Pracownica
hipermarketu Karen Barclay przeprowadza się wraz ze swoim
trzynastoletnim niedosłyszącym synem Andym do mieszkania w starej
kamienicy. W tym samym czasie furorę na rynku robią zaawansowane
technologicznie lalki, rozprowadzane pod nazwą Buddi. Zbliżają się
urodziny Andy'ego, więc Karen wykorzystuje okazję, która trafia
jej się w pracy. Zdobywa jedną sztukę tego technologicznego
cudeńka zupełnie za darmo i wręcza ją swojemu synowi. Andy szybko
zauważa, że zabawka jest uszkodzona, ale przyjmuje prezent, by
zrobić przyjemność matce. Początkowo towarzystwo lalki, która
sama nazwała się Chucky, jest dla Andy'ego bardzo męczące, ale z
czasem nastolatek przywiązuje się do niej. Andy wie, że jego
egzemplarz zachowuje się nietypowo, ale nabiera przekonania, że to
bardziej zaleta niż wada. Chucky jest gotowy zrobić dla niego
absolutnie wszystko. Nawet zabić, co z czasem, ku swojemu
przerażaniu, odkryje młody Barclay.
„Laleczka”
(„Child's Play”) to zrealizowany za w przybliżeniu dziesięć
milionów dolarów mainstreamowy horror twórcy „Polaroida”
(2019), Larsa Klevberga, będący rebootem kultowego slashera
Toma Hollanda z 1988 roku pod tym samym oryginalnym tytułem, a w
Polsce rozpowszechnianym pod nazwą „Laleczka Chucky”. Scenariusz
nowej laleczki napisał Tyler Burton Smith, a dotychczasowe wpływy z
całego świata grubo przekroczyły czterdzieści milionów dolarów.
Sukces kasowy nie jest zbyt duży, ale jest, więc bardzo możliwe,
że już wkrótce na ekranach kin zawita kontynuacja „Laleczki”.
Lars Klevberg już podzielił się swoim pomysłem na drugą odsłonę.
Chciałby aby jej czołowym antybohaterem był niedźwiedź Buddi. A
jeden z producentów filmu, Seth Grahame-Smith przed jego premierą
zapowiadał, że w przypadku dobrej sprzedaży „Laleczki” w
planach są jej kontynuacje. Czyli istnieje niemałe
prawdopodobieństwo, że to początek drugiej serii o lalce imieniem
Chucky.
Oryginalna
seria o laleczce Chucky liczy sobie siedem części (jak dotychczas),
ale widać komuś to nie wystarczyło. Ktoś najwidoczniej uznał, że
tamten Chucky już się zdezaktualizował, że już czas na nowego
Chucky'ego, który będzie bardziej robotem niż lalką. Bo przecież
nikt już nie bawi się lalkami... Nikomu oczywiście nie postało w
głowie, żeby po prostu stworzyć nową postać zamiast podpinać
się pod dzieło Toma Hollanda. Bo filmy ze znanymi postaciami
zazwyczaj lepiej się sprzedają. I faktycznie „Laleczka” całkiem
nieźle się sprzedała. Co więcej, została dobrze przyjęta przez
wielu widzów, w tym część krytyków i fanów oryginalnej serii o
Chuckym. A więc można powiedzieć, że eksperyment się udał,
prawda? To zależy kogo zapytać. Dla jednych oryginalny Chucky to
już przeżytek. Zrobotyzowana lalka to jest dopiero coś. Znak
naszych czasów, a nie jakieś tam dziadostwo z lat 80-tych XX wieku.
Nowy Chucky rozprowadzany pod nazwą Buddi to technologiczne cudeńko
– połączenie praktycznych efektów specjalnych z komputerowymi
(animatronika plus CGI). Sztuczna inteligencja zaklęta w niezbyt
dużej zabawce, na którą starałam się jak najmniej patrzeć. Z
prawdziwym Chuckym niewiele to to ma wspólnego. Bardziej wyglądało
mi to na parodię tamtej ponadczasowej postaci. Antybohater
omawianego horroru Larsa Klevberga wygląda jakby urwał się z
jakiejś familijnej produkcji – jednego z tych filmów z
wygenerowanymi komputerowo postaciami, kręconych głównie z myślą
o najmłodszych widzach. Mimika tego czegoś, co ma czelność
nazywać się Chuckym... No błagam? Bardziej bajkowo już się nie
dało? Cóż, na pewno dało się ponaśmiewać z tego robocika.
Zmusić go do robienia cudacznych min, wykrzywiana tej do bólu
sztucznej twarzyczki, byle tylko rozbawić widownię. „Laleczka”
w ogóle jest dosyć obficie podlana czarnym humorem. Rzadko na mnie
działał, ale przyznaję, że zdarzało mi się parskać śmiechem.
Nie w reakcji na kuriozalną facjatę zrobotyzowanej lalki Andy'ego
Barclaya, tylko na niektóre dowcipne kwestie bohaterów odpowiednio
dopasowane do sytuacji. Czołową pozytywną postać „Laleczki”
długoletni fani horrorów dobrze znają. A raczej kojarzą jej
personalia, bo choć nowy Andy Barclay nie odbiega aż tak bardzo od
oryginału, jak nowy Chucky, to jednak inne pokolenie. Pomijam już
różnicę wieku, bo choć twórcy „Laleczki” czerpali z
pierwszej odsłony mrocznych przygód Andy'ego, to nastoletnią
wersję Andy'ego już mogliśmy zobaczyć (w trzeciej części
oryginalnej serii, w wykonaniu Justina Whalina – wcześniej w
Andy'ego wcielał się Alex Vincent). Nowego Andy'ego w bardzo dobrym
stylu wykreował Gabriel Bateman, którego miłośnicy gatunku mogą
kojarzyć z choćby „Kiedy gasną światła” Davida F. Sandberga.
W ogólnym zarysie sytuacja przypomina tę nakreśloną w filmie
Toma Hollanda z 1988 roku. Mamy laleczkę, która zabija i chłopca
UWAGA SPOILER który bezskutecznie stara się skłonić
dorosłych do przyjęcia tej prawdy KONIEC SPOILERA. Ale to
potem. Najpierw Andy, który w „Laleczce” ma trzynaście lat i
nosi aparat słuchowy, tak samo jak jego młodsza wersja z „Laleczki
Chucky” Toma Hollanda, zaprzyjaźnia się z zabawką sprezentowaną
mu przez matkę (w nową Karen w przekonujący sposób wcieliła się
Aubrey Plaza), którą w przeciwieństwie do swojego pierwowzoru, z
czasem zaczyna wykorzystywać przeciwko mężczyźnie, który ku jego
wielkiemu niezadowoleniu, spotyka się z jego rodzicielką. Andy nie
każe Chucky'emu zabijać. Nic z tych rzeczy. Nastolatek chce po
prostu zabawić się kosztem swojego wroga. Trochę go postraszyć,
nieco uprzykrzyć mu życie. Problem w tym, że jego narzędziem jest
zrobotyzowana lalka, przy której jak wiemy ktoś majstrował. Ktoś,
komu bynajmniej nie zależało na dobru firmy, która wprowadziła na
rynek supernowoczesne lalki Buddi.
Nowy
Chucky ma tylko jeden cel: uszczęśliwić Andy'ego Barclaya.
Zabawka, która trafia w ręce tego nastolatka posiada zdolność
uczenia się od ludzi. Te zaawansowane technologicznie lalki, i
Chucky nie jest tu żadnym wyjątkiem, programuje się tak, aby
darzyły przyjaźnią swoich młodych właścicieli. I dbały o to,
by były szczęśliwe. W granicach rozsądku, rzecz jasna. Granice
nie obowiązują jednak egzemplarza Andy'ego. Jego zrobotyzowana
lalka posiada usterkę. Uczy się od ludzi, ale na swój sposób.
Wnioski, które wyciąga z obserwacji głównie Andy'ego, delikatnie
mówiąc, nie są trafne. I na domiar złego jak już Chucky sobie
coś ubzdura, to nawet jego najlepszy przyjaciel, albo jak kto woli
właściciel, nie jest w stanie wybić mu tego z głowy. Bo przecież
Chucky widział niepohamowaną radość chłopca w reakcji na krwawą
jatkę rozgrywającą się na ekranie telewizora (seans „Teksańskiej
masakry piłą mechaniczną 2” Tobe'a Hoopera), więc ma prawo
zakładać, że to rozlew krwi go uszczęśliwia, prawda? Nie? A co
powiecie na to, że Andy daje mu do zrozumienia, że chciałby, żeby
niektóre żywe istoty zniknęły z jego życia? Robot może wszystko
to zrozumieć opacznie, czyż nie? Początkowe zachowanie Andy'ego w
reakcji na krwawą działalność jego nowej zabawki znacznie odbiega
od postawy jego pierwowzoru. Tamten Barclay był za mały, żeby
zaprzątać sobie głowę strasznymi konsekwencjami, jakie może mu
przynieść podzielenie się prawdą z dorosłymi. Nie zakładał, że
nikt mu nie uwierzy, bo przecież nie kłamał. Nowy Andy natomiast
jest już na tyle duży, żeby wiedzieć, że mówienie prawdy czasem
może szkodzić. Chłopak zakłada, że dorośli nie uwierzą w
historię o morderczej lalce. Jest przekonany, że gdyby opowiedział
matce, albo zaprzyjaźnionemu policjantowi, o bestialskich czynach
Chucky'ego, to najpewniej obwiniliby jego. A jego znajomi, dziewczyna
i chłopak mieszkający w sąsiedztwie, barwni nastolatkowie, w tym
przekonaniu tylko go utwierdzają. I starają się pomóc mu wybrnąć
z nader trudnej sytuacji, w której nieoczekiwanie (dla niego, nie
dla nas) znalazł się z winy lalki, która kieruje się wyłącznie
jego dobrem... Chucky zabija na różne sposoby – przydaje mu się
i kosiarka (ktoś tu się chyba inspirował „Kosiarzem umysłów” Bretta
Leonarda), i piła stołowa, i samochodów, a nawet inne zabawki.
Akcja w końcówce przypomniała mi „Carrie” Kimberly Peirce i
absolutnie nie jest to komplement. Wcześniejsze sceny mordów nie są
aż tak efekciarskie, ale i nie powiedziałabym, że wypadają
szczególnie realistycznie. Odważnie też nie bardzo. Chociaż
wziąwszy pod uwagę co obecnie trafia do kin... W sumie we
współczesnym mainstreamie coraz trudniej znaleźć horroru, choćby
z taką umiarkowaną dawką makabry. Rzekłabym, że w dzisiejszych
czasach nawet takie widoki poodcinanych kończyn, jakie mamy w
„Laleczce”, zaczynają stanowić lekkie odstępstwo od normy. Ale
wieloletnich miłośników krwawych horrorów takie obrazki raczej
nie wzruszą. Nawet jeśli uznać „Laleczkę” za slasher,
to na tle tychże też moim zdaniem nie wyróżnia się pod kątem
makabry. Ani nie ma tego dużo, ani nie jest to szczególnie
pomysłowe, ani tym bardziej realistyczne. Co gorsza, nie da się nie
zauważyć, że makabra miejscami miała też śmieszyć odbiorców –
nawet jeśli ta tandetna demolka w końcówce jest niezamierzenie
komiczna, to już to, co Chucky zrobił z pewną głową i w ogóle
wszystkie perypetie z nią związane, ewidentnie podano z
przymrużeniem oka. A to tylko przykład. A ja naiwna myślałam, że
reboot będzie kręcony na poważnie. Coś w stylu „Klątwy laleczki Chucky” Dona Manciniego, jak na razie mojego numeru jeden
jeśli chodzi XXI-wieczne filmy wchodzące w skład tej franczyzy.
„Laleczka” to niestety kolejna przejaskrawiona opowiastka o
morderczej rudowłosej lalce. Historia, która nie może się
zdecydować czy być bardziej horrorem, czy komedią. I chociaż nie
mogę powiedzieć, że ciężko było mi przez to przebrnąć, że
wytrzymanie do napisów końcowych stanowiło dla mnie wyzwanie, że
cały ten niezbyt wyszukany ciąg wydarzeń, w centrum którego
znajdowali się Chucky i Andy, był mi kompletnie obojętny, to
zdecydowanie bardziej wolałabym czysty horror, z inną lalką i
oprawą wizualną. Wieje plastikiem, och wieje. Ale chociaż
bohaterowie sympatyczni. A na podróbę Chucky'ego wcale patrzeć nie
trzeba...
Bez
większych zaskoczeń. Spodziewałam się co najwyżej przeciętniaka
i niech będzie, że go dostałam. Naciągane, bo to coś, co ma być
nowym Chuckym... Jego ulepszoną wersją, czy parodią? Sami oceńcie,
jeśli nie zraża Was już sama koncepcja zrobotyzowania Chucky'ego.
Uspokajam jednak: to nie jest prawdziwy Chucky. To postać nim
inspirowana, ale według mnie bardzo luźno. A film, w którym
występuje? Ja tam uważam, że niczym nie wyróżnia się na tle
współczesnego mainstreamu. Skrojony pod szeroką widownię,
dynamiczny, efekciarski, ale na szczęście nieprzesadnie, lekki,
łatwy, szybki i kolorowy. Mrok też miejscami z tego wyziera, ale
mrok kontrolowany – aby przypadkiem ktoś nie poczuł się
nieswojo. Toż to byłaby tragedia! Za kpiny przepraszam, ale jakoś
tak same się cisną... W każdym razie, poza tą (o zgrozo!) lalką,
tragicznie nie jest. Dało się to obejrzeć. Jakoś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz