Pracownik
fabryki wyrobów mięsnych Marcos planuje ślub z młodą kobietą
imieniem Paula, spotykającą się z mężczyzną w tajemnicy przed
rodzicami. Jedna z ich randek kończy się tragicznie dla
nieznajomego taksówkarza, nader stanowczo dopominającego się o
zapłatę za niedokończony kurs. Stając w obronie swojej
dziewczyny, Marcos niechcący zabija rozwścieczonego kierowcę i
zmusza zaszokowaną Paulę do wspólnej ucieczki z miejsca zdarzenia.
Nie mają pewności, że taksówkarz zginął do czasu ukazania się
informacji na ten temat w lokalnej gazecie. Ta śmierć niebawem
pociągnie za sobą kolejne, a przechowalnią zwłok do niedawna
prowadzący monotonny żywot, zwyczajny człowiek z niższej warstwy
społecznej, uczyni swój lichy domek nieopodal niedawno wzniesionego
wieżowca z mieszkaniami dla dużo lepiej sytuowanych ludzi. Jeden z
apartamentów zajmuje zaskakująco przyjaźnie nastawiony do biedaka
z sąsiedztwa mężczyzna o imieniu Néstor, który wprowadza trochę
koloru w życie człowieka bezskutecznie walczącego z odorem
rozkładu unoszącym się w jego skromnym domu pełnym wspomnień.
|
Plakat filmu. „La semana del asesino” 1972, Atlas International Film, José Truchado P.C.
|
„The
Cannibal Man” (oryg. „La semana del asesino”, „Week of the
Killer”, znany też jako „The Apartment on the 13th Floor”) to
hiszpański obraz z nurtu exploitation, który został
wciągnięty na niesławną brytyjską listę Video Nasties (w
1993 roku w tej części świata nie tyle pierwotnie wydany, ile
przywrócony w wersji okrojonej o zaledwie trzy sekundy).
Wyreżyserowany przez nieżyjącego już Eloya de la Iglesię,
jednego z czołowych przedstawicieli nurtu cine quinqui,
hiszpańskiej gałęzi kina exploitation, której szczyt
popularności przypadł na lata 70. i 80. XX wieku – brutalne
historie młodych gniewnych z niższych warstw społecznych –
członka Communist Party of Spain (Komunistyczna Partia Hiszpanii) we
wczesnych latach 70., na przekór ówczesnej cenzurze wytrwale
przemycającego wątki homoseksualne do swojej twórczości.
Scenariusz „The Cannibal Man” Eloy de la Iglesia skonstruował we
współpracy z Antonio Fosem. W czołówce wymieniono też Roberta H.
Olivera, autora dialogów w oryginalnej wersji skryptu. Zdjęcia
główne powstały w Madrycie – film nakręcony w języku
angielskim z wtrąceniami w ojczystej mowie reżysera – pod
producenckim szyldem Atlas International Film. „The Cannibal Man”
zapisał się w historii jako jedno z najbardziej gnębionych przez
cenzurę przedsięwzięć filmowych w reżimie Francisco Franco.
Dystrybucja filmu ruszyła w maju 1972 roku (hiszpańskie kina), a
wśród krajów, w których wyświetlano „The Cannibal Man” na
wielkich ekranach (w pierwszej połowie lat 70. XX wieku) była
Wielka Brytania.
Istnieją
trzy edycje „The Cannibal Man” Eloya de la Iglesii – najdłuższa
liczy sobie sto siedem minut, ale najbardziej rozpowszechniona może
być wersja 98-minutowa (czy to w dłuższym o trzy sekundy wydaniu
hiszpańskim, czy tyleż krótszym wydaniu brytyjskim) – i
alternatywne zakończenie ujawnione dopiero w niektórych wydaniach
DVD. UWAGA SPOILER Skuty Marcos siedzący w radiowozie. Dodano
też lekko zabarwioną erotycznie fantazję Néstora (całowanie się
na basenie i w jego luksusowym mieszkaniu) oraz pierwotną,
nieokrojoną, scenę seksu Marcosa i Rosy KONIEC SPOILERA.
Film otwierają niesmaczne ujęcia - rzeź krów - z miejsca pracy
głównego nie-bohatera, w którego wcielił się Vicente Parra, za
tę rolę nagrodzony Medallas del Círculo de Escritores
Cinematográficos. Intrygująca kreacja w nadspodziewanie intensywnym
widowisku. Wysmakowana paskuda, exploitation z artystycznym
zacięciem. Wbrew przewodniemu tytułowi na arenie międzynarodowej -
„The Cannibal Man” - to nie jest opowieść o namiętnym
pożeraczu ludzkich ciał tylko o zdesperowanym karmicielu, doprawdy
rzadkim typie pracownika: niewynoszącym tylko wnoszącym „towar”
do zakładu, do fabryki wyrobów mięsnych. Wymowne przeszukanie
Marcosa przeprowadzone przez jego przełożonego – genialna
makabreska, komentarz społeczny w histeryczno-dowcipnym tonie. „The
Cannibal Man” Eloya de la Iglesii to w ogóle satyryczne spojrzenie
na „utopię generała Franco”. Rażące podwójne standardy w tak
zwanej wspólnocie narodowej. Ogromne rozwarstwienie społeczne,
drastyczna nierówność wobec prawa. Raj dla bogaczy, piekło dla
ubogich i wielki park sadystycznej rozrywki dla młodych ludzi
pozbawionych perspektyw. Satysfakcjonujący rozwój zawodowy
przywilejem, a nie prawem. Większość zaharowuje się dla
mniejszości, a nasz potwornie pogubiony przewodnik po niniejszym
depresyjnym świecie przedstawionym, niewątpliwie wpisuje się do
tej pierwszej grupy. Codziennie (a przynajmniej w dni powszednie)
wstaje skoro świt, by wylewać siódme poty w cuchnącej fabryce.
Ciężka praca i marna płaca. Niedługo może być lepsza, o ile
Marcos nie okłamuje swojej aktualnej partnerki, twierdząc, że ma
spore szanse na rychły awans. W przeciwnym razie może zapomnieć o
poślubieniu Pauli, dużo młodszej kobiety mieszkającej z
rodzicami, którym nie przedstawiła swojego aktualnego partnera.
Zrobi to, kiedy Marcos zacznie zarabiać tyle, by móc utrzymać ich
mocno hipotetyczne wspólne gospodarstwo domowe. Cierpliwość Pauli
wyraźnie jest już na wyczerpaniu; tylko czekać, aż dziewczyna
zacznie rozglądać się za tak zwaną lepszą partią, można więc
powiedzieć, że Marcos ostatnio żyje pod presją czasu, bo marzy mu
się przytulne rodzinne gniazdko, które nareszcie zostało mu
przyobiecane. Prawdopodobnie nigdy wcześniej nie był tak bliski
upragnionego zawarcia związku małżeńskiego. Pogrążony o krok od
ślubnego kobierca. Nieplanowane wejście na zbrodniczą ścieżkę.
Szalenie ostry życiowy zakręt.
|
Plakat filmu. „La semana del asesino” 1972, Atlas International Film, José Truchado P.C. |
Upalne
lato z trupami. W zniszczonym parterowym domku na skraju z rozmachem
urbanizowanego terenu, w niepowstrzymanie kurczącym się „pustynnym”
zakątku betonowej dżungli, piaszczystym azylu kawalera nie z
wyboru, unosi się fetor rozkładu. Niemiłosierny smród coraz
ciaśniej oplata właściciela tego przeklętego przybytku, seryjnego
zabójcę z przymusu. Przypartego do muru, zmuszonego przez ślepy
los do zaciekłej walki o wolność. A może nawet życie. W każdym
razie Marcos nie ma wątpliwości, że najgorszą z możliwych opcji
jest oddanie się w ręce bandytów w mundurach. Uważa, że Paula
wykazuje się dużą naiwnością, sądząc, że tak zwany wymiar
sprawiedliwości łagodnie potraktuje niezmożonego człowieka,
przyznającego się do nieumyślnego spowodowania śmierci.
Dziewczyna myśli, że jej zeznania w charakterze świadka wystarczą,
by Marcos uniknął surowej kary, bo przecież to była obrona
konieczna – na ratunek kobiecie zaatakowanej przez taksówkarza –
ale w przekonaniu jej niedoszłego męża tym sposobem już prędzej
oboje zapewniliby sobie dożywotnią odsiadkę. A na pewno on:
zabójca z przypadku. Marcos traktuje swoją wybrankę
protekcjonalnie (adultyzm), w czym zresztą nie jest odosobniony –
pierwszy wywód Rosy, kelnerki z ulubionego lokalu antybohatera i
zarazem bohatera tragicznego „The Cannibal Man” Eloya de la
Iglesii, niesubtelnej adoratorki introwertycznego rzeźnika – ale
też nie miałam wątpliwości, że ziściłyby się czarne wizje
Marcosa, gdyby posłuchał, bądź co bądź, głosu rozsądku.
Historia tego fikcyjnego pana pokazuje jak przerażająco łatwo stać
się seryjnym mordercą. Z praworządnego obywatela w niechętnego,
nieodnajdującego najmniejszej przyjemności w zabijaniu bliźnich
niepraworządnego obywatela. Krów też, skoro już przy tym jesteśmy
– znudzony wyraz twarzy, mechaniczne ruchy. Zabrzmi okropnie, ale
doświadczenie zawodowe Marcosa okaże się przydatne na jego nowej
drodze życia. W intymnej przestrzeni, której zakłócenie grozi
śmiercią. „Lasciate ogni speranza, voi ch'entrate”. Nie
chcę, ale muszę. Seria złych wyborów. Makabryczne domino w
absolutnie obskurnym klimacie. Niesamowita duchota panuje w małym
światku Nie-kanibala z Hiszpanii. Mogłabym przysiąc, że czułam
ten smród emanujący z pokoju Estebana, jedynego brata Marcosa,
który daje się poznać jako jego kompletne przeciwieństwo. Sam nie
może się nadziwić, że są rodzeństwem, ale niewątpliwie kocha
Marcosa. Silna więź, która stanie pod dużym znakiem zapytania po
powrocie Estebana z ostatniej kawalerskiej trasy. Trwają już
przygotowania do ślubu starszego brata, zdecydowanego osiąść ze
swoją żoną gdzieś na prowincji. Marcos ma zostać kompletnie sam
w domu pełnym wspomnień, w rodzinnej nieruchomości, której dni
mogą być już policzone. W miejscu tej lichej chałupki - tak
boleśnie znajome warunki urągające godności człowieka –
prędzej czy później pewnie stanie kolejny apartamentowiec, a w
każdym razie takie nieprzyjemne przeczucie ma „Nowy Ed Gein”.
Wstrętne zbieractwo, ohydna jaskinia drapieżnika z wyrzutami
sumienia. Pana Nikt, który z jakiegoś niepojętego dla niego
powodu, zwrócił uwagę Pana Kogoś. Mężczyzny z wyższych sfer,
uprzywilejowanego, a mimo to utożsamiającego się z Marcosem.
Néstor uważa, że obaj są wyrzutkami społecznymi, pariasami,
osobami niedopasowanymi, tak mocno odstającymi od innych, że muszą
wybierać między akceptacją a życiem w zgodzie ze sobą. Ta
przyjaźń z zadatkami na coś więcej (niedosadne, ale czytelne
aluzje, z których Eloy de la Iglesia na dobrą sprawę słynął;
podtekst homoseksualny sprytnie wdrukowany w niewinną, tj. niekującą
w oczy cenzorów, opowieść o męskiej przyjaźni) uświadomi
Marcosowi, że ludzie zamożni nie mają takiego bezproblemowego
życia, jak mu się wydawało. A przynajmniej nie wszyscy. Néstor
nie musi się przejmować kontrolami nadgorliwych biernych, miernych,
ale wiernych sługusów bezwzględnego dyktatora, choć może
spokojnie rozbijać się po mieście swoją wypasioną furą, jadać
w najlepszych lokalach, ubierać w najdroższych sklepach... Po
prostu pławić we wszelkich ziemskich luksusach, co najważniejsze
ze świadomością, że w razie potrzeby prawo będzie po jego
stronie. Względnie bezpieczny w totalitarnym państwie, ale
nietrzymający się życia tak zażarcie jak niewolnik Marcos. Może
nawet w przededniu samobójstwa? Mogłoby się wydawać, że więcej
powodów do definitywnego pożegnania się z tym padołem łez ma
czołowa postać „The Cannibal Man” Eloya de la Iglesia, ale w
odróżnieniu od Néstora seryjny zabójca widzi dla siebie jakieś
światełko w wyjątkowo mrocznym tunelu. Zwłaszcza, że znalazł
sposób na nieszybkie pozbycie się niechcianych lokatorów. Nakarm
głodnych. Działające na wyobraźnię, ale w gruncie rzeczy
niewidzialne (w przeciwieństwie do samych zabójstw, z których
wyróżnić mogę tylko szarżę z tasakiem – zaledwie przebłysk
nieapetycznie czerwonego, poszarpanego mięsa) ćwiartowanie
ludzkiego mięsa, partiami przenoszonego w niewielkiej sportowej
torbie do zakładu pracy i ukradkowe doprawianie wołowiny. Sekretny
składnik zdesperowanego rzeźnika.
Samotność
w odpychających mieście. Ubogi człowiek walczący z ekstremalnie
nieprzyjemnymi zapachami. Przykra opowieść z czasów słusznie
minionych. Degrengolada jednostki w zdegenerowanym systemie.
Nieodkryty diamencik kina exploitation. Nieprymitywna bestia z
ziemi wyklętej. Prawdziwa śmietanka (nie)towarzyska na wysypisku
wideo paskudnych. Wrażliwy brudas. Chcę przez to powiedzieć, że
„The Cannibal Man” w reżyserii Eloya de la Iglasii może
zaskoczyć niejednego konesera Prawdziwej Sztuki Filmowej. Kamień
szlachetny z kinematograficznego rynsztoka;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz