sobota, 17 sierpnia 2019

Alvin Schwartz „Upiorne opowieści po zmroku”

Po raz pierwszy wydane w 1981 roku „Upiorne opowieści po zmroku” („Scary Stories to Tell in the Dark”) zawierają dwadzieścia dziewięć legend zebranych przez nieżyjącego już Alvina Schwartza. Ten amerykański pisarz specjalizował się w tematyce folklorystycznej, swoje utwory kierując głównie do dzieci i młodzieży. „Upiorne opowieści po zmroku” w Stanach Zjednoczonych też były promowane jako literatura dziecięca, co delikatnie mówiąc nie zostało dobrze przyjęte przez niektóre środowiska. Opatrzone upiornymi grafikami Stephena Gammella historyjki z dreszczykiem były krytykowane między innymi przez część rodziców oraz chrześcijańską grupę non-profit Concerned Women for America (CWA), którzy dążyli do wycofania książki z bibliotek szkolnych. „Po drugiej stronie barykady” stali m.in. organizacja non-profit American Library Association oraz czasopismo „The Bulletin of the Center for Children's Books”. W 1984 roku wypuszczono drugi tom „Upiornych opowieści po zmroku” pod tytułem „More Scary Stories to Tell in the Dark”, a w 1991 roku na amerykańskim rynku pojawił się trzeci (ostatni) tom, „More Tales to Chill Your Bones” – również stworzone przez Alvina Schwartza i zilustrowane przez Stephena Gammella. Wszystkie te książki trafiły na listę sporządzoną przez American Library Association, zawierającą sto tytułów, które spotkały się z największym społecznym sprzeciwem w kwestii włączenia ich do bibliotek w latach 1990-1999. W 2011 roku wydawnictwo HarperCollins wypuściło w Stanach Zjednoczonych wszystkie tomy „Scary Stories to Tell in the Dark” z bardziej przyjaznymi dzieciom ilustracjami autorstwa Bretta Helquista, co spotkało się z krytyką ze strony fanów oryginału. Kolejne wydanie zawierało już oryginalne grafiki, które to obok treści przez część amerykańskiego społeczeństwa były, i pewnie nadal są, uważane za nieodpowiednie dla najmłodszych czytelników.
 
Pierwsze polskie wydanie „Upiornych opowieści po zmroku” (tom 1), w tłumaczeniu Piotra Kusia, przygotowało wydawnictwo Zysk i S-ka. Dopiero na rok 2019 – ten sam, w którym na ekrany kin trafił horror twórcy „Łowcy trolli” i „Autopsji Jane Doe”, Andre Ovredala. Wyprodukowany między innymi przez Guillermo del Toro (i głównie jego nazwiskiem reklamowany), obraz oparty na najbardziej znanym trzytomowym literackim przedsięwzięciu Alvina Schwartza, noszący ten sam tytuł, co pierwsza część tegoż: w oryginale „Scary Stories to Tell in the Dark”, a polska nazwa to oczywiście „Upiorne opowieści po zmroku”. W 2019 roku pojawił się też film dokumentalny pt. „Scary Stories” wyreżyserowany przez Cody'ego Meiricka, który przedstawia historię tych kontrowersyjnych publikacji Alvina Schwartza.

Polskie wydanie w twardej oprawie (z plakatem filmu Andre Ovredala pod tym samym tytułem na okładce) pierwszego tomu „Upiornych opowieści po zmroku” na szczęście nie zawiera przyjaznych dzieciom grafik Bretta Helquista tylko te, które spotkały się ze wzmożoną krytyką między innymi części amerykańskich rodziców. I trudno jakoś szczególnie dziwić się ich oburzeniu, bo problematyczne ilustracje Stephena Gammella faktycznie niewinne nie są. Powiedziałabym nawet, że ilustrator poszedł na całość. Turpizm jak nic. Najbardziej logiczną grupą docelową wydają się w takim razie być starsi fani horroru, a nie najmłodsi czytelnicy. W Stanach Zjednoczonych reklamowano to jednak jako literaturę dziecięcą i stąd kontrowersje, jakie narosły wokół nie tylko omawianej pierwszej części „Scary Stories to Tell in the Dark”, tylko wszystkich trzech. Ubolewam nad tym, że Zysk i S-ka nie zdecydowało się na wydanie całej tej serii w jednym tomie, bo według mnie największym felerem tej publikacji jest jej długość. Zaledwie sto czterdzieści parę stron, gdzie nie tak znowu małą część zajmują uwagi odautorskie, źródła, bibliografia i wykaz skrótów zastosowanych w tych działach oraz podziękowania od Alvina Schwartza i spis treści. Sporo miejsca zajmują też mroczne grafiki Stephena Gammella. Ponadto mamy krótki wstęp od człowieka, który zebrał w tym tomie dwadzieścia dziewięć, przynajmniej w zamyśle, upiornych legend (trzydzieści jeśli liczyć przypowiastkę przytoczoną w rzeczonym wstępie). Na owe legendy zostaje więc rozczarowująco mało miejsca. Nie uważam, że należało te opowieści rozbudować, ale na pewno bardziej atrakcyjna dla odbiorcy byłaby publikacja zbiorcza – trzy tomy „Upiornych opowieści po zmroku” w jednym. Myślę, że to dodatnio wpłynęłoby i na sprzedaż, i na reakcje polskich czytelników. A na pewno ja byłabym bardziej kontenta, gdyby lektura zajęła mi więcej niż godzinę. Ale z drugiej strony jaka to była godzina... Godzina pełna historii z dreszczykiem, które w Stanach Zjednoczonych (i nie tylko) przekazuje się głównie z ust do ust. Nie należy jednak przez to rozumieć, że „Upiorne opowieści po zmroku” wywoływały we mnie autentyczny strach, ale faktem jest, że wpisują się one w literaturę grozy. Czy także dla dzieci? Ani treści, ani tym bardziej ilustracji osobiście nie podciągnęłabym pod literaturę dziecięcą, ale... No powiedzmy, że gdyby coś takiego trafiło w moje ręce w okresie dziecięcym traumy na pewno bym nie przeżyła. Ale dzieci są różne, więc chyba najlepiej będzie wrzucić tę książeczkę do szufladki z napisem „literatura grozy”, a kwestię wieku najbardziej odpowiedniej grupy docelowej zostawić każdemu do indywidualnej oceny. Legendy zamieszczone w pierwszym tomie „Upiornych opowieści po zmroku” podzielono na pięć grup. Pierwsza „Aaaaaaaaaach!” wedle Alvina Schwartza zawiera sześć historii pełnych zwrotów akcji. Potem mamy dział pod tytułem „Usłyszał kroki na schodach do piwnicy”, który poświęcono duchom – składa się na niego pięć opowieści. „Zjedzą twoje oczy, zjedzą twój nos” to już bardziej ogólnie, partia skupiająca się na różnego rodzaju przerażających rzeczach – i tutaj mamy w sumie osiem historyjek. „Inne zagrożenia” to cztery urban legends (legendy miejskie), z których przynajmniej trzy powinny być doskonale znane długoletnim miłośnikom szeroko pojętego horroru. I na koniec znowu „Aaaaaaaaaach!”, ale tym razem dostajemy sześć opowieści, które spokojnie można podciągnąć pod makabreskę. Alvin Schwartz poprzedził ten dział notką (wszystkie działy opatrzył tego rodzaju notkami), że te historie mają za zadanie rozśmieszyć odbiorcę książki.

We wstępie do „Upiornych opowieści po zmroku” Alvin Schwartz stwierdza, że historie, które tutaj prezentuje najlepiej snuć w nocy na użytek słuchacza/słuchaczy. Najdobitniej wskazuje na to w pierwszym dziale, w którym to nie tylko przelewa na papier zasłyszane historie, ale i opatruje je wskazówkami dla tych, którzy zechcą przestraszyć nimi znajomych. Takie mini „Czy boisz się ciemności?” w wersji papierowej. Mamy tutaj m.in. kanibalizm, części ludzkiego ciała wypadające z komina, wierszyk, który tylko na pozór nic nie znaczy i jeszcze jeden wierszyk o kobiecie natykającej się na rozkładające się zwłoki. Wbrew zapowiedziom autora niczego zaskakującego w tym dziale nie znalazłam. Co więcej napełnił mnie on obawą, że Alvin Schwartz pozostałe opowieści również nadpsuł wskazówkami dla potencjalnych opowiadaczy. I że okażą się równie naiwne. Ale kolejna „szufladka”, partia poświęcona duchom, odegnała ode mnie ów lęk. Opowieści o istocie wyglądającej jak szkielet, o kochanku powracającym z martwych i gościach pewnego domku na odludziu, to moim zdaniem istna kwintesencja ghost story. Między innymi te historie natchnęły mnie przekonaniem, że Alvin Schwartz dobrze zrobił nie rozbudowując wybranych legend. Oczywiście, wiele z nich (jeśli nie wszystkie) krąży po świecie w różnych wersjach – o niektórych z nich Schwartz nawet napomknął, ale na właściwe opowieści wybrał te wersje, które sam uznał za najlepsze. W dziale o duchach znalazły się też nieco mniej efektywne teksty o tajemniczym wilku oraz pastorze postanawiającym przeprowadzić egzorcyzmy w pewnym domu (ilustracja do tego opowiadania zrobiła na mnie największe wrażenie), ale dzięki temu, że Schwartz zrezygnował z instruktażu dla opowiadaczy te chwile, które upłynęły mi na przyswajaniu owych historii przynajmniej nie wypełniała irytacja. W następnym dziale poczytałam o dziewczynce, która to nie wierzyła, że stanięcie po zmroku na jakimkolwiek grobie kończy się wciągnięciem śmiałka pod ziemię; o wiedźmie potrafiącej zamieniać ludzi w konie; o kobiecie przekonanej, że jej bliscy zamienili się w... aligatory; o intrygującym omenie; o Wendigo (klasyczna opowieść indiańska); o zabawie polegającej na przekazywaniu sobie przedmiotów, które w dotyku przypominają części ludzkich zwłok (znowu instruktaż dla osób, które zechcą w to zagrać) oraz o koszyku z upiorną zawartością. Aha, dostałam jeszcze iście makabryczną pieśń o karawanie i moim trupie. Poza wspomnianą „zabawą w ludzkie zwłoki” nie miałam większych powodów do narzekań – seria zajmujących, nieprzekombinowanych opowieści z różnościami spod znaku horroru. Ale mój ulubiony dział „Upiornych opowieści po zmroku” to ten zawierający legendy miejskie – w większości znane mi i to nie tylko w takich wersjach, jakie Schwartz tutaj zaprezentował, opowieści o człowieku, który w miejscu lewej dłoni ma hak; dotychczas nieznana mi ciekawa historia o sukni wieczorowej; o dziewczynie przeżywającej niepokojące chwile na drodze (podróż samochodem z natrętnym kierowcą na ogonie) i jakżeby inaczej perypetie pewnej opiekunki do dzieci, niestety, w tym najłagodniejszym wydaniu. A na koniec trochę śmiechu. Czarnego humoru wyższych i niższych lotów. Mnie najbardziej rozbawiła puenta historii o nawiedzonym pokoju hotelowym. Żmija, nieszczęsna wyprawa na strych (tutaj też jest wskazówka dla opowiadacza, ale w tym jednym przypadku mi nie przeszkadzała, a wręcz jestem zdania, że była wręcz wskazana), historia obrazkowa o obślizgłym potworze, teksty o upartym trupie oraz gadających kotach – wszystko to w tej partii, być może ku swojemu rozbawieniu, znajdziemy. Być może, bo akcenty komediowe zastosowane w legendach zebranych w tym dziale pierwszego tomu „Upiornych opowieści po zmroku” ewidentnie są zróżnicowane jakościowo. Wszystkie to makabreski i moim zdaniem wszystkie są na swój sposób udane – tyle że jedne mniej, inne bardziej.

Premierowe polskiej wydanie pierwszego z trzech tomów kontrowersyjnego przedsięwzięcia nieżyjącego już Alvina Schwartza, robiąca wrażenie publikacja „Upiornych opowieści po zmroku” wydawnictwa Zysk i S-ka (które to wzorowało się na tym mocniej krytykowanym anglojęzycznym wydaniu, bo opatrzonym bardziej makabrycznymi ilustracjami), ale na pewno nie objętością. Myślę, że długość tego zbioru legend może działać najbardziej zniechęcająco na miłośników literatury grozy. Ale z drugiej strony pewnie będzie płynąć do nich zachęta w postaci szeroko reklamowanego i dystrybuowanego horroru Andre Ovredala, który został wypuszczony w tym samym, 2019 roku, co polskie wydanie jednej z trzech książek, na kanwie których ów obraz nakręcono. Szczyt literatury grozy to moim zdaniem nie jest. Proste i króciutkie legendy zebrane w pierwszym tomie „Upiornych opowieści po zmroku” są nierówne, nie stoją na tym samym poziomie, ale myślę, że mimo wszystko fani literackiego horroru powinni dać tej pozycji szansę. Niektóre z widniejących tutaj legend zapewne już znają, ale zaryzykuję przypuszczenie, że nie jest to większość. A styl Alvina Schwartza nowej jakości im nie dodaje (maksymalnie uproszczony). Inna sprawa, czy te funkcjonujące głównie w przekazach ustnych opowieści z dreszczykiem tego potrzebują? Czy bardziej dojrzały styl nie odebrałby aby mocy tym i wielu innym legendom zamieszczonym w rzeczonej publikacji? Według mnie to bardzo możliwe. Czasami więcej słów szkodzi zamiast pomagać, czasami bardziej wskazana jest językowa prostota. Alvin Schwartz bez wątpienia to rozumiał. Arcydzieła literatury grozy nie stworzył (mowa o pierwszym tomie „Upiornych opowieści po zmroku”), ale dał mi nawet niezłą rozrywkę na jedną godzinę w porze nocnej. Na tyle zajmującą, że na pewno zapoznam się z kolejnymi tomami „Upiornych opowieści po zmroku”, jeśli tylko pojawiają się polskojęzyczne wydania. Bo na razie ani widu, ani słychu...

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

2 komentarze:

  1. bałabym się czytać takie ksiązki i tak jestem strachliwa :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiedziałem, że film jest na podstawie książek. Teraz trochę żałuję, że obejrzałem go przed lekturą. O ile tłumacze się postarali to historie mogą być świetne. Sam film był w porządku, parę razy mnie na prawdę rozbawił bo o strachu nie ma tu raczej mowy. Po zakończeniu można się domyślić, że będzie kolejna część i pewnie się na nią wybiorę z samej ciekawości czy ją sknocą ;-P

    OdpowiedzUsuń