wcielił się Anders Danielsen
Lie zostaje zmuszony do zamknięcia się w jednej z paryskich
kamienic. Zmuszony przez hordy zombie, które wzięły we władanie
całe miasto i najprawdopodobniej także resztę świata. Zaraz po
przebudzeniu Sam dostrzega paru niezarażonych, ale już po paru
minutach w polu jego widzenia są już tylko mięsożerne bestie,
najczęściej w ślimaczym tempie przemierzające ulice lub stojące
niemalże nieruchomo – niemalże, bo ich ciała często podrygują
w niekontrolowany sposób – ale potrafiące też biegać. Niestety,
bo do szybko poruszających się żywych trupów nie potrafię się
przekonać... Charakteryzacje niektórych spośród owych kreatur są
całkiem makabryczne, a przy tym nieprzesadzone, co tylko
uwiarygadnia te postacie. Jednocześnie jednak mierna gra aktorska
większości osób wcielających się w żywe trupy w moich oczach
odbierała im część wiarygodności wypracowanej przez twórców
efektów specjalnych. Nie dotyczy to jednak, że tak go nazwę,
reinkarnacji Wilsona z „Cast Away – poza światem” Roberta
Zemeckisa – żywego trupa, Alfreda, uwięzionego przez Sama w
windzie, któremu to osamotniony człowiek chętnie będzie się
zwierzał.
Miejsce
akcji „Noc pożera świat”, stara paryska kamienica, powinno
zaspokoić apetyt tych sympatyków brudnych horrorów, którzy w tej
materii nie mają wygórowanych wymagań. Po przebudzeniu Sama
korytarze wyglądają tak, jakby przeszło przez nie tornado. I
faktycznie, podczas gdy on smacznie spał szalała tutaj wielka
burza, w postaci rzezi dokonywanej przez spragnionych ludzkiego mięsa
żywych trupów. Z czasem Sam trochę tutaj posprząta, ale jego
starania na szczęście nie będą zbyt uporczywe. Plamy krwi, która
to znacznie zyskałaby na wiarygodności, gdyby była odrobinę
ciemniejsza, pozostaną na wielu ścianach, różnego rodzaju
przedmioty nadal będą poniewierać się na podłogach niektórych
pomieszczeń, a zdjęcia niezmiennie będą przybrudzone, barwy
przygaszone, światło wdzierające się do tego budynku (zarówno
dzienne, jak i biorące się z ognia rozniecanego przez głównego
bohatera) mętne, dodające posępności całemu temu miejscu. Taka
kolorystyka wzmaga poczucie alienacji, osamotnienia, tkwienia w
pułapce, z której główny bohater być może już nigdy się nie
wydostanie. Gdy zgromadzone przez niego zapasy się skończą
pozostanie mu tylko umrzeć z głodu, albo dołączyć do zgrai
zombiaków snujących się po ulicach Paryża. Zawsze może też
popełnić samobójstwo, o ile żywe trupy wcześniej nie wedrą się
do środka, by posilić się jego ciałem. Ale na początku Sam nie
zaprząta sobie tym głowy – uczy się żyć w tej nowej
rzeczywistości, zapewnia sobie rozrywki i znajduje powiernika w
postaci żywego trupa, którego przetrzymuje w windzie. I bynajmniej
nie jest to jedyny taki stwór znajdujący się w wątpliwej enklawie
Sama. W jednym z mieszkań zamknął on bowiem zarażoną rodzinę,
ponieważ nie potrafił odebrać im tej namiastki życia, którą
obecnie muszą się zadowolić. Nie przeczę, że scenarzyści w tym
portretowaniu dnia codziennego Sama w apokaliptycznych realiach
trochę przeszarżowali. Nie twierdzę, że filmowi nie wyszłoby na
dobre, gdyby nieco okroić te partie, skrócić sekwencje obrazujące
rozrywki, jakim mężczyzna oddaje się w starej kamienicy i jego
inne mniej lub bardziej pospolite czynności. Ten czas można było
przeznaczyć na rozkwit płaszczyzny psychologicznej, UWAGA
SPOILER na rozbudowanie wątku szaleństwa głównego bohatera
wynikłego z samotności i trwania w ciągłym poczuciu zagrożenia
ze strony mięsożernych bestii KONIEC SPOILERA. Jak bardzo
Samowi doskwiera samotność pokazuje nie tylko jego relacja z, jak
się wydaje, bezrozumną istotą zamkniętą w windzie, ale także
ogromne ryzyko jakie w pewnym momencie decyduje się podjąć w celu
zyskania nowego przyjaciela. Łatwo się domyślić, do czego to
wszystko zmierza, jaki los już wkrótce spotka głównego bohatera
filmu, ale muszę przyznać, że choć pawie od początku seansu było
to dla mnie oczywiste, to twórcom i tak udało się mnie zaskoczyć.
Z kolei ta intensywna narracja, powolne prowadzenie kamer i
bezsprzeczne wyczucie gatunku tak reżysera, jak i pozostałych
członków ekipy technicznej, nierzadko generowały na tyle silne
napięcie, że w dużym stopniu rekompensowały mi nudnawe przestoje,
ogólnie konieczne do stworzenia podwalin pod warstwę
psychologiczną, ale jakoś nie mogę oprzeć się pewności, że
można to było przeprowadzić w bardziej interesujący sposób albo
po prostu trochę skrócić. Tak, jestem wręcz przekonana, że nawet
ten drugi wariant nie wpłynąłby negatywnie na portret czołowej
postaci, nie pozbawiłby wewnętrznego wizerunku Sama tych wszystkich
szczegółów, dzięki którym nie patrzyłam na niego beznamiętnie.
Nie był on dla mnie jednowymiarową, papierową sylwetką, której
towarzystwo ciężko było mi znieść. Raczej wręcz przeciwnie –
obchodził mnie jego los, czułam, że jest jakaś więź pomiędzy
nami i bynajmniej nie brakowało mi danych na jego temat.
Dla
fanów typowych zombie movies? Oj, wydaje mi się, że nie do
końca. „Noc pożera świat” to horror, który w mojej ocenie
może spodobać się przede wszystkim miłośnikom kameralnych,
minimalistycznych, skoncentrowanych na powolnym wprowadzaniu i
potęgowaniu różnych niewygodnych emocji, intensywnych filmów, w
których to siejące śmierć kreatury stanowią coś w rodzaju tła
(niedosłownie) dla człowieka, starającego się jakoś odnaleźć w
apokaliptycznych realiach. To film przede wszystkim o trudach,
rozrywkach i stanie umysłu uwięzionego w starej kamienicy
mężczyzny, a dopiero w dalszym rzędzie o żywych trupach
poszukujących ludzkiego mięsa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz