Rok 1893. Przebywający w Paryżu amerykański pisarz Henry James udaje się ciemną nocą nad Sekwanę z mocnym postanowieniem rozstania się ze światem doczesnym. Plany krzyżuje mu światowej sławy detektyw konsultant Sherlock Holmes, udający norweskiego podróżnika Jana Sigersona od czasu upozorowania swojej śmierci w wodospadzie Reichenbach w Szwajcarii, do czego mogły skłonić go podejrzenia, że jest postacią fikcyjną. Ku zaskoczeniu Holmesa, zdesperowany pisarz nie daje się zwieść jego przebraniu; bez trudu rozpoznaje detektywa, z którym wcześniej miał zaledwie jeden przelotny kontakt. Jak się okazuje, detektywa aktualnie prowadzącego śledztwo w sprawie rzekomo samobójczej śmierci przyjaciółki Jamesa, Clover Adams, do której doszło przed siedmioma laty. Holmes, w przeciwieństwie do Jamesa, poważnie bierze pod uwagę możliwość, że czołowa członkini ekskluzywnego salonu, Piątki Kier szerzej znanej jako Pięć Serc, została zamordowana. Aby rozwikłać tę zagadkę Sherlock Holmes wyrusza do Stanów Zjednoczonych w towarzystwie nader niechętnie zapatrującego się na to przedsięwzięcie Henry'ego Jamesa, dobrze znającego środowisko, które sławny mistrz dedukcji zamierza zinfiltrować. Sprawa jest jednak bardziej złożona, niż wydaje się niewiernemu kompanowi londyńskiego detektywa. O wiele, wiele bardziej.
„Piąty kier” (oryg. „The Fifth Heart”) to kolejna, po „Terrorze” (2007), „Droodzie” (2009) i „Abominacji” (2013), powieść z gatunku historical fiction pióra Dana Simmonsa, która na światowym rynku wydawniczym zadebiutowała w roku 2015. „Piąty kier” jest owocem kilkuletnich hobbystycznych badań biograficznych amerykańskiego współczesnego pisarza nadzwyczaj swobodnie poruszającego się w ramach przeróżnych gatunków. Studiowania życia i twórczości Henry'ego Jamesa, jednego z wielu Wielkich Literatów „wziętych pod lupę” przez nagradzanego (m.in. Bram Stoker Award, World Fantasy Award, Hugo Award i Locus Award) kolegę po piórze z innej epoki. W trakcie owych ściśle prywatnych studiów, Simmonsowi przyszła do głowy szalona myśl „sparowania” przyszłego autora szkatułkowej powieści gotyckiej „W kleszczach lęku” (1898) z bodaj najsłynniejszym fikcyjnym detektywem stworzonym przez Arthura Conan Doyle'a, którego twórca Hyperion Cantos najbardziej upodobał sobie w filmowej i serialowej interpretacji Jeremy'ego Bretta, czemu zresztą Simmons dał wyraz w „Piątce kier”. W Polsce po raz pierwszy wydanej w roku 2023 przez wydawnictwo Vesper. Edycja w twardej oprawie (duży format) „pokolorowana sepiową farbą” przez niedoścignionego Macieja Kamudę (też autora skromnych ilustracji witających i żegnających czytelnika) oraz w godnym sowitej premii tłumaczeniu Marka Króla.
Osobliwa para na tropie wielkiego spisku. Autentyczna postać żyjąca w latach 1843-1916 i fikcyjny londyński detektyw konsultant stworzony przez brytyjskiego pisarza żyjącego i tworzącego w drugiej połowie XIX wieku i w pierwszych dekadach wieku XX, sir Arthura Conan Doyle'a. Ten ostatni jest jednym z najchętniej parodiowanych/pastiszowanych bohaterów literackich, ale Dan Simmons w swojej cegiełce podpisanej „The Fifth Heart” (pol. „Piąty kier”) nie chciał iść tą drogą. Zdecydowanie bardziej pociągało go uważniejsze wejrzenie w sferę wewnętrzną łebskiego Sherlocka Holmesa, opracowanie szerszego profilu psychologicznego „dżentelmena ze spalonego teatru”, który wciąga poważnego literata w jakąś „tanią szmirę”. Jest rok 1893. Za parę tygodni w Chicago ma nastąpić otwarcie Światowej Wystawy Kolumbijskiej - nieco spóźnione upamiętnienie czterechsetnej rocznicy odkrycia Ameryki przez Krzysztofa Kolumba - a tymczasem tkwimy w Paryżu, u boku doprowadzonego do ostateczności Henry'ego Jamesa. Nasz niewszystkowiedzący narrator trzecioosobowy (Simmons wspomina, że w środowisku pisarskim i profesorskim przyjęło się nazywać to „ograniczoną perspektywą trzecioosobową”), nieznany z nazwiska umowny sprawozdawca nieunikający zwracania się wprost do czytelników, przedstawia szerzej nieznane, zagadkowe nawet dla niego, załamanie psychiczne niezbyt znanego ambitnego amerykańskiego pisarza, który osiadł w Anglii. Od jakiegoś czasu Henry James, bo oczywiście o nim mowa, energiczniej szuka szczęścia w teatrze niż na rynku wydawniczym. A właściwie szukał, bo właśnie „wywiesił białą flagę”. Doszedł do wniosku, że pora ze sceny zejść. Po angielsku, bez żegnania się z kimkolwiek. Może wyjąwszy swoją nieżyjącą już siostrę, której cząstkę - przechowywaną w kosztownej tabakierce - ten zdesperowany człowiek zamierza zabrać ze sobą w odmęty Sekwany. I wszystko skończyłoby się niedobrze, gdyby nie przeklęty przebieraniec, zupełnie nie po dżentelmeńsku wtrącający się w nie swoje sprawy. Niedoszły samobójca imponuje temu oburzająco nietaktownemu młodszemu mężczyźnie rzadko spotykanym zmysłem obserwacji, przenikliwością niewykluczone, że ustępującą jedynie jego własnej. Tak, Sherlock Holmes najwyraźniej „nie posądza” Henry'ego Jamesa o aż tak błyskotliwe oko, jakim Natura obdarzyła jego. Albo jakiś podrzędny pisarzyna. Światowej sławy mistrz dedukcji nie jest bowiem przekonany, co do swojej realności. Nie od dziś dręczy go myśl, że jest jedynie marionetką w rękach... doktora Johna Watsona? A może Arthura Conan Doyle'a? W świecie przedstawionym w „Piątce kier” autorem fikcyjnych przygód Sherlocka Holmesa jest ten pierwszy, a przynajmniej to on podpisuje się pod tymi publikacjami. Holmes nie wyklucza jednak, że faktycznym autorem tych niemożliwie naciąganych sensacyjek jest rzekomy agent literacki Watsona, czyli sir Conan Doyle we własnej niespecjalnie znamienitej osobie. W każdym razie Henry Jamesa i Sherlock Holmes są zgodni w ocenie zdumiewająco poczytnych, bezwstydnie przekłamanych, sprowadzonych do absurdu perypetii tego drugiego. Obecny wspólnik słynnego detektywa konsultanta, bynajmniej nieuszczęśliwiony tym gwałtownym zwrotem w swoim nieekscytującym, żeby nie powiedzieć nudnym życiu, w głowie którego już kluje się pewien godny rozważenia, dosyć obiecujący pomysł na opowiadanie, a może nawet powieść - o niepokojących(?) milusińskich i ich troskliwym guwernerze, ewentualnie guwernantce - dziwnie spokojnie przyjmuje kuriozalne rozterki egzystencjalne Wielkiego Sherlocka. Wielkiego Utrapienia Poważnego Literata. Czyżby Henry James był skłonny podpisać się pod tą fantastyczną tezą o nierealności jego niechcianego rzekomego wspólnika w rzekomej zbrodni? Właściwie na tropie „wyimaginowanego” zbrodniarza, zbrodniarki lub, co zresztą najbardziej prawdopodobne, zbrodniarzy. Jeśli bowiem przyjąć, że Sherlock Holmes nie jest postacią autentyczną, że żyje li wyłącznie na kartach utworów beletrystycznych, to trzeba też zaakceptować fakt, że Henry James i pozostałe (jak wiemy niefikcyjne postacie przewijające się na bliższym i dalszym planie) też są swoistymi pionkami zagadkowego:) szachisty z byle jakim piórem. Dan Simmons w odróżnieniu od czołowej postaci „Piątego kiera” - według autora omawianej pokaźnej powieści to Henry Jamesa jest głównym bohaterem książki, ale śmiem stwierdzić, że Sherlock Holmes niestrudzenie depcze mu po piętach - ma duży dystans do siebie. Pokora. Moim skromnym zdaniem zupełnie niezasłużona samokrytyka – krytyka jego Henry'ego Jamesa. Niefałszywa skromność niepośledniego talentu, szczere przekonanie, że nie jest prozaikiem doskonałym, z którym absolutnie się nie zgadzam, ale jednocześnie uważam, że ta niezwykle rzadka cecha wzbogaca go nie tylko jako artystę, ale przede wszystkim jako człowieka.
„Ameryka była krajem, który nie chciał dorosnąć. Była wiecznym dzieckiem, wielkim, różowym, pulchnym maluchem będącym teraz w posiadaniu straszliwych broni.”
Czytając... a właściwie bytując w wybitnie plastycznych realiach „Piątego kiera”, nie mogłam się oprzeć, przyznaję całkiem przyjemnemu, wrażeniu, że Dan Simmons chciał coś udowodnić swoim aroganckim kolegom i koleżankom po piórze. Autor „Pieśni bogini Kali” nigdy nie ukrywał, że nie jest zwolennikiem podziału na tak zwaną literaturą niską, tj. popularną i literaturę wysoką. A w każdym razie w tej sprawie nie zwykł zajmować tak zdecydowanego stanowiska, jakie reprezentuje jego Henry James. Buta, arogancja, małostkowość. Pierwszy z siedmiu grzechów głównych znamionuje nieśmiertelną duszę niepierwszego człowieka (bynajmniej!) przeklinającej niewydarzonego dżentelmena zamieszkałego przy 221B Baker Street w Londynie ze swoim wiernym druhem doktorem Johnem Watsonem. To znaczy przed sfingowaniem własnej śmierci. I diabolicznego profesora Jamesa Moriarty'ego, geniusza zła, Napoleona Zbrodni, który według tutejszego Sherlocka Holmesa nigdy nie istniał. Od początku do końca wymyślony przez Holmesa, Watsona, a i może jeszcze tę szarą eminencję, niejakiego Arthura Conan Doyle'a? Henry James wietrzy tu jakiś podstęp. Czemu to miałoby służyć, nie ma pojęcia, ale czuje, że nieudolny detektyw próbuje sprzedać mu zwykłą bajeczkę. Zaraz, zaraz... nieudolny? Z takiego założenia wychodzi „najnowsza ofiara nieprzejednanego arcywroga Moriarty'ego”. Henry James nie ma wątpliwości, że przytrafiło mu się wielkie nieszczęście, że Opatrzność potraktowała go nader okrutnie, zsyłając na upatrzoną metę jego życiowej podróży tego przemądrzałego detektywa. Wprost nie do wiary, jak szarogęsi się ten cały Sherlock Holmes. Włazi z buciorami w przestrzeń osobistą jednego z najwybitniejszych amerykańskich pisarzy - z czego na razie zdaje sobie sprawę najwyżej garstka czytelników - rozpycha się łokciami i nawet przez myśl mu nie przejdzie, by zapytać czy pan James ma ochotę brać udział w tej farsie, w którą raczy go wciągać. Holmes nie pyta, Holmes stwierdza. Ruszamy do Stanów Zjednoczonych, aby zamknąć nazbyt długo otwartą sprawę. Rozwiać wszelkie wątpliwości odnośnie śmierci Clover Adams. Wątpliwości, których nie ma ani jej mąż Henry Adams, ani faktyczni czy tylko samozwańczy przyjaciele nieboszczki. Za przyjaciela Clover uważał się też Henry James, swoista przepustka Sherlocka Holmesa alias Jana Sigersona do waszyngtońskiej śmietanki towarzyskiej. Pierwszym przystankiem na pozór szalenie niedobranej pary w niezbyt kochanej ojczyźnie Jamesa - wariacki duet, który w „sztuce” Simmonsa wypada piorunująco wiarygodnie; to nie jest normalne, drogi Watsonie - jest rezydencja Johna i Clary Hayów, dobrych przyjaciół Henry'ego Jamesa, który absolutnie nie czuje się komfortowo w sytuacji, w jakiej postawił go Holmes. Żeby ukrywać przed gospodarzami prawdziwą tożsamość człowieka, którego wprowadził w ich wystawne progi? W końcu gdyby nie protekcja Harry'ego Jamesa Hayowie zapewne nie byliby tak skorzy ugościć tego w gruncie rzeczy obcego jegomościa. Nazwisko norweskiego podróżnika, Jana Sigersona, wprawdzie obiło im się o uszy, ale zaryzykuję przypuszczenie, że bez Jamesa prędzej wpuściliby na swoje włości Sherlocka Holmesa niźli „jego alter ego”. W „Piątym kierze” Dana Simmonsa spotykają się dwa legendarne bieguny literackie. Można powiedzieć, że ta opowieść godzi „dwa zwaśnione rody”. Zazębia się tak zwana literatura wysoka z tak zwaną literaturą popularną. Ożywiona, błyskotliwa, diablo zajmująca dyskusja o Wielkiej Sztuce, wielkich pasjach, dolach i niedolach istnienia, prostych radościach i niemożliwie, niepotrzebnie(?) pokomplikowanych smutkach w tym mocno hipotetycznie najbardziej niedoskonałym z istniejących światów, aż nie do wiary doskonale koresponduje z „groszową opowieścią sensacyjną”. Może nie aż tak naciąganą jak w kultowych przygodach prawdziwego, to jest z całą pewnością fikcyjnego detektywa Arthura Conan Doyle'a (nawiasem mówiąc, Simmons w „Piątym kierze” wspomniał też jedną z epickich gwiazd Agathy Christie; i rozwiązał zagadkę Kuby Rozpruwacza), chociaż... Niejednopiętrowa intryga, która powinna zadowolić również fanów Jamesa Bonda – potencjalny zakrojony na szeroką skalę spisek, który godzi w... hmm... dobre imię socjalistów:) Tak czy owak, czyni Simmons parę niepochlebnych uwag - według mnie całkiem trzeźwych, ale kto by się przejmował zdaniem jakiejś niepoprawnej liberałki - pod adresem orędowników tak zwanego „opiekuńczego państwa”, zaciekłych wrogów krwiożerczego kapitalizmu, zwolenników utopijnej własności publicznej (w praktyce rządowej) i przeciwników własności prywatnej. Chyba jeszcze bardziej dostaje się od Simmonsa anarchistom i obywatelom kraju, który najczarniejszą kartę w swojej historii zapełni parę dekad później. Przypominam, że mamy lata 90. XIX wieku, które Dan Simmons w „Piątym kierze” oddał z właściwą sobie wybornie maniakalną drobiazgowością. Mogłabym przysiąc, że słyszałam tętent kopyt nie tylko podczas przejażdżek, dogłębnie scharakteryzowanych bohaterów (drugoplanowe postacie, barwna mieszanka fikcyjnych i autentycznych osobowości – tak, tak, w duchu pary przewodniej – też nie zostały przez autora skrzywdzone niedostateczną uwagą), ale także pieszych wędrówek po jeszcze niezbyt zatłoczonym, wręcz prowincjonalnym zakątku (yhm, Waszyngtonie) młodziutkiego państwa. Nie byłabym sobą, gdybym przemilczała pewien makabryczny detal – właściwie to makabreska; bardzo kreatywny i na swój wisielczy sposób dowcipny (szkoda kapelusza) zgon na dobrą sprawę epizodycznej postaci. Detal, drobny incydent, praktycznie nieistotny w całym tym ambarasie, ale coś takiego niepodobna umknąć przynajmniej poszukiwaczom i poszukiwaczkom pomysłowych zejść z tego świata w beletrystyce i/lub kinematografii.
Następna cudna fikcja historyczna od prawdziwego czarodzieja czasów najnowszych. Fascynujący mezalians „taniej szmiry” z „drogą Sztuką” (nie mylić ze sztuką) zachwycająco mocno osadzony w epoce wiktoriańskiej, a ściślej na jeszcze niedawno Dzikim Zachodzie. Niewiarygodnie wiarygodny zespół serdecznie zaprasza do artystycznego saloniku detektywistycznego. Porozmawiajmy o literaturze i potencjalnej zbrodni. Rozpracujmy wielki spisek z Tym Sherlockiem Holmesem i Tym Henrym Jamesem. „Piąty kier” Dana Simmonsa to ambitna powieść wagonowa. Takie kuriozum! Taki mocarz! Ewenement na skalę światową? Nie, u Simmonsa takie cuda są praktycznie na porządku dziennym. Ten wybitny autor nie sortuje czytelników, nie wartościuje gustów, nie peroruje o upadku artyzmu, w jednym rzędzie stawia twórczość Henry'ego Jamesa i zwariowane przygody Sherlocka Holmesa z „atelier” Arthura Conan Doyle'a? Przerażeni? Tym bardziej więc zachęcam do lektury „Piątego kiera”. Boskiej komedii Dana Simmonsa.
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz