Mieszkająca w rolniczym miasteczku Rylstone w stanie Nebraska nastoletnia Boleyn Williams informuje swojego młodszego brata Cecila, że niedługo zamierza wyjechać do Bostonu, aby studiować mikrobiologię. Chłopak jest głęboko rozczarowany decyzją siostry, ich osobiste problemy zostają jednak zepchnięte na dalszy plan przez nieodpowiedzialność dorosłych. Dzieciaki nie mają wątpliwości, że starsze pokolenia próbują odebrać im pola kukurydzy, ograbić z dziedzictwa, odmówić prawa do kontynuowania najświętszej z tutejszych tradycji. Boleyn ma pomysł na pokrzyżowanie szyków dorosłym, ale potrzebuje pomocy też młodszych obywateli Rylstone, którym przewodzi dwunastoletnia Eden Edwards. Istota z diabelskim błyskiem w oku.
Najpierw było opowiadanie Stephena Kinga pierwotnie wydane w 1977 roku w magazynie „Penthouse” pod tytułem „Children of the Corn” (pol. „Dzieci kukurydzy”), następnie dodane do „Nocnej zmiany”, jego zbioru krótszych opowieści, który swoją światową premierę miał w roku 1978. W 1983 roku pojawił się oparty na rzeczonym opowiadaniu około trzydziestominutowy film w reżyserii i na podstawie scenariusza Johna Woodwarda pt. „Disciples of the Crow”. A pierwszy pełnometrażowy obraz na motywach „Dzieci kukurydzy” Stephena Kinga – wyreżyserowany przez Fritza Kierscha i rozpisany przez George'a Goldsmitha – wyszedł już w roku 1984. I zaczęło się odcinanie kuponów. Nie licząc krótkometrażówki Johna Woodwarda, ta slasherowa seria na tę chwilę liczy sobie dziewięć pozycji, a po drodze przydarzyła się również zaskakująco udana readaptacja (z roku 2009) w reżyserii i na podstawie scenariusza Donalda P. Borchersa. NeverEnding Story... do której trzy grosze zechciał też wtrącić Kurt Wimmer, między innymi reżyser „Equilibrium” (2002) i „Ultraviolet” (2006) oraz scenarzysta/współscenarzysta „Oblicz strachu” George'a Mihalki, „Kuli” Barry'ego Levinsona, ekranizacji powieści Michaela Crichtona, „Prawa zemsty” F. Gary'ego Graya, „Salt” Phillipa Noyce'a i „Pamięci absolutnej” Lena Wisemana, remake'u kultowej produkcji Paula Verhoevena opartej na opowiadaniu Philipa K. Dicka. „Dzieci kukurydzy” 2020 (oryg. „Children of the Corn”) zapowiadano jako nową adaptacją opowiadania Stephena Kinga, niemającą praktycznie żadnych związków z wersją Fritza Kierscha, czyli otwarciem podstawowego filmowego cyklu kukurydzianego. Zatem re readaptacja, swobodniejsza od dwóch poprzednich, czego Kurt Wimmer w swoich publicznych wypowiedziach bynajmniej nie ukrywał. Główne zdjęcia do „Dzieci kukurydzy” Kurta Wimmera (scenariusz i reżyseria) ruszyły na początku marca 2020 roku w Nowej Południowej Walii w Australii, a zakończyły się w czerwcu tego samego roku. Film kręcono w tak zwanym reżimie sanitarnym tłumaczonym pandemią COVID-19. Pierwszy pokaz odbył się w październiku w Sarasocie w stanie Floryda, a w szerszy obieg wszedł dopiero w marcu 2023 roku dzięki działalności amerykańskiej firmy RLJE Films – dystrybucja internetowa rozpoczęta w markowej strefie Shudder.
Witamy w Gatlin... to jest w Rylstone w stanie Nebraska! Olaboga. Wbrew niektórym doniesieniom medialnym „Dzieci kukurydzy” Kurta Wimmera nie są prequelem opowiadania Stephena Kinga pod tym samym tytułem, choć na pierwszy rzut oka tak to może wyglądać. W niewielkiej miejscowości od pokoleń utrzymującej się głównie z upraw kukurydzy, niespokojnie żyją sobie zarówno młodsi, jak i starsi. Pomijając morderczy szał, w jaki nagle wpadł pewien nastolatek po nocy spędzonej na polu kukurydzy, w Rylstone na pozór nie dzieje się nic niezwykłego. Ot, zwyczajne amerykańskie miasteczko, z którego tak ambitne osoby jak Boleyn Williams (przeciętny występ Eleny Kampouris) z reguły uciekają przy pierwszej nadarzającej się okazji. Młodszy bat Bo, Cecil („drewniany” Jayden McGinlay) najwyraźniej też chętnie pożegnałby się z tą mieściną, ale tak naprawdę zdążył już przyzwyczaić się do myśli, że dożyje swoich dni w tym według niego już teraz umierającym miasteczku. Uważa, że nie ma najmniejszych szans dostać się na jakikolwiek uniwersytet, bo nauka nigdy nie szła mu nawet w połowie tak dobrze jak jego siostrze. Myślał, że Boleyn z nim zostanie, że oboje dożyją swoich dni w tej dziurze zabitej kolbami kukurydzy. A tu taka przykra niespodzianka. Zawiódł się Cecil na swojej starszej siostrze, okrutnie się zawiódł. Zdrada, której odpuścić nie wypada. W każdym razie chłopak strzela focha i zacieśnia więź z dwunastoletnią Eden Edwards (w tej roli Kate Moyer, którą fani gatunku mogą kojarzyć choćby z „Naszego domu” Anthony'ego Scotta Burnsa, i na którą wprost nie mogłam się napatrzeć. Gdyby nie ten widowiskowy występ to raczej nie dotrwałabym do napisów końcowych), która po wspomnianej masakrze trafiła pod opiekę miejscowego pastora. A potem Tego, Który Kroczy Między Rzędami? O ile nie mamy tutaj do czynienia z bardziej naturalnym zjawiskiem. Na ten trop twórcy nakierują nas ustami Boleyn i muszę przyznać, że zaintrygowała mnie ta koncepcja. Grzyb, który rozprzestrzenił się w lokalnych polach kukurydzy. Grzyb, który może zrobić (nie)małe zamieszanie w głowach istot żywych. Możesz widzieć rzeczy, których nie ma, czyli doznawać klasycznych halucynacji. Jak dawno, dawno temu w Salem? Za czasów tak zwanego polowania na czarownice. W scenariuszu „Dzieci kukurydzy” 2020 uwzględniono ową teorię, jednocześnie wręczając osobom zaznajomionym z ową franczyzą zupełnie nową sprawę do rozpatrzenia. Można się zastanawiać, czy sprawcą całego zamieszania nie jest aby ten przeklęty grzyb. Akcję swoich „Dzieci kukurydzy” Kurt Wimmer osadził w czasach nam współczesnych (na co wskazują choćby smartfony), co bodaj najdobitniej przemawia przeciwko prequelowi. A przynajmniej moje wątpliwości ostatecznie rozwiał właśnie czas akcji. Miejscówka, jak już pewnie zauważyliście, też inna, ale może w przyszłości - już pod rządami dzieci? - to nieszczęsne miasteczko gdzieś w Nebrasce przechrzci się na Gatlin? A więc będzie ciąg dalszy? W sumie takie słuchy na razie nie chodzą, ale wcale bym się nie zdziwiła, gdyby pewnego dnia „gruchnęła wiadomość” o drugich „Dzieciach kukurydzy 2”. Wszak poprzednia gałąź nieco się już zdezaktualizowała. W każdym razie Kurt Wimmer doszedł do wniosku, że na tym szumnym kukurydzianym fundamencie spokojnie można wznieść nowocześniejszą budowlę. Plastikową – a ja naiwnie liczyłam na choćby lekkie zbliżenie do klimatu ekranizacji Donalda P. Borchesa; właściwie jeszcze większą słabość mam do „Dzieci kukurydzy” 1984 Fritza Kierscha, w czym chyba jestem w mniejszości, ale na szczęście aż tak daleko w rojeniach, tj. oczekiwaniach się nie zapędziłam – i co chyba najbardziej mnie ubodło nieokraszoną tą pamiętną muzyką, jedną z moich ulubionych ścieżek dźwiękowych z królestwa horroru.
GMO, pestycydy, krwiożerczy deweloperzy i uparte nielicznie się ze zdaniem młodych. Nie jestem pewna, czy Kurt Wimmer pracując nad scenariuszem najluźniejszej z dotychczasowych adaptacji (naturalnie uwzględniając jedynie cegiełki Fritza Kierscha i Donalda P. Borchesa) ) „Dzieci kukurydzy” Stephena Kinga, miał na uwadze wojnę klimatyczną, ale ja nie mogłam oprzeć się temu skojarzeniu. Eden Edwards Gretą Thunberg kukurydzianego piekiełka? Wolę myśleć, że Wimmerowi takie skrajności w głowie nie siedziały, ale kto go tam wie? Tak czy inaczej, w tym świecie przedstawionym zarzewiem krwawego konfliktu jest odebranie prawa głosu tym, których jak by nie patrzeć najbardziej rzecz dotyczy. Bo dzieci i ryby głosu nie mają, prawda? Dzieciaki z Rylstone pewnie nie miałyby nic przeciwko temu, gdyby mających prawo głosu mieszkańców miasteczka naprawdę interesowała ich przyszłość. Może interesuje - trudno rozsądzić – ale liczy się przede wszystkim to, jak sprawę widzą dzieci i młodzież z Rylstone. A zatem makabryczna lawina rusza w momencie wywieszenia białej flagi przez od lat bezskutecznie walczących o swoje ziemie rolników? Niekoniecznie, nie można bowiem wykluczyć, że Kukurydziany Pan (tak go sobie nazwałam) i bez tego namówiłby lokalną dziatwę do potwornych zbrodni, opętał nawet mniej przejęte losem kukurydzy młode duszyczki. Nie można też wykluczyć destrukcyjnego wpływu grzyba na umysły „milusińskich”. A może to wszystko to tylko omamy kogoś, kto przedawkował tego naturalnego wroga plonów? Mniejsza o większość. Najważniejsze, że w Rylstone zanosi się na drastyczną zmianę rządów. Czerwona Królowa przybyła do tego sennego miasteczka w Nebrasce - a w zasadzie cały czas tu była (całe dwanaście lat) - aby zaprowadzić własny porządek. To Eden Edwards, która zapragnęła być taka jak jej ulubiona postać z „Alicji w Krainie Czarów” Lewisa Carrolla. Przyszło jej to ze zdumiewającą łatwością (co najprościej wytłumaczyć mocnym wsparciem kukurydzianego bóstwa; o ile cholera istnieje) – bez widocznego trudu podporządkowała swej woli nie tylko młodsze, ale i starsze dzieciaki z Rylstone i praktycznie na widoku (bo najciemniej jest pod latarnią) zaczęła chlapać swój mały światek czerwoną farbą. Eden wyobraża sobie, że już za niedługo to będzie jej królestwo – podzielne z Tym, Który Kroczy Między Rzędami. Nie, faktycznie ta być może tylko wyimaginowana bestia ma być najbliżej przy korycie w nowym Rylstone, ale Eden przynajmniej na tę chwilę wystarczy przyobiecana(?) rola jego prawej ręki. Lilipuci generał w spódnicy. Na wiernym wierzchowcu, niekiedy z rażąco czerwoną peruką oczywiście na głowie i mieczykiem u pasa. Charyzmatyczny diabełek, który z jakiegoś nie do końca zrozumiałego dla mnie powodu, okazuje litość liderce drugiego zespołu sprzeciwiającego się katastrofalnej decyzji dorosłych. Owszem, Boleyn Williams nie zgrzeszyła przeciwko kukurydzy – nie jak ci przebrzydli dorośli – ale bezsprzecznie nie pochwala metod Eden. Tyle wystarczy, by śmiertelnie narazić się tej dziewczynce, co widać na innych przykładach, ale do Bo ten kukurydziany pomiot ma więcej cierpliwości. Testuje ją, choć przecież jak na dłoni widać, że nastolatka nagle zaczęła trzymać z „leśnymi dziadkami i babciami”. Nie powiem, była jakaś chemia między tymi aktorkami (a przynajmniej ja ją wyczułam); przyznaję, że przykuła moją uwagę ta niecodzienna relacja „Amazonek” w nie tak znowu duszącym, właściwie rozczarowująco przyjaznym uścisku pędów kukurydzy. Pal licho, że naciągana. Jak zobaczycie efekty komputerowe, to może też docenicie te nieporadne „partyjki szachów” białego i czarnego charakteru. Co za kunszt, co za artyzm... co za tandeta. Naprawdę? Ale serio? Kto to zobaczy, pewnie w mig pojmie, do czego najmocniej się tutaj przyczepiam, ale warstwa gore, graficzna przemoc też pozostawiała mi wiele do życzenia. Doceniam, że nie poprzestano na laniu „czerwonej wody”, bryzganiu substancją moim zdaniem nieudanie imitującą krew (o ile większość nie załatwił czarodziej komputer), szkoda tylko, że porażało sztucznością. Ale chociaż się pośmiałam;) A najbardziej w Wielkim Finale – że też jeszcze stosuje się tego rodzaju chwyty; modne chyba jeszcze w latach 90. XX wieku, ale teraz...? Czy tylko ja uważam, że to już się zrobiło żałosne?
Ubaw po pachy. Kukurydziany kabaret od Kurta Wimmera. A miało być na poważnie. Dobrze, może to ja mam spaczone poczucie humoru (może?! Dobre sobie), ale wyreżyserowane i rozpisane przez pana Kurta Wimmera „Dzieci kukurydzy” 2020, re readaptacja opowiadania Stephena Kinga o fikcyjnym miasteczku Gatlin w Nebrasce, o kulcie kukurydzy i Tego, Kroczy Między Rzędami, tak na moje niewprawne oko to niezbyt się udały. Coś na pewno można by poprawić. Większość. Prawie wszystko. Nie polecam, choć widziałam gorsze, także w ramach tej franczyzy. Niekończącej się opowieści o diabolicznych dzieciakach z kukurydzianego edenu czy raczej zielonego piekła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz