środa, 18 września 2019

Ada Palmer „Do błyskawicy podobne”


Rok 2454. Państwa narodowe nie istnieją. Zamiast nich jest siedem frakcji zwanych Pasiekami, pomiędzy którymi nie ma większych konfliktów. Ich przywódcy, tak zwana Wielka Siódemka, żyją w przyjaźni doprawionej współzawodnictwem. Religie jakiś czas temu zostały zniesione, a potrzeby duchowe obywateli zaspokajają osoby zwane senseistami. Większość ludzi żyje w baszach. To niewielkie skupiska ludzkie, które stanowią rodzinę, nawet jeśli faktycznie nie są ze sobą spokrewnieni ani spowinowaceni. Jednostkami, które nie przynależą do żadnego baszu ani Pasieki są usługowcy, przestępcy skazani na świadczenie wszelkiej pomocy każdemu praworządnemu obywatelowi, który się do nich zwróci. Takim usługowcem jest Mycroft Canner, człowiek bardzo cenny dla Wielkiej Siódemki. I trzynastoletniego chłopca potrafiącego czynić cuda imieniem Bridger, o którego istnieniu wie zaledwie kilka osób. Robią oni wszystko, by świat się o nim nie dowiedział. Ani świat, ani tym bardziej chłopiec nie są bowiem jeszcze na to gotowi. Mycrofta zaprząta jeszcze jedna ważna sprawa. Sprawa osobliwej kradzieży, która może zaważyć na losach całego świata. Kradzieży, która między innymi zwraca uwagę wszystkich na basz, dający schronienie Bridgerowi.

„Do błyskawicy podobne” („Too Like the Lightning”) to debiutancka powieść amerykańskiej historyczki Ady Palmer, która otwiera jej czterotomową serię science fiction „Terra Ignota”. Swoją światową premierę książka miała w 2016 roku, a już w następnym ukazały się dwie kolejne odsłony cyklu: „Seven Surrenders” i „The Will to Battle”. Pierwsze wydanie ostatniego tomu „Terra Ignota”, „Perhaps the Stars” zaplanowano na rok 2020. Za „Do błyskawicy podobne” Ada Palmer otrzymała Nagrodę im. Johna W. Campbella (najlepsza nowa pisarka). Ponadto powieść uhonorowano Nagrodą Comptona Crooka, za najlepszy powieściowy debiut. Książka otrzymała też szereg nominacji, w tym do Nagrody Hugo. Jej autorka zdradziła, że ta publikacja jest spełnieniem jej największego marzenia. Zawsze chciała zostać pisarką. I ciężko na to pracowała. Na sukces, który bez wątpienia już odniosła, ale bynajmniej nie ma zamiaru się wycofywać. Ada Palmer wiąże swoją przyszłość z pisarstwem. I dobrze, bo taki talent nie powinien się marnować.

Pierwsze polskie, przepiękne wydanie w twardej oprawie „Do błyskawicy podobne” Ady Palmer (wydawnictwo Mag, rok 2019), pojawiło się bez głośniejszych fanfar. A to przecież może być jedno z najważniejszych tegorocznych wydarzeń literackich! Jeśli nie najważniejsze. Bo oto do Polski zawitał cenny nabytek gatunku science fiction. Pierwsza powieść Amerykanki, która włada piórem tak, jakby się z nim urodziła. Wydawnictwo Mag wypuściło to dzieło w swojej bodaj kultowej już serii „Uczta Wyobraźni” i trzeba przyznać, że ta nazwa idealnie je określa. Ada Palmer w „Do błyskawicy podobne” zabiera nas w niezapomnianą, ale i niełatwą podróż po wyimaginowanym świecie, który zdumiewa swoim rozmachem. Uniwersum wykreowane na kartach omawianej powieści to uniwersum kompletne. Każdy mniej i bardziej istotny składnik tego świata, dzięki imponującej pieczołowitości autorki, w wyobraźni odbiorcy nabiera trójwymiarowości. Jest niemal tak samo realny, jak rzeczywistość, w której żyje. Choć zdecydowanie ciekawszy. Zagłębianie się w świat przedstawiony w „Do błyskawicy podobne” nie jest procesem łatwym, a już na pewno nie szybkim. Palmer przyjęła bowiem dosyć osobliwą narrację. Osobiście potrzebowałam czasu, żeby się z nią oswoić, zsynchronizować się ze stylem (tłumaczenie Michała Jakuszewskiego), który bez wątpienia jest najbardziej charakterystyczną cechą tej publikacji. To przede wszystkim odróżnia ją od innych powieści science fiction, ale i oczywiście nie należy zapominać o niezwykłym świecie tutaj odmalowanym. Przez jakiś czas prawie nic nie wiedziałam. Czytam, czytam... i nie mogę się w tym rozeznać. Narratorem Ada Palmer uczyniła trzydziestojednoletniego Mycrofta Cannera (parę późniejszych fragmentów przedstawi nam inny mężczyzna), człowieka, który odpokutowuje za jakieś przestępstwo. Później dowiemy się jakie, ale poznajemy go jako człowieka wzbudzającego zarazem współczucie, jak i podziw. Mycroft został skazany na bycie usługowcem, czyli człowiekiem nieprzynależącym do żadnej Pasieki ani baszu, którego zadaniem jest pomaganie każdemu, kto się do niego zwróci. W granicach prawa. Jest rok 2454, który niejednego nam współczesnego pewnie przyprawiłby o atak serca. Państwa narodowe nie istnieją – zamiast nich są tak zwane Pasieki, które ściśle ze sobą współpracują. Religie też zostały obalone. Tworzenie wszelkiego rodzaju grup wyznaniowych jest zabronione, ale to nie znaczy, że ludziom w ogóle nie wolno poruszać tematów teologicznych. To jest dozwolone, ale oczywiście w pewnych granicach. Rolę duchowych przewodników pełnią tak zwani senseiści. Ich zadaniem bynajmniej nie jest nawracanie ludzi na jakąś wiarę – tego robić im wręcz nie wolno – tylko edukowanie ich. Zapoznają swoich pacjentów/uczniów z dawnymi religiami, z filozofią, historią, ale i pełnią rolę ich psychiatrów. Pomagają ludziom w utrzymywaniu wewnętrznej równowagi. Świat, w którym egzystuje Mycroft Canner to pod pewnymi względami czysta utopia. Ludzie żyją w harmonii ze sobą i z innymi. Medycyna, technologia i gospodarka są nad wyraz rozwinięte, do poważnych przestępstw prawie już nie dochodzi, a wojna? Jaka wojna? Przecież nie ma ani państw narodowych, ani religii, a to one według autorki stanowiły niegdyś coś w rodzaju zapalników większości konfliktów pomiędzy ludźmi. Podziału na płeć też nie ma. Tak, tak, wiem ten straszny gender... I to najbardziej utrudniało mi lekturę. Nie mityczny potwór zwany gender, tylko częste przyjmowanie rodzaju nijakiego. Mycroft litościwie przyjmuje zwyczajową w naszych czasach formę. Dzieli ludzi na kobiety i mężczyzn, ale czyni to wedle własnego uznania. Pozostałe postacie najczęściej wyrażają się o sobie i innych w rodzaju nijakim. Z czasem się do tego przyzwyczaiłam, ale początki naprawdę łatwe nie były. Innym, już mniejszym, utrudnieniem było wplatanie w akcję wynurzeń filozoficznych, teologicznych i historycznych (obok znanej nam historii są przeszłe wydarzenia znane tylko postaciom wykreowanym przez Adę Palmer i ludziom, którzy może żyją po nich), w których jednakowoż z czasem się rozsmakowałam. Dezorientacja z czasem bowiem odeszła w zapomnienie. Wsiąkłam w tę złożoną opowieść Mycrofta Cannera, który już w pierwszej partii „Do błyskawicy podobne” daje do zrozumienia, że nie jest osobą godną sympatii, ale jeszcze nie zdradza dlaczego tak uważa. Mówi tylko, że niegdyś dopuścił się jakiegoś przestępstwa, za które został skazany na bycie usługowcem. To doprawdy wspaniały zabieg. Długie odmawianie nam pełnej wiedzy o narratorze i zarazem głównym bohaterze (antybohaterze?) powieści. Sygnalizując jedynie, że czegoś zdrożnego kiedyś się dopuścił, dużo więcej uwagi poświęcając jego jasnym stronom. Jego ciężkiej pracy dla dobra ogółu. A zwłaszcza pewnego cudownego nastolatka, którego los autentycznie kraje serce.

Ada Palmer w „Do błyskawicy podobne” prowadzi dialog z odbiorcą. I to nie tylko w przenośni. Nasz narrator, Mycroft Canner, nierzadko zwraca się bezpośrednio do czytelnika, traktując go jak swojego pana i władcę. Co jakiś czas wtrąca nawet w swoją relację słowa, które przypisuje swojemu „słuchaczowi”. Po prostu wyobraża sobie, jakie myśli w danym momencie towarzyszą osobie zapoznającej się z „jego” opowieścią, aczkolwiek ani razu przez myśl mu nie przechodzi, że jego czytelnik nie żyje ani w jego teraźniejszości, ani tym bardziej w przyszłości, tylko w przeszłości. Jego spojrzenie na czytelnika jest więc zniekształcone. Przez to Mycroft nieumyślnie potęguje naszą dezorientację. Błędnie zakłada, że niektóre fakty z jego świata są nam doskonale znane, nie objaśnia więc wszystkiego tak dokładnie, jak byśmy chcieli. A jakby tego było mało czasami rozwodzi się nad wydarzeniami, w których praktycznie nie sposób się odnaleźć. I Mycroft o tym wie, zaznacza jednak, że tego akurat rozumieć nie musimy... Innymi słowy niejako każe nam czytać bez zrozumienia, a przynajmniej bez podejmowania prób spamiętania tego, co w tych nie tak znowu krótkich ustępach nam przedstawia. I teraz już chyba nikt nie powie, że narracja obrana przez Adę Palmer w „Do błyskawicy podobne” nie odznacza się oryginalnością, że w swojej debiutanckiej powieści idzie po linii najmniejszego oporu. Nie. Nie dla niej najprostsze rozwiązania. Nie dla niej ścieżki wydeptane przez innych. Ona ma swój niepowtarzalny styl i swoje pomysły. I te mniej, i te bardziej ściśle wpasowujące się w ramy science fiction. Gatunku, który darzy ogromną miłością. Co więcej, jak na dłoni widać, że Ada Palmer nie powątpiewa w inteligencję swoich czytelników. Traktuje go jak równego sobie, bez względu na to, jak on sam się na to zapatruje. Wyjaśnię. Otóż, podczas lektury „Do błyskawicy podobne” nierzadko ogarniało mnie przekonanie, że Ada Palmer zdecydowanie mnie przecenia, że zbyt wiele wymaga od takiego laika jak ja. Ona jest historyczką, ja nie. Ona doskonale orientuje się w zagadnieniach filozoficznych i teologicznych, ja nie bardzo. I nie mam wątpliwości, że niejeden odbiorca „Do błyskawicy podobne” do takich samych wniosków dojdzie. Bo nie każdy sympatyk literatury science fiction posiada takie przygotowanie, taką wiedzę, jak autorka tego dzieła. Tylko że... Jednym z bohaterów „Do błyskawicy podobne” jest senseista Carlyle Foster, który zostaje oddelegowany do baszu, jak odkrywa, ukrywającego trzynastolatka posiadającego niezwykłe moce. Wspaniałego Bridgera – empatycznego chłopca, któremu grozi ogromne niebezpieczeństwo. Carlyle staje się jednym z jego przewodników, ale nie z gatunku tych, którzy patrzą na swoich podopiecznych z góry i którzy starają się narzucić im swój sposób patrzenia na świat. I według mnie taką samą rolę przyjmuje Ada Palmer. Autorka omawianej książki też jest dla nas taką przewodniczką. Zaprasza nas do dyskusji na przeróżne tematy od wieków zajmujące ludzkość. Zachęca nas do wyciągania własnych wniosków, do przyjmowania takiej perspektywy, jaka najbardziej odpowiada nam, nie jej. Ale też w pewnym sensie liczy na życzliwą dyskusję. Palmer zdaje się być jedną z tych, niestety nielicznych, osób, które nie tylko akceptują różnice pomiędzy ludźmi, ale wręcz są przekonane, że one są nam potrzebne. Owszem, bywają destrukcyjne, ale dlatego, że tak duża część ludzkości skrajnie negatywnie się na nie zapatruje. Nie traktuje wszystkiego, co nas różni jak dar tylko przekleństwo, które wszelkimi sposobami należy zwalczać. Różnice mogą budować, ale tylko jeśli na to pozwolimy. W świecie, w którym żyje Mycroft Canner, wiele z tych różnic, którymi nie wiedzieć czemu, w naszym świecie poświęca się mnóstwo uwagi, całkowicie się zatarło. A te które są nie konfliktują ludzi. Bo społeczeństwo wykreowane na kartach „Do błyskawicy podobne” jest nieporównanie bardziej rozwinięte. Niekoniecznie jest lepsze w absolutnie wszystkich aspektach, ale powiedzie sami: czyż życie w świecie bez konfliktów zbrojnych nie jest pociągające? Bez bezsensownych i często niebezpiecznych sporów pomiędzy politykami, z tak rozwiniętą medycyną, że spokojnie można dożyć wieku, który w naszym świecie jest poza zasięgiem i technologią, która przypomina wręcz magię? A to tylko niektóre z zalet świata wymyślonego przez Adę Palmer. Utopia? Jak fan science fiction słyszy to słowo to najpewniej myśli: to tylko pozory. Tym bardziej, gdy na horyzoncie pojawia się tajemniczy złodziej i cudowne dziecko, które nie może czuć się bezpiecznie. A czołową postacią jest przesympatyczny mężczyzna, któremu nie powinniśmy ufać, ale... No jak tu nie zaufać takiemu altruiście, jak Mycroft Canner?

Magiczna, pobudzająca intelektualnie, niezwykle dojrzała, oryginalnie opowiedziana powieść science fiction. Niezapomniana podróż do świata wyobraźni, która najwidoczniej nie ma granic. Wyobraźni amerykańskiej historyczki, Ady Palmer, który taki oto nietuzinkowy debiut wręczyła sympatykom literackiej fantastyki naukowej. Niełatwy debiut otwierający czterotomowy cykl „Terra Ignota”. „Do błyskawicy podobne” to wyzwanie, które naprawdę warto podjąć. Książka ta wymaga od nas pewnego wysiłku, ale chociaż przez jakiś czas możecie być mocno zdezorientowani, nie poddawajcie się. Czytajcie dalej, nawet jeśli niewiele z tego będziecie rozumieć. Bo z czasem wszystko powinno się Wam rozjaśnić. Wtedy, albo paradoksalnie jeszcze wcześniej, odkryjecie, że wcale nie chcecie z tego uniwersum wychodzić, że Ada Palmer praktycznie Was zaczarowała. I to już może we wstępnej fazie tej fenomenalnej przygody u boku zresocjalizowanego (?) przestępcy Mycrofta Cannera, tylko jeszcze wtedy nie byliście tego świadomi. Tak czy inaczej wpadniecie w to. Mam przeczucie graniczące z pewnością, że wcześniej czy później ta książka Was zachwyci. A gdy skończycie prawdopodobnie zakrzykniecie: dawać kolejne części „Terra Ignota”!

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

3 komentarze:

  1. Ty słowna czarodziejko! To Ty mnie teraz zaczarowałaś. Książki z UW bywają trudne, a Ty napisałaś o niej tak szczerze i pociągająco, że naprawdę bardzo chciałabym choć spróbować ją przeczyta!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wszystko to prawda, tak było z lekturą tej książki :) Magia? To było coś nowego, świeżego, odkrywczego, bardzo intrygującego.

    OdpowiedzUsuń