wtorek, 24 września 2019

„Laleczka” (2019)


Pracownica hipermarketu Karen Barclay przeprowadza się wraz ze swoim trzynastoletnim niedosłyszącym synem Andym do mieszkania w starej kamienicy. W tym samym czasie furorę na rynku robią zaawansowane technologicznie lalki, rozprowadzane pod nazwą Buddi. Zbliżają się urodziny Andy'ego, więc Karen wykorzystuje okazję, która trafia jej się w pracy. Zdobywa jedną sztukę tego technologicznego cudeńka zupełnie za darmo i wręcza ją swojemu synowi. Andy szybko zauważa, że zabawka jest uszkodzona, ale przyjmuje prezent, by zrobić przyjemność matce. Początkowo towarzystwo lalki, która sama nazwała się Chucky, jest dla Andy'ego bardzo męczące, ale z czasem nastolatek przywiązuje się do niej. Andy wie, że jego egzemplarz zachowuje się nietypowo, ale nabiera przekonania, że to bardziej zaleta niż wada. Chucky jest gotowy zrobić dla niego absolutnie wszystko. Nawet zabić, co z czasem, ku swojemu przerażaniu, odkryje młody Barclay.

„Laleczka” („Child's Play”) to zrealizowany za w przybliżeniu dziesięć milionów dolarów mainstreamowy horror twórcy „Polaroida” (2019), Larsa Klevberga, będący rebootem kultowego slashera Toma Hollanda z 1988 roku pod tym samym oryginalnym tytułem, a w Polsce rozpowszechnianym pod nazwą „Laleczka Chucky”. Scenariusz nowej laleczki napisał Tyler Burton Smith, a dotychczasowe wpływy z całego świata grubo przekroczyły czterdzieści milionów dolarów. Sukces kasowy nie jest zbyt duży, ale jest, więc bardzo możliwe, że już wkrótce na ekranach kin zawita kontynuacja „Laleczki”. Lars Klevberg już podzielił się swoim pomysłem na drugą odsłonę. Chciałby aby jej czołowym antybohaterem był niedźwiedź Buddi. A jeden z producentów filmu, Seth Grahame-Smith przed jego premierą zapowiadał, że w przypadku dobrej sprzedaży „Laleczki” w planach są jej kontynuacje. Czyli istnieje niemałe prawdopodobieństwo, że to początek drugiej serii o lalce imieniem Chucky.

Oryginalna seria o laleczce Chucky liczy sobie siedem części (jak dotychczas), ale widać komuś to nie wystarczyło. Ktoś najwidoczniej uznał, że tamten Chucky już się zdezaktualizował, że już czas na nowego Chucky'ego, który będzie bardziej robotem niż lalką. Bo przecież nikt już nie bawi się lalkami... Nikomu oczywiście nie postało w głowie, żeby po prostu stworzyć nową postać zamiast podpinać się pod dzieło Toma Hollanda. Bo filmy ze znanymi postaciami zazwyczaj lepiej się sprzedają. I faktycznie „Laleczka” całkiem nieźle się sprzedała. Co więcej, została dobrze przyjęta przez wielu widzów, w tym część krytyków i fanów oryginalnej serii o Chuckym. A więc można powiedzieć, że eksperyment się udał, prawda? To zależy kogo zapytać. Dla jednych oryginalny Chucky to już przeżytek. Zrobotyzowana lalka to jest dopiero coś. Znak naszych czasów, a nie jakieś tam dziadostwo z lat 80-tych XX wieku. Nowy Chucky rozprowadzany pod nazwą Buddi to technologiczne cudeńko – połączenie praktycznych efektów specjalnych z komputerowymi (animatronika plus CGI). Sztuczna inteligencja zaklęta w niezbyt dużej zabawce, na którą starałam się jak najmniej patrzeć. Z prawdziwym Chuckym niewiele to to ma wspólnego. Bardziej wyglądało mi to na parodię tamtej ponadczasowej postaci. Antybohater omawianego horroru Larsa Klevberga wygląda jakby urwał się z jakiejś familijnej produkcji – jednego z tych filmów z wygenerowanymi komputerowo postaciami, kręconych głównie z myślą o najmłodszych widzach. Mimika tego czegoś, co ma czelność nazywać się Chuckym... No błagam? Bardziej bajkowo już się nie dało? Cóż, na pewno dało się ponaśmiewać z tego robocika. Zmusić go do robienia cudacznych min, wykrzywiana tej do bólu sztucznej twarzyczki, byle tylko rozbawić widownię. „Laleczka” w ogóle jest dosyć obficie podlana czarnym humorem. Rzadko na mnie działał, ale przyznaję, że zdarzało mi się parskać śmiechem. Nie w reakcji na kuriozalną facjatę zrobotyzowanej lalki Andy'ego Barclaya, tylko na niektóre dowcipne kwestie bohaterów odpowiednio dopasowane do sytuacji. Czołową pozytywną postać „Laleczki” długoletni fani horrorów dobrze znają. A raczej kojarzą jej personalia, bo choć nowy Andy Barclay nie odbiega aż tak bardzo od oryginału, jak nowy Chucky, to jednak inne pokolenie. Pomijam już różnicę wieku, bo choć twórcy „Laleczki” czerpali z pierwszej odsłony mrocznych przygód Andy'ego, to nastoletnią wersję Andy'ego już mogliśmy zobaczyć (w trzeciej części oryginalnej serii, w wykonaniu Justina Whalina – wcześniej w Andy'ego wcielał się Alex Vincent). Nowego Andy'ego w bardzo dobrym stylu wykreował Gabriel Bateman, którego miłośnicy gatunku mogą kojarzyć z choćby „Kiedy gasną światła” Davida F. Sandberga. W ogólnym zarysie sytuacja przypomina tę nakreśloną w filmie Toma Hollanda z 1988 roku. Mamy laleczkę, która zabija i chłopca UWAGA SPOILER który bezskutecznie stara się skłonić dorosłych do przyjęcia tej prawdy KONIEC SPOILERA. Ale to potem. Najpierw Andy, który w „Laleczce” ma trzynaście lat i nosi aparat słuchowy, tak samo jak jego młodsza wersja z „Laleczki Chucky” Toma Hollanda, zaprzyjaźnia się z zabawką sprezentowaną mu przez matkę (w nową Karen w przekonujący sposób wcieliła się Aubrey Plaza), którą w przeciwieństwie do swojego pierwowzoru, z czasem zaczyna wykorzystywać przeciwko mężczyźnie, który ku jego wielkiemu niezadowoleniu, spotyka się z jego rodzicielką. Andy nie każe Chucky'emu zabijać. Nic z tych rzeczy. Nastolatek chce po prostu zabawić się kosztem swojego wroga. Trochę go postraszyć, nieco uprzykrzyć mu życie. Problem w tym, że jego narzędziem jest zrobotyzowana lalka, przy której jak wiemy ktoś majstrował. Ktoś, komu bynajmniej nie zależało na dobru firmy, która wprowadziła na rynek supernowoczesne lalki Buddi.

Nowy Chucky ma tylko jeden cel: uszczęśliwić Andy'ego Barclaya. Zabawka, która trafia w ręce tego nastolatka posiada zdolność uczenia się od ludzi. Te zaawansowane technologicznie lalki, i Chucky nie jest tu żadnym wyjątkiem, programuje się tak, aby darzyły przyjaźnią swoich młodych właścicieli. I dbały o to, by były szczęśliwe. W granicach rozsądku, rzecz jasna. Granice nie obowiązują jednak egzemplarza Andy'ego. Jego zrobotyzowana lalka posiada usterkę. Uczy się od ludzi, ale na swój sposób. Wnioski, które wyciąga z obserwacji głównie Andy'ego, delikatnie mówiąc, nie są trafne. I na domiar złego jak już Chucky sobie coś ubzdura, to nawet jego najlepszy przyjaciel, albo jak kto woli właściciel, nie jest w stanie wybić mu tego z głowy. Bo przecież Chucky widział niepohamowaną radość chłopca w reakcji na krwawą jatkę rozgrywającą się na ekranie telewizora (seans „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną 2” Tobe'a Hoopera), więc ma prawo zakładać, że to rozlew krwi go uszczęśliwia, prawda? Nie? A co powiecie na to, że Andy daje mu do zrozumienia, że chciałby, żeby niektóre żywe istoty zniknęły z jego życia? Robot może wszystko to zrozumieć opacznie, czyż nie? Początkowe zachowanie Andy'ego w reakcji na krwawą działalność jego nowej zabawki znacznie odbiega od postawy jego pierwowzoru. Tamten Barclay był za mały, żeby zaprzątać sobie głowę strasznymi konsekwencjami, jakie może mu przynieść podzielenie się prawdą z dorosłymi. Nie zakładał, że nikt mu nie uwierzy, bo przecież nie kłamał. Nowy Andy natomiast jest już na tyle duży, żeby wiedzieć, że mówienie prawdy czasem może szkodzić. Chłopak zakłada, że dorośli nie uwierzą w historię o morderczej lalce. Jest przekonany, że gdyby opowiedział matce, albo zaprzyjaźnionemu policjantowi, o bestialskich czynach Chucky'ego, to najpewniej obwiniliby jego. A jego znajomi, dziewczyna i chłopak mieszkający w sąsiedztwie, barwni nastolatkowie, w tym przekonaniu tylko go utwierdzają. I starają się pomóc mu wybrnąć z nader trudnej sytuacji, w której nieoczekiwanie (dla niego, nie dla nas) znalazł się z winy lalki, która kieruje się wyłącznie jego dobrem... Chucky zabija na różne sposoby – przydaje mu się i kosiarka (ktoś tu się chyba inspirował „Kosiarzem umysłów” Bretta Leonarda), i piła stołowa, i samochodów, a nawet inne zabawki. Akcja w końcówce przypomniała mi „Carrie” Kimberly Peirce i absolutnie nie jest to komplement. Wcześniejsze sceny mordów nie są aż tak efekciarskie, ale i nie powiedziałabym, że wypadają szczególnie realistycznie. Odważnie też nie bardzo. Chociaż wziąwszy pod uwagę co obecnie trafia do kin... W sumie we współczesnym mainstreamie coraz trudniej znaleźć horroru, choćby z taką umiarkowaną dawką makabry. Rzekłabym, że w dzisiejszych czasach nawet takie widoki poodcinanych kończyn, jakie mamy w „Laleczce”, zaczynają stanowić lekkie odstępstwo od normy. Ale wieloletnich miłośników krwawych horrorów takie obrazki raczej nie wzruszą. Nawet jeśli uznać „Laleczkę” za slasher, to na tle tychże też moim zdaniem nie wyróżnia się pod kątem makabry. Ani nie ma tego dużo, ani nie jest to szczególnie pomysłowe, ani tym bardziej realistyczne. Co gorsza, nie da się nie zauważyć, że makabra miejscami miała też śmieszyć odbiorców – nawet jeśli ta tandetna demolka w końcówce jest niezamierzenie komiczna, to już to, co Chucky zrobił z pewną głową i w ogóle wszystkie perypetie z nią związane, ewidentnie podano z przymrużeniem oka. A to tylko przykład. A ja naiwna myślałam, że reboot będzie kręcony na poważnie. Coś w stylu „Klątwy laleczki Chucky” Dona Manciniego, jak na razie mojego numeru jeden jeśli chodzi XXI-wieczne filmy wchodzące w skład tej franczyzy. „Laleczka” to niestety kolejna przejaskrawiona opowiastka o morderczej rudowłosej lalce. Historia, która nie może się zdecydować czy być bardziej horrorem, czy komedią. I chociaż nie mogę powiedzieć, że ciężko było mi przez to przebrnąć, że wytrzymanie do napisów końcowych stanowiło dla mnie wyzwanie, że cały ten niezbyt wyszukany ciąg wydarzeń, w centrum którego znajdowali się Chucky i Andy, był mi kompletnie obojętny, to zdecydowanie bardziej wolałabym czysty horror, z inną lalką i oprawą wizualną. Wieje plastikiem, och wieje. Ale chociaż bohaterowie sympatyczni. A na podróbę Chucky'ego wcale patrzeć nie trzeba...

Bez większych zaskoczeń. Spodziewałam się co najwyżej przeciętniaka i niech będzie, że go dostałam. Naciągane, bo to coś, co ma być nowym Chuckym... Jego ulepszoną wersją, czy parodią? Sami oceńcie, jeśli nie zraża Was już sama koncepcja zrobotyzowania Chucky'ego. Uspokajam jednak: to nie jest prawdziwy Chucky. To postać nim inspirowana, ale według mnie bardzo luźno. A film, w którym występuje? Ja tam uważam, że niczym nie wyróżnia się na tle współczesnego mainstreamu. Skrojony pod szeroką widownię, dynamiczny, efekciarski, ale na szczęście nieprzesadnie, lekki, łatwy, szybki i kolorowy. Mrok też miejscami z tego wyziera, ale mrok kontrolowany – aby przypadkiem ktoś nie poczuł się nieswojo. Toż to byłaby tragedia! Za kpiny przepraszam, ale jakoś tak same się cisną... W każdym razie, poza tą (o zgrozo!) lalką, tragicznie nie jest. Dało się to obejrzeć. Jakoś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz