sobota, 7 września 2019

David Lagercrantz „Ta, która musi umrzeć”

W Sztokholmie zostają odnalezione zwłoki bezdomnego mężczyzny. Jego tożsamość jest nieznana, ale jako że policjant prowadzący tę sprawę nie widzi w jego zgonie niczego podejrzanego, nie zależy mu zbytnio na jej ustaleniu. Fredrika Nyman, lekarka sądowa, do której trafia ciało bezdomnego, ma zupełnie inne podejście. Wygląd zwłok wskazuje na to, że w przeszłości człowiek ten wiele przeszedł, ale ta mnogość znaków szczególnych nie naprowadza jej na personalia mężczyzny. Fredriki to jednak nie zniechęca. Jest zdecydowana zbadać każdy trop. A jednym z nich jest kartka znaleziona w kieszeni denata, z nazwiskiem i numerem telefonu, dziennikarza śledczego pracującego dla szwedzkiego magazynu „Millennium”, Mikaela Blomkvista. Lekarka kontaktuje się z nim i choć w ten sposób nie udaje jej się ustalić tożsamości bezdomnego, to zyskuje sojusznika. Mikael angażuje się w tę sprawę, korzystając przy tym z pomocy swojej przyjaciółki, hakerki Lisbeth Salander, która obecnie bardziej koncentruje się na swojej związanej z rosyjską mafią siostrze Camilli, teraz posługującej się imieniem Kira. Lisbeth nie ma wątpliwości, że dopóki Camilla żyje, ona i jej przyjaciele nie mogą czuć się bezpiecznie. Zamiast więc czekać na atak, decyduje się uderzyć pierwsza.

„Ta, która musi umrzeć” to szósta odsłona poczytnej serii „Millennium”. Pierwsze trzy części, „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet”, „Dziewczyna, która igrała z ogniem” i „Zamek z piasku, który runął”, stworzył szwedzki pisarz i dziennikarz Stieg Larsson, a po jego śmierci „pałeczkę przejął” jego rodak David Lagercrantz, który oprócz pisania książek (specjalizuje się w non-fiction) również zajmuje się dziennikarstwem. Lagercrantz dołożył do „Millennium” nieodżałowanego Stiega Larssona trzy cegiełki: „Co nas nie zabije”, „Mężczyznę, który gonił swój cień” i „Tą, która musi umrzeć” („Hon som maste do” / „The Girl Who Lived Twice”), która swoją światową (i Polską) premierę miała w 2019 roku. I prawdopodobnie jest to ostatnie tego rodzaju spotkanie David Lagercrantza z bohaterami „Millennium”.

„Co nas nie zabije” i „Mężczyzna, który gonił swój cień” odniosły niemały sukces. Ta pierwsza zajmowała pierwsze miejsce na listach bestsellerów w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Niemczech, Hiszpanii i Francji. Powstał też niemiecko-szwedzko-amerykański wysokobudżetowy film na jej podstawie, „Dziewczyna w sieci pająka” w reżyserii Fede Alvareza, twórcy remake'u „Martwego zła” (2013) i thrillera „Nie oddychaj” (2016). „Mężczyzna, który gonił swój cień” też odnotował wysoką sprzedaż na świecie, ale największy sukces odniósł w swojej rodzimej Szwecji (najlepiej sprzedająca się książka w roku 2017). „Ta, która musi umrzeć” też zapewne przyniesie spore wpływy, bo istnieje mnóstwo ludzi, którzy z niecierpliwością wyczekują kolejnego spotkania ze swoimi przyjaciółmi: Lisbeth Salander, Mikaelem Blomkvistem i innymi bohaterami tej szpiegowsko-kryminalnej serii. Powiedziałabym, że „Millennium” to już coś w rodzaju marki – sama ta etykietka przyciąga jak magnes. Oczywiście, największa w tym zasługa Stiega Larssona, autora pierwszych trzech odsłon owego niezwykle dochodowego cyklu, ale choć mało kto uważa, że David Lagercrantz w swoich kontynuacjach mrocznych przygód Salander i Blomkvista dosięgnął wysoko zawieszonej przez niego poprzeczki, to trzeba przyznać, że dużą część fanów „Millennium” jego wkład w rzeczoną markę zadowolił. Bo i prawie nikt nie oczekiwał takiej jakości, jaką pokazał Stieg Larsson. „Ta, która musi umrzeć” najpewniej niczego w tej kwestii nie zmieni. Nie mam wątpliwości, że szósta odsłona „Millennium”, tak samo jak dwie poprzednie, nie zostanie tak dobrze przyjęta jak opus magnum Stiega Larssona. Więcej nawet: podejrzewam, że „Ta, która musi umrzeć” w oczach wielu będzie uchodzić za najsłabszą część całego tego cyklu. Tak sądzę, pomimo tego, że sama uważam, iż dobija ona do poziomu „Mężczyzny, który gonił swój cień”. Do „Co nas nie zabije” według mnie trochę jej brakuje. Podczas lektury „Tej, która musi umrzeć” nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że David Lagercrantz jest już zmęczony tym projektem, że niezbyt uśmiechał mu się ten kontakt z Lisbeth Salander i Mikaelem Blomkivistem. Jedna z najpopularniejszych bohaterek beletrystyki współczesnej, genialna hakerka, nonkonformistka i mścicielka, Lisbeth Salander, w „Tej, która musi umrzeć” nie wyróżnia się już tak bardzo, jak w poprzednich tomach (zwłaszcza pierwszych trzech). Na potrzeby sprawy, którą aktualnie się zajmuje, zmienia swój image. Zamiast zakolczykowanej, mocno umalowanej gotki, mamy pozbawioną makijażu i kolczyków „szarą myszkę” w szykownym spodniumie. Do którego to stroju Salander zresztą całkowicie się przekonuje. Zamiast nadzwyczaj zdeterminowanej mścicielki, kobiety, która z uporem maniaka dąży do celu, mamy osobę pełną wątpliwości, która tak naprawdę nie może ufać samej sobie. A po drugiej stronie barykady stoi jej siostra, Camilla, obecnie posługującą się imieniem Kira, która jest związana z jedną z rosyjskich grup przestępczych. Bardzo wpływową i bezwzględną. Dużo bardziej zdeterminowaną od Lisbeth. Tytuł omawianej powieści równie dobrze może się odnosić do Camilli, na którą poluje jej rodzona siostra, jak do tej drugiej. Bo Camilla nie pozostaje jej dłużna. Sytuacja trochę jak w „Harrym Potterze” - żadna nie może żyć, dopóki żyje ta druga. Któraś z nich (ewentualnie obie) musi umrzeć. W takim przekonaniu żyje każda z nich. Do czasu. Lisbeth zaczyna mieć wątpliwości co do słuszności swojej wendety, a Camilla wręcz przeciwnie – pragnienie zabicia własnej siostry z dnia na dzień w niej narasta. W moich oczach właśnie ta postać jest największą ozdobą „Tej, która musi umrzeć”. Mocno przykuwającą uwagę antybohaterką, której jedynym felerem jest to, że rzadko się pokazuje. David Lagercrantz przez to niestety nie wykorzystał w pełni potencjału drzemiącego w tej niebezpiecznej postaci. Dużo groźniejszej od mścicielki, którą fani „Millennium” zdążyli już doskonale poznać. Niekoniecznie jednak od takiej strony, jaką przedstawiono na kartach „Tej, która musi umrzeć”. Ta tutaj nie elektryzuje już tak bardzo, niemniej... Powiedzmy, że nie wszystkie jej znaki charakterystyczne odeszły w cień. To nadal Lisbeth Salander – tyle że mniej zacietrzewiona, trochę łagodniejsza, że tak powiem bardziej przystosowana społecznie. Aczkolwiek wciąż polująca na tych złych.

Wizerunek społeczeństwa definiuje sposób, w jaki zajmuje się swoimi najsłabszymi członkami.”

Pamiętacie nadzwyczaj idealistycznego dziennikarza śledczego Mikaela Blomkvista? Nie odpowiadajcie, to pytanie retoryczne. W „Tą, która musi umrzeć” ten diablo charyzmatyczny bohater nadal pracujący dla magazynu „Millennium”, wchodzi jako osoba niemalże wypalona zawodowo. A na pewno mocno zniechęcona do pracy, która przyniosła jej (jemu) niemałą sławę. Jako że artykuł, nad którym obecnie pracuje opornie mu idzie, Mikael postanawia zrobić sobie mały urlop. Ale nie dane mu będzie odpocząć, bo oto na horyzoncie pojawia się „bezimienny” bezdomny. A ściślej jego zwłoki. W sprawie tej nie brakuje wątków, które od zawsze leżą w sferze zainteresowań Mikaela. Nic więc dziwnego w tym, że daje się w to wciągnąć. I dobrze, bo wraz ze wzrostem jego zaangażowania w tę wielce zagadkową i wydaje się, że bardzo złożoną, sprawę, z cienia coraz bardziej wyłania się taki Blomkvist, jakiego znamy i kochamy. No dobrze, nie do końca, bo nie da się ukryć, że Mikael, podobnie jak jego przyjaciółka Lisbeth Salander, nie ma już takiej energii jak niegdyś, że brakuje mu tej magicznej iskry, która rozpalała tysiące (miliony?) czytelników z całego świata. Chłopina trochę się zestarzał... Ale gdybym miała wskazać największy mankament „Tej, która musi umrzeć”, to nie byłyby to odrobinę wyblakłe sylwetki czołowych bohaterów „Millennium”, tylko obrana przez Davida Lagercrantza narracja. A ściślej dwie irytujące maniery, dla których nie potrafię znaleźć innego wytłumaczenia, jak to, że autorowi bardzo śpieszyło się do sfinalizowania owego projektu. Po pierwsze: dialogi. Wprawdzie nie wszystkie, ale sporo przebiega mniej więcej tak: jedna osoba mówi, a druga, często sam Mikael Blomkvist, od czasu do czasu wtrąca tylko jakieś pojedyncze, zupełnie zbędne słowa bądź krótkie, niekoniecznie pasujące do sytuacji zdania. A po drugie: tendencja autora do błyskawicznego objaśniania pomniejszych zagadek. Stawia oto jakieś pytanie, na które czym prędzej odpowiada. Szczęście, że nie dotyczy to zagadki kryminalnej, którą aktualnie zajmuje się szwedzki (fikcyjny) dziennikarz śledczy Mikael Blomkvist. Tworząc tę intrygę David Lagercrantz bez wątpienia wykorzystał wiedzę, którą pozyskał w latach 90-tych XX wieku, pracując nad biografią szwedzkiego alpinisty Gorana Kroppa. I dobrze, bo wątek, który wykluł się z tego na kartach „Tej, która musi umrzeć” rozbudził we mnie niemałą ciekawość. Dla mnie ta odnoga fabuły omawianej powieści okazała się najbardziej emocjonująca, bo choć moją faworytką była Camilla alias Kira, to wątek na niej skoncentrowany niezbyt mnie zajmował. Wiem nawet dlaczego: ot, motyw przestępczości zorganizowanej nigdy nie należał do moich ulubionych. Tutaj jednak w moich oczach sytuację częściowo ratowało podejrzenie, że mafia ma jakieś powiązania z rządem demokratycznego kraju. Podejrzenie konsekwentnie podsycane przez autora książki. Pisarza, który w ogóle mnie nie zaskoczył, że tak to ujmę, nadążaniem za rzeczywistością. Nie zaskoczył, bo już coś takiego w „Millennium” mi pokazywał. „Coś takiego”, czyli odniesienia do zjawisk omawianych w serwisach informacyjnych. Tutaj mamy fabryki trolli, w Polsce lepiej znane jako farmy trolli. Czarny PR, dezinformacja, zorganizowane niszczenie ludzi z wykorzystaniem tak zwanego hejtu. David Lagercrantz dosyć sporo miejsca poświęca temu haniebnemu zjawisku panoszącemu się we współczesnym świecie. I nie pomija przy tym tego, co najważniejsze, czyli niepowetowanej krzywdy, jaką ponoszą ofiary tej przestępczej działalności. Bo potężniejsze od faktów są jedynie fałszywe doniesienia. Tak, tylko czy ważna szwedzka osobistość, która na kartach recenzowanej powieść jest celem armii trolli, ma krystalicznie czyste sumienie? W to czytelnik najpewniej raczy powątpiewać. David Lagercrantz, ku mojemu zadowoleniu, prowadząc ten wątek nie pozwalał sobie na tak jaskrawe rozgraniczenie. Oczywiście, nie ukrywa swojej niechęci do internetowych trolli, hejterów i bezrefleksyjnie przekazujących niesprowadzone informacje dziennikarzy, ale postać, którą czyni ofiarą tego procederu (rykoszetem, jak to zwykle w takich przypadkach bywa, dostają jej bliscy) w szóstej odsłonie „Millennium” bez wątpienia będzie działać alarmująco na czytelnika. Nie tylko dlatego, że to polityk:) I tak aż do ostatniej partii, która nielicho mnie zdumiała. Nie, nie dlatego, że rozwiązanie tej najszerzej omówionej intrygi kryminalno-szpiegowskiej (zapoczątkowanej śmiercią pewnego bezdomnego mężczyzny) było dla mnie jakąś wielką bombą. Nie wszystko udało mi się przewidzieć, ale nie o to chodzi. Rzecz w tym, że nawet niespodzianki większego wrażenia na mnie nie zrobiły. To jednak i tak lepsze od ostatniego etapu wzajemnych podchodów dwóch spokrewnionych kobiet. W coś takiego naprawdę ciężko uwierzyć.

David Lagercrantz wprawdzie nie planuje kolejnego podejścia do „Millennium”, ale historia literatury (a jeszcze bardziej kinematografii) każe z powątpiewaniem odbierać takie zapowiedzi. Tym bardziej w przypadku czegoś tak wielce dochodowego, jak książki spod znaku „Millennium”. A nawet jeśli kontynuator trylogii Stiega Larssona już nieodwołalnie się z tą marką pożegnał, to co z innymi pisarzami? Bo przypuszczam, że chętnych do tej schedy nie brakuje... Przyszłość pokaże. A jeśli chodzi o „Tę, która musi umrzeć”, przynajmniej na tę chwilę ostatnią odsłonę dziejów między innymi Lisbeth Salander i Mikaela Blomkvista i zarazem trzecią napisaną przez Davida Lagercrantza, to w mojej ocenie jest tak sobie. Sympatyków poprzednich dwóch części prawdopodobnie ta historia zbytnio na zawiedzie, ale też nie sądzę, żeby znalazło się wielu takich, którzy uznają „Tę, która musi umrzeć” za najlepsze dokonanie Davida Lagercrantza na poletku „Millennium”. O trylogii Stiega Larssona już nie wspominając.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

1 komentarz:

  1. Najbardziej podobała mi się cześć pierwsza; miała taki fajny klimat i intrygującą historię rodziny z wątkiem morderstw kobiet. Następne części już mi nie podeszły. :(

    OdpowiedzUsuń