Rok
2454. Państwa narodowe nie istnieją. Zamiast nich jest siedem
frakcji zwanych Pasiekami, pomiędzy którymi nie ma większych
konfliktów. Ich przywódcy, tak zwana Wielka Siódemka, żyją w
przyjaźni doprawionej współzawodnictwem. Religie jakiś czas temu
zostały zniesione, a potrzeby duchowe obywateli zaspokajają osoby
zwane senseistami. Większość ludzi żyje w baszach. To niewielkie
skupiska ludzkie, które stanowią rodzinę, nawet jeśli faktycznie
nie są ze sobą spokrewnieni ani spowinowaceni. Jednostkami, które
nie przynależą do żadnego baszu ani Pasieki są usługowcy,
przestępcy skazani na świadczenie wszelkiej pomocy każdemu
praworządnemu obywatelowi, który się do nich zwróci. Takim
usługowcem jest Mycroft Canner, człowiek bardzo cenny dla Wielkiej
Siódemki. I trzynastoletniego chłopca potrafiącego czynić cuda
imieniem Bridger, o którego istnieniu wie zaledwie kilka osób.
Robią oni wszystko, by świat się o nim nie dowiedział. Ani świat,
ani tym bardziej chłopiec nie są bowiem jeszcze na to gotowi.
Mycrofta zaprząta jeszcze jedna ważna sprawa. Sprawa osobliwej
kradzieży, która może zaważyć na losach całego świata.
Kradzieży, która między innymi zwraca uwagę wszystkich na basz,
dający schronienie Bridgerowi.
„Do
błyskawicy podobne” („Too Like the Lightning”) to debiutancka
powieść amerykańskiej historyczki Ady Palmer, która otwiera jej
czterotomową serię science fiction „Terra Ignota”. Swoją
światową premierę książka miała w 2016 roku, a już w następnym
ukazały się dwie kolejne odsłony cyklu: „Seven Surrenders” i
„The Will to Battle”. Pierwsze wydanie ostatniego tomu „Terra
Ignota”, „Perhaps the Stars” zaplanowano na rok 2020. Za „Do
błyskawicy podobne” Ada Palmer otrzymała Nagrodę im. Johna W.
Campbella (najlepsza nowa pisarka). Ponadto powieść uhonorowano
Nagrodą Comptona Crooka, za najlepszy powieściowy debiut. Książka
otrzymała też szereg nominacji, w tym do Nagrody Hugo. Jej autorka
zdradziła, że ta publikacja jest spełnieniem jej największego
marzenia. Zawsze chciała zostać pisarką. I ciężko na to
pracowała. Na sukces, który bez wątpienia już odniosła, ale
bynajmniej nie ma zamiaru się wycofywać. Ada Palmer wiąże swoją
przyszłość z pisarstwem. I dobrze, bo taki talent nie powinien się
marnować.
Pierwsze
polskie, przepiękne wydanie w twardej oprawie „Do błyskawicy
podobne” Ady Palmer (wydawnictwo Mag, rok 2019), pojawiło się bez
głośniejszych fanfar. A to przecież może być jedno z
najważniejszych tegorocznych wydarzeń literackich! Jeśli nie
najważniejsze. Bo oto do Polski zawitał cenny nabytek gatunku
science fiction. Pierwsza powieść Amerykanki, która włada piórem
tak, jakby się z nim urodziła. Wydawnictwo Mag wypuściło to
dzieło w swojej bodaj kultowej już serii „Uczta Wyobraźni” i
trzeba przyznać, że ta nazwa idealnie je określa. Ada Palmer w „Do
błyskawicy podobne” zabiera nas w niezapomnianą, ale i niełatwą
podróż po wyimaginowanym świecie, który zdumiewa swoim rozmachem.
Uniwersum wykreowane na kartach omawianej powieści to uniwersum
kompletne. Każdy mniej i bardziej istotny składnik tego świata,
dzięki imponującej pieczołowitości autorki, w wyobraźni odbiorcy
nabiera trójwymiarowości. Jest niemal tak samo realny, jak
rzeczywistość, w której żyje. Choć zdecydowanie ciekawszy.
Zagłębianie się w świat przedstawiony w „Do błyskawicy
podobne” nie jest procesem łatwym, a już na pewno nie szybkim.
Palmer przyjęła bowiem dosyć osobliwą narrację. Osobiście
potrzebowałam czasu, żeby się z nią oswoić, zsynchronizować się
ze stylem (tłumaczenie Michała Jakuszewskiego), który bez
wątpienia jest najbardziej charakterystyczną cechą tej publikacji.
To przede wszystkim odróżnia ją od innych powieści science
fiction, ale i oczywiście nie należy zapominać o niezwykłym
świecie tutaj odmalowanym. Przez jakiś czas prawie nic nie
wiedziałam. Czytam, czytam... i nie mogę się w tym rozeznać.
Narratorem Ada Palmer uczyniła trzydziestojednoletniego Mycrofta
Cannera (parę późniejszych fragmentów przedstawi nam inny
mężczyzna), człowieka, który odpokutowuje za jakieś
przestępstwo. Później dowiemy się jakie, ale poznajemy go jako
człowieka wzbudzającego zarazem współczucie, jak i podziw.
Mycroft został skazany na bycie usługowcem, czyli człowiekiem
nieprzynależącym do żadnej Pasieki ani baszu, którego zadaniem
jest pomaganie każdemu, kto się do niego zwróci. W granicach
prawa. Jest rok 2454, który niejednego nam współczesnego pewnie
przyprawiłby o atak serca. Państwa narodowe nie istnieją –
zamiast nich są tak zwane Pasieki, które ściśle ze sobą
współpracują. Religie też zostały obalone. Tworzenie wszelkiego
rodzaju grup wyznaniowych jest zabronione, ale to nie znaczy, że
ludziom w ogóle nie wolno poruszać tematów teologicznych. To jest
dozwolone, ale oczywiście w pewnych granicach. Rolę duchowych
przewodników pełnią tak zwani senseiści. Ich zadaniem bynajmniej
nie jest nawracanie ludzi na jakąś wiarę – tego robić im wręcz
nie wolno – tylko edukowanie ich. Zapoznają swoich
pacjentów/uczniów z dawnymi religiami, z filozofią, historią, ale
i pełnią rolę ich psychiatrów. Pomagają ludziom w utrzymywaniu
wewnętrznej równowagi. Świat, w którym egzystuje Mycroft Canner
to pod pewnymi względami czysta utopia. Ludzie żyją w harmonii ze
sobą i z innymi. Medycyna, technologia i gospodarka są nad wyraz
rozwinięte, do poważnych przestępstw prawie już nie dochodzi, a
wojna? Jaka wojna? Przecież nie ma ani państw narodowych, ani
religii, a to one według autorki stanowiły niegdyś coś w rodzaju
zapalników większości konfliktów pomiędzy ludźmi. Podziału na
płeć też nie ma. Tak, tak, wiem ten straszny gender... I to
najbardziej utrudniało mi lekturę. Nie mityczny potwór zwany
gender, tylko częste przyjmowanie rodzaju nijakiego. Mycroft
litościwie przyjmuje zwyczajową w naszych czasach formę. Dzieli
ludzi na kobiety i mężczyzn, ale czyni to wedle własnego uznania.
Pozostałe postacie najczęściej wyrażają się o sobie i innych w
rodzaju nijakim. Z czasem się do tego przyzwyczaiłam, ale początki
naprawdę łatwe nie były. Innym, już mniejszym, utrudnieniem było
wplatanie w akcję wynurzeń filozoficznych, teologicznych i
historycznych (obok znanej nam historii są przeszłe wydarzenia
znane tylko postaciom wykreowanym przez Adę Palmer i ludziom, którzy
może żyją po nich), w których jednakowoż z czasem się
rozsmakowałam. Dezorientacja z czasem bowiem odeszła w zapomnienie.
Wsiąkłam w tę złożoną opowieść Mycrofta Cannera, który już
w pierwszej partii „Do błyskawicy podobne” daje do zrozumienia,
że nie jest osobą godną sympatii, ale jeszcze nie zdradza dlaczego
tak uważa. Mówi tylko, że niegdyś dopuścił się jakiegoś
przestępstwa, za które został skazany na bycie usługowcem. To
doprawdy wspaniały zabieg. Długie odmawianie nam pełnej wiedzy o
narratorze i zarazem głównym bohaterze (antybohaterze?) powieści.
Sygnalizując jedynie, że czegoś zdrożnego kiedyś się dopuścił,
dużo więcej uwagi poświęcając jego jasnym stronom. Jego ciężkiej
pracy dla dobra ogółu. A zwłaszcza pewnego cudownego nastolatka,
którego los autentycznie kraje serce.
Ada
Palmer w „Do błyskawicy podobne” prowadzi dialog z odbiorcą. I
to nie tylko w przenośni. Nasz narrator, Mycroft Canner, nierzadko
zwraca się bezpośrednio do czytelnika, traktując go jak swojego
pana i władcę. Co jakiś czas wtrąca nawet w swoją relację
słowa, które przypisuje swojemu „słuchaczowi”. Po prostu
wyobraża sobie, jakie myśli w danym momencie towarzyszą osobie
zapoznającej się z „jego” opowieścią, aczkolwiek ani razu
przez myśl mu nie przechodzi, że jego czytelnik nie żyje ani w
jego teraźniejszości, ani tym bardziej w przyszłości, tylko w
przeszłości. Jego spojrzenie na czytelnika jest więc
zniekształcone. Przez to Mycroft nieumyślnie potęguje naszą
dezorientację. Błędnie zakłada, że niektóre fakty z jego świata
są nam doskonale znane, nie objaśnia więc wszystkiego tak
dokładnie, jak byśmy chcieli. A jakby tego było mało czasami
rozwodzi się nad wydarzeniami, w których praktycznie nie sposób
się odnaleźć. I Mycroft o tym wie, zaznacza jednak, że tego
akurat rozumieć nie musimy... Innymi słowy niejako każe nam czytać
bez zrozumienia, a przynajmniej bez podejmowania prób spamiętania
tego, co w tych nie tak znowu krótkich ustępach nam przedstawia. I
teraz już chyba nikt nie powie, że narracja obrana przez Adę
Palmer w „Do błyskawicy podobne” nie odznacza się
oryginalnością, że w swojej debiutanckiej powieści idzie po linii
najmniejszego oporu. Nie. Nie dla niej najprostsze rozwiązania. Nie
dla niej ścieżki wydeptane przez innych. Ona ma swój
niepowtarzalny styl i swoje pomysły. I te mniej, i te bardziej
ściśle wpasowujące się w ramy science fiction. Gatunku, który
darzy ogromną miłością. Co więcej, jak na dłoni widać, że Ada
Palmer nie powątpiewa w inteligencję swoich czytelników. Traktuje
go jak równego sobie, bez względu na to, jak on sam się na to
zapatruje. Wyjaśnię. Otóż, podczas lektury „Do błyskawicy
podobne” nierzadko ogarniało mnie przekonanie, że Ada Palmer
zdecydowanie mnie przecenia, że zbyt wiele wymaga od takiego laika
jak ja. Ona jest historyczką, ja nie. Ona doskonale orientuje się w
zagadnieniach filozoficznych i teologicznych, ja nie bardzo. I nie
mam wątpliwości, że niejeden odbiorca „Do błyskawicy podobne”
do takich samych wniosków dojdzie. Bo nie każdy sympatyk literatury
science fiction posiada takie przygotowanie, taką wiedzę, jak
autorka tego dzieła. Tylko że... Jednym z bohaterów „Do
błyskawicy podobne” jest senseista Carlyle Foster, który zostaje
oddelegowany do baszu, jak odkrywa, ukrywającego trzynastolatka
posiadającego niezwykłe moce. Wspaniałego Bridgera –
empatycznego chłopca, któremu grozi ogromne niebezpieczeństwo.
Carlyle staje się jednym z jego przewodników, ale nie z gatunku
tych, którzy patrzą na swoich podopiecznych z góry i którzy
starają się narzucić im swój sposób patrzenia na świat. I
według mnie taką samą rolę przyjmuje Ada Palmer. Autorka
omawianej książki też jest dla nas taką przewodniczką. Zaprasza
nas do dyskusji na przeróżne tematy od wieków zajmujące ludzkość.
Zachęca nas do wyciągania własnych wniosków, do przyjmowania
takiej perspektywy, jaka najbardziej odpowiada nam, nie jej. Ale też
w pewnym sensie liczy na życzliwą dyskusję. Palmer zdaje się być
jedną z tych, niestety nielicznych, osób, które nie tylko
akceptują różnice pomiędzy ludźmi, ale wręcz są przekonane, że
one są nam potrzebne. Owszem, bywają destrukcyjne, ale dlatego, że
tak duża część ludzkości skrajnie negatywnie się na nie
zapatruje. Nie traktuje wszystkiego, co nas różni jak dar tylko
przekleństwo, które wszelkimi sposobami należy zwalczać. Różnice
mogą budować, ale tylko jeśli na to pozwolimy. W świecie, w
którym żyje Mycroft Canner, wiele z tych różnic, którymi nie
wiedzieć czemu, w naszym świecie poświęca się mnóstwo uwagi,
całkowicie się zatarło. A te które są nie konfliktują ludzi. Bo
społeczeństwo wykreowane na kartach „Do błyskawicy podobne”
jest nieporównanie bardziej rozwinięte. Niekoniecznie jest lepsze w
absolutnie wszystkich aspektach, ale powiedzie sami: czyż życie w
świecie bez konfliktów zbrojnych nie jest pociągające? Bez
bezsensownych i często niebezpiecznych sporów pomiędzy politykami,
z tak rozwiniętą medycyną, że spokojnie można dożyć wieku,
który w naszym świecie jest poza zasięgiem i technologią, która
przypomina wręcz magię? A to tylko niektóre z zalet świata
wymyślonego przez Adę Palmer. Utopia? Jak fan science fiction
słyszy to słowo to najpewniej myśli: to tylko pozory. Tym
bardziej, gdy na horyzoncie pojawia się tajemniczy złodziej i
cudowne dziecko, które nie może czuć się bezpiecznie. A czołową
postacią jest przesympatyczny mężczyzna, któremu nie powinniśmy
ufać, ale... No jak tu nie zaufać takiemu altruiście, jak Mycroft
Canner?
Magiczna,
pobudzająca intelektualnie, niezwykle dojrzała, oryginalnie
opowiedziana powieść science fiction. Niezapomniana podróż do
świata wyobraźni, która najwidoczniej nie ma granic. Wyobraźni
amerykańskiej historyczki, Ady Palmer, który taki oto nietuzinkowy
debiut wręczyła sympatykom literackiej fantastyki naukowej.
Niełatwy debiut otwierający czterotomowy cykl „Terra Ignota”.
„Do błyskawicy podobne” to wyzwanie, które naprawdę warto
podjąć. Książka ta wymaga od nas pewnego wysiłku, ale chociaż
przez jakiś czas możecie być mocno zdezorientowani, nie
poddawajcie się. Czytajcie dalej, nawet jeśli niewiele z tego
będziecie rozumieć. Bo z czasem wszystko powinno się Wam
rozjaśnić. Wtedy, albo paradoksalnie jeszcze wcześniej,
odkryjecie, że wcale nie chcecie z tego uniwersum wychodzić, że
Ada Palmer praktycznie Was zaczarowała. I to już może we wstępnej
fazie tej fenomenalnej przygody u boku zresocjalizowanego (?)
przestępcy Mycrofta Cannera, tylko jeszcze wtedy nie byliście tego
świadomi. Tak czy inaczej wpadniecie w to. Mam przeczucie graniczące
z pewnością, że wcześniej czy później ta książka Was
zachwyci. A gdy skończycie prawdopodobnie zakrzykniecie: dawać
kolejne części „Terra Ignota”!
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Zupełnie nie kojarzę tej autorki.
OdpowiedzUsuńTy słowna czarodziejko! To Ty mnie teraz zaczarowałaś. Książki z UW bywają trudne, a Ty napisałaś o niej tak szczerze i pociągająco, że naprawdę bardzo chciałabym choć spróbować ją przeczyta!
OdpowiedzUsuńWszystko to prawda, tak było z lekturą tej książki :) Magia? To było coś nowego, świeżego, odkrywczego, bardzo intrygującego.
OdpowiedzUsuń