Doktor
James Xavier pracuje nad poszerzeniem spektrum widzialnego światła
u człowieka. Chce doprowadzić do tego, by zmysł wzroku mógł
działać na zasadzie rentgena, przenikać przez materię najlepiej w
nieograniczonym zakresie. Naukowiec wierzy, że w ten sposób
człowiek dowie się wreszcie jak naprawdę wygląda świat, a może
nawet wszechświat. Zaniepokojona przedłużającym się brakiem
postępów w pracach fundacja finansująca jego eksperyment wysyła
do doktora Xaviera w charakterze obserwatorki doktor Diane Fairfax.
Naukowiec na zwierzęciu prezentuje jej oszałamiające możliwości
opracowanych przez siebie kropli do oczu, które niedługo potem
aplikuje sobie. I na własnej skórze przekonuje się, że jego
specyfik działa. Jamesowi wprawdzie nie przychodzi łatwo
przyzwyczajenie się do nowych możliwości swojego zmysłu wzroku,
niemniej jest nimi zafascynowany. Nie wszyscy jednak podzielają jego
entuzjazm. Na domiar złego dochodzi do tragicznego w skutkach
wypadku, który zmusza doktora Xaviera do ukrycia się.
Wyróżniony
w 2010 roku honorowym Oscarem amerykański reżyser, producent i
aktor, mistrz kina niezależnego Roger Corman, w światku grozy
zasłynął przede wszystkim cyklem filmów opartych na twórczości
Edgara Allana Poego, ale w jego bogatej filmografii nie brakuje
innych, mniej i bardziej docenianych, horrorów i thrillerów. Jednym
z tych jego dzieł, które obrosły niemałym kultem jest „X –
człowiek, który widział więcej” aka „Człowiek z rentgenem w
oczach” (oryg. „X” aka X: The Man with the X-Ray Eyes”),
przez jednych klasyfikowany jako thriller science fiction, przez
innych jako horror science fiction, zrealizowany za około dwieście
pięćdziesiąt tysięcy dolarów, kolorowy obraz oparty na
scenariuszu Roberta Dillona i Raya Russella, swoją światową
premierę miał w 1963 roku. Nakręcono go w trzy tygodnie, a pomysł
pochodził od samego Cormana, który rozważał też uczynienie
głównego bohatera muzykiem jazzowym, nie naukowcem, ale ostatecznie
przystał na to pierwsze, standardowe rozwiązanie. Po latach
zastanawiał się nad uwspółcześnieniem tej produkcji, ale na
planach się skończyło. Tim Burton i Bryan Goluboff poszli jeszcze
dalej – razem opracowali scenariusz remake'u „X”, ale na tym
projekt stanął.
W
swoim „Danse Macabre” Stephen King rekomenduje „X –
człowieka, który widział więcej”, największe uznanie wyrażając
dla jego finału, ale i nie pozostawiając swoim czytelnikom
wątpliwości, że cała ta historia potrafi napędzić człowiekowi
stracha. King dopatrzył się w niej wpływów H.P. Lovecrafta, tj.
elementów silnie kojarzących się z jego prozą. I nie on jedyny.
Tytułowa postać horroru science fiction Rogera Cormana (osobiście
skłaniam się ku takiej klasyfikacji), doktor James Xavier, w miarę
przekonująco wykreowany przez Raya Millanda, niezbyt pasuje do
modelu klasycznego, często spotykanego w fantastyce naukowej
burzyciela, szalonego naukowca, który nie cofnie się przed niczym w
swoich ryzykowanych badaniach. Nowatorski projekt Xaviera od początku
ma u odbiorcy budzić sprzeciw, działać alarmistycznie, ale sam ten
człowiek antypatycznie się nie przedstawia. Nie jest czarnym
charakterem, tylko dociekliwym naukowcem, troskliwym,
przepracowującym się lekarzem, który najprawdopodobniej nigdy nie
zdobyłby się na poświęcanie pojedynczych ludzi dla osiągnięcia
swoich ambitnych celów. James Xavier wprawdzie marzy o zrównaniu
się z Bogiem, twierdzi nawet, że powoli go dogania, ale nie chce
niepodzielnej władzy nad wszechświatem. Nie kieruje nim również
pragnienie wzbogacenia się. On po prostu chce dać sobie i w ogóle
całemu gatunkowi ludzkiemu superwzrok. Rentgen w oczach i to nie
byle jaki. Xavier wierzy, że jest w stanie stworzyć substancję,
która pozwoli człowiekowi sięgać daleko poza Ziemię. Cały
wszechświat w zasięgu jego wzroku... Brzmi pięknie? Raczej nie. A
przynajmniej twórcy „X – człowieka, który widział więcej”
nie chcą byśmy podzielali optymistyczne zapatrywania bohatera na
ten śmiały projekt. To jeden z tych eksperymentów naukowych,
którego nie powinno się nawet planować. Pewnie nie wszyscy się z
tym zgodzą, ale Roger Corman i jego ekipa zdają się tutaj mówić,
że człowiek nie powinien wiedzieć wszystkiego, że niektóre
rzeczy powinny na zawsze pozostać dla nas tajemnicą. Na przykład
to jak naprawdę wygląda świat, w którym żyjemy. Bo może się
okazać, że nie będziemy w stanie znieść obiektywnego widoku
Ziemi, wszechświata i... Być może stworzony przez doktora Jamesa
Xaviera płyn pozwoli dotrzeć wzrokiem jeszcze dalej, poza
wszechświat, w inny wymiar. Albo po prostu ujrzeć coś, z istnienia
czego naprawdę lepiej nie zdawać sobie sprawy. Pachnie prozą
Lovecrafta, prawda? Działa na wyobraźnię. Można poczuć się
nieswojo i... zapragnąć zobaczyć to, czego z pewnością widzieć
nie powinniśmy:) Wiemy to choćby z reakcji małpki, której doktor
Xavier w ramach pokazu dla doktor Diane Fairfax (takie sobie
wykonanie Diany Van der Vlis) aplikuje swoje straszne krople. Zwierzę
dostrzega wówczas coś, co wywołuje u niego natychmiastowy atak
serca. Nieszczęsne stworzenie umiera, ale to bynajmniej nie
zniechęca ambitnego naukowca do wejścia w kolejną fazę swojego
eksperymentu. Teraz królikiem doświadczalnym będzie on. Lekarz
przetestuje środek na sobie i jak można się tego spodziewać
wkrótce tego pożałuje. Substancja ta ma mieć krótkotrwałe
działanie. Została pomyślana tak, by nie wywoływać trwałego
efektu na obiekcie badań. Tak to miało wyglądać, ale doktor James
Xavier niebawem boleśnie przekona się, że się pomylił, że
stworzony przez niego płyn nie działa zgodnie z jego oczekiwaniami.
Wcześniej jednak zostanie niejako zmuszony do ucieczki. Znajdzie
kryjówkę, w której jednakże nie będzie mu dane w spokoju leczyć
ran, które w istocie sam sobie zadał.
„X
– człowiek, który widział więcej” to zarazem obraz, w którym
niemało się dzieje, który rozwija się dosyć dynamicznie oraz
całkiem klimatyczne dziełko z dodatkiem przyjemnie kiczowatych
efektów specjalnych. Naprawdę mam słabość do takiego kiczu, do
takich trącących myszką, przynajmniej z punktu widzenia
współczesnego widza tandeciarskich dodatków, bo... kicz kiczowi
nierówny. Roger Corman od czasu do czasu pozwala nam patrzeć oczami
doktora Jamesa Xaviera i to właśnie te subiektywne wstawki są
nosicielami kiczowatych efektów wizualnych. Obiektywnie rzecz biorąc
fragmenty te mocno się zestarzały, ale pozostałe zdjęcia już
całkiem nieźle zniosły próbę czasu. Film nie był kręcony
wyłącznie w studiu, Corman i jego ekipa wybrali się też w plener
(także tam, gdzie w następnej dekadzie Steven Spielberg nakręcił
swój kultowy „Pojedynek na szosie”), o czym wspominam tylko
dlatego, że w tamtych czasach nie tak znowu często stawiano też na
otwarte przestrzenie. Film otwiera długie ujęcie wyłupionego oka,
które przyznam się praktycznie przyśrubowało mnie do ekranu. I w
takim oto stanie wzmożonego zainteresowania weszłam w pierwszych
rozdział tej opowieści. Później, zdarzały się co prawda słabsze
chwile, ale przez zdecydowaną większość czasu nie miałam
najmniejszych trudności z zaangażowaniem się w niepospolite dzieje
doktora Jamesa Xaviera. Naukowca, przed którym właśnie rozciągają
się nowe możliwości. Może na przykład przenikać wzorkiem przez
ubrania ludzi w swoim otoczeniu (przezabawna scenka), co dla
niektórych (na pewno dla jego późniejszego wspólnika) może i
byłoby największą korzyścią wynikającą z długoletnich badań
Xaviera nad zmysłem wzroku, ale dla niego najpewniej ważniejsze
jest wykorzystanie tej nowo nabytej umiejętności w praktyce
lekarskiej. I pozwolę sobie wyrazić przypuszczenie, że odbiorcy
filmu też uznają, że zastosowania dla tej substancji należałoby
szukać właśnie w tej dziedzinie. Możliwość wejrzenia w głąb
organizmu pacjenta znacznie zwiększa szanse lekarza na wyleczenie
pacjenta. Nawet na uratowanie życia, które w zasadzie wisi już na
włosku. Tak, nie ma wątpliwości, że doktor James Xavier, człowiek
z rentgenem w oczach, mógłby zrewolucjonizować medycynę. I
przekazać tę moc innym, czego od początku swoich niezwykłych
badań nie wykluczał – według mnie marzenie dość naiwne, bo
taka potęga w rękach człowieka prawdopodobnie wyrządziłaby też
poważne szkody, czego naukowiec zdawał się nie brać pod uwagę. W
każdym razie Xavierowi nie będzie dane znacząco poprawić jakości
leczenia, bo... Myślę, że twórcy „X - człowieka, który
widział więcej” dotykają tutaj kwestii krótkowzroczności
gatunku ludzkiego, że przeszkoda, którą napotyka chcący nieść
pomoc schorowanym jednostkom główny bohater filmu, w postaci innego
lekarza niepotrafiącego przyjąć do wiadomości, że błędnie
zdiagnozował pacjentkę, ma nam mówić, że brakuje wśród nas
osób, które nawet z tak niskich pobudek są gotowi hamować postęp.
Bo co by nie mówić o wynikach wieloletnich badań doktora Xaviera,
trzeba to nazwać postępem. Nienaturalnym wejściem w nową fazę
rozwoju człowieka. Niekoniecznie jednak mogącą przynieść więcej
korzyści niż strat. „X - człowiek, który widział więcej” w
istocie wykorzystuje doskonale znany motyw zagrożeń, jakie rodzi
postęp. Taki czy inny. W tym przypadku przestrogą jest niezwykły
naukowy dorobek doktora Jamesa Xaviera, w postaci, jak to nazwał
Stephen King w swoim „Danse Macabre”, superrentgena w oczach.
Sama ta koncepcja budzi pewien dyskomfort, ale atmosfera groźnej
tajemniczości, potworności wręcz, zagęszcza się dzięki coraz
liczniejszym sygnałom o... Witamy, Panie Lovecraft. Potworność,
którą oczyma głównego bohatera być może już wkrótce ujrzymy,
w domyśle będzie ostatecznym, niezbitym dowodem na to, że człowiek
nie powinien widzieć więcej. Dla Xaviera na pewno, ale czy dla nas?
Roger Corman może i chciał nam powiedzieć „nie idźcie tą
drogą”, na pewno poruszył wyobraźnię wielu, ale bądźmy
szczerzy nie jest to wizja z gatunku najbardziej prawdopodobnych. Co
nie umniejsza mojego przekonania, że to jedna z ciekawszych
XX-wiecznych filmowych propozycji science fiction (bardziej fiction
niż science). Z bardzo dobrym zakończeniem, aczkolwiek Stephen King
zapoznał mnie z lepszym pomysłem na zamknięcie tej bez wątpienia
tragicznej opowieści. W „Danse Macabre” stwierdził, że krążyły
plotki o dodaniu do ostatniego ujęcia dwóch naprawdę mrożących
krew w żyłach słów, z których jednak Roger Corman ostatecznie
zrezygnował. Reżyser tego nie potwierdził. To znaczy jedne źródła
mówią o tym, że ów pomysł był omawiany, ale w Internecie można
znaleźć też informację, że Corman po raz pierwszy „usłyszał”
o tym od Kinga. I podobno przyznał, że wersja autora „Danse
Macabre” jest lepsza od właściwego zakończenia „X - człowieka,
który widział więcej”.
Horror
czy jak kto woli thriller science fiction w reżyserii legendy
niezależnego kina Rogera Cormana, który wypada znać. Nie trzeba go
zaraz kochać, ale „X - człowiek, który widział więcej” to z
pewnością pozycja obowiązkowa dla wieloletnich miłośników kina
grozy. I oczywiście fantastyki naukowej. Wprawdzie nie nazwałabym
tego wybitnym osiągnięciem sztuki filmowej (Stephen King mógłby
się tutaj nie zgodzić), ani też dziełem, który wyszedł
całkowicie obronną ręką z próby czasu. Ale przednią rozrywką?
Iście klimatyczną i dosyć pomysłową produkcją, którą ogląda
się z najprawdziwszym zainteresowaniem? A i owszem! Tak przede
wszystkim widzę tę pasjonującą podróż u boku doktora Jamesa
Xaviera, człowieka z suerrentgenem w oczach. Też się w nią
wybierzcie i to jak najszybciej. O ile jeszcze tego nie zrobiliście,
rzecz jasna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz