czwartek, 9 stycznia 2020

Raphael Montes „Dziewczyna w walizce”


Dwudziestodwuletni student medycyny Teodoro 'Teo' Avelar Guimaraes nigdy nie miał przyjaciół, ale też nigdy o nich nie zabiegał. Na ludzi zawsze patrzył z góry, ale też starał się nie pokazywać im co naprawdę o nich myśli. Teo mieszka z niepełnosprawną matką, a czas dzieli między opiekę nad nią i naukę. Do czasu spotkania z dwudziestoczteroletnią Clarice Manhaes chłopak był przekonany, że nie jest zdolny do miłości, a teraz okazuje się, że nie potrafi żyć bez kobiety, której praktycznie nie zna. Kiedy Clarice odrzuca jego zaloty, Teo traci nad sobą kontrolę i ogłusza kobietę. Następnie przetransportowuje ją do swojego mieszkania, w nadziei, że Clarice szybko zrozumie, że są sobie pisani. Teo zamierza zrobić wszystko, by ją w sobie rozkochać. Chce jej pokazać, jak bardzo mu na niej zależy i liczy, że Clarice też się do niego przywiąże. Potrzebuje jednak czasu, Teo to rozumie. Daje jej więc mnóstwo czasu w swoim towarzystwie. I nie ma znaczenia, że ona nie chce być przy nim. Teo jest przekonany, że ostatecznie będzie mu wdzięczna za to, że stworzył szansę dla ich związku.

Pierwotnie wydana w 2014 roku druga powieść brazylijskiego pisarza i prawnika, Raphaela Montesa, zatytułowana „Dias Perfeitos” (ang. „Perfect Days”, pol. „Dziewczyna w walizce”) powstała na osobiste życzenie matki autora. Tyle że niekoniecznie to miała na myśli, prosząc swojego syna o historię miłosną... Niemniej sukces Montes osiągnął – powieść ukazała się w kilkunastu krajach, gdzie zebrała mnóstwo entuzjastycznych recenzji, również od krytyków i innych pisarzy i przynajmniej na razie jest najbardziej znanym dziełem w literackim dorobku Raphaela Montesa. Tak samo jak w przypadku debiutanckiej powieści tego autora, „Suicidas”, sprzedano już prawa do adaptacji/ekranizacji „Dias Perfeitos”.

Po lekturze „Sekretnej kolacji” Raphaela Montesa właściwie nie miałam wyboru – musiałam zapoznać się z „Dziewczyną w walizce”, inną powieścią tego brazylijskiego pisarza wydaną w Polsce. Więcej jego utworów na naszym rynku nie zagościło. Ale mam nadzieję, że to zostanie naprawione, bo teraz nie bardzo wiem, co myśleć o tym autorze. „Sekretna kolacja” była mocnym, bezkompromisowym, a przy tym bardzo dobrze napisanym dziełem, będącym zgrabną mieszanką thrillera i horroru ekstremalnego, a tymczasem „Dziewczyna w walizce” to dosyć powierzchownie spisana i raczej konwencjonalna opowieść o obsesji, która spycha młodego człowieka na zbrodniczą ścieżkę. Polski tytuł omawianego utworu i moje pierwsze doświadczenie z pisarstwem Montesa, „Sekretna kolacja”, nastawiły mnie na... no, coś w stylu „Nekromantika” Jorga Buttgereita i „Mrocznego instynktu” Joego D'Amato. Wiedziałam już, że ten pisarz nie boi się poruszać tematyki tabu i że nie widzi potrzeby szczędzić swoim czytelnikom nawet najdrobniejszych odrażających (przynajmniej w zamyśle) szczegółów. Ku mojemu głębokiemu rozczarowaniu okazało się, że „Dziewczyna w walizce” pokazuje dużo łagodniejsze twórcze oblicze Raphaela Montesa. „Sekretna kolacja” powstała parę lat później, więc może autor ten śmiałości nabierał stopniowo: z książki na książkę. Może, ale pewności mieć nie mogę, skoro nie znam pozostałych powieści tego autora. W „Dziewczynie w walizce” Montes przedstawia nam fikcyjnego studenta medycyny, dwudziestodwuletniego Teo Avelara Gimaraesa, od śmierci ojca mieszkającego tylko z matką i jej ukochanym psem. Wyobcowanego młodego mężczyznę żyjącego w przekonaniu, że jest kimś lepszym i na pewno inteligentniejszym od innych. Nadczłowiekiem, stłamszonym przez społeczeństwo. Zmuszonym do wkładania przeróżnych masek, przybierania fałszywych póz, grania takiego przeciętniaka, jakimi w jego mniemaniu są wszyscy inni. Już w pierwszej partii książki Montes wyrabia w nas przekonanie, że Teo jest jednostką psychopatyczną. Daje nam także do zrozumienia, że ten młody mężczyzna ma niezdrowy stosunek do ludzkich zwłok. A właściwie to jednego martwego ciała. Ciała starszej kobiety, „z którą Teo się zaprzyjaźnia”. To pokazuje, że chłopak tak naprawdę łaknie kontaktu z ludźmi, że gdzieś w głębi duszy tkwi w nim potrzeba asymilacji, przystosowania się do społeczeństwa albo chociaż znalezienia jednej osoby, przy której czułby się w pełni komfortowo. Teo nie jest świadomy tego pragnienia do czasu poznania Clarice Manhaes, przebojowej studentki historii sztuki, która wydaje się stanowić jego zupełne przeciwieństwo. On jest zamkniętym w sobie, stroniącym od używek, sumiennym studentem, który czuje się w obowiązku opiekować swoją niepełnosprawną matką, chociaż nie znajduje w sobie miłości do niej. Clarice natomiast jest ekstrawertyczką prowadzącą iście rozrywkowy tryb życia. I rozwiązły. Robi co chce i nie obchodzi ją co pomyślą sobie o niej inni. Nie dba o uczucia rodziców, a na swoją matkę patrzy wręcz jak na strażniczkę więzienną, której nie tylko nie zamierza się podporządkować, ale i wykorzystać każdą okazję, by zrobić jej na złość. Tea fascynuje przede wszystkim charakter Clarice, jej nonkonformistyczna natura, jej niezależność, swobodne, niefrasobliwe podejście do życia, w którym jednak co nieco chętnie by poprawił. I będzie miał ku temu okazję. Sam ją stworzy. Teo tego nie planował. Inaczej to sobie wyobrażał. Po prostu tak wyszło, że obiekt jego obsesji został do niego w pewnym sensie przywiązany. Bo cóż chłopaczyna mógł zrobić tuż po przypuszczeniu nieplanowanego ataku na swoją życiową wybrankę? Działał w afekcie, okaleczył ją, bo wyprowadziła go z równowagi, a przecież nie mógł jej tak zostawić. W końcu ma zostać lekarzem... Mężczyzną jednak bardziej kieruje przemożna potrzeba bycia z Clarice. Trwania u jej boku. Aż po grób. Najpierw jednak musi ją przekonać, że jest dla niej najodpowiedniejszą partią. A czyż istnieje lepszy sposób na rozkochanie w sobie człowieka od porwania go? Eh, ten Montes.

Teo rozumiał, że cierpiała, ale ani przez chwilę nie żałował tego, co zrobił. W ostatecznym rozrachunku wszystko to uczynił dla jej dobra.” Te dwa zdania wiele mówią o młodzieńcu wykreowanym przez Raphaela Montesa na potrzeby „Dziewczyny w walizce”. O młodym mężczyźnie w drastyczny sposób zabiegającym o względy ukochanej kobiety. Teo co prawda zdaje sobie sprawę z konsekwencji, jakie mu grożą, ale jednocześnie jest przekonany, że działa w dobrej wierze. W dobrej wierze zniewolił kobietę, w dobrej wierze ją krępował, kneblował, szprycował środkiem nasennym, nieprzytomną upychał w walizce, w dobrej wierze dotkliwie ją karał... Tak, tak, wszystko to dla jej dobra. Tak się chłopak poświęcił dla drugiego człowieka! Absurdalny sposób myślenia Tea w moich oczach stanowi największy walor tej opowieści. Nie powiem, że ta postać mnie zaskoczyła, bo w „Sekretnej kolacji” spotkałam już paru niebezpiecznych zwyrodnialców skrojonych na podobną modłę. Tyle że bardziej... sympatycznych. Wiem jak to brzmi. Tak, nie jest to przyjemne doznanie, może nawet szokujące, ale kto powiedział, że Raphael Montes chce by jego czytelnicy czuli się w pełni komfortowo? Nie, nie, ten Brazylijczyk urodził się po to, by Was dręczyć... A przynajmniej tak może się wydawać po lekturze „Sekretnej kolacji”. Niekoniecznie jednak po „Dziewczynie w walizce”. Kolejnej opowieści o obsesyjnej miłości. Kolejnej historii o mocno zaburzonej jednostce, gotowej zrobić absolutnie wszystko w imię stworzenia nierozerwalnego związku z obiektem swoich westchnień. Kolejnej opowieści o zniewoleniu kobiety przez mężczyznę, który nie chce jej krzywdzić. Co to to nie. On tylko chce by była szczęśliwa. Z nim, bo i bez niego jej życie nigdy nie będzie pełne. Tylko on, Teo Avelar Guimaraes, może zapewnić Clarice Manhaes taki żywot, na jaki ta wspaniała kobieta zasługuje. Clarice, jak można się tego spodziewać stopniowo, przynajmniej pozornie, będzie zmieniać nastawienie do swojego porywacza. To rodzi dwie możliwości: syndrom sztokholmski albo gra obliczona na uśpienie czujności wroga. Niestety autor nie zdecydował się na powolne, szczegółowe przeprowadzanie nas przez kolejne fazy tej niecodziennej relacji. Niby thriller psychologiczny, a psychologii w tym doprawdy niewiele. Od czego jak od czego, ale od takiej historii oczekiwałabym większego skupienia na przynajmniej czołowych postaciach. Tea autor zaszczycił większą uwagą: jego osobowość wykreślił staranniej od charakteru Clarice i naturalnie dał mi większy wgląd w jego przemyślenia, bo i w sumie inaczej nie mógł postąpić chcąc utrzymać w tajemnicy motywację ofiary niezrównoważonego młodzieńca. Ale choć udało się wykrzesać ze mnie zainteresowanie tym chorobliwym przypadkiem, to summa summarum pozostał ogromny niedosyt. Clarice natomiast była dla mnie niczym otwarta księga. Nie musiałam zastanawiać się nad tym, czy dopadł ją syndrom sztokholmski, czy zwyczajnie gra na użytek swojego oprawcy. Zaskoczeniem był dla mnie jedynie finał tej opowieści. Niezbyt dużym, ale w przeciwieństwie do prawie wszystkich wydarzeń, które go poprzedzają, ten pomysł wybija się ponad przeciętność. Poza transportowaniem nieprzytomnej kobiety w walizce – nie mogę przyrzec, że przed Raphaelem Montesem nikt się takiego tematu nie podjął, mogę jedynie stwierdzić, że nie przypominam sobie ani utworu literackiego, ani filmu, który wykorzystywałby taki motyw. Zwłoki, zwłaszcza poćwiartowane, a i owszem, ale żywa istota? Nie, nie pamiętam fikcyjnego psychola, który upchałby żywą kobietę w walizce... A ja liczyłam, że Clarice będzie martwa, że Montes i tutaj wejdzie w obszar horroru ekstremalnego, że znowu zostanę skonfrontowana z wynaturzeniem, które, jak to mówią, normalnemu człowiekowi w głowie się nie mieści. Bezpardonową, obrzydliwą, okrutną, obrazoburczą opowieścią o człowieku zakochanym w trupie... Cóż, moja wyobraźnia chyba zanadto się rozbrykała. I pewnie w jakimś stopniu to wpłynęło na mój odbiór „Dziewczyny w walizce”. Wygórowane wymagania, fałszywa wizja, jaką stworzyłam sobie w głowie na długo przed lekturą tej publikacji: tak, to nie mogło być bez znaczenia. Ale też nie mam wątpliwości, że nie to przesądziło. Decydujące znaczenie miał sposób snucia tej schematycznej opowieści. Gdyby Raphael Montes nie spisał jej tak rażąco ogólnikowo, gdyby znacznie rozbudował psychologiczną warstwę tego utworu, gdyby bardziej skoncentrował się na postaciach, to w nieporównanie lepszym tonie bym się o „Dziewczynie w walizce” wyrażała. Na oryginalności generalnie mi nie zależy, ale jeśli owe utarte ścieżki wykreśla się w tak mało emocjonujący, pobieżny sposób, to już z mniejszą ochotą nimi podążam. W takiej formie nawet element, którego najczęściej za wadliwy nie uznaję, staje się niemałym uniedogodnieniem. Bo osobiście wolałabym, żeby staranniej, w bardziej wyczerpujący i emocjonujący sposób fabułę „Dziewczyny w walizce” prowadzono. Za szybko, ale na pewno nie za mocno. Powiedziałabym, że jak na autora późniejszej „Sekretnej kolacji” bardzo delikatnie.

Nie żebym żałowała lektury „Dziewczyny w walizce” pióra Brazylijczyka Raphaela Montesa, ale... No, daleko mi do satysfakcji na miarę tej, jaką dostarczyła mi jego „Sekretna kolacja”. Nadal marzę o zapoznaniu się z całą twórczością tego pisarza, aczkolwiek omawiana książka kazała mi obniżyć oczekiwania. I żadnych założeń co do fabuły nie czynić. „Dziewczyna w walizce” w sumie mnie rozczarowała, ale i nie mogę powiedzieć, że spisuję na straty godziny, które na nią poświęciłam. Owszem, nie jest to jeden z lepszych thrillerów psychologicznych, z jakim się spotkałam. Bez wątpienia szybko o nim zapomnę (no, może poza żywą kobietą wkładaną do walizki), ale jako taka niezobowiązująca, szybka lektura do jednorazowego użytku, może być. Nic specjalnego, nic wybijającego się ponad przeciętność... Moim zdaniem, a należy pamiętać, że jestem w mniejszość, że „Dziewczyna w walizce” zebrała więcej pochwał niż słów krytyki. Że tak to ujmę: więcej serc podbiła, niż nadłamała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz