sobota, 1 lutego 2020

Annie Ward „Piękne zło”


Amerykanka Madeline i Brytyjczyk Ian poznali się na Bałkanach. On był bodyguardem, a ona dziennikarką, nauczycielką i pisarką, regularnie odwiedzającą swoją zajmującą się pomocą humanitarną przyjaciółkę Joannę w objętym konfliktem zbrojnym regionie Macedonii. Po latach zawirowań Maddie i Ian weszli w związek małżeński i urządzili się w małym miasteczku Meadowlark w stanie Kansas, rodzinnych stronach kobiety. A niedługo potem przyszedł na świat ich syn Charlie. Ian często wyjeżdżał zawodowo do różnych niebezpiecznych zakątków świata, pomimo problemów psychicznych, jakich nabawił się w związku ze swoją pracą. Maddie tymczasem zajmowała się domem i synkiem, zawsze cierpliwie wyczekując powrotu ukochanego mężczyzny. I coraz bardziej się go obawiając. Z biegiem lat zachowanie Iana ulegało pogorszeniu. Maddie coraz trudniej było ignorować jego gwałtowne zmiany nastroju, a na domiar złego odkrywała kolejne niepokoje fakty z jego życia. Napady lęku zmusiły ją do podjęcia terapii, która dała jej więcej dowodów na to, że trwa w toksycznym związku. Ale nie potrafiła porzucić męża. Tym bardziej, że mimo wszystko wciąż tliła się w niej nadzieja na to, że stan Iana się poprawi. A teraz w ich domu w Meadowlark pojawia się policja. W domu, który właśnie stał się miejscem zbrodni.

Urodzona w Stanach Zjednoczonych Annie Ward po ukończeniu studiów z wyróżnieniem w zakresie kreatywnego pisania i uzyskaniu tytułu magistra ze scenopisarstwa, na kilka lat przeprowadziła się do Europy Wschodniej, gdzie pracowała dla Fodor Travel Guides. Pobyt w objętej konfliktem Bułgarii był inspiracją dla jej debiutanckiej powieści „Making of June”, która swoją premierę miała w 2002 roku. Więcej energii Ward poświęcała jednak swojej działalności filmowej, a ściślej pisaniu scenariuszy. Obecnie mieszka wraz z rodziną w Kansas City w stanie Kansas. W 2019 roku ukazała się jej druga powieść: dobrze przyjęty thriller psychologiczny pt. „Beautiful Bad” (pol. „Piękne zło”), w którym też uwidaczniają się echa jej pobytu na Bałkanach.

W „Piękny złu”, swoim wnikliwym thrillerze psychologicznym, Annie Ward przeplata teraźniejszość z mniej oraz bardziej odległą przeszłością, które podaje w pierwszej (Maddie) i trzeciej (Ian, policyjne śledztwo) osobie. Książkę tę można sklasyfikować również jako marriage thriller, aczkolwiek trzeba zaznaczyć, że autorka tylko w części koncentruje się na burzliwym, rodzącym obawy pożyciu małżeńskim. „Piękne zło” fabularnie jest trochę bardziej rozbudowane, a przy tym niezbyt wymyślne. Ward na dobrą sprawę przedstawia historię, która dla długoletniego fana literackich dreszczowców większych rewelacji pewnie nie chowa. Historię, która trąci pospolitością. Zwyczajnością, która... ekscytuje! Pomijając króciutki wstęp dla nas wszystko zaczyna się w dzień zabójstwa. Przybycia pewnej policjantki na miejsce zbrodni, do jednego z domów w spokojnym dotychczas miasteczku Meadowlark w stanie Kansas. Policjantki obawiającej się przede wszystkim o los małego chłopca, który jak wie przebywał w tym budynku w czasie, w którym dokonywały się w nim dantejskie sceny. Szczegółów na razie nie będzie dane nam poznać. Kto, jak, dlaczego i oczywiście przez kogo został skrzywdzony (tytuł rzeczonego rozdziału wskazuje na to, że ktoś poniósł śmierć) – tego wszystkiego autorka na razie nam nie objaśni. Do tego wątku będziemy co jakiś czas powracać, ale głównie będziemy zaglądać w przeszłość. Bardziej oraz mniej odległą przeszłość Maddie i Iana, ludzi, którzy po latach zawirowań weszli w związek małżeński i doczekali się syna. Ich wspólne życie w pierwszej partii „Pięknego zła” przeplata się z bardziej rozbudowanymi fragmentami z wcześniejszych lat tej dwójki (zdecydowanie rzadziej z umowną teraźniejszością: otwarciem policyjnego śledztwa). Zwłaszcza Maddie Brandt, młodej Amerykanki przebywającej wówczas na Bałkanach. Choć w mniej odległej od zaakcentowanej już zbrodni przeszłości, też niemało się działo, to mnie w tej pierwszej partii książki, najbardziej angażowały wydarzenia do jakich doszło jeszcze wcześniej, w Europie Wschodniej. Niby klasyczny, wielce problematyczny trójkąt miłosny – Maddie Brandt, jej najlepsza przyjaciółka Joanna Jasinski i bad boy Ian Wilson, żołnierz zajmujący się ochroną ważnych osobistości – ale nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że jest w tym coś więcej, że ten retrospektywny ciąg wydarzeń nie tylko obarczono największym ciężarem gatunkowym (napięcie konsekwentnie narasta), ale i podprogową sugestią, że to będzie miało decydujące znaczenie dla jeszcze dokładnie nieznanych potworności, do których dojdzie wiele lat później. Rozrzut w czasie i wszystkie te rozgałęzienia narracyjne nie utrudniają lektury „Pięknego zła”. Rozdziały Ward poprzedza informacją o okresie, w jakim każdy z nich się toczy, ale podejrzewam, że i bez tego bez trudu nadążałabym za tą celowo rozproszoną akcją. Dzięki warsztatowi Annie Ward. O tyle interesującemu, że przy całej swojej dojrzałości, wnikliwości i niemałej koncentracji na detalach, artystka ta zachowuje klarowność, stylową przejrzystość, rzeczowość. Nie wdaje się w zbędne, rozwlekłe dyskursy, nie rozwadnia fabuły, nie dzieli włosa na czworo, we wszystkich materiach zachowując tylko to, co jest absolutnie niezbędne do należytego, emocjonującego przekazania tej wymyślonej przez nią (z dodatkiem inwencji jej życiowego partnera) zwykłej-niezwykłej historii. O miłości, zdradzie, waśniach, zbrodni i... szaleństwie? Na pewno życiu w strachu, o egzystencji w toksycznym związku z człowiekiem dotkniętym zespołem stresu pourazowego, z potencjalnie groźnym paranoikiem, który ma swoje tajemnice. Ale i w strachu przed samą sobą: przed kimś lub przed czymś, co być może tkwi wewnątrz straumatyzowanej kobiety. Jednostki zmagającej się z nerwicą lękową, której głównym źródłem najwyraźniej jest nieobliczalny mąż, stanowiący poważne zagrożenie nie tylko dla niej, ale i dla jej niespełna czteroletniego synka, centrum wszechświata Maddie, czołowej postaci „Pięknego zła”.

Na kartach swojej drugiej powieści Annie Ward nie tylko bez widocznego wysiłku tworzy plastyczne obrazy miejsc i sytuacji, ale również, albo raczej przede wszystkim, konstruuje wielowymiarowe, dogłębnie scharakteryzowane postaci – jednostki, w które wnikamy coraz głębiej i głębiej, aż do może i niezaskakujących, ale z całą pewnością nieprzypadkowych, niepowciskanych na siłę w ramy tej opowieści, w pełni uzasadnionych rdzeni złożonych osobowości, dosłownie ożywionych w tym bez reszty wciągającym widowisku. To naprawdę wizualne przedstawienie, bo zatrzymać napływających obrazów praktycznie nie sposób. A przynajmniej ja byłam nieustannie atakowana widokami z różnych stron świata, gdzie dochodziło do budzących przeróżne emocje wydarzeń. Także wielce alarmistycznych, które Annie Ward serwowała w najodpowiedniejszych momentach. Tuż przed spodziewanym nudnawym przestojem, który do mnie tak naprawdę nigdy nie dotarł. Gdy już, już nabierałam przekonania, że oto szykuje się przerwa w dostawie pożądanych emocji, następował gwałtowny zryw akcji, którego finalizację autorka najczęściej zostawiała na potem. Najpierw przeskok w czasie i/lub miejscu akcji – raz dłuższy, raz krótszy pobyt gdzie indziej i zazwyczaj kiedy indziej – a potem powrót do przerwanego, przynajmniej z pozoru kluczowego, momentu. I to też niezupełnie, bo zwykle nie wracamy już dokładnie do tej burzliwej chwili, tylko stajemy nieco dalej. Doprawdy frustrujące, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Ward daje czytelnikom coś w rodzaju mocno swędzących punktów, miejsc, które pragnie się jak najszybciej podrapać, ale nie można tego zrobić, szybko zaspokoić ciekawości wywołanej takim, czy innym większym rozbiegiem akcji, bo Ward każe nam najpierw pochylić się nad czymś innym. Suspens w najczystszej postaci! Niektórzy mogą inaczej się na to zapatrywać, ale dla mnie najbardziej atrakcyjne w tym wszystkim było to, że autorka nie siliła się na wielce oryginalne rozwiązania. Zdaje się, że niespecjalnie zależało jej na skonstruowaniu mocno wyszukanej opowieści. Na stworzeniu wielowątkowej historii, która silnie wyróżniałaby się w swoim gatunku (thriller psychologiczny, częściowo osadzony w konwencji dreszczowca małżeńskiego). Takiej powieści, której fabułę spokojnie można by podsumować słowem „odkrywcza” albo wręcz przełomowa. Nietradycyjna, obficie rozgałęziona narracja, wprawdzie też nie tchnie świeżością, bo podobnie rozpisanych współczesnych powieści na rynku literackim nie brakuje, ale bądź co bądź obrana w „Pięknym złu” technika wyłuszczania fabuły dodaje jej smaczku. Choćby przez to, że Ward wykorzystuje ją do podsycania ciekawości u odbiorcy. Przy bardziej liniowej narracji takiego suspensu mogłoby nie być. Pewna nie jestem, bo żeby to rozstrzygnąć musiałabym przeczytać jakiś thriller Annie Ward pozbawionych takich rozgałęzień w czasie i przestrzeni. Może kiedyś nadarzy się taka okazja, ale póki co „Piękne zło” to dla wszystkich zainteresowanych tego typu beletrystyką jedyna możliwość sprawdzenia, jak ta amerykańska autorka radzi sobie na poletku thrillera psychologicznego. Poszukiwacze oryginalności mogą nie być zadowoleni z tej mrocznej przygody u boku chorobliwie zalęknionej Maddie, jej wybuchowej i tylko z pozoru niezniszczalnej przyjaciółki Joanny i miłości jej życia: toczącego wielce ryzykowny tryb życia Iana, który najwyraźniej coraz bardziej pogrąża się w czystym szaleństwie. I jego kochanki? Niebezpiecznej kobiety, z którą spotykał się jeszcze przed poznaniem Maddie, a teraz... Teraz być może wraz z nią knuje przeciwko swojej żonie i co gorsza swojemu dziecku, które darzy go istnym uwielbieniem. Ian poświęca Charliemu stanowczo zbyt mało czasu, a nadrzędnym powodem tego niekoniecznie musi być wymagająca praca, której pomimo zgubnego wpływu jaki wywiera ona na jego psychikę, mężczyzna uporczywie się trzyma. Z czasem Ward wysyła do nas sygnały wskazujące na niezbyt skrywaną niechęć Iana względem trzyletniego syna. I naturalnie żony, która mimo wszystkich przykrości jakich partner jej przysparza i mimo wzrastającej w niej obawy o bezpieczeństwo swoje i swojego syna (coraz silniejszego przeczucia, że Ian stanowi dla nich poważne zagrożenie), ciągle trzyma się nadziei, że jest jeszcze dla nich jakaś przyszłość. Zakłada, pewnie naiwnie, że ich rodzina przezwycięży ten poważny kryzys... Problem w tym, że problemy ciągną się za nimi od lat: sięgają już początków ich znajomości, zaczęły się długo przed zawarciem związku małżeńskiego i zamieszkaniu w Meadowlark, urokliwym amerykańskim miasteczku. Rodzinnych stronach Maddie, w których jej mąż, Anglik, zakochał się od pierwszego wejrzenia. Jak te niełatwe dzieje Wilsonów się potoczą, niestety łatwo się domyślić. Szczerze mówiąc to już w pierwszej partii „Pięknego zła” obrałam właściwą perspektywę i na domiar złego Ward ani razu nie udało się nakłonić mnie do przynajmniej chwilowej zmiany spojrzenia na tę szybko wprowadzoną (w enigmatyczny sposób) sprawę kryminalną. Zamkniętą dużo później, po przeprowadzeniu mnie przez nieusłaną różami przeszłość Wilsonów, w trakcie której wszystko sobie odpowiednio poukładałam. A więc przyszykowane na później rozwiązanie zbrodni, do jakiej pewnego wieczoru doszło w dotychczas spokojnym amerykańskim miasteczku, wbrew zamiarom Ward dla mnie żadną niespodzianką nie było. Takie zamknięcie generalnie złym wyborem moim zdaniem nie jest – problem tkwi raczej w tym, że autorce „Pięknego zła” nie udało się pociągnąć do tego maksymalnie zwodniczej ścieżki. Ale z drugiej strony dręczącej ciekawości mi nie brakowało – rozwojem innych, pospolitych, a tak pasjonujących incydentów znaczących żywot między innymi Wilsonów. Pary z problemami, które wcześniej czy później doprowadzą do nieodwracalnej i zaskakująco poruszającej tragedii.

Na światowym rynku literackim powoli wykluwa się nowa mistrzyni thrillera psychologicznego. Chyba. Bo wszystko zależy od tego, czy amerykańska autorka „Pięknego zła” (oryg. „Beautiful Bad”), Annie Ward, zechce kontynuować swoją przygodę z tym gatunkiem. Jej pisarstwo moim zdaniem wiele poprawek nie wymaga – wyłączając przewidywalność w jej drugiej powieści nie znalazłam nic, co świadczyłoby o nieodpowiednim przygotowaniu Ward pod ten konkretny gatunek. Nic, co kazałoby mi wątpić w jej zdolności tworzenia naprawdę emocjonujących thrillerów. A przy tym nieprzekombinowanych, nie silących się na oryginalność, choćby nawet kosztem wiarygodności. A w każdym razie takie w moim poczuciu jest „Piękne zło” - nieodkrywcza, dosyć zwyczajna opowieść (tj. na tle gatunku, do którego utwór ten się wpisuje) o niełatwym związku małżeńskim dwojga niekoniecznie dobrze dobranych ludzi. Między innymi, bo to nie tylko marriage thriller, ale także porównywalnie trzymająca w napięciu historia przyjaźni dwóch kobiet, w którą klin wbija porywczy mężczyzna oraz dramatyczna opowieść o próbach radzenia sobie z traumami i śmiałego kroczenia ścieżką wytyczoną potwornymi przeżyciami sprzed lat. Wprost w otchłań szaleństwa? Sami się przekonajcie!

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

1 komentarz: