Dwudziestoparoletnia Natalie Bellman od niedawna jest asystentką administracyjną w prywatnej renomowanej uczelni Falcon Academy w turystycznym górskim miasteczku Falcon Valley w stanie Kolorado, gdzie największą gwiazdą kadry nauczycielskiej jest trener szkolnej drużyny piłki nożnej Nicholas Maguire. Powszechnie szanowany kawaler, o względy którego aktualnie walczą dwie niby zaprzyjaźnione matki: dziedziczka fortuny Brooke Elliman, której małżeństwo praktycznie się rozpadło w wyniku jej rozwiązłego trybu życia oraz spodziewająca się trzeciego dziecka pośredniczka w handlu nieruchomościami Asha Wilson, której małżeństwo stanęło pod wielkim znakiem zapytania. Celem każdej z nich jest zapewnienie swojej córce miejsca w wymarzonej uczelni, a tymczasem między Nicholasem i Natalie zaczyna iskrzyć. Ciężko doświadczona przez los dziewczyna wreszcie dostaje szansę na lepsze życie. Ta dobra passa nie trwa jednak długo, bo na terenie Falcon Academy dochodzi do zbrodni, a na szczyt policyjnej listy podejrzanych trafia nie kto inny, jak Natalie. Kleptomanka, lekomanka i zabójczyni?
Drugi powieściowy thriller psychologiczny autorki nominowanego do The Strand Critics Award „Pięknego zła” (oryg. „Beautiful Bad”) z 2019 roku, prawa do ekranizacji/adaptacji którego wykupiła firma Warner Brothers. Światowa premiera „Klubu kłamców” (oryg. „The Lying Club”) przypadła na rok 2022, a pierwsza polskojęzyczna edycja pojawiła się w roku 2023 pod szyldem wydawnictwa Czarna Owca – okładkę zaprojektował Daniel Rusiłowicz, a tłumaczyła Grażyna Woźniak. „Klub kłamców” powstawał podczas pandemii COVID-19, która dla pisarstwa Ward okazała się bardzo łaskawa; bez trudu znalazła spokojny kącik w swoim nagle wiecznie „zatłoczonym” domu. Annie Ward długo nosiła się z zamiarem osadzenia akcji którejś ze swoich książek w elitarnej prywatnej szkole, miała bowiem przekonanie, że w wystarczającym stopniu poznała to dość hermetyczne środowisko, ponieważ miała za sobą kilkuletnią pracę w prywatnej szkole na Upper East Side na Manhattanie w Nowym Jorku. Mniej pewnie czuła się w krajobrazie górskim, gdzie w pewnym momencie zapragnęła wznieść swoją szkołę kłamców. Nigdy wcześniej nie odważyła się zabierać swoich czytelników w miejsca, w których nie dane jej było jakiś czas pomieszkać, ale też nie zamierzała porywać się z motyką na kompletnie obcą „planetę”. W ramach przygotowań odwiedziła trochę górskich kurortów w Denver w stanie Kolorado, chłonąc atmosferę tych malowniczych miejsc. A dodatkową atrakcją – niewykluczone, że największą, jaką dotychczas przeżyła w ramach przygotowań do pisania – była szalona przejażdżka jeepem.
Annie Ward jest zdania, że „Klub kłamców” jest wdzięczniejszym materiałem dla filmowców od „Pięknego zła”, opowieści, która póki co ma większą szansę trafić na ekran. Autorka rzeczonych thrillerów psychologicznych uważa, że „Klub kłamców” doskonale wpasowałby się w „tłumek” Netflixa, tuż obok serialu „Już nie żyjesz” Liz Feldman. „Wielkie kłamstewka” Liane Moriarty, „Zwyczajna przysługa” Darcey Bell i „Gotowe na wszystko”, kultowy serial z lat 2004-2012 – mniej więcej takie to klimaty. Drugi dreszczowiec pani Ward we mnie bynajmniej nie zatarł dobrego wrażenia, jakie pozostawiło po sobie jej „Piękno zło”. Ta obecnie mieszkająca w Kansas City w stanie Missouri powieściopisarka tylko utwierdziła mnie w postanowieniu śledzenia jej prozatorskiej działalności. A przynajmniej kosztowaniu owoców jej pracy na mroczniejszym (nie najmroczniejszym) obszarze beletrystyki. „Klub kłamców” otwiera koszmarne odkrycie dokonane przez jedną z czołowych postaci książki w miejscu jej pracy. Wygląda na to, że na terenie Falcon Academy, prywatnej szkoły w obleganym przez turystów, niewielkim miasteczku w Kolorado, zginął człowiek. Tożsamość denata lub denatki poznamy dużo później, po prześledzeniu sekwencji zdarzeń poprzedzających ową tragedię w dumnych murach szacownej akademii. Po tym makabrycznym znalezisku cofniemy się o pół roku, by najbliższej przyjrzeć się życiu trzech kobiet, naszych gotowych na wszystko przewodniczek po cukierkowej wylęgarni kłamstw, półprawd i przemilczeń. Tę główną oś fabularną Ward wzbogaciła o drobne wglądy w przyszłość – fragmenty policyjnego nagrania z przesłuchania Natalie Bellman, dwudziestopięcioletniej kobiety, która jak wiemy z prologu nadziała się na zakrwawione ciało w Falcon Academy. Niemal od samego początku wiemy, że podejrzenia śledczych zajmujących się tą celowo niewyraźnie zarysowaną, enigmatyczną potencjalną zbrodnią skupią się właśnie na Natalie. Asystentce administracyjnej, sekretarce w Falcon Academy w miasteczku Falcon Valley w Kolorado, dorabiającej sobie tworzeniem nierzadko zabawnych portretów zwierząt (zlecenia przyjmowane za pośrednictwem strony internetowej; zlecenia od raczej niebiednych opiekunów malarskich obiektów, modelek i modeli Natalie). Wcześniej dziewczyna mieszkała z matką kawał drogi od Falcon Valley, gdzie sprowadziła się za namową swojego drogiego starszego brata, zmuszonego do zrobienia sobie małej przerwy w pracy – rekonwalescencja po wypadku. Dzięki pokaźnemu odszkodowaniu mężczyzna mógł spokojnie płacić siostrze za opiekę, co zresztą sumiennie czynił, nie wiedząc, że Natalie znalazła pod jego dachem cenniejsze źródełko, że praktycznie codziennie uszczupla jego farmaceutyczne zapasy. Wszystko wskazuje na to, że dziewczyna już od jakiegoś czasu tkwi w szponach niszczącego nałogu. Albo dwóch. Uzależniona od leków i drobnych kradzieży. Niewykluczone, że tę drugą bestyjkę regularnie dokarmia na dniach otwartych organizowanych przez wywodzącą się z majętnego rodu agentkę nieruchomości Ashę Wilson, troskliwą matkę nastoletniej Mii oraz jej młodszego brata Olivera (trzecie dziecko już w drodze) i od niedawna bardzo podejrzliwą, nader niespokojną żonę też odnoszącego sukcesy zawodowe Phila. W trzyosobowym zespole przewodniczek po świecie przedstawionym w „Klubie kłamców” to Asha wydawała mi się... najbardziej stabilna? Nie wiem, czy to odpowiednie określenie, ale Natalie i tym bardziej Brooke Elliman dużo bardziej zdecydowanie, z większą stanowczością przekonywały mnie, że są stworzeniami „nieco narowistymi”. Nieobliczalnymi. Brooke jest dziedziczką fortuny, która nigdy „nie splamiła sobie rąk pracą”. Obecnie w separacji w mężem Gabe'em, któremu najzwyczajniej przelała się czara goryczy – nie potrafił dłużej przymykać oczu na zdrady kobiety, której z kolei on był absolutnie wierny. Po jego wyprowadzce Brooke postanowiła jeszcze bardziej zacieśnić więzi z ich jedynym dzieckiem, niespełna szesnastoletnią Sloane Elliman-Holt. Być modelową matką niedźwiedzicą. Ale jakoś nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że Brooke pomyliła troskę z kontrolą absolutną. Nieustępliwa strażniczka, usiłująca nie tyle skierować, ile wepchnąć swoją latorośl w świetlaną przyszłość. To ten typ rodzica, który nader energicznie realizuje życiowy plan dla swojego potomka. Plan obmyślony bez należytej konsultacji z podmiotem, którego ten egzystencjalny projekt dotyczy.
Przygoda młodej kobiety żyjącej od pierwszego do pierwszego w świecie bogaczy. W pocztówkowej oazie zaledwie ułamka amerykańskiej klasy wyższej. Oczywiście Falcon Valley nie jest prywatną „wyspą” garstki zamożnych obywateli, można wręcz założyć, że takich zwykłych ciułaczy jak Natalie Bellman w tym zakątku jest więcej. No, może niezupełnie takich. Nie każdy bowiem ma taki bagaż doświadczeń jak najnowsza pracownica Falcon Academy. Zgodnie z regułami gatunku jej przeszłość będzie odkrywać się stopniowo – ze szczątkowych informacji, z bezwładnej plątaniny przeźroczystych niteczek powolutku złoży się raczej niewesoła, dość przykra opowieść o jednostce... nieświadomie dryfującej w kierunku bynajmniej niezbawczego brzegu? Uwikłana w wybitnie lepką, niesamowicie toksyczną sieć kłamstw ulubieńców Opatrzności? A może to Natalie jest tutaj pająkiem? Najgroźniejszą istotą w tym zaklętym kręgu? Właściwie „Klub kłamców” Annie Ward cechuje spora przewidywalność, która mnie nieszczególnie przeszkadzała, ale czuję się w obowiązku przestrzec osoby szukające przykładnie zaskakującej lektury. Niechaj czują się ostrzeżeni także ci, którym zebrało się na dreszczowiec gęsto usiany trupami. Lepiej też nie nastawiać się na mocno trzymające w napięciu policyjne śledztwo, na maksymalne skupienie na czynnościach śledczych w sprawie „tajemniczego” nieboszczyka lub nieboszczki. Nie tak tajemniczego, jak to wyraźnie zaplanowała sobie autorka. W każdym razie „Klub kłamców” najprędzej zaspokoi potrzeby alarmujących sag rodzinnych. Trupów poupychanych w bogato zdobionych, złotych szafach, a nie leżących na widoku w wielkich kałużach krwi pod jakimś reprezentacyjnym dachem. Na przykład w prywatnej szkole, która w swoich niebotycznych progach gości nielicznych gorzej sytuowanych uczniów – kropla stypendystów w morzu dzieciaków, którym na pierwszy rzut oka niczego nie brakuje. Wychowywani w prawdziwym dobrobycie, uprzywilejowani... skazani na sukces? To zależy od nich? Nie, już prędzej od stopnia zaangażowania ich rodziców. Niewątpliwie tak to widzi Brooke Elliman, kobieta, która nie pozostawia żadnego pola do dyskusji swojej jedynej córce Sloane, ale jej rzekoma przyjaciółka Asha Wilson absolutnie nie jest tak zafiksowana na punkcie kształtowania przyszłości dziecka, które jako pierwsze wyfrunie z całkiem przytulnego rodzinnego gniazdka w Kolorado. Pierworodna Ashy i Phila, Mia, ma opuścić nadzwyczaj wygodne mury Falcon Academy (gdzie chyba nie ma takich drzwi, których niepodobna otworzyć szeleszczącą, pachnącą gotówką) w tym samym czasie, co Sloane – obie są niekwestionowanymi gwiazdami szkolnej żeńskiej drużyny piłki nożnej, ale tylko jedna z nich może skorzystać z legendarnych znajomości trenera Nicholasa Maguire'a. Przyjaciółki i rywalki. Dziewczyny zawsze ze sobą konkurowały, ale teraz gra toczy się o gargantuiczną świeczkę. O miejsce, które Sloane „zaklepała sobie” już dawno temu, aż tu nagle, ni z tego, ni z owego, Mia wyskoczyła ze swoim ryzykownym(?) pomysłem studiowania na tym samym uniwersytecie. A właściwie zrzucenia Sloane z trampoliny, która w przekonaniu jej nigdy się niepoddającej, nieprzyzwyczajonej do porażek, wręcz niepotrafiącej przegrywać, nieprzeciętnie zawziętej matki, wyniesie ją do „jedynej słusznej” uczelni. Tak zaczyna się cicha wojna matek w urokliwym, naprawdę ujmującym - i jakby gnijącym od środka – niedużym amerykańskim miasteczku. Niecichym, niesennym, bo to w końcu miejscowość turystyczna, przynajmniej w sezonach zimowych „najeżdżana przez niewrogą, niepoliczalną armię wczasowiczów”. Tak, tylko czy aby potężniejszych burz nie rozpętuje rozpieszczona młodzież i ich nieodpowiedzialne, może nawet szalone mamuśki? I pasująca tutaj jak pięść do nosa młoda sekretarka beznadziejnie zakochana w dużo starszym od niej koledze z pracy. Boskim Nicku, który może mieć niemal każdą, ale wybiera tę „szarą myszkę”. Może przejadły już mu się te wszystkie wyfiokowane paniusie, posyłające swoje zepsute do szpiku kości(?) pociechy do jednej z najlepszych... Nie, do jednej z najdroższych szkół w Kolorado. Miłość, zauroczenie czy mroczna obsesja Natalie na punkcie Nicka ze wszystkich wątków roztoczonych na kartach „Klubu kłamców” najsłabiej mnie angażował. Może nie od razu nudna, ale dużo bardziej emocjonujące były dla mnie wycieczki z Brooke i Ashą. Z prawdziwymi wypiekami na twarzy śledziłam, bądź co bądź, niezbyt wymyślne, żeby nie powiedzieć całkiem prozaiczne, zwyczajne, perypetie Amazonek z Falcon Valley. Swoje robiły też sekrety młodych i namacalna obecność Śmierci. Widmo towarzyszące od pierwszych stronic tej magnetycznej opowieści o „ludziach gór” (czysty suspens!). Nieśpieszącej się, imponująco cierpliwej, nasadzonej na szczegóły, pożądanie niekomfortowej kolejki rozciągniętej w olśniewającym krajobrazie Gór Skalistych, przyjemnie, efektywnie kontrastującym z małymi dramatami i wielkimi tragediami w bliższym i trochę dalszym otoczeniu odpowiednio zafrapowanego czytelnika. Śmiem podejrzewać, że takich będzie większość...
Drugi trafiony prezent od Annie Ward. „Pięknym złem” u mnie ta pani dość wysoko zawiesiła sobie poprzeczkę, a „Klub kłamców” przynajmniej jedną ręką jej dosięgnął. Kolejna udana wyprawa na terytorium thrillera psychologicznego zorganizowana przez amerykańską powieściopisarkę, która dopiero buduje swoją markę na międzynarodowym rynku wydawniczym. Dopiero odkrywana przez fanów gatunku z różnych stron świata, dość szybko gromadząca swoich wiernych czytelników. To znaczy podbijająca coraz to więcej serc. Co oczywiście wcale a wcale mnie nie dziwi. Pewnie dlatego, że jestem jednym z tych podbitych serc:)
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz