Wojskowy
Departament Nauki (WDN), agencja rządowa, w której pracuje między
innymi kapitan Joe Ledger, ma poważne kłopoty. Z rozkazu
wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych inna agencja, NSA, stara się
schwytać wszystkich pracowników WDN i przede wszystkim przechwycić
program komputerowy, dzięki któremu jego dyrektor zwany panem
Churchem zdobywa informacje nieosiągalne dla nikogo innego na
świecie. W tym samym czasie agenci WDN natrafiają na dowody
istnienia szeroko zakrojonego spisku, w którym ważną rolę odgrywa
transgenika. W wyniku manipulacji genetycznej powstała armia
żołnierzy doskonałych – bardzo silnych, przystosowanych do
walki, rosłych mężczyzn, wykorzystywanych do jakichś niecnych
celów. Na domiar złego ktoś tworzy przerażające krzyżówki
zwierząt i mityczne istoty oraz odwzorowuje dawno wymarłe gatunki
najprawdopodobniej w celach komercyjnych. I realizuje plan
eksterminacji miliardów ludzi. Plan, który istnieje od
dziesięcioleci i który już za parę dni ma wejść w ostateczną
fazę. Uwolniony spod jarzma wiceprezydenta Wojskowy Departament
Nauki, przy wsparciu innych agencji rządowych, stara się dotrzeć
do ludzi odpowiedzialnych za ten kryzys zanim osiągnie on punkt
krytyczny. Zanim rozpocznie się tak zwana Fala Wymierania, która zmieni obraz świata.
„Fabryka
Smoków” to druga, po nominowanym do Nagrody Brama Stokera
„Pacjencie zero”, część literackiej serii z Joe Ledgerem pióra
amerykańskiego pisarza Jonathana Maberry'ego, autora między innymi
pasjonującej trylogii Pine Deep. Seria ta póki co liczy sobie
dziesięć tomów (plus zbiór opowiadań osadzonych w świecie Joe
Ledgera) – ostatni w Stanach Zjednoczonych ukazał się w
październiku 2018 roku. W Polsce jak na razie wydano dwie pierwsze
części: „Pacjenta zero” i właśnie „Fabrykę Smoków”,
która swoją (zagraniczną) premierę miała w roku 2010. Tak samo
jak poprzednia odsłona przygód Joe Ledgera i jego przyjaciół,
omawianej powieści najbliżej do technothrillera, choć i echa
innych gatunków w niej wybrzmiewają.
Znajomość
„Pacjenta zero” nie jest konieczna do zrozumienia „Fabryki
Smoków”. Jonathan Maberry roztacza przed oczami czytelników
zupełnie inną sprawę. Rozpracowywaną przez bohaterów znanych
odbiorcom pierwszego tomu, ale poza tym niemającą żadnych związków
z tamtą epidemią zombie. Oczywiście, zachowanie chronologii
gwarantuje pełniejszy obraz protagonistów, ale w „Fabryce Smoków”
mierzą się oni z innym zagrożeniem, z innymi czarnymi
charakterami, starającymi się wprowadzić w życie innego rodzaju
plan. On również ma doprowadzić do zagłady miliardów istnień,
ale terrorystami kierują zupełnie inne przekonania, a ich metody
nie przypominają tych przedstawionych w „Pacjencie zero”. Według
mnie są dużo potworniejsze. W pewnym momencie główny bohater i
zarazem częściowy narrator książki, Joe Ledger, zauważa, że to,
z czym przyszło mu się zmierzyć wykracza poza zło, dochodzi do
wniosku, że to coś dużo gorszego. Coś, na co nie potrafi znaleźć
dobrego określenia. I nie pozostaje mi nic innego, jak się z nim
zgodzić. Jonathan Maberry już w „Pacjencie zero” pokazał, że
posiada dar tworzenia czarnych charakterów, postaci tak bardzo
niepokojących, bo znajomych. Maberry przy budowaniu ich garściami
czerpie z rzeczywistości, niewątpliwie inspiruje się
ekstremistycznymi grupami funkcjonującymi w realu i na tym
szkielecie wznosi wielopiętrową intrygę, nie zapominając o
solidnych podstawach naukowych. Manipulacje genetyczne nie są żadnym
novum w beletrystyce – wystarczy wspomnieć choćby powieść
„Następny” pióra nieżyjącego już mistrza technothrillerów,
Michaela Crichtona. Ale Jonathan Maberry idzie jeszcze dalej. Na
kartach „Fabryki Smoków” snuje iście przerażającą wizję
wykorzystywania inżynierii genetycznej bez żadnych zahamowań.
Antagoniści nie znają absolutnie żadnych granic, manipulują
ludzkim i zwierzęcym DNA w sposób swobodny, tworzą potworne
krzyżówki stworzeń, odwzorowują istoty mityczne i takie, które
wyginęły przed wiekami. Tworzą istne maszyny do zabijania,
genetyczne krzyżówki ludzi i zwierząt będących żołnierzami
doskonałymi oraz niewolników, uwarunkowanych do uległości,
zaprogramowanych do przyjmowania wszelkich tortur, skazanych na życie
w męczarniach przez ludzi opętanych chorą ideologią. Ideologią,
która niczym zaraza rozprzestrzenia się po świecie, którą znamy
z historii, ale i obecnie nie brakuje jej wyznawców. Ludzi chorych z
nienawiści do określonych grup etnicznych, ludzi uważających się
za tak zwaną rasę panów, jedyną, która ma prawo żyć. W
„Fabryce Smoków” Jonathan Maberry daje do zrozumienia, że jego
czarne charaktery różnią się od rasistów zaludniających znany
nam świat, że poddał ich procesowi demonizacji na skalę
praktycznie niespotykaną w rzeczywistości. Łatwo jednak odbierać
to jako swoistą przestrogę, całkiem realną wizję tego, do czego
może doprowadzić społeczne przyzwolenie na radykalizowanie się
poglądów, na funkcjonowanie ekstremistycznych grup i zezwalanie na
to, by rosły one w siłę. I oczywiście na przekraczanie coraz to
dalszych granic w nauce. Czarne charaktery „Fabryki Smoków”
wykorzystują inżynierię genetyczną tak jak może, ale wcale nie
musi, być ona wykorzystywana w przyszłości. W technothrillerach
bardzo ważne jest, aby zagrożenia miały przekonującą podstawę
naukową, żeby wyrastały z badań przeprowadzanych przez naukowców,
które przyniosły jakieś wyniki. Choćby tylko częściowe, takie,
wokół których można zbudować niepokojącą opowieść o tym,
jakie konsekwencje może przynieść tak zwana zabawa w Boga.
„Fabryka Smoków” dostarczyła mi silniejszych emocji niż,
notabene również udana, pierwsza odsłona serii o Joe Ledgerze.
Skonfrontowała z okrucieństwem, przy którym pandemia zombie wydaje
się być dziecinną igraszką i co równie ważne Jonathan Maberry
przedstawił tutaj bardziej złożoną i zaskakującą intrygę.
„Kiedy
zbrodnia jest tak ogromna, że obejmuje dziesięciolecia, przekracza
wszystkie granice, zmienia kultury, pochłania słabych i silnych,
jaka możliwa forma kary byłaby stosowna? Gdzie jest sprawiedliwość
w obliczu prawdziwego, czystego zła?”
W
„Fabryce Smoków” znajdziemy też elementy powieści
szpiegowskiej. Autor odmalowuje szeroko zakrojony spisek, którego
korzenie sięgają czasów zimnej wojny albo jeszcze dalej wstecz.
Spisek zawiązany przez ludzi o bardzo radykalnych poglądach, w
który zaangażowały się nawet jednostki zajmujące wysokie
stanowiska państwowe. Ale tylko dwie osoby znają każdy szczegół
tej niecnej operacji, tylko jej pomysłodawcy wiedzą do czego tak
naprawdę to wszystko zmierza. Niektórzy nawet nie są świadomi, że
są częścią tego planu, że biorą lub dopiero wezmą udział w
ustalaniu nowego porządku świata, że są marionetkami w rękach
ludzi, których nazwać zdeprawowanymi to mało. Potwory w ludzkiej
skórze? Szczerze powiedziawszy to wątpię, żeby nawet zrodzone w
najgorszych koszmarach sennych monstra mogły niepokoić bardziej od
dwóch mężczyzn, którzy starają się doprowadzić do
eksterminacji miliardów istnień. I są bardzo bliscy osiągnięcia
tego haniebnego celu. Jak można się tego domyślić najpoważniejszą
przeszkodą będzie dla nich Wojskowy Departament Nauki zarządzany
przez tajemniczego pana Churcha, w szeregach którego jest były
policjant, dokonały wojownik Joe Ledger oraz major Grace Courtland,
których połączyło głębsze uczucie. O miłości Jonathan Maberry
pisze niewiele – w ogóle wszelkiego rodzaju związkom
międzyludzkim w szeregach pozytywnych postaci nie poświęca dużo
miejsca, ale i nie pozostawia na tym polu niedomówień. Ot, bez
zagłębiania się w szczegóły przedstawia relacje pomiędzy
poszczególnymi protagonistami, ze szczególnym wskazaniem na związki
Joe Ledgera z innymi osobami tworzącymi Wojskowy Departament Nauki.
Niżej pochyla się nad ludźmi stojącymi po drugiej stronie
barykady, szerzej opisuje wzajemne relacje czarnych charakterów, z
czego mnie osobiście najsilniej intrygowały Bliźnięta – dorosłe
już dzieci czołowego oprawcy prowadzące własne gierki i żyjącej
w zastanawiającej symbiozie ze swoim szalonym rodzicielem.
Interesujący był też wątek czternastolatka przetrzymywanego w
jednym z obiektów należących do pseudonaukowców, którzy
uruchomili tak zwany Zegar Wymierania. Dzieje chłopca starającego
się nie dopuścić do masowej zagłady ludzkich istnień to nie
jedyny wzruszający wątek rozpostarty na kartach tej powieści.
Jonathan Maberry wciąga nas też w niedolę tak zwanych Nowych Ludzi
oraz innych niezwykłych stworzeń, które powstały w wyniku
manipulacji genetycznej. Polowanie na jednorożca to tylko przedsmak
mąk przez jakie na naszych oczach będą przechodzić te niezwykłe
stworzenia. Bo nawet krzyżówki różnych stworzeń zaprogramowane
do zabijania wrogów ich stwórców budzą niemałe współczucie –
zasługują na litość pomimo czynów, których się dopuszczają.
Są zabójcami, ale i ofiarami. To nie one są największymi
potworami. Nawet te najszkaradniejsze stworzenia powstałe w wyniku
manipulacji zwierzęcym DNA nie są takimi straszydłami, jak ludzie
zabawiający się w Bogów, pseudonaukowcy, którzy w inżynierii
genetycznej przekroczyli już chyba wszystkie granice. Zabrnęli tak
daleko, że dalej już chyba się nie da... Jonathan Maberry nie
szedł na kompromisy w tej swojej wizji zrodzonej z dotychczasowych
osiągnięć w dziedzinie ingerencji człowieka w materiał
genetyczny organizmów oraz w swoich ocenach gatunku ludzkiego
nieustannie przecież dążącego do samozagłady. Ale miejscami
pozwalał czytelnikom na oddech, rozładowywał sytuację czarnym
humorem... po czym na powrót chwytał mnie za krtań krwawymi
walkami, strzelaninami, manipulacją ukierunkowaną na realizację
różnych strasznych planów i przede wszystkim szczegółowymi
opisami wyobrażonych przez niego tworów ludzkich rąk. Tylko
zakończenie na miejscu Jonathana Maberry'ego bym zmieniła –
zaskakuje, owszem, ale UWAGA SPOILER pozbycie się jednej z
ważnych i lubianych przeze mnie postaci nie nastraja mnie pozytywnie
do kolejnych tomów KONIEC SPOILERA. Chociaż i tak pewnie nie
odmówię sobie lektury trzeciej części serii o Joe Ledgerze, jeśli
tylko pojawi się w Polsce.
Osoby,
którym przypadł do gustu „Pacjent zero” nie powinny być
rozczarowane drugą odsłoną przygód Joe Ledgera i jego przyjaciół.
Istnieje wręcz spore prawdopodobieństwo, że „Fabrykę Smoków”
przyjmą jeszcze lepiej, że tę opowieść będą przeżywać
jeszcze mocniej, że dostarczy im ona jeszcze silniejszym emocji i
jeszcze więcej materiału do głębszych przemyśleń na temat
otaczającego nas świata, ze szczególnym wskazaniem na
najokrutniejszy gatunek zaludniający Ziemię. Szczerze polecam tę
powieść wszystkim miłośnikom technothrillerów, również tym,
którzy jeszcze nie mieli okazji zapoznać się z „Pacjentem zero”.
Znajomość pierwszej części nie jest bowiem nieodzowna do pełnego
zrozumienia dosyć złożonej intrygi wykreślonej na kartach
omawianego dzieła. Tak więc jeśli kogoś przed sięgnięciem po
pierwszy tom o Joe Ledgerze powstrzymała awersja do historii o
zombie, a tak się składa, że zarys problematyki „Fabryki Smoków”
jest dla niego nęcący, to spokojnie może wskoczyć od razu w tom
drugi. Ale na jego miejscu dałabym jednak szansę też „Pacjentowi
zero”, ponieważ chociaż sama nie jestem wielką fanką żywych
trupów tamtą pozycję wspominam całkiem dobrze.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz