Studentka
Leah Lewisohn z wzajemnością zakochuje się w młodej kobiecie
imieniem Pearl, nie wiedząc, że jest wampirzycą. Matka Leah,
Julie, nie jest zadowolona z faktu, że jej córka jest lesbijką,
ale jeszcze bardziej niepokoi ją to, czego dowiaduje się na temat
Pearl. Julie nabiera przekonania, że jej córka znalazła się w
niebezpieczeństwie, chociaż nie zdaje sobie sprawy z tego, że
dziewczyna Leah jest Nocną Wędrowczynią. Próbuje przekonać swoją
córkę do zerwania tego związku, ale Leah nie chce tego słuchać.
Tymczasem Pearl stara się trzymać z dala od swojej partnerki klan
wampirzyc, do którego przynależy od czasu swojej przemiany. Nocne
Wędrowczynie, które chcą, by Leah do nich dołączyła.
Chciałabym myśleć, że wszystkie wynurzenia na temat horroru zawarte w „Mamo, umieram z miłości”, zwłaszcza te formułowane przez wykładowcę literatury, w którego wcielił się Ivan Sergei, miały kpić z akademickiego spojrzenia na ten gatunek. Z doszukiwania się przez uczonych metafor, których zwykli śmiertelnicy, a nawet twórcy tychże dzieł, znaleźć nie potrafią. Pewnie dlatego, że ich tam nie ma... Ale niestety wyglądało mi to tak, jakby autorzy tego projektu święcie wierzyli w to, że wszystkie potwory w horrorach są metaforą homoseksualizmu. Nauczyciel Leah jako przykład podaje hrabię Draculę, tytułową postać kultowej powieści Brama Stokera. Według niego wampir ten bez wątpienia był gejem, tak samo jak wszyscy pozostali antybohaterowie horrorów. A skąd ten wniosek? Bo tak jak homoseksualiści spotykają się oni z niezrozumieniem, ostracyzmem społecznym, nienawiścią być może zrodzoną z obawy przed innością. Mówcie co chcecie, ale według mnie to istny bełkot – kolejny przejaw coraz bardziej denerwującej mnie manii doszukiwania się przejawów homoseksualizmu niemalże wszędzie. I to zarówno przez osoby, które nie są wrogo nastawione do homoseksualistów, jak i te przepełnione nienawiścią do nich. „Mamo, umieram z miłości” na moje oko było odbiciem tej obsesji – a ściślej, tej niehomofobicznej, tej według mnie dotykającej osób, którzy zbyt usilnie starają się przekonać resztę społeczeństwa do tego, że homoseksualizm nie jest żadnym złem. Dlaczego mi to przeszkadza? Ano dlatego, że według mnie taka nachalność może dawać skutek odwrotny do zamierzonego, a czasami, jak w przypadku omawianego filmu, wpadać w coś, czego nie potrafię odbierać inaczej niż najczystszy absurd. Portret związku Leah i Pearl (taka sobie Emily Meade) na szczęście nie był tak wydumany, jak treści formułowane przez jednego z wykładowców tej pierwszej (który ewidentnie ma fioła na punkcie homoseksualizmu). Ot, zwyczajna miłość dwóch osób tej samej płci. Miłość, która dla nich jest zupełnie naturalna, ale już dla matki Leah, kreowanej przez Tori Spelling i Boba, studenta, który od jakiegoś czasu podkochuje się w głównej bohaterce filmu, ten związek bynajmniej naturalny nie jest. Twórcy nie zagłębiają się tutaj w zjawisko homofobii, nie snują opowieści o ludziach starających się zniszczyć związek dwóch kobiet dlatego, że nie potrafią pogodzić się z tym, że osoba na której im zależy jest lesbijką. Owszem, Julie, rodzicielka Leah, która od śmierci męża sama wychowuje swoją córkę, nie jest z tego zadowolona. Właściwie to ta wiadomość mocno ją szokuje, ale zaczyna interweniować dopiero wtedy, gdy zyskuje powody do przypuszczeń, że bezpieczeństwo Leah jest zagrożone, że Pearl może doprowadzić do zguby jej córkę. Oczywiście, to, że Julie nie potrafi zaakceptować seksualnej preferencji swojej córki nie jest bez znaczenia – gdyby chodziło o chłopaka pewnie nie rzuciłaby się tak chętnie na mętne doniesienie Boba – ale do działania istotnie popycha ją dopiero podejrzenie, że Pearl może wyrządzić jakąś krzywdę jej córce. Julie nie wie, że ta dziewczyna jest wampirzycą, zresztą Leah też przez długi czas nie zdaje sobie z tego sprawy, ale ta pierwsza nie potrzebuje tej wiedzy, by działać. Czyli starać się pozyskać dowody obciążające Pearl, odkryć jej prawdziwe zamiary względem Leah i przekonać swoją córkę do zerwania tego, według niej, toksycznego związku. I w pewnym sensie faktycznie takie jest, ale niekoniecznie w takim, o jakim myśli Julie. Pearl sprowadza niebezpieczeństwo na Leah, ale wiele wskazuje na to, że to nie ona nim jest, tylko klan wampirzyc, do którego należy od momentu swojej przemiany w Nocną Wędrowczynię. Montaż niektórych sekwencji zwraca uwagę – migawki, spowolnienia, „wędrujące ujęcia” panoramy miasta – w ucho wpadają też nastrojowe utwory składające się na ścieżkę dźwiękową, ale na iście upiorny klimat osaczenia jednostki bądź jednostek przez krwiożercze bestie radzę się nie nastawiać. Atmosfera jest co prawda trochę mroczniejsza od tej osnuwającej bodaj większość telewizyjnych dreszczowców, a nawet sporą część takowych horrorów, ale rozpatrując to szerzej, na tle całej kinematografii grozy, pod tym kątem „Mamo, umieram z miłości” i tak wypada bardzo grzecznie. Pod wszystkimi innymi także, choć podejrzewam, że te osoby, które nie przywykły do kina gore mogą się z tym nie zgodzić, po zobaczeniu wampirów w akcji. Trochę substancji całkiem znośnie imitującej krew się pojawia, ale na osobach choćby tylko średnio zaznajomionych z krwawym horrorem pewnie nie wywrze to żadnego wrażenia. Tak samo zresztą jak charakteryzacja Nocnych Wędrowców UWAGA SPOILER (może poza epilogiem) KONIEC SPOILERA, ale to już niekoniecznie będzie przez wielu odbierane na niekorzyść filmu, bo wiem, że duża część miłośników kina grozy uważa, że w kreacjach wampirów minimalizm jest jak najbardziej wskazany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz