niedziela, 16 grudnia 2018

„Mamo, umieram z miłości” (2016)

Studentka Leah Lewisohn z wzajemnością zakochuje się w młodej kobiecie imieniem Pearl, nie wiedząc, że jest wampirzycą. Matka Leah, Julie, nie jest zadowolona z faktu, że jej córka jest lesbijką, ale jeszcze bardziej niepokoi ją to, czego dowiaduje się na temat Pearl. Julie nabiera przekonania, że jej córka znalazła się w niebezpieczeństwie, chociaż nie zdaje sobie sprawy z tego, że dziewczyna Leah jest Nocną Wędrowczynią. Próbuje przekonać swoją córkę do zerwania tego związku, ale Leah nie chce tego słuchać. Tymczasem Pearl stara się trzymać z dala od swojej partnerki klan wampirzyc, do którego przynależy od czasu swojej przemiany. Nocne Wędrowczynie, które chcą, by Leah do nich dołączyła.

W 1996 roku ukazał się thriller Jorge'a Montesiego „Mother, May I Sleep with Danger?” (w Polsce znany pod tytułem „Śmiertelnie zakochany”), oparty na powieści Claire Rainwater Jacobs. Trudniąca się głównie aktorstwem Amber Coney po latach stworzyła scenariusz luźnego remake'u tamtego obrazu, wykorzystując pomysły innego aktora Jamesa Franco. Ten ostatni jest również producentem wykonawczym i zasilił obsadę nowej wersji „Mother, May I Sleep with Danger?” (polski tytuł: „Mamo, umieram z miłości”). W filmie wystąpili też Tori Spelling i Ivan Sergei, którzy brali udział w „Śmiertelnie zakochanym”. Reżyserii „Mamo, umieram z miłości” podjęła się Melanie Aitkenhead, a pierwszy pokaz filmu odbył się w Stanach Zjednoczonych, w czerwcu 2016 roku na kanale Lifetime.

„Śmiertelnie zakochany” opowiada o toksycznym związku młodej kobiety z agresywnym mężczyzną, a jego remake skupia się na miłości dwóch kobiet, z których to jedna jest wampirzycą. Z filmem Jorge'a Montesiego i powieścią Claire Rainwater Jacobs, obraz Melanie Aitkenhead nie ma wiele wspólnego. Połączenie jest bardzo luźne – według mnie tak bardzo, że spokojnie można było rozpowszechniać to w całkowitym oderwaniu od tamtych tytułów. „Mamo, umieram z miłości” oficjalnie sklasyfikowano jako thriller, ale moim zdaniem to hybryda thrillera i horroru. Telewizyjna produkcja Melanie Aitkenhead miała chyba nawiązywać do lesbijskich horrorów wampirycznych, które swoją ekspansję przeżywały w latach 70-tych XX wieku. Takie wrażenie odniosłam, chociaż z całą pewnością nie jest to godny kontynuator owej tradycji. „Mamo, umieram z miłości” to w gruncie rzeczy typowy filmik telewizyjny – poziom taki jak zazwyczaj, myślę więc, że dokonanie właściwego wyboru dla nikogo nie powinno być problemem. Najprawdopodobniej każdy zna zakres swojej tolerancji dla tego rodzaju obrazów, każdy wie, jak reaguje na standardowe pełnometrażowe filmy telewizyjne z XXI wieku (bo według mnie wcześniej dużo lepiej się w tej materii spisywano), z góry więc pewnie będzie wiedział, jakiego natężenia emocji i czy w ogóle spodziewać się po tym thrillerze/horrorze. Bo nawet jeśli opowieści o homoseksualnych wampirzycach nie są domeną telewizji, nawet jeśli ktoś dojdzie do, słusznego skądinąd, wniosku, że filmy grozy, czy to kręcone z myślą o małych ekranach, czy dopiero po zakończeniu zdjęć kupione przez jakąś stację telewizyjną, rzadko celują w taką tematykę, jaką proponuje nam „Mamo, umieram z miłości”, to uważam, że nie jest to jeszcze powód do formułowania wniosku, że mamy tutaj do czynienia dziełkiem odbijającym się od zwyczajowego poziomu współczesnych horrorów i thrillerów telewizyjnych. Scenariusz omawianego filmu oparto na motywie, który nader często pojawia się w telewizyjnych dreszczowcach. Tyle że najczęściej wygląda to tak: kobieta lub mężczyzna wchodzą w związek z osobą (człowiekiem z krwi i kości), która w jakiś sposób im zagraża, z czego oczywiście przez jakiś czas nie zdają sobie sprawy. I tak też to wyglądało w „Śmiertelnie zakochanym”, ale twórcy „Mamo, umieram z miłości” (być może sam James Franco) postanowili rzeczony wątek trochę urozmaicić. Pierwiastkiem wampirycznym, czyli elementem związanym przede wszystkim z horrorem (nie tylko, bo pamiętamy chociażby „Zmierzch” i jego kontynuacje, wspominane w tym filmie, oraz im podobne, które to horrorami trudno nazwać). Ale to nie jedyne odstępstwo od reguły, od zwyczajowych opowieści o niebezpiecznych związkach od razu trafiających na małe ekrany. Główna bohaterka „Mamo, umieram z miłości”, Leah Lewisohn (przeciętna kreacja Leili George) nie obdarza miłością kogoś, kto będzie ją krzywdził. A przynajmniej nie bezpośrednio, bo środowisko, w którym Pearl się obraca to już zupełnie inna sprawa. Nośnikiem zagrożenia jest także natura Pearl – widz ma prawo podejrzewać, że Leah już wkrótce wbrew sobie zostanie przemieniona przez swoją dziewczynę w żądną krwi nieśmiertelną bestię. Tutaj wampiry lubią nazywać siebie Nocnymi Wędrowcami, a właściwie to Nocnymi Wędrowczyniami, bo klan do którego przynależy Pearl składa się tylko z wampirzyc. UWAGA SPOILER Później jednak dołączy do nich jeden mężczyzna KONIEC SPOILERA. Ja tam wolę określenie Wiecznie Żywi, ale zostawmy nomenklaturę, bo to już dzielenie włosa na czworo.

Chciałabym myśleć, że wszystkie wynurzenia na temat horroru zawarte w „Mamo, umieram z miłości”, zwłaszcza te formułowane przez wykładowcę literatury, w którego wcielił się Ivan Sergei, miały kpić z akademickiego spojrzenia na ten gatunek. Z doszukiwania się przez uczonych metafor, których zwykli śmiertelnicy, a nawet twórcy tychże dzieł, znaleźć nie potrafią. Pewnie dlatego, że ich tam nie ma... Ale niestety wyglądało mi to tak, jakby autorzy tego projektu święcie wierzyli w to, że wszystkie potwory w horrorach są metaforą homoseksualizmu. Nauczyciel Leah jako przykład podaje hrabię Draculę, tytułową postać kultowej powieści Brama Stokera. Według niego wampir ten bez wątpienia był gejem, tak samo jak wszyscy pozostali antybohaterowie horrorów. A skąd ten wniosek? Bo tak jak homoseksualiści spotykają się oni z niezrozumieniem, ostracyzmem społecznym, nienawiścią być może zrodzoną z obawy przed innością. Mówcie co chcecie, ale według mnie to istny bełkot – kolejny przejaw coraz bardziej denerwującej mnie manii doszukiwania się przejawów homoseksualizmu niemalże wszędzie. I to zarówno przez osoby, które nie są wrogo nastawione do homoseksualistów, jak i te przepełnione nienawiścią do nich. „Mamo, umieram z miłości” na moje oko było odbiciem tej obsesji – a ściślej, tej niehomofobicznej, tej według mnie dotykającej osób, którzy zbyt usilnie starają się przekonać resztę społeczeństwa do tego, że homoseksualizm nie jest żadnym złem. Dlaczego mi to przeszkadza? Ano dlatego, że według mnie taka nachalność może dawać skutek odwrotny do zamierzonego, a czasami, jak w przypadku omawianego filmu, wpadać w coś, czego nie potrafię odbierać inaczej niż najczystszy absurd. Portret związku Leah i Pearl (taka sobie Emily Meade) na szczęście nie był tak wydumany, jak treści formułowane przez jednego z wykładowców tej pierwszej (który ewidentnie ma fioła na punkcie homoseksualizmu). Ot, zwyczajna miłość dwóch osób tej samej płci. Miłość, która dla nich jest zupełnie naturalna, ale już dla matki Leah, kreowanej przez Tori Spelling i Boba, studenta, który od jakiegoś czasu podkochuje się w głównej bohaterce filmu, ten związek bynajmniej naturalny nie jest. Twórcy nie zagłębiają się tutaj w zjawisko homofobii, nie snują opowieści o ludziach starających się zniszczyć związek dwóch kobiet dlatego, że nie potrafią pogodzić się z tym, że osoba na której im zależy jest lesbijką. Owszem, Julie, rodzicielka Leah, która od śmierci męża sama wychowuje swoją córkę, nie jest z tego zadowolona. Właściwie to ta wiadomość mocno ją szokuje, ale zaczyna interweniować dopiero wtedy, gdy zyskuje powody do przypuszczeń, że bezpieczeństwo Leah jest zagrożone, że Pearl może doprowadzić do zguby jej córkę. Oczywiście, to, że Julie nie potrafi zaakceptować seksualnej preferencji swojej córki nie jest bez znaczenia – gdyby chodziło o chłopaka pewnie nie rzuciłaby się tak chętnie na mętne doniesienie Boba – ale do działania istotnie popycha ją dopiero podejrzenie, że Pearl może wyrządzić jakąś krzywdę jej córce. Julie nie wie, że ta dziewczyna jest wampirzycą, zresztą Leah też przez długi czas nie zdaje sobie z tego sprawy, ale ta pierwsza nie potrzebuje tej wiedzy, by działać. Czyli starać się pozyskać dowody obciążające Pearl, odkryć jej prawdziwe zamiary względem Leah i przekonać swoją córkę do zerwania tego, według niej, toksycznego związku. I w pewnym sensie faktycznie takie jest, ale niekoniecznie w takim, o jakim myśli Julie. Pearl sprowadza niebezpieczeństwo na Leah, ale wiele wskazuje na to, że to nie ona nim jest, tylko klan wampirzyc, do którego należy od momentu swojej przemiany w Nocną Wędrowczynię. Montaż niektórych sekwencji zwraca uwagę – migawki, spowolnienia, „wędrujące ujęcia” panoramy miasta – w ucho wpadają też nastrojowe utwory składające się na ścieżkę dźwiękową, ale na iście upiorny klimat osaczenia jednostki bądź jednostek przez krwiożercze bestie radzę się nie nastawiać. Atmosfera jest co prawda trochę mroczniejsza od tej osnuwającej bodaj większość telewizyjnych dreszczowców, a nawet sporą część takowych horrorów, ale rozpatrując to szerzej, na tle całej kinematografii grozy, pod tym kątem „Mamo, umieram z miłości” i tak wypada bardzo grzecznie. Pod wszystkimi innymi także, choć podejrzewam, że te osoby, które nie przywykły do kina gore mogą się z tym nie zgodzić, po zobaczeniu wampirów w akcji. Trochę substancji całkiem znośnie imitującej krew się pojawia, ale na osobach choćby tylko średnio zaznajomionych z krwawym horrorem pewnie nie wywrze to żadnego wrażenia. Tak samo zresztą jak charakteryzacja Nocnych Wędrowców UWAGA SPOILER (może poza epilogiem) KONIEC SPOILERA, ale to już niekoniecznie będzie przez wielu odbierane na niekorzyść filmu, bo wiem, że duża część miłośników kina grozy uważa, że w kreacjach wampirów minimalizm jest jak najbardziej wskazany.

Jeśli nie żywi się dużej niechęci do telewizyjnych thrillerów i horrorów to można „Mamo, umieram z miłości” w reżyserii Melanie Aitkenhead obejrzeć. Można też spokojnie to sobie odpuścić. Bo, przynajmniej według mnie, jest to tego rodzaju twór, na którym ta konkretna grupa osób nie powinna się jakoś szczególnie męczyć, ale i wątpię, żeby seans tego obrazu zakończyli oni z przeświadczeniem, że był to jeden z lepszych filmowych wyborów dokonanych przez nich w ostatnim czasie. Takie sobie coś do bezmyślnego pogapienia się i zapomnienia, bo nie mam wątpliwości, że historia ta szybko wyparuje z pamięci jej odbiorców. Właśnie taki jest to film.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz