Przyszłość.
We wszechświecie toczy się wojna między pochodzącymi z planety
Klendathu pseudopajęczakami i ludzką Federacją Terrańską
zdominowaną przez elitę wojskową. Tradycyjny ustrój demokratyczny
dawno upadł, tylko żołnierze w stanie spoczynku mają prawa
wyborcze, a do międzygwiezdnej armii może wstąpić każdy zdrowy
psychicznie pełnoletni cywil marzący o zostaniu obywatelem.
Wywodzący się z zamożnej rodziny Juan 'Johnnie' Rico, po
ukończeniu szkoły średniej, wbrew woli rodziców, wstępuje do
piechoty zmechanizowanej Federacji Terrańskiej. Ale zanim stanie się
pełnoprawnym żołnierzem, zanim wstąpi do elitarnego oddziału
Rębaczy Rasczaka, odbędzie mordercze szkolenie w obozie Arthura
Curriego, który z rozpieszczonego chłopca zrobi wybitnie
zahartowanego mężczyznę w ukochanym kombinezonie wspomaganym,
gotowego oddać życie za swój gatunek. W zażartej wojnie o
dominację także z dysponującymi zaawansowaną technologią
Robalami.
|
Okładka książki. „Żołnierze kosmosu”, MAG 2023 |
Kontrowersyjna
powieść Roberta Ansona Heinleina, jednego z najpoczytniejszych
autorów science fiction w latach 40. i 50. XX wieku – obok Isaaca
Asimova i Arthura C. Clarke'a – w swoim pisarskim dorobku mającego
jeszcze choćby takie kultowe utwory, jak „Władcy marionetek”
(1951) - których najsłynniejszą filmową odpowiedniczką jest
produkcja Stuarta Orme'a z 1994 roku z Donaldem Sutherlandem w roli
głównej – „Obcy w obcym kraju” (1961), zdobywca Nagrody Hugo
w kategorii Najlepsza Powieść. Takie samo wyróżnienie otrzymała
pierwotnie wydana w 1959 roku krytyczna reakcja Heinleina na
zawieszenie testów atomowych przez Stany Zjednoczone: wielokrotnie
wznawiana powieść science fiction (wojskowa/militarna fantastyka
naukowa) „Starship Troopers” (pol. „Żołnierze kosmosu”),
która drastycznie podzieliła czytelników. Jedna z najlepiej
sprzedających się historii zmarłego w 1988 roku amerykańskiego
pisarza, inżyniera lotnictwa i oficera marynarki wojennej, urodziła
się jako powieść młodzieżowa dla nowojorskiego wydawnictwa
Charles Scribner's Sons, które odrzuciło rękopis (zakupiła go
inna oficyna z Nowego Jorku, G.P. Putnam's Sons) - Heinlein napisał
ją zaledwie w parę tygodni, z tej okazji przerywając pracę nad
„Obcym w obcym kraju” - ale dziś już mało kto pamięta o tej
etykietce. Mocniej przylgnęła do „Żołnierzy kosmosu” metka
powieści faszystowskiej, rasistowskiej i szowinistycznej. Przez
jednych uznana za tępą propagandę, pochwałę instytucjonalnego
prania mózgów i kar cielesnych (też kary śmierci), a przez innych
pouczający traktat filozoficzny, cenną rozprawę o człowieczeństwie
i tak naprawdę ironiczne spojrzenie na służbę wojskową. Paul
Verhoeven, reżyser głośnej filmowej adaptacji „Żołnierzy
kosmosu” z 1997 roku, otwarcia kosmicznej franczyzy o zbrojnym
konflikcie Homo sapiens z monstrualnymi Robalami, w gruncie rzeczy
wyśmiał to słynne dzieło Roberta A. Heinleina. Wysokobudżetowa
sarkastyczna adaptacja twórcy „Czwartego człowieka” (1983),
„Pamięci absolutnej” (1990) i „Nagiego instynktu” (1997) pod
tym samym (oryginalnym i polskim) tytułem.
„Rasa
ludzka jest zbyt indywidualistyczna, zbyt skupiona na sobie, by
przejmować się przyszłymi pokoleniami.”
Winston
Churchill, legendarny brytyjski polityk, mąż stanu w okresie
drugiej wojny światowej, powiedział kiedyś, że „demokracja
to najgorszy system, ale nie wymyślono nic lepszego”. A potem
wymyślono Federację Terrańską. Wymyślił ją Robert Anson
Heinlein, jeden z największych ekspertów w dziedzinie science
fiction, a przynajmniej jeden z czołowych amerykańskich
fantastyczno-naukowych piór w latach 40. i 50. XX wieku. W Polsce
wojna z Robalami zaczęła się w roku 1994 – premierowa edycja
„Żołnierzy kosmosu”, pod tytułem „Kawaleria kosmosu”,
przygotowana przez oficynę Amber – a w 2023 roku ta niedługa
powieść została włączona w wydawniczą serię Artefakty.
Publikacja wydawnictwa MAG w twardej oprawie zilustrowanej przez Dark
Crayon; z charakterystycznym dla tej bezcennej oficyny sznureczkiem,
tutaj jasnozielonym. Z angielskiego przełożyła moja ulubiona
tłumaczka, pani Paulina Braiter. Akcja „Żołnierzy kosmosu”
toczy się w dość odległej przyszłości – podobno w XXIII wieku
– gdy największym wrogiem ludzkości są arachnidzi. Stawonogi
przypominające mrówki lub termity, które dzielą się na
żołnierzy, robotników i arystokrację. Rozumne istoty, których
macierzystą planetą jest Klendathu, a na samym szczycie ich drabiny
społecznej samotnie stoi Królowa. Matriarchalna dyktatura w
robalo-cywilizacji. W której nie liczy się jednostka:
pseudopajęczaki w odróżnieniu od sentymentalnej ludzkości, bez
cienia żalu zostawiają swoich. Nie przejmują się rannymi
kolegami, jak żołnierze Federacji Terrańskiej. Co według głównego
bohatera (dla niektórych antybohatera) i zarazem narratora
„Żołnierzy kosmosu”, Juana 'Johnniego' Rico, może przesądzić
o wyniku tego międzygwiezdnego konfliktu zbrojnego. Rico dorastał
na Ziemi i od kiedy sięga pamięcią marzył o zwiedzeniu innych
planet - przynajmniej tych skolonizowanych – ale nie o zostaniu
obywatelem. Rodzice, a zwłaszcza ojciec, właściciel wyśmienicie
prosperującej firmy, starali się zrobić z niego umiłowanego
cywila. W ich rodzinie próżno było szukać obywateli... do czasu
złamania tej tradycji przez Johnniego. Wygląda na to, że decyzję
o wstąpieniu do armii podjął pochopnie, idąc jak ta owca na rzeź
za swoim najlepszym przyjacielem Carlem, pochodzącym z niższej
klasy społecznej umysłem ścisłym, który widział siebie w
Gwiezdnych Oddziałach Badań i Rozwoju. A może Johnnie chciał po
prostu zaimponować szkolnej piękności? Carmencita 'Carmen' Ibanez,
podobnie jak Carl i w przeciwieństwie do niedoszłego następcy Rico
seniora, miała sprecyzowane wymagania – chciała dołączyć do
najbardziej elitarnego w żeńskich kręgach oddziału, zostać
pilotką statku kosmicznego. Johnniemu trafiła się piechota
zmechanizowana, najmniej pożądana pozycja na długiej liście
składników sił zbrojnych Federacji Terrańskiej. Tuż za Korpusem
K9, gdzie piechurzy są parowani z neopsami: niezwykle silne
platoniczne związki ludzi ze zmodyfikowanymi genetycznie
czworonogami. „Żołnierze kosmosu” to opowieść o dojrzewaniu w
reżimie wojskowym. O uczeniu się odpowiedzialności i wyzbywaniu
indywidualizmu, przez jednego z wykładowców protagonisty
najwidoczniej rozumianego jako czysty egoizm. Demokrację Terrańską
od demokracji upadłej (w tym świecie przedstawionym ta systemowa
katastrofa nastąpiła jeszcze przed XXI wiekiem) odróżnia
„stawianie dobra grupy ponad swoim osobistym”. Utopijna
wizja Roberta Heinleina zrodzona z autentycznego przekonania, że
najbardziej odpowiedzialnymi wyborcami są żołnierze w stanie
spoczynku albo dystopia, wynikająca z przygnębiającej konkluzji,
nomen omen autora „Władcy marionetek”, że równowagę między
władzą i odpowiedzialnością można osiągnąć jedynie poprzez
ekstremalną indoktrynację. Taśmową produkcję ludzkich robotów.
|
Okładka książki. „Starship Troopers”, Hodder & Stoughton 2014
|
Kij
w mrowisko od Roberta A. Heinleina. Sianie zamętu w demokratycznie
usposobionym społeczeństwie. Imputowanie ułomności idealnego
systemu. „Zawsze się zastanawiałem, dlaczego trzydziestoletni
kretyn miałby głosować mądrzej niż piętnastoletni geniusz”
- przyznaje wspominany już wykładowca Juana 'Johnniego' Rico. To
jest ten opiewany przed wiekami ustrój? Nie dziwi się więc ten
„przybysz z przyszłości”, że demokracja tradycyjna runęła
jak domek z kart. Nie dziwi się też, że w XX wieku poszybował
wskaźnik przestępczości wśród małoletnich. Przyczyny tego stanu
rzeczy ta epizodyczna postać „Żołnierzy kosmosu” upatruje w
czymś, co my nazwalibyśmy bezstresowym wychowaniem. Przemoc
fizyczna w jego przekonaniu jest niezbędna w kształtowaniu
charakterów – bez twardej dyscypliny w dzieciństwie nie będzie
poszanowania zasad panujących w danym społeczeństwie w kolejnych
fazach rozwoju człowieka. To przekonanie autora czy tylko postaci
stworzonej na potrzeby tej, jak sądzą niektórzy, ironicznej
militarnej fantastyki naukowej? Powieściowej mącicielce, bo
wygłaszającej tak zwane niepopularne poglądy. Zimnowojenne
„dziecko” orędownika udziału Stanów Zjednoczonych w wyścigu
nuklearnym. Niektórzy sądzą, że „Żołnierze kosmosu” to
wyraz głębokiej pogardy Heinleina dla Sowietów, w tym uniwersum
ponoć funkcjonujących jako wstrętne Robale. Nie tylko powieść
antykomunistyczna, ale i antyliberalna? Zależy gdzie przyłożyć
ucho. Ośmielę się jednak zauważyć, że w rzeczywistości
Johnniego Rico mamy wolny (no dobrze: częściowo) rynek, niskie
podatki i wreszcie nieprzymusową służbę wojskową. Cywili prędzej
się zniechęca, niż zachęca do zostania obywatelem. Szkoły są
nastawione na wybijanie młodym ludziom z głów takich pomysłów –
daje się im jasno do zrozumienia, że przywileje dla żołnierzy w
stanie spoczynku nie są warte takiego poświęcenia. Żeby ryzykować
życie za możliwość uczestniczenia w procesie wyborczym i/lub
pójścia którąś ze ścieżek zawodowych zarezerwowanych dla
obywateli, gdy bez trudu można wypatrzyć bardziej dochodowe branże
wśród pozostałych? Spokojnie można zrobić satysfakcjonującą
karierę bez śmiertelnie poważnej „zabawy w wojaczkę”. A że
nie można uczestniczyć w procesie wyborczym? Skoro inni dokonują
dobrych – powszechnie akceptowanych – wyborów, to po co się
wtrącać? Nasz przewodnik z jakiegoś powodu - zagadkowego nawet dla
niego - zrezygnował ze świetlanej, a na pewno wygodniejszej
przyszłości na rzecz mocno niepewnej, patriotycznej, drogi. I tak
zaczęła się dla mnie najciekawsza partia „Żołnierzy kosmosu”,
niesamowicie ciężkie szkolenie w obozie Arthura Curriego.
Kompleksowe przygotowanie do zbrojnych podróży kosmicznych, do
walki z arachnidami i (jeszcze wtedy) ich sojusznikami, patykowatymi
humanoidami zwanymi Chudziakami, pod czujnym okiem Charliego Zima,
zasłużonego żołnierza Federacji, którego głównym zadaniem jest
odsiać potencjalne mięsne przekąski dla Robali od obiecujących
piechurów, czyli takich, którzy utrzymają się przy życiu chociaż
do drugiego zrzutu. Sromotnie mogą zawieść się czytelnicy
nastawieni na regularną gwiezdną wojnę, na spektakularne starcia
komicznych kowbojów z „przerośniętymi mrówkami”. Umowny
sprawozdawca wydarzeń, bohater dynamiczny niespecjalnie
przypominający swojego filmowego odpowiednikami, ale ze wszystkich
postaci największą niespodzianką dla odbiorców „Żołnierzy
kosmosu” Paula Verhoevena może być Dizzy Flores. W każdy razie
wojskowa kariera Juana Rico nie jest tak hollywoodzka, jak w
scenariuszu Edwarda Neumeier. Nie ukrywam, że techniczny żargon
trochę mnie zmęczył, a szalenie szczegółowy opis kombinezonu
wspomaganego nawet więcej niż trochę. Rzadkie bitwy z Robalami też
prześledziłam praktycznie z zerowym zainteresowaniem, ale
filozoficznym, psychologicznym, politycznym, historycznym i
pseudohistorycznym wykładom „przysłuchiwałam się” z dużym
zaciekawieniem, nawet kiedy nie zgadzałam się z danym mówcą. A z
najwyższym zainteresowaniem, wręcz z najprawdziwszymi wypiekami na
twarzy, przyglądałam się wewnętrznej przemianie narratora,
lepieniu rasowego żołnierza Federacji Terrańskiej.
Chuligańska
powieść Roberta A. Heinleina. Nieprawomyślna utopia. Koszmarna
wizja przyszłości sprzedawana jako najlepsza opcja dla gatunku
ludzkiego. Albo solidnie zakamuflowana autorska dystopia, ironiczna
pochwała przemocy, nieszczera gloryfikacja totalnego konformizmu,
pozorowany „zamach na demokrację”. Tak czy owak, „Żołnierze
kosmosu” to bodaj najbardziej kontrowersyjna pozycja w bibliografii
jednej z większych gwiazd literackiej sceny science fiction. Sławna
i niesławna. Militarna propaganda kosmiczna z fascynującymi
Robalami w tle. Szatan nie książka. I jak tu nie polecić? :)
Za
książkę bardzo dziękuję księgarni internetowej
Więcej nowości literackich
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz