poniedziałek, 13 marca 2023

Izabela Janiszewska „Ludzie z mgły”

 

Rok 2019. Studiująca na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym dziewiętnastoletnia Alicja Jarosz podczas weekendowych odwiedzin bliskich, mieszkających w małej miejscowości Sinice na Podlasiu, znika we mgle. Zaniepokojeni jej przedłużającą się nieobecnością rodzice zawiadamiają o zdarzeniu miejscową policję. Sprawę prowadzi komisarz Krzysztof Lipski, a partneruje mu aspirantka Weronika Sowińska, która w przeciwieństwie do mężczyzny, uważa, że należy zbadać tę sprawę także pod kątem ewentualnych powiązań z poprzednimi zagadkowymi zdarzaniami budującymi lokalne legendy o śmiercionośnej mgle. Dwa miesiące później, gdy los nastolatki nadal pozostaje nieznany, z lasu wychodzi mężczyzna ściskający w ręku łańcuszek zaginionej. Mężczyzna utrzymujący, że nie wie, kim jest ani w jaki sposób wszedł w posiadanie przedmiotu należącego do niestrudzenie poszukiwanej przez policję dziewczyny z konserwatywnego domu, która najprawdopodobniej miała swoje sekretne oblicze.

Izabela Janiszewska, autorka przebojowej trylogii z komisarzem Brunonem Wilczyńskim i dziennikarką Larysą Luboń, na którą składają się powieści „Wrzask”, Histeria” i „Amok” oraz thrillerów psychologicznych „Niewybaczalne” i „Apartament”, zanurza się w mleczny postrach mieszkańców fikcyjnej niewielkiej miejscowości na Podlasiu, antybohaterkę urban legend. Pierwotnie wydaną w 2023 roku przez oficynę Czwarta Strona (okładkę zaprojektował Tomasz Majewski), powieść kryminalną pt. „Ludzie z mgły”, po części zainspirowała nader zagadkowa autentyczna sprawa tak zwanego człowieka bez tożsamości, też człowieka, który powstał z torów. Resztę załatwiła rozbrykana wyobraźnia Janiszewskiej, która pewnego mglistego dnia, w trakcie tradycyjnej wyprawy w rodzinne strony, podsunęła jej obrazy ludzkich sylwetek z wolna wyłaniających się z tej wilgotnej pierzyny.

Utrzymana w atmosferze niesamowitości wielowątkowa historia z mokradeł. Fundamenty pod tę niebanalną budowlę Izabela Janiszewska kładzie bez głośniejszych fanfar. Ot, kolejne zaginięcie w światku literackim. Nie tak obiecujące (czyt. traumatyczne), jak w „Niewybaczalne”, mojej ulubionej powieści tej utalentowanej damy polskiej sceny wydawniczej, niemniej smaczku owej nieświeżej pożywce na pewno dodaje „tajemniczy biały proszek” dawkowany w sposób, jakiego chyba nie powstydziłby się żaden „specjalista od straszenia”. Innymi słowy, chwilami czułam się bardziej jak się w sektorze horroru nadnaturalnego, aniżeli rasowego kryminału. Janiszewska porusza się po tym obszarze na tyle zgrabnie i powabnie, żebym nagle oddała się słodkim marzeniom o pełnoprawnej powieści grozy od Izabeli Janiszewskiej. Myślę, że mogłaby pozytywnie zaskoczyć niejednego wyjadacza klimatycznych „pieśni” z dreszczykiem, może nawet historii gotyckich/neogotyckich. Tymczasem zachęcam do skosztowania jej próbki nienaturalnego napoju. Spoza czasu i przestrzeni. Miłośnicy horroru zapewne zdążyli już przekonać się, że mgła jest fatalnym prorokiem dla wszelkiego żywego stworzenia w tych nierealnych realiach. Wystarczy przypomnieć sobie choćby kultowy film Johna Carpentera o nadmorskim miasteczku terroryzowanym przez duchy marynarzy wychodzących z tytułowej mgły. Albo opowiadanie Stephena Kinga pod tą samą nazwą, przeniesione na ekran przez Franka Darabonta w 2007 roku, gdzie w gęstych oparach mgły czają się najprawdziwsze potwory. U Janiszewskiej mgła jest posądzana o mieszanie ludziom w głowach, nakłanianie do zbrodni oraz porywanie niewykluczone, że zupełnie przypadkowych (nie starannie wybranych) jednostek. Akcja „Ludzi z mgły” toczy się w Sinicach, nieistniejącym klaustrofobicznym miasteczku na Podlasiu, czyli rodzinnych stronach Izabeli Janiszewskiej. To jedno z tych, jakże dobrze znanych mi miejsc, gdzie rzekomo wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich. Niezbyt liczna, niespecjalnie skonsolidowana populacja, niby wspólnota otoczona bezkresnymi lasami, poprzetykanymi zdradliwymi bagnami, podzielnymi królestwami wiecznie głodnych pijawek. Pierwszym większym zaskoczeniem była dla mnie konstrukcja tej kryminalnej intrygi. Pójście po linii największego oporu, utrudnienie sobie zadania, bo wydaje mi się, że dużo łatwiej o potknięcie na tak splecionej lince fabularnej. Kreatywny węzeł czynności śledczych (i innych) prowadzonych tuż po „rozpłynięciu się we mgle” dziewiętnastoletniej Alicji Jarosz z sekwencją zdarzeń następującą mniej więcej dwa miesiące później, kiedy to dochodzenie ponownie, po frustrującym przestoju, nabiera tempa na skutek wyjścia z lasu bezimiennego mężczyzny dzierżącego w dłoni wisiorek ponad wszelką wątpliwość należący do zaginionej. A pomiędzy mamy jakby zupełnie inną bajkę, czy raczej mroczną baśń, „Tajemniczy ogród” Frances Hodgson Burnett na dopalaczach. Autentycznie bolesną, straszliwie (stosownie!) depresyjną opowieść o przykutym do łóżka – rzadziej do wózka inwalidzkiego – chłopcu, któremu chyba bardziej od nieznanych chorób toczących jego ciało, doskwiera przeraźliwa samotność. Porzucony przez ojca, pielęgnowany przez matkę, która nie pozwoli mu zapomnieć, że dla niego zrezygnowała z własnego życia. Poświęciła wszystko, by utrzymać przy życiu swoje jedyne dziecko. Prawdę mówiąc, umiejscowienie tego przygnębiającego przeglądu oburzająco marnowanego, hipotetycznie pozbawionego lepszych perspektyw żywota (można powiedzieć, że schorowany chłopak dorasta na oczach czytelnika w uprzedzanym przez autorkę trybie – Janiszewska praktycznie od początku sygnalizuje na czym polega problem) na głównej ścieżce fabularnej, okazało się zadaniem rozczarowująco niewymagającym.

Kłamać umie każdy, ale mówić prawdę już tylko niektórzy.”

W centralnym punkcie „Ludzi z mgły” Izabela Janiszewska postawił parę policjantów ze złowróżbnie mglistych Sinic: zdaje się, że właśnie przeżywającego kryzys wieku średniego, komisarza Krzysztofa Lipskiego i jego protegowaną, aspirantkę Weronikę Sowińską z zespołu poszukiwań. Później wesprze ich postać, z którą możliwe, że autorce „łatwiej było się porozumieć” - w końcu kolega po fachu:) - wprawdzie nieprzyjęty z szeroko otwartymi ramionami mężczyzna z potężnym bagażem doświadczeń. Swoje „pięć minut” dostaną też nastoletni adepci sztuki dziennikarskiej, odbywający praktykę w lokalnym piśmie, zaufanej tubie legendowej. Oczywiście, są i tacy, którzy wprost nie mogą się nadziwić, że w XXI wieku nie brakuje ludzi głęboko wierzących w niezwykłe właściwości mgły z Sinic. Rozumne zjawisko meteorologiczne? Okrutna Kobieta w Bieli? W każdym razie przekleństwo tego malowniczego zakątka, z którym większość młodych raczej nie wiąże swojej przyszłości. Ucieka, kto może. Alicja Jarosz, córka krajowej sławy ortopedy Bogdana i jego ukochanej małżonki Urszuli, nauczycielki języka polskiego w liceum ogólnokształcącym w Sinicach oraz siostra siedemnastoletniego Jakuba, jak wielu przed nią, po maturze, zgodnie z oczekiwaniami rodziców, przeniosła się do metropolii, gdzie sprawy nie do końca ułożyły się po jej myśli. Studia na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym okazały się dużo bardziej wymagające, niż myślała. W swojej rodzinnej miejscowości jest znana jako wzorowa uczennica, przykładna katoliczka i posłuszna córka powszechnie szanowanych ludzi. Niekoniecznie do tańca, ale na pewno do różańca. Dobrze wychowana, nieprzysparzająca nawet najbłahszych problemów, skromna, sympatyczna panna, pilnie pracująca na świetlaną przyszłość. Aż do feralnego lutowego weekendu Anno Domini 2019, kiedy to w mleczny dzień wyszła do kościoła i przepadła jak kamień w wodę. Komisarz Krzysztof Lipski i aspirantka Weronika Sowińska od początku są otwarci na różne możliwości. Ucieczka, porwanie, zabójstwo – wszystko jest możliwe, oprócz ulubionej teorii jakiejś części tutejszej opinii publicznej. Ani Lipskiego, ani Sowińskiej ewidentnie nie przekonują straszne opowieści o paranormalnej mgle. Mało tego, komisarz z jakiegoś powodu od początku twardo obstaje przy stanowisko, by nie doszukiwać się w tym części zbrodniczej serii. Według niego wszystkie niewyjaśnione zniknięcia, do jakich od lat dochodzi w tej bagnistej okolicy, nie mają ze sobą żadnego związku. Komisarz Lipski jest przekonany, że nastolatki, których rzekomo pochłonęła mgła, spokojnie żyją sobie gdzieś w szerokim świecie. Co do Alicji doświadczony glina nie ma już takiej pewności. Wizerunek odmalowany przez krewnych zaginionej kłóci się z odkryciami śledczych. Wiele wskazuje na to, że dziewiętnastolatka nie była takim wzorem cnót, za jakiego najwyraźniej mieli ją pozostali Jaroszowie. Czyżby zachłysnęła się wolnością? Wypłynęła na niebezpieczne wody, wpadła w nieodpowiednie środowisko, uwikłała w jakieś szemrane sprawki? Nastąpiła komuś na odcisk? Izabela Janiszewska radośnie i bezlitośnie rozciąga „gumkę podejrzanych”. Uroczo bawi się dociekliwym czytelnikiem – wskazuje winnego, obiera inny cel, wraca do pierwszego przy okazji „radząc nie spuszczać z oka” jeszcze kogoś innego, przypomina o drugim, dorzuca czwartego i piątego i... Pogubiłam się w rachubach;) Nie powinni też zawieść się ci, których pani Janiszewska „rozpieszcza” przede wszystkim bezwarunkowym opowiadaniem się po stronie ofiar. Ktoś mógłby z przekąsem powiedzieć: wielkie mi mecyje, przejmować się krzywdą bliźnich. Ludzka rzecz, prawda? Nieprawda. Wystarczy przejrzeć komentarze pod pierwszym z brzegu artykułem w Sieci, by dojść do wniosku, że empatia jest „gatunkiem zagrożonym wyginięciem”. A tymczasem z prozatorskiej rzeczywistości Izabeli Janiszewskiej (nie)zwykłe, coraz to rzadsze współczucie dla torturowanych przez Opatrzność (czy raczej członków własnego gatunku) aż się wylewa. Autorka „Ludzi z mgły” nie stosuje jakże chętnie praktykowanej w tej naszej podobno oświeconej epoce, metody otrząsania się ze „zbędnych” smutków. Wyjątkowo podły sposób radzenia sobie z koszmarami tego świata, polegający na rozliczaniu nie tyle sprawców, ile ofiar nawet najohydniejszych zbrodni. Sama się prosiła, sam to na siebie ściągnął. Obsesyjne grzebanie w życiorysach poszkodowanych w poszukiwaniu czegokolwiek, co udowadniałoby tak naprawdę z góry przyjętą tezę, ze jej/jemu się to po prostu należało. Żeby zasłużyć sobie na współczucie Janiszewskiej nie musisz być człowiekiem o nieposzlakowanej opinii, ani takim, który przynajmniej sam ze sobą żyje w pełnej zgodzie. Architektka „Ludzi z mgły” dobitnie unaoczniła mi, że w jej „systemie prawnym” nie ma takiego grzechu, takiego zaniedbania, takiego błędu i erotycznego eksperymentu, który byłby w stanie choćby nieco ukruszyć głazy torpedujące serca czytelników. A przynajmniej moje serce trochę ucierpiało w zderzeniu z tą powieścią, na co, rzecz jasna, liczyłam wybierając się w kolejną, jak się okazało, emocjonującą podróż z właścicielką upiornych Wichrowych Wzgórz, niegościnnego(?) hotelu w Karkonoszach (mowa oczywiście o głośnym „Apartamencie”). A jej początkowy etap zupełnie nie wróżył tak silnych doznań. Powiedzmy, że przemęczyłam pierwsze kilkadziesiąt stron tej doskonale przemyślanej, mistrzowsko przebiegłej, niepowierzchownie poprowadzonej – szczegółowo przedstawione postaci, wyczerpujące portrety psychologiczne w plastyczny krajobrazie, niekiedy pływającym w soczyście tajemniczym, pseudo(?)nadnaturalnym klimacie, który ośmielę się stwierdzić, nie śmierdziałby ani Shirley Jackson, ani Daphne du Maurier – fascynującej legendy o ludziach z mgły.

Mój osobisty narkotyk (serio, sztacham się mgłą) widmowym czarnym charakterem już szóstej udanej powieści Izabeli Janiszewskiej. Czy ta kobieta kiedyś przyhamuje? Schowa niesforny pazur? Po co, na co? Lepiej kuć to szarobure żelazo póki piekielnie gorące. Inna sprawa, czy bestia kiedykolwiek zbije temperaturę, bo na razie jakoś się na to nie zanosi. „Ludzie z mgły” to kryminalny szwajcarski zegarek owinięty grubą bibułą psychologiczną w horrorowe kropki. Upaćkaną ładniutką grozową akwarelą. Jak tu nie polecać?

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

2 komentarze:

  1. Udało mi się upolować egzemplarz z autografem. Książka bardzo mi się podobała, jednak nadal na pierwszym miejscu pozostaje u mnie NIEWYBACZALNE

    OdpowiedzUsuń