W Nowym Orleanie w stanie Luizjana grasuje seryjny morderca, któremu media nadały przydomek Rzeźnik z Bagien. Sprawca zazwyczaj parę dni więzi swoje ofiary, poddając je torturom, a kiedy straci nimi zainteresowanie, na przeróżne sposoby odbiera im życie, natomiast zwłoki najczęściej porzuca na trzęsawiskach. Sprawę prowadzi policjant z wydziału śledczego John Leroux wraz ze swoim zawodowym partnerem detektywem Williamem Broussardem. Czynny udział w śledztwie bierze też patolog sądowa, doktor Wren Muller, niekwestionowana ekspertka w swojej dziedzinie, posiadająca rozległą wiedzę, która może się okazać bardzo przydatna w perwersyjnej grze coraz bardziej pewnego siebie zabójcy. Sadystycznego osobnika, który w swoim przekonaniu przewyższa innych inteligencją, nie obawia się więc szukać dodatkowych, wielce ryzykownych podniet. Zamiast trzymać się sprawdzonych metod, narcystyczny morderca porywa się na coraz śmielsze eksperymenty. I to może go zgubić.
„Rzeźnik i strzyżyk” (oryg. „The Butcher and the Wren”) to debiutancka powieść mieszkającej w Bostonie fanki horrorów Alainy Urquhart, która swoją światowa premierę miała w roku 2022, a pierwsza polska edycja pojawiła się w roku 2023 w wyniku działalności wydawnictwa Czwarta Strona – z angielskiego przełożyła Maciejka Mazan. Alaina Urquhart ma stopnie naukowe z zakresu wymiaru sprawiedliwości w sprawach karnych, biologii i psychologii, pracuje w prosektorium i prowadzi podcasty - najbardziej znany jest „Morbid: A True Crime Podcast”, współtworzony z Ash Kelley (Urquhart jest jej ciotką), ale nie byłabym sobą, gdyby nie wspomniała też „Scream!”, programu poświęconego ulubionemu gatunkowi autorki „Rzeźnika i strzyżyka”. Książki, z którą pani Urquhart nosiła się całe lata, a wszystko zaczęło się od koszmarnego snu o pościgu na bagnach przy akompaniamencie nieorganicznych dźwięków. Natychmiast po przebudzeniu Alaina zapisała ten prawdopodobnie najbardziej z przerażających snów, jakie w życiu ją nawiedziły. Z innych wpływów na „Rzeźnika i strzyżyka” w swoich wypowiedziach publicznych Urquhart wymieniła „Milczenie owiec” (nie sprecyzowała czy chodzi o powieściowy oryginał pióra Thomasa Harrisa, czy ekranizację Jonathana Demme'a, ale z jej książki łatwo wywnioskować, że mowa o tym drugim dziele), „Koszmar z ulicy Wiązów” i „Krzyk” Wesa Cravena, oraz twórczość Stephena Kinga i Patricii Cornwell. Jeśli wszystko ułoży się po myśli Urguhart, „Rzeźnik i strzyżyk” będzie otwarciem czegoś większego, tj. pierwszą odsłoną cyklu z fikcyjną patolog sądową, doktor Wren Muller. Współgospodyni „Morbid: A True Crime Podcast” nie brakuje też pomysłów na inne kryminalne historie – samodzielne powieści, którymi ma nadzieję obdarować świat.
Akcję swojej debiutanckiej powieści Alaina Urquhart osadziła w mieście, z topografią którego zapoznała się przede wszystkim dzięki Google Earth. Nigdy nie była w Nowym Orleanie w stanie Luizjana, ale coś jej mówiło (może koszmarny sen, który położył podwaliny pod tę opowieść?), że to najodpowiedniejsza sceneria dla „Rzeźnika i strzyżyka”. Thrillera kryminalnego, trochę w stylu Alex Kavy i Tess Gerritsen (mam tutaj na myśli ich najgłośniejsze powieściowe serie: cykl z Maggie O'Dell oraz cykl z detektyw Jane Rizzoli i doktor Maurą Isles), ale według mnie z dużo mniej charyzmatyczną bohaterką. Zarządzająca prosektorium w Nowym Orleanie, stojąca na czele zespołu patologów sądowych i ich asystentów (oczywiście biorąca też pod swoje skrzydła praktykantów, młodych adeptów tej gałęzi medycyny), doktor Wren Muller, działa praktycznie ramię w ramię z policjantami z wydziału śledczego. Przynajmniej jeśli chodzi o najbardziej wymagającą sprawę w jej dotychczasowej karierze. W „Rzeźniku i strzyżyku” (jak sama nazwa może już sugerować) przeplatają się rozdziały skupione na dwóch postaciach – ciemna i jasna strona mocy, protagonistka i antagonista, piękna i bestia. Wren i Jeremy, w tym świecie przedstawionym znany jako (już niedługo?) Rzeźnik z Bagien. W zasadzie nieuchwytny sadystyczny psychopata może tylko podawać się za niejakiego Jeremy'ego, posługiwać fałszywym imieniem, choćby po to, by finalnie zaskoczyć czytelnika swoją faktyczną tożsamością. Czyżby ścigany był dosłownie na wyciągnięcie ręki? Blisko zespołu, przypuszczalnie od dawna starającego się go schwytać? Tego bardzo aktywnego seryjnego mordercę, który niezwłocznie zaprosi czytelników do swojego niepodzielnego królestwa. Spory kawał ziemi odziedziczony po rodzicach oraz obskurna nieruchomość - gospodarzowi przyjemnie kojarząca się z włościami Leatherface'a (antybohatera slasherowej franczyzy zapoczątkowanej w 1974 roku. „Teksańską masakrą piłą mechaniczną” Tobe'ego Hoopera), ale też zdecydowanie czystszymi, sterylnymi pracowniami szalonych naukowców ze znanych mu filmów grozy - gdzie ten rzekomo wybitny umysł rzadko, jeśli w ogóle, jest zupełnie sam. W „pensjonacie” Jeremy'ego zazwyczaj przebywa przynajmniej jeden „gość”. Najczęściej są to młode kobiety, starannie wyłuskane z szarego tłumu Nowego Orleanu, ale od początku nie ulega wątpliwości, że Rzeźnik z Bagien od czasu do czasu „przygarnia” także mężczyzn. „Króliki doświadczalne” w jakichś bliżej nieznanych eksperymentach pseudonaukowych, przede wszystkim jednak zabawki zdemoralizowanej jednostki, która po prostu znajduje przyjemność w torturowaniu i zabijaniu przedstawicieli własnego gatunku. Niewydarzony myśliwy, drapieżnik z dziecinną łatwością wtapiający się w tłum, ale też bez trudu oczarowujący nieszczęsne niewiasty, co niektórym odbiorcom „Rzeźnika i strzyżyka” Alainy Urquhart może przypomnieć Teda Bundy'ego. Jeremy utrzymuje się z wprowadzania danych i wypisywania faktur dla firmy logistycznej i magazynu – można powiedzieć istny kameleon, niebudzący najmniejszych podejrzeń, a nawet lubiany w pracy, która niemożebnie go nudzi w odróżnieniu od jego domowych zajęć. Jeremy na swoim prywatnym terenie, na rozległych trzęsawiskach, urządził sobie coś w rodzaju prywatnego parku rozrywki. Chorego wesołego miasteczka, gdzie głównymi „atrakcjami” są komnata tortur i polowanie na grubą zwierzynę. Co prawda nie nazwałabym tego zwichrowanego portretu psychologicznego dogłębnym - daleko do tego - ale w porównaniu do tytułowego Strzyżyka...
Wbrew (pod)gatunkowym regułom (serial killer thriller, oczami ścigających i ściganych – formalnie rzecz biorąc autorka „Rzeźnika i strzyżyka” obrała narrację trzecioosobową) doktor Wren Muller zdawała mi się zazdrośniej od Jeremy'ego strzec swoich „tajemnic”. To znaczy, autorka nie pozwoliła nam się lepiej poznać – papierowa postać, w której jej stwórczyni widzi osobę, jaką zawsze chciała być. Alaina Urquhart nie ukrywa, że dała jej sporo swoich cech; na przykład pracowitość i upór. Obie zwykły też kierować się w życiu logiką, orędowniczki zdroworozsądkowego myślenia, pragmatyczki, które mimo wszystko czasami lubią nieco oderwać się od ziemi, skosztować magii tego świata, choćby poprzez tarota. Mnie niestety nie udało się nawiązać należytej znajomości z doktor Wren Muller. Nie było między nami praktycznie żadnej więzi, ale jakąś tam wątłą nić zawiązaliśmy z detektywem Johnem Leroux. „Wie, że jej ostatnie przytomne godziny musiały być pełne rzeczy, których nie potrafią sobie wyobrazić nawet reżyserzy horrorów” - do takiej konkluzji dochodzi dzielna pani doktor z „Rzeźnika i strzyżyka” Alainy Urquhart po oględzinach zwłok jednej z ofiar diabolicznego Jeremy'ego. Śmiem jednak nie zgodzić się z tym nieprzeciętnym umysłem. W sumie doktor Wren Muller nie dała mi rozlicznych dowodów na posiadanie ogromnej wiedzy, choćby tylko w dziecinie medycyny sądowej. Tak czy inaczej, na pewno nie jest to Lincoln Rhyme, ani nawet Sherlock Holmes, w spódnicy. Mnie, w przeciwieństwie do głównej bohaterki omawianej powieści, zbrodnicza działalność jej domniemanej nemezis, nie wydawała się szczególnie kreatywna. W całym swoim bardziej domyślanym, niż odmalowanym ohydztwie – jakieś tam drastyczne migawki się pojawiają, ale to taka sama robota na pół gwizdka, jak wszystko inne w tej literackiej rzeczywistości. Nie mogę jednak nie przyklasnąć oczkom puszczanym do fanów mrocznych opowieści. Najczęściej Alaina Urquhart wspomina „Milczenie owiec” Jonathana Demme'a, ale czyni też bardziej ukradkowy (no powiedzmy) ukłonik w stronę kina slash (finałowa dziewczyna Jeremy'ego). O Skórzanej Twarzy z wierną piłą mechaniczną była już mowa, ale nie o Cenobitach, piekielnych zastępach z filmowej franczyzy pt. „Hellraiser” zapoczątkowanej kultowym obrazem Clive'a Barkera z 1987 roku na podstawie jego własnej minipowieści – autorka wspomni te kreatury dopiero w sekcji z podziękowaniami, gdzie też ujawni najbardziej inspirujących ją pisarzy i pisarkę. Pasjonaci autentycznych niepokojących historii mogą z kolei bezwiednie uśmiechnąć się na wzmiankę o Aokigahara, niesławnym japońskim Lesie Samobójców. Przy całym moim... hmm... nieprzekonaniu do tego dziełka, „Rzeźnik i strzyżyk” wydaje mi się pozycją jak najbardziej godną zainteresowania zwolenników szybkich akcji. Dynamicznych kryminalnych dreszczowców, niekażących przedzierać się przez bezkresny las słów (drobiazgowe, wyczerpujące opisy). O pogoni za seryjnym mordercą i w towarzystwie tej niezacnej persony. Raptownie przenosimy się z miejsce w miejsce, skaczemy to tu, to tam, mogąc najwyżej pomarzyć o szerokim wglądzie w policyjne akta Rzeźnika z Bagien, w materiał piętrzący się na biurkach osób w domyśle od lat zaangażowanych w tę sprawę z pierwszych stron gazet. Obecne czynności śledcze, jak dla mnie, przebiegają nazbyt chaotycznie; dotkliwie brakowało mi tutaj konsekwencji i tym bardziej cierpliwości. Wolę krok po kroku zanurzać się w daną opowieść, miast jak ten króliczek Jeremy'ego sadzić wielkie susy w oczekiwaniu (na szczęście tutaj niedługim – niespełna dwieście siedemdziesiąt szybko czytających się stron; warsztat, jak by nie patrzeć początkującej autorki, jest nader prosty) na ostateczną konfrontację. Największą niespodziankę Alaina Urquhart przygotowała (nie)długo przed mniej czy bardziej spodziewanym finałem (obyło się bez wstrząsu, ale skłamałabym, gdybym powiedziała, że ostatnia bitwa w „Rzeźniku i strzyżyku” idealnie pokryła się z moimi przewidywaniami). Doprawdy sprytny ruch. Do tego chwytliwe, charakterne miejsce akcji – magiczne kolorowe miasto i odpychająco-przyciągające monochromatyczne, posępne bagna – które, co muszę zaznaczyć, nie było tak plastyczne, jak bym tego oczekiwała. Może w kolejnych odsłonach teoretycznie mrocznych przygód doktor Wren Muller? Może z czasem wyrobi się to zupełnie nowe, świeżutkie amerykańskie pióro?
Niewymagająca lektura od nieuleczalnej miłośniczki kina i literatury grozy, zdeklarowanej fanki horrorów i innych opowieści z dreszczykiem, sumiennej pracownicy prosektorium i znanej, przynajmniej w swoich rodzimych Stanach Zjednoczonych, podcasterki. Alaina Urquhart w swojej pierwszej opublikowanej powieści, w „Rzeźniku i strzyżyku”, najprawdopodobniej donośniej przemówi do entuzjastów na maksa rozpędzonych historii, niestraszących tak zwanymi rozwlekłymi opisami, nużącymi przestojami, „niegrzeszących bogactwem słów”. Dla mnie średniak, bo jestem jednym z tych beznadziejnych przypadków, którym bardziej po drodze „z przegadanymi” utworami beletrystycznymi. Wolniejszymi prozatorskimi wagonikami. Thriller kryminalny o zorganizowanym seryjnym mordercy grającym w zabójcze szachy z niezłomną patolog sądową, który zapewne z oczekiwaniami wielu sympatyków gatunku się nie rozminie. Popyt na takie powieści niewątpliwie jest.
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz