Tim Jensen w dzieciństwie widział, jak tajemnicza siła zabija jego ojca. Teraz,
po upływie kilkunastu lat i długotrwałym leczeniu psychiatrycznym Tim jest
przekonany, że potwór mieszkający w szafie był tylko wytworem jego dziecięcej
wyobraźni. Do czasu śmierci matki, która zmusza go do powrotu do rodzinnego
domu, w którym odżywają wspomnienia i potwory.
Horror nastrojowy Stephena Kay’a, który swego czasu cieszył się sporą
komercyjną popularnością, wbrew niepochlebnym opiniom krytyków. Fanów kina
grozy do seansu „Boogeymana” zachęcało nazwisko Sama Raimi’ego, twórcy
kultowego „Martwego zła”, wśród producentów, a przypadkowym odbiorcom wystarczały
szumne reklamy, przyzwoity budżet i dystrybucja kinowa. Teraz, po latach,
entuzjastyczne kiedyś recenzje widzów mocno się ostudziły. Być może opinię
publiczną zniechęciły późniejsze dwa sequele, które odeszły od klimatycznej
konwencji pierwowzoru w stronę rąbanki (choć ja tam i tak najbardziej lubię
dwójkę), albo zwyczajnie dostrzegli brak większego potencjału w obrazie Kay’a.
Zapożyczona ze szkockich legend przerażająca istota mieszkająca w szafach i
pod łóżkami dzieci, strasząc ich w nocy jest bardzo żywa w amerykańskiej
kulturze. Nic więc dziwnego, że artyści czasami uciekają się do legendy
Boogeymana zarówno w literaturze, jak i filmie. Stephen Kay owego antybohatera
wtłoczył w ramy typowej ghost story,
z obowiązkową czasową przeprowadzką tym razem nie do nowego, ale rodzinnego
domu, stojącego na odludziu. Czyniąc głównym bohaterem Tima Jensena (całkiem
dobra kreacja Barry’ego Watsona), który w dorosłym życiu nadal boryka się ze
wspomnieniami tragicznej śmierci ojca w swojej szafie twórcy mogli uciec się do
typowego zabiegu powrotu „na stare śmiecie”, celem przypomnienia sobie
prawdziwych, nie jak sądzi Tim, wyimaginowanych wydarzeń. Właściwa akcja filmu
zawiązuje się podczas nocowania mężczyzny u dziewczyny, Jessici (przyzwoita
Tory Mussett), kiedy to Tim dostrzega swoją wymizerowaną matkę, szybkim krokiem
zbliżającą się do niego. Moim zdaniem to ujęcie ma w sobie największą dawkę
grozy, głównie dzięki szybkiemu montażowi, który później również będzie obecny,
ale też minimalistycznej, a co za tym idzie przekonującej charakteryzacji
niepokojącej postaci matki chłopaka. Chwilę po tym wydarzeniu z Timem
skontaktuje się jego wujek, który poinformuje go o śmierci rodzicielki. Wszystkie
późniejsze wydarzenia będą miały miejsce w starym, rodzinnym domu chłopaka, w
którym jak można się tego spodziewać spotka się ze swoimi demonami z
dzieciństwa. Odnowi kontakty z dawną koleżanką, Kate (również przyzwoita
aktorsko, Emily Deschanel) i pozna pewną dziewczynkę, która też wierzy w
Boogeymana.
Przez pierwszą połowę seansu twórcy uciekają się do tanich chwytów,
mających zasugerować odbiorcom chorobę psychiczną Tima, tak aby zaskoczyć ich
końcówką, ale robią to na tyle nieudolnie, aby nikt nie miał wątpliwości, na
czym polega właściwe zagrożenie. Co gorsza, Kay nie potrafił wykrzesać większej
grozy z tej opowieści, co tym bardziej zaskakuje, jeśli weźmie się pod uwagę
chwytliwą ścieżkę dźwiękową i znakomity montaż, które w rękach dobrego reżysera
stanowiłyby już połowę sukcesu. Wszystkie sceny samotnych wędrówek Tima po
ciemnych, zaniedbanych korytarzach i… szafach w domu kończą się jakąś delikatną,
przewidywalną jump scenką, a sama
fabuła tylko z rzadka ucieka się do czegoś bardziej intrygującego. Jak na
przykład gromadka bladolicych dzieci chwytająca Tima w holu, czy całkiem
oryginalny zabieg nagłego przejścia głównego bohatera przez szafę w motelu do
swojego domu. Późniejszy powrót w towarzystwie Kate do pokoju motelowego, w
którym powinni zastać Jessicę, a znajdują jedynie ślady zbrodni ma oczywiście
insynuować winę Tima, co się nie udaje, ale z pewnością są ostatnią dosyć
nastrojową sekwencją tej produkcji. Wszystko, co dzieje się potem jest
nieznośnie wręcz przewidywalne (prawdziwa natura małej przyjaciółki naszego
protagonisty) i efekciarskie. W końcówce na uwagę zasługuje jedynie koncepcja
przemieszania się kilku czasów i przenoszenia się w nie za pośrednictwem szaf i
przestrzeni pod łóżkiem, którą niestety przyćmiewa nieudolnie wklejona w obraz,
maksymalnie sztuczna facjata Boogeymana. Nie wiem, kto wpadł na pomysł, że
żałosne efekty komputerowe podratują kulejącą fabułę tego obrazu, bo o ile
wcześniej bywało nudnawo to przynajmniej nieśmiesznie, za to w trakcie końcówki
nie mogłam powstrzymać się od chichotu. Koneserom przesadnego efekciarstwa na
pewno taki zabieg przypadnie do gustu, ale obawiam się, że poszukiwaczom
nastrojowych produkcji pozostanie jedynie niesmak.
Nigdy nie przepadałam za „Boogeymanem” i bynajmniej nie z powodu jego
daleko idącej konwencjonalności, bo tą zawsze akceptuję. Problem tkwi w
niemożności przekucia schematyczności w choćby odrobinę interesującą opowiastkę
o siłach nadprzyrodzonych, bez nieudolnych jump
scenek, prób zaskakiwania i efektów komputerowych. Za to lubię sequel,
który odszedł od konwencji ghost story
w stronę slashera, również
konwencjonalnego, ale przynajmniej nieodwracającego uwagi od fabuły tanimi
chwytami. No, ale tutaj jestem w zdecydowanej mniejszości – widzowie na ogół
wolą pierwowzór, więc kwestię seansu całej (jak dotychczas) trylogii zostawiam
każdemu do indywidualnego rozpatrzenia.
To był czas, kiedy jeszcze lubiłam oglądać horrory (bo teraz boję się okrutnie :( ) i pamiętam, że ten film akurat bardzo chciałam obejrzeć i bardzo mi się podobał. Ciekawa jestem, czy dziś moje odczucia byłby podobne do tamtych. :)
OdpowiedzUsuńJa nie oglądne, bo będę się bała otworzyć szafy z ubraniami, i nie będe miała w czym chodzić :D
OdpowiedzUsuńAle ciekawy film, może jak będe starsza to obejrzę :)
Nigdy nie przepadałam za ,,Boogeymanem '', uważam te ten horror i ,,martwe zło'' są słabymi horrorami. Lecz jak na tamte czasu były kultowe ( przynajmniej ,, Martwe zło ''). Można powiedzieć że to klasyka. Oglądałam, polecam, ie bardzo straszne. :)
OdpowiedzUsuńNiestety również nigdy jakoś specjalnie nie lubiłam tego filmu.
OdpowiedzUsuń