niedziela, 4 sierpnia 2019

Algis Budrys „Ten cholerny Księżyc”

Doktor Edward Hawks jest kierownikiem Wydziału Badań w amerykańskiej firmie Continental Electronics. On i jego zespół na zlecenie marynarki wojennej zajmują się badaniem tajemniczego obiektu znajdującego się na Księżycu. Skonstruowana przez Hawksa maszyna pozwala w szybkim tempie przemieszczać się pomiędzy Ziemią i Księżycem, ale ochotnicy wybierający się w tę podróż muszą liczyć się z tym, że mogą wrócić w zmienionej formie. Jeśli w ogóle wrócą, bo wędrówka przez interesujący naukowców pozaziemski obiekt niektórym śmiałkom przyniosła śmierć, a pozostali postradali zmysły. Gdy doktor Hawks dochodzi do wniosku, że tę wielce ryzykowaną próbę może przejść jedynie człowiek niebojący się śmierci, dyrektor personalny Continental Electronics, Vincent Connington, proponuje mu człowieka, którego od jakiegoś czasu ma na oku. Uzależnionego od adrenaliny Indianina Ala Barkera. Obaj udają się do niego i Hawks przedstawia mu swoją propozycję, którą ten bez dłuższego zastanowienia przyjmuje. Współpraca z Barkerem nie jest dla Hawksa łatwa, ale naukowiec ma powody by przypuszczać, że to właśnie on będzie pierwszym człowiekiem, który zdoła przejść przez posiadającą niezwykłe właściwości formację znajdującą się na Księżycu. Ale bierze pod uwagę też to, że Al może być kolejnym człowiekiem, który obciąży jego sumienie, że podróż ta może skończyć się dla niego równie tragicznie, jak dla wcześniejszych ochotników.

Nieżyjący już amerykański pisarz, redaktor i krytyk litewskiego pochodzenia, Algis Budrys, o zostaniu pisarzem specjalizującym się w science fiction marzył od dzieciństwa, od kiedy po raz pierwszy przeczytał „Wehikuł czasu” Herberta George'a Wellsa. Początek jego pisarskiej kariery przypadł na pierwszą połowę lat 50-tych XX wieku, ale bardziej znany był jako krytyk science fiction, recenzujący dla „Galaxy Science Fiction” i „The Magazine of Fantasy and Science Fiction”, czym zajął się po roku 1960, nie rezygnując jednak z pisania między innymi powieści i opowiadań. Algis Budrys zdobył kilka nominacji do nagród Hugo i Nebula, a w 2007 roku otrzymał, przyznawaną przez Science Fiction Research Association, Nagrodę Pielgrzyma, za swój wkład w gatunek. „Rogue Moon” (polski tytuł: „Ten cholerny Księżyc”) to jedna z najbardziej znanych powieści Budrysa. Pierwotnie wydana w 1960 roku (w „The Magazine of Fantasy and Science Fiction” opublikowano skróconą wersję tej historii), nominowana go nagrody Hugo i zaadaptowana na słuchowisko radiowe przez Jurija Rosowskiego w 1979 roku. Dotychczas tylko dwa utwory Budrysa doczekały się swoich filmowych wersji - „The Kill a Clown” (1972) w reżyserii George'a Bloomfielda oparto na opowiadaniu Algisa Budrysa pt. „The Master of the Hounds”, a „Who?” (1974) Jacka Golda powstał na kanwie jego powieści pod tym samym tytułem.

Licząca sobie zaledwie 232 strony (wydanie Zysk i S-ka z 2019 roku) książka pt. „Ten cholerny Księżyc” to klasyczne science fiction, ale i pod pewnymi względami powieść egzystencjalna. Niekonwencjonalne wyprawy na Księżyc u Algisa Budrysa zostały wykorzystane również jako pretekst do zgłębienia zagadnień życia i śmierci człowieka. Życia w niezbywalnym cieniu śmierci, na które przecież wszyscy jesteśmy skazani. Nie tylko krewki Indianin Al Barker, który przyjmuje propozycję wzięcia udziału w eksperymencie prowadzonym na zlecenie Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych, w którym na pewno zginie. I to nie jeden raz. Wydawać by się mogło, że dla tego bohatera groźba śmierci jest najbardziej namacalna, że ze wszystkich postaci występujących w tej historii to właśnie on najczęściej będzie o niej myślał. Ale tak nie jest. Budrys zastosował tutaj interesującą przewrotność – w tym sensie zamienił ofiarę i zabójcę rolami. To nie umysł Ala Barkera najbardziej zaprzątają myśli o nieuchronności śmierci, tylko naukowca nadzorującego tajny projekt badawczy, w którym to Indianin bierze udział, najwięcej przy tym ryzykując. Główny bohater „Tego cholernego Księżyca”, doktor Edward Hawks, jest nie tylko genialnym naukowcem, cenionym tak w swoim środowisku, jak poza nim, wynalazcą i badaczem, ale również filozofem. Wysoki iloraz inteligencji jest dla niego i błogosławieństwem, i przekleństwem. Hawks już w dzieciństwie oddawał się głębokim, wielogodzinnym przemyśleniom na temat sensu życia, roli człowieka na Ziemi, na której od poczęcia jego dni są policzone. Tajemnice śmierci, nader częste dumanie nad tym, co będzie potem w „Tym cholernym Księżycu” jest domeną Edwarda Hawksa. Nie człowieka biorącego udział udział w eksperymencie, który przyniesie mu wielokrotną śmierć; nie mężczyzny, u którego zdiagnozowano nowotwór złośliwy (podwładny i zarazem przyjaciel głównego bohatera książki). Tylko osoby, która sama siebie nazywa mordercą. Hawks faktycznie z premedytacją zabija ludzi. Badania, które prowadzi dla Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych wymagają ofiar w ludziach. Doktor wykorzystuje do tego ochotników, którym przedtem uczciwie przedstawia negatywy tego przedsięwzięcia. Nikogo do podejmowania tego ryzyka nie zmusza, co nie znaczy, że nie czuje się winny za każdym razem gdy ktoś umiera bądź traci zmysły. Sam Hawks ich zabija i w pewnym sensie przywraca do życia (dyskusyjne jest jednak to, czy wracają w niezmienionej postaci), bo to jedyny sposób na błyskawiczne przenoszenie ich między Ziemią i Księżycem, tak działa maszyna przez niego skonstruowana, ale projekt ten rodzi też ogromne ryzyko śmierci ostatecznej. Takiej, której nie da się w żaden sposób odwrócić. Widmo takiej śmierci niesie obiekt badań Hawksa i jego zespołu złożonego z naukowców i techników. Formacja znajdująca się na Księżycu, która nie podlega znanym ludzkości prawom fizyki, która posiada cudowne, ale i śmiertelnie niebezpieczne właściwości, która najpewniej znajduje się w więcej niż trzech wymiarach i jest zbudowana z materiału niedostępnego na Ziemi. Pozaziemski obiekt, będący czymś na kształt labiryntu, którego jeszcze żadnemu śmiałkowi nie udało się przejść, ale oto pojawiła się nowa nadzieja: wybuchowy Indianin, który praktycznie całe życie z radością igra ze śmiercią. Algis Budrys na kartach „Tego cholernego Księżyca” skonstruował bardzo frapujące sylwetki. Zróżnicowane osobowości, które łączy niejednoznaczność i dosyć spora złożoność. Wielobarwność. Edward Hawks z jednej strony jest klasycznym burzycielem – naukowcem gotowym zrobić wszystko, by doprowadzić swój naukowy projekt do końca – ale nie da się zaprzeczyć, że targają nim poważne wątpliwości, że nie nie jest ślepy na zagrożenia z tym związane, a nawet więcej: przestrzega przed nimi każdą osobę, która jest zainteresowana wyprawą do pozaziemskiego obiektu. Al Barker jest jedną z tych osób. Bo po serii porażek przychodzi pora na osobę znacznie różnicą się od wcześniejszych ochotników, na człowieka, który nie tylko nie boi się śmierci, ale myśli o niej z sympatią. A takim właśnie człowiekiem wydaje się być Al Barker, zupełne przeciwieństwo Eda Hawksa. Nic więc dziwnego, że pomiędzy tą dwójką pojawiają się liczne, acz niezbyt poważne tarcia, że ich relacja nie należy do najłatwiejszych. Podszyta wrogością współpraca Hawksa i Barkera niewątpliwie jest jednym z motorów tej historii, całkiem pasjonującym dodatkiem do niekonwencjonalnie ujętego motywu podróży na Księżyc. Ale moją uwagę najsilniej koncentrował kto inny. Jedna z drugoplanowych postaci, w której z łatwością odnalazłam cechy femme fatale. A jeśli chodzi o fikcyjne opowieści to ten model upodobałam sobie najbardziej. Dziewczyna Ala Barkera, zgrabna blondynka Claire Pack, idealnie nie wpasowuje się w ramy femme fatale, ale nie czynię z tego zarzutu. Tak jak w przypadku Hawksa i Barkera w osobie Claire uwidacznia się odżegnywanie się autora „Tego cholernego Księżyca” od szufladek – zwyczajowych modeli osobowościowych bohaterów i/lub antybohaterów (w zależności od kąta pod jakim na nich spojrzymy) tak literackich, jak filmowych. Partnerka Barkera ma nieodpartą potrzebę wyprowadzania mężczyzn z równowagi, prowokowania ich, kuszenia swoimi wdziękami (i niespełniania tych obietnic), ale i wdawania się z nimi w złośliwe gierki słowne. Chociaż Algis Budrys, poświęcił Claire boleśnie mało miejsca, to nie da się nie odczuć, że nie tyle prowadzi ona ku zatracaniu jakiegoś mężczyznę (czy mężczyzn), ile samą siebie. Ma się poczucie, że jej pogrywanie z przedstawicielami płci przeciwnej, bardziej szkodzi Claire niż obiektom jej złośliwości. I że tylko kwestią czasu jest osiągnięcie przez nią punktu, z którego nie będzie miała odwrotu. Chyba że zdoła zwalczyć zgubne pragnienia, którą kierują jej życiem. W „Tym cholernym Księżycu” jest jeszcze jedna kobieca postać, stanowiąca absolutne przeciwieństwo Claire. Dwudziestoparoletnia Elizabeth Cummings, która staje się kimś w rodzaju powierniczki (z dużą szansą na coś więcej) dla jednej z najważniejszych męskich postaci występujących w tej klasycznej powieści science fiction.

Nie da się zaprzeczyć, że „Ten cholerny Księżyc” jest już z lekka nadszarpnięty zębem czasu, że nie wyszedł całkowicie suchą stopą z tej próby, aczkolwiek, co dla niektórych może być zaskakujące, to nie opisana przez Algisa Budrysa technologia trąci myszką. Bo jakżeby mogła, skoro machina skonstruowana przez Edwarda Hawksa, służąca do praktycznie natychmiastowego przenoszenia ziemskich organizmów żywych na Księżyc oraz pozaziemska formacja stanowiąca obiekt badań zespołu naukowego, którym kieruje Hawks, są owocami bogatej wyobraźni nieżyjącego już autora, który wyspecjalizował się w fantastyce naukowej. To warsztat Algisa Budrysa jest z lekka archaiczny – patetyczne, uduchowione, a czasami też zaczepne monologi, nie zawsze adekwatne do sytuacji, w pewnym sensie gubiące sens; z nieuzasadnionych przyczyn nieprzyjemnie odchodzące od meritum, dialogi, oraz niepasujące do sytuacji introspekcje czynione na głos, na użytek innych osób. To wszystko może trochę zakłócić odbiór dzisiejszemu odbiorcy „Tego cholernego Księżyca”, ale muszę tutaj zaznaczyć, że wymienione zjawiska nie zachodzą bez przerwy. Nie znamionują całej tej opowieści, ale i nie powiedziałabym, że są rzadkie. Mając jednak tak doskonale skrojone postacie i tak pomysłowy rozwój fabuły, którą właściwie przez cały czas osnuwa całkiem gęsta atmosfera tajemniczości, doprawiona jawną groźbą w postaci śmierci niesionej przez a la burzyciela Edwarda Hawksa i pozaziemski obiekt, na punkcie którego człowiek ten w najgorszym wypadku ma istną obsesję, a w najlepszym traktuje ten projekt, jak kolejny przejściowy etap w swojej karierze naukowej. Algis Budrys poprzez tę fikcyjną opowieść zadaje nam jakże ważkie pytania, które od wieków dręczą ludzkość. Każe nam zastanowić się nad sensem życia w nieodstępującym nas ani na krok cieniu śmierci; spojrzeć na śmierć z perspektywy osób mających do niej skrajnie odmienny stosunek, ale i pomyśleć nad tym, co tak naprawdę świadczy o unikatowości każdego z nas. Dusza? Z „Tego cholernego Księżyca” wynika, że prędzej umysł, ale też niekoniecznie. UWAGA SPOILER Bo czy duplikat jednostki, klon danego człowieka posiadający jego wspomnienia i charakter, jest nim, czy kimś innym? Czy to sposób na przezwyciężenie śmierci? Czy to przesyłanie jaźni do innej, acz wyglądającej identycznie cielesnej skorupy, czy tylko dawanie sobie złudnej nadziei, oszukiwanie samych siebie (zabijanie jednego „ja” i zastępowanie go nowym, stanowiącym jedynie podróbkę, mniej czy bardziej wierną kopię tamtego, który osunął się w niebyt)? KONIEC SPOILERA Nie można co prawda powiedzieć, że w powieści Algisa Budrysa naukowcy pracujący nad tajnym projektem dla Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych oszukują się w tej kwestii. Owszem, pozwalają sobie na odrobinę nadziei, ale dręczą ich uzasadnione wątpliwości. Mają powody, by przypuszczać, i na pewno ku temu skłania się doktor Edward Hawks, że podróż na Księżyc jest śmiertelna. Czy ich działania można w takim razie przyrównać do „działalności” tajemniczego obiektu, który od dłuższego czasu starają się dokładnie zbadać? Myślę, że nie. W moim pojęciu ludzie, jak to zresztą często w science fiction bywa, w „Tym cholernym Księżycu” wypadają jeszcze gorzej od pozaziemskiej formacji zabijającej lub odbierającej zmysły przynajmniej prawie wszystkim (w zależności od tego, jak ta przygoda skończy się dla Ala Barkera) śmiałkom wchodzącym do jej wnętrza. Z drugiej strony trudno mówić o całkowitej demonizacji naszego gatunku, bo Algis Budrys wyraźnie daje do zrozumienia, że droga, którą obrali naukowcy stworzeni na potrzeby tej książki, jest podobna do tej, którą przechodzi każdy z nas. Bo życie człowieka to nieustające poszukiwanie sensu życia, prawdy o sobie, ale i o śmierci, która prędzej czy później każdego doścignie. To pewne, człowiek nie może być tylko pewien tego, co to będzie oznaczało dla niego – nowe życie w innym świecie, czy niebyt, nicość. Poszukiwanie, w którym nierzadko się błądzi, niekoniecznie aż tak, jak Edward Hawks i jego zespół, ale jakkolwiek potwornie to zabrzmi, ile osób może się pochwalić tak dobrymi wynikami w tychże egzystencjalnych poszukiwaniach, co oni? Tylko czy cel może uświęcać środki? Między innymi z tym pytaniem Algis Budrys nas pozostawi.
 
Długoletnim fanom literatury science fiction zapewne nie trzeba mówić, że „Ten cholerny Księżyc” pióra Algisa Budrysa (człowieka, który bardzo przysłużył się temu gatunkowi, za co zresztą został nagrodzony przez Science Fiction Research Association) jest dla nich pozycją obowiązkową. Jedną z tych powieści, której co prawda nie trzeba kochać, ale trzeba znać. A co z pozostałymi czytelnikami? Czy osoby, które nie są wielkimi miłośnikami fantastyki naukowej mogą spokojnie zaryzykować spotkanie z tą krótką powieścią? Myślę, że rozważyć to powinni przede wszystkim ci, którzy preferują utwory egzystencjalne, historie posiadające jakieś filozoficzne podłoże, zmuszające do zadumy nad życiem, śmiercią i człowiekiem nieustannie starającym się w tym wszystkim jakoś odnaleźć. Może i nie jest to najgłębsza powieść, jaką te osoby przeczytają, ale podejrzewam, że nawet oni umiarkowanej wnikliwości jej nie odmówią. Inna sprawa, czy przyjmą „Ten cholerny Księżyc” równie entuzjastycznie, co wielbiciele science fiction... Nie twierdzę, że tak. Twierdzę jedynie, że powinni przynajmniej rozważyć wybór tej lektury. A jeszcze lepiej, czym prędzej wskoczyć w tę opowieść. Fanom science fiction takiej rady nie dam. Oni zapewne już to wiedzą. Zakładając oczywiście, że nie mają tej lektury już za sobą. Nader odważne założenie, nieprawdaż?

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz