Marie
jest wampirzycą polującą tylko na ludzi, którzy mają na sumieniu
duże przewinienia. Obecnie ma na oku włosko-amerykańską mafię
działającą w Pittsburghu, którą kieruje niejaki Sallie Macelli.
Marie najpierw atakuje jednego z jego ludzi, a po zakończeniu
posiłku, jak zwykle tuszuje ślad po ugryzieniu, jednocześnie
uniemożliwiając przemianę denata w wampira. Na miejsce zbrodni
przybywa między innymi Joe Gennaro, który od paru lat rozpracowuje
mafię Macelliego od środka. Teraz zostaje zdekonspirowany. Sallie i
jego ludzie dowiadują się, że Joe jest policjantem i że tylko
udawał jednego z nich. Poprzysięga zemstę, ale wcześniej w jego
życie wkracza Marie. Kobieta zabija Macelliego, ale nie ma czasu
dokończyć dzieła. Sallie wkrótce wraca więc jako wampir, a Marie
łączy siły z Joem w walce z nim i jego podwładnymi.
Amerykański
reżyser, scenarzysta, producent i aktor, John Landis, w światku
horroru jest kojarzony głównie z uhonorowanym Oscarem (najlepsza
charakteryzacja) i dwoma Saturnami (najlepszy horror, najlepsza
charakteryzacja) „Amerykańskim wilkołakiem w Londynie” z 1981
roku, który w 1997 roku doczekał się swojego sequela,
„Amerykańskiego wilkołaka w Paryżu” w reżyserii Anthony'ego
Wallera. Mniej osób wie, że John Landis zmierzył się też z inną
archetypową postacią kina grozy w pełnometrażowym filmie
„Innocent Blood” (w Polsce dystrybuowany pod dwoma tytułami:
„Krwawa Maria” i „Niewinna krew”), opartym na scenariuszu
Michaela Wolka, będącym gatunkowym miszmaszem. Horror, film
gangsterski, kryminał, film akcji, komedia – w ramach wszystkich
tych gatunków, w mniejszym bądź większym stopniu, porusza się
fabuła „Krwawej Marii”. Filmu ze stajni Warner Bros., którego
budżet oszacowano na dwadzieścia milionów dolarów i który przez
jego reżysera, Johna Landisa, został określony, jako obraz, który
mógłby być owocem współpracy Martina Scorsese z wytwórnią
Hammer. „Krwawa Maria” odniosła finansową porażkę – wpływy
z biletów kinowych w Stanach Zjednoczonych wyniosły niespełna pięć
milionów dolarów brutto. Nie informując o tym Landisa,
dystrybutorzy wpuścili tę produkcję na arenę międzynarodową pod
tytułem „A French Vampire in America” („Francuski wampir w
Ameryce”), co zaowocowało gniewem i zmieszaniem reżysera podczas
promocji filmu poza Stanami Zjednoczonymi.
Rolę
wampirzycy Marie (tytułowej Krwawej Marii) John Landis powierzył
Anne Parillaud (znana też jako Nikita), ponieważ, jak sam
stwierdził, postać ta musiała być piękna, seksowna i bardzo
sympatyczna, a tak właśnie ocenił tę aktorkę. Parillaud
powiedziała, że zakochała się w tej roli, że dla niej to
opowieść o radzeniu sobie z problemami przez osobę, która jest
inna niż wszyscy, i która jest zupełnie sama na tym nieprzyjaznym
świecie. Do czasy, bo nasza wampirzyca wikła się w sprawę, z
której wynika dla niej jedna, ale jakże ogromna korzyść – tym
razem nie musi działać sama, bo w jej życie wkracza policjant Joe
Gennaro (dobra kreacja Anthony'ego LaPaglii, moim zdaniem bardziej
przekonująca od pracy Anne Parillaud), człowiek, który też chce
powstrzymać nieumarłego mafijnego bossa Salliego Macelliego
(znakomity Robert Loggia). Zanim jednak ten stanie się wampirem,
Marie zabija jednego z jego ludzi, Tony'ego, w której wcielił się
Chazz Palminteri, lepiej znany jako inny mafioso – Sonny z „Prawa
Bronxu” w reżyserii Roberta De Niro. Marie pozbawia go życia
dlatego, że musi jeść. Przez parę dni głodowała, ale to nie
mogło trwać wiecznie. W końcu musiała się poddać i ruszyć na
znienawidzone łowy. Celowo wybrała członka zorganizowanej grupy
przestępczej. Marie jest bowiem wampirzycą z sumieniem. A w jej
przypadku sumienie bardziej przeszkadza niźli pomaga. Bo aby móc
żyć musi pić ludzką krew, a to wiąże się z koniecznością
zabijania. Kobieta wybrała więc coś na kształt mniejszego zła –
uznała, że najlepiej będzie celować w przestępców. Osoby, które
są zakałami społeczeństwa, a za takowych, nie bez racji, uważa
Salliego Macelliego i jego podwładnych. „Krwawa Maria” w
największym stopniu porusza się w gatunkach horroru i gangster
movie, co w moim uznaniu nie stanowi najfortunniejszego wyboru.
Połączenie tych dwóch rodzajów kina niezbyt do mnie przemawia.
Wiedząc, że „Krwawa Maria” to tego typu eksperyment, przez
dosyć długi czas unikałam spotkania z przedmiotowym
przedsięwzięciem Johna Landisa. Czułam po prostu, że to nie do
końca moje klimaty, ale jak widać w końcu się przemogłam. I...
Moje obawy po części się ziściły, bo pomimo starań nie udało
mi się w pełni zaangażować w tę opowieść. Z gruntu prostą
historię, co dla tego przypadku jest korzystne. Fabułę tak na
dobrą sprawę można streścić w jednym zdaniu: wampirzyca z
zasadami i dopiero co poznany przez nią sympatyczny policjant
ścigają szefa mafii, którego ta pierwsza niechcący przemieniła w
podobną sobie. Tylko podobną, bo Sallie Macelli nie jest litościwym
krwiopijcą tak jak Marie, tylko takim samym draniem jak wcześniej,
przed metamorfozą. Bezwzględnym mafijnym bossem, bez zmrużenia oka
zabijającym swoich wrogów i nie tylko ich. Niedługo po przemianie
w wampira Sallie rozpoczyna potworną działalność w swoich
kręgach. Realizuje obmyślony przez siebie plan zwiększenia
potencjału jego nielegalnej armii, ale najpierw stopniowo odkrywa
siebie. Poznaje swoje nowe moce i pragnienia, oswaja się z myślą,
że umarł i powrócił jako ktoś inny. I w ślad za tym dochodzi do
przekonania, że teraz jest kimś lepszym. Silniejszym.
Potężniejszym. Wszechmocnym wręcz. Jego stwórczyni z kolei ma
zgoła inne zdanie na temat ich wampirzej natury. Dla Marie nie jest
to błogosławieństwo, tylko przekleństwo. Ona już dawno temu
przekonała się jak gorzka jest egzystencja „dziecka nocy”, ale
Sallie najprawdopodobniej nigdy nie będzie musiał przeżywać tego
co ona. Bo on, w przeciwieństwie do niej, nie chce podążać
ścieżką prawości. Nie interesuje go czynienie dobra, tylko
kontynuowanie przestępczej działalności, którą już przed
przemianą się zajmował. I był w tym diablo skuteczny, ale teraz
może na tym polu osiągnąć jeszcze więcej. Zdobyć władzę nad
światem? Być może, ale choć „Krwawa Maria”, jak wiele innych
horrorów, skupia się na odwiecznej walce dobra ze złem, to wprost
twórcy nie mówią o aż tak dalekosiężnych zamiarach Salliego.
Śledzimy początkowe etapy jego wampirzego życia, na przemian ze
śledztwem Marie i Joego. Niecodziennymi partnerami (policjant i
wampirzyca) w walce z wiecznie żywym gangsterem: konsekwencją
straszliwego błędu popełnionego przez połowę tego duetu. Błędu
z konieczności, który pociąga za sobą kolejne ofiary. Czas jest
więc kluczowy. Jeśli bowiem Joemu i Marie nie uda się szybko
unicestwić potwora żerującego w Pittsburghu, to będzie ginąć
więcej ludzi. Albo, co gorsza, w mieście pojawi się więcej
podobnych Salliemu krwiożerczych bestii.
Wielkomiejskie
realia, gangsterzy, dzielny policjant, wampirzyca z zasadami i
nieskomplikowana intryga, której finał niezwykle łatwo
przewidzieć. Tak w skrócie można podsumować „Krwawą Marię”
Johna Landisa. Ale to nie oddawałoby całej istoty tego
przedsięwzięcia. Omawiany film jest horrorem wampirycznym
zmiksowanym z filmem gangsterskim, co w mojej ocenie negatywnie
rzutuje na klimat grozy, tym bardziej, że mamy tutaj sporo momentów
typowych dla kina akcji, ze strzelaninami na czele. Skrojonych pod
kino sensacyjne, co w moich oczach mocno gryzło się z płaszczyzną
przypisaną do horroru. Komediowe akcenty natomiast przyjmowałam z
otwartymi ramionami, bo na ogół trafiały w moje poczucie humoru.
Moim zwycięzcą komediowej materii jest scenka z powstaniem Salliego
z martwych, ze szczególnym wskazaniem na moment, w którym
zdezorientowany Macelli, sanitariusz i koroner przemykają przez
budynek na oczach zdumionych dziennikarzy. Ale niedużo mniejszy ubaw
miałam na przykład z akcją w samochodzie, kiedy to skrępowany Joe
niezgrabnie wskakuje do auta prowadzonego przez Marie, nie radząc
sobie z wciągnięciem nóg do środka. To tylko przykłady, bo
takich śmiechowych chwil jest w „Krwawej Marii” całkiem sporo i
chociaż one również rozładowują atmosferę zdefiniowanego
zagrożenia, to przynajmniej bawią. To znaczy bawiły mnie, a to już
jakaś przeciwwaga dla niezbyt ciekawych perypetii gangsterów i
gliniarzy. Właściwie to trochę mnie ta opowieść zmęczyła.
Historia o wampirach, w której ani razu nie pada to słowo (za to
pojawiają się ukłony dla Christophera Lee w roli Draculi), ale i
nie ma takiej potrzeby, bo jakby powiedział Sherlock Holmes: „To
oczywiste, drogi Watsonie”. Historia o dobrej wampirzycy (to znaczy
jeśli nie potępia się zabijania gangsterów) i bohaterskim
policjancie, którzy starają się dopaść złego krwiopijce, który
bynajmniej nie stał się podły na skutek niecodziennej przemiany,
jaką niechcący obdarowała go nie tak znowu krwawa Maria. Posoki
leje się niewiele, ale charakteryzacja bywa dosyć szpetna (w
pozytywnym znaczeniu tego słowa, w kategoriach kina gore),
ale szczerze powiedziawszy twórcę „Amerykańskiego wilkołaka w
Londynie” stać na więcej. Kilka szybkich migawek z rozszarpywania
gardeł ludziom, widoków mniej czy bardziej okaleczonych ciał (te z
otwartymi klatkami piersiowymi, ciała spoczywające w kostnicy,
cechują się zdecydowanie największą śmiałością w wykonaniu,
ale to zaledwie chwila), kiczowata sekwencja z wampirzą pochodnią i
wreszcie moim zdaniem najbardziej charakterystyczny owoc pracy ludzi
od efektów specjalnych, czyli dosyć makabryczne i zaskakująco
długie spalanie wampira przez jednego z jego największych wrogów.
A mianowicie Słońce. Nie przypominam sobie, żebym w jakimś
horrorze wampirycznym widziała takie wykonanie śmierci krwiopijcy
na skutek kontaktu z promieniami słonecznymi, chociaż sam ten motyw
to część tradycji tego rodzaju kina grozy. Dobrych wampirów też
się już niemało w kinie przewinęło. Niestety dla mnie niektórzy
filmowcy wychodzą z założenia, że to nic zdrożnego albo wręcz
jak najbardziej pożądanego przez fanów gatunku. Przez część
pewnie tak, ale do mnie niestety bardzo rzadko trafiają
wampiry/wampirzyce pokroju Marie. To znaczy wiecznie żywi, do
których nie sposób podchodzić jak do czarnych charakterów. Nawet
jeśli natura zmusza ich do czynów, których można nie pochwalać.
Umiarkowanie krwawej działalności tytułowej (za jedną z polskich
nazw filmu) postaci tego wysokobudżetowego obrazu Johna Landisa
pewnie niejeden widz potępić nie będzie umiał. Twórcom
zauważalnie zależało na tym, byśmy darzyli sympatią tę
wampirzycę, byśmy twardo stali po jej stronie. Od momentu
wyklarowania całej sytuacji, bo w początkowej partii filmu to swego
rodzaju kobieta-zagadka. Wampirzyca, której oczy stają się
tandetnie czerwone podczas wysysania krwi z ludzi (inne kolorki, tak
samo trącące ciężkostrawnym kiczem, zobaczymy później).
Wampirzyca, która zagina parol na pewną amerykańsko-włoską
mafię, a oszczędza człowieka, który jak myśli przynależy do tej
grupy. A który później okazuje się być policjantem działającym
pod przykrywką. Dopiero gdy połączą siły widz lepiej pozna tę
dotychczas dość enigmatyczną nieumarłą kobietę. I jej
nieoczekiwanego (dla niej, nie dla nas) towarzysza. Cóż, tyle
dobrze, że to jedyny taki przypadek w „Krwawej Marii”, że
spośród wszystkich wampirów, które się tutaj pojawiają tylko ją
rozpisano z myślą wzbudzenia w widowni cieplejszych uczuć. Cała
reszta na szczęście jest zła i co nie mniej ważne nierzadko
często nie wyglądają oni pięknie. To znaczy prezentują się w
miarę dobrze w kategoriach horroru o potworach. Filmu grozy o
łaknących krwi „dzieciach nocy”, który najdelikatniejszy w
formie nie jest, ale i nie sposób uznać go za rasowy obraz z nurtu
gore. Trochę mocniejszych sekwencji posiada, ale to jeszcze
nie czyni z niego pełnoprawnego horroru spod rzeczonego znaku. I nie
wydaje mi się, żeby Johnowi Landisowi na takiej etykietce zależało.
To taki bardziej eksperymencik gatunkowy – trochę tego, więcej
tamtego i jeszcze tego – który wiele treści tak naprawdę nie
przekazuje, ale bądźmy szczerzy: coś takiego może się podobać
sympatykom różnych gatunków. Od horroru, przez kino gangsterskie i
filmy akcji, po kryminał i komedię. Równie dobrze jednak może
pozostawiać niedosyt. Może być tak, i w moim przypadku tak właśnie
jest, że fan któregoś z tych gatunków uzna, że jest go za mało,
że przynajmniej niektóre z pozostałych mu szkodzą, że lepiej by
było, gdyby z nich zrezygnowano.
Loteria.
„Krwawa Maria” może zachwycać swoim swobodnym podejściem do
gatunkowości, ale równie dobrze to może rozczarowywać. Produkcja
ta może też, i wiem to z własnego doświadczenia, zostać uznana
za film średni: ani zły, ani dobry. Od Johna Landisa można by
oczekiwać czegoś więcej, z drugiej jednak strony szczególnie się
nie zawiodłam, bo miałam świadomość, że to swego rodzaju
eksperyment gatunkowy, mieszanka rodzajów kina, które niezbyt mi do
siebie pasują. I w związku z tym nie miałam dużych oczekiwań
względem tej pozycji. Nie mogę z całą stanowczością powiedzieć,
że eksperyment ów się nie udał. Porażkę finansową zaliczył,
ale i przez te wszystkie lata od swojej premiery w roku 1992 roku
zyskał trochę fanów. I, co dla mnie najważniejsze, połączenie
horroru wampirycznego z filmem gangsterskim i kinem akcji (komedia i
kryminał nie działały na mnie alarmująco), choć absolutnie mnie
nie zelektryzowało, to faktem jest, że byłam przygotowana na
nieporównanie gorszy efekt. „Krwawa Maria” trochę mnie
zmęczyła, owszem, ale ogólnie rzecz biorąc tragedii nie było.
Zdecydowanie wolę film, od tego typu zadufanych,subiektywnych "recenzji".
OdpowiedzUsuńTłumu tu nie widzę:), ale jeśli ktoś tu przypadkiem trafi, szukając informacji o Innocent Blood - zalecam - NIE CZYTAĆ WYPOCIN PILCHOWEJ, TYLKO OBEJRZEĆ FILM - BO NA PRAWDĘ WARTO!!!!!
Zgadzam się w całej rozciągłości. Pozdrawiam serdecznie!
Usuń