środa, 30 sierpnia 2023

„The Cannibal Man” (1972)

 
Pracownik fabryki wyrobów mięsnych Marcos planuje ślub z młodą kobietą imieniem Paula, spotykającą się z mężczyzną w tajemnicy przed rodzicami. Jedna z ich randek kończy się tragicznie dla nieznajomego taksówkarza, nader stanowczo dopominającego się o zapłatę za niedokończony kurs. Stając w obronie swojej dziewczyny, Marcos niechcący zabija rozwścieczonego kierowcę i zmusza zaszokowaną Paulę do wspólnej ucieczki z miejsca zdarzenia. Nie mają pewności, że taksówkarz zginął do czasu ukazania się informacji na ten temat w lokalnej gazecie. Ta śmierć niebawem pociągnie za sobą kolejne, a przechowalnią zwłok do niedawna prowadzący monotonny żywot, zwyczajny człowiek z niższej warstwy społecznej, uczyni swój lichy domek nieopodal niedawno wzniesionego wieżowca z mieszkaniami dla dużo lepiej sytuowanych ludzi. Jeden z apartamentów zajmuje zaskakująco przyjaźnie nastawiony do biedaka z sąsiedztwa mężczyzna o imieniu Néstor, który wprowadza trochę koloru w życie człowieka bezskutecznie walczącego z odorem rozkładu unoszącym się w jego skromnym domu pełnym wspomnień.

Plakat filmu. „La semana del asesino” 1972, Atlas International Film, José Truchado P.C.

The Cannibal Man” (oryg. „La semana del asesino”, „Week of the Killer”, znany też jako „The Apartment on the 13th Floor”) to hiszpański obraz z nurtu exploitation, który został wciągnięty na niesławną brytyjską listę Video Nasties (w 1993 roku w tej części świata nie tyle pierwotnie wydany, ile przywrócony w wersji okrojonej o zaledwie trzy sekundy). Wyreżyserowany przez nieżyjącego już Eloya de la Iglesię, jednego z czołowych przedstawicieli nurtu cine quinqui, hiszpańskiej gałęzi kina exploitation, której szczyt popularności przypadł na lata 70. i 80. XX wieku – brutalne historie młodych gniewnych z niższych warstw społecznych – członka Communist Party of Spain (Komunistyczna Partia Hiszpanii) we wczesnych latach 70., na przekór ówczesnej cenzurze wytrwale przemycającego wątki homoseksualne do swojej twórczości. Scenariusz „The Cannibal Man” Eloy de la Iglesia skonstruował we współpracy z Antonio Fosem. W czołówce wymieniono też Roberta H. Olivera, autora dialogów w oryginalnej wersji skryptu. Zdjęcia główne powstały w Madrycie – film nakręcony w języku angielskim z wtrąceniami w ojczystej mowie reżysera – pod producenckim szyldem Atlas International Film. „The Cannibal Man” zapisał się w historii jako jedno z najbardziej gnębionych przez cenzurę przedsięwzięć filmowych w reżimie Francisco Franco. Dystrybucja filmu ruszyła w maju 1972 roku (hiszpańskie kina), a wśród krajów, w których wyświetlano „The Cannibal Man” na wielkich ekranach (w pierwszej połowie lat 70. XX wieku) była Wielka Brytania.

Istnieją trzy edycje „The Cannibal Man” Eloya de la Iglesii – najdłuższa liczy sobie sto siedem minut, ale najbardziej rozpowszechniona może być wersja 98-minutowa (czy to w dłuższym o trzy sekundy wydaniu hiszpańskim, czy tyleż krótszym wydaniu brytyjskim) – i alternatywne zakończenie ujawnione dopiero w niektórych wydaniach DVD. UWAGA SPOILER Skuty Marcos siedzący w radiowozie. Dodano też lekko zabarwioną erotycznie fantazję Néstora (całowanie się na basenie i w jego luksusowym mieszkaniu) oraz pierwotną, nieokrojoną, scenę seksu Marcosa i Rosy KONIEC SPOILERA. Film otwierają niesmaczne ujęcia - rzeź krów - z miejsca pracy głównego nie-bohatera, w którego wcielił się Vicente Parra, za tę rolę nagrodzony Medallas del Círculo de Escritores Cinematográficos. Intrygująca kreacja w nadspodziewanie intensywnym widowisku. Wysmakowana paskuda, exploitation z artystycznym zacięciem. Wbrew przewodniemu tytułowi na arenie międzynarodowej - „The Cannibal Man” - to nie jest opowieść o namiętnym pożeraczu ludzkich ciał tylko o zdesperowanym karmicielu, doprawdy rzadkim typie pracownika: niewynoszącym tylko wnoszącym „towar” do zakładu, do fabryki wyrobów mięsnych. Wymowne przeszukanie Marcosa przeprowadzone przez jego przełożonego – genialna makabreska, komentarz społeczny w histeryczno-dowcipnym tonie. „The Cannibal Man” Eloya de la Iglesii to w ogóle satyryczne spojrzenie na „utopię generała Franco”. Rażące podwójne standardy w tak zwanej wspólnocie narodowej. Ogromne rozwarstwienie społeczne, drastyczna nierówność wobec prawa. Raj dla bogaczy, piekło dla ubogich i wielki park sadystycznej rozrywki dla młodych ludzi pozbawionych perspektyw. Satysfakcjonujący rozwój zawodowy przywilejem, a nie prawem. Większość zaharowuje się dla mniejszości, a nasz potwornie pogubiony przewodnik po niniejszym depresyjnym świecie przedstawionym, niewątpliwie wpisuje się do tej pierwszej grupy. Codziennie (a przynajmniej w dni powszednie) wstaje skoro świt, by wylewać siódme poty w cuchnącej fabryce. Ciężka praca i marna płaca. Niedługo może być lepsza, o ile Marcos nie okłamuje swojej aktualnej partnerki, twierdząc, że ma spore szanse na rychły awans. W przeciwnym razie może zapomnieć o poślubieniu Pauli, dużo młodszej kobiety mieszkającej z rodzicami, którym nie przedstawiła swojego aktualnego partnera. Zrobi to, kiedy Marcos zacznie zarabiać tyle, by móc utrzymać ich mocno hipotetyczne wspólne gospodarstwo domowe. Cierpliwość Pauli wyraźnie jest już na wyczerpaniu; tylko czekać, aż dziewczyna zacznie rozglądać się za tak zwaną lepszą partią, można więc powiedzieć, że Marcos ostatnio żyje pod presją czasu, bo marzy mu się przytulne rodzinne gniazdko, które nareszcie zostało mu przyobiecane. Prawdopodobnie nigdy wcześniej nie był tak bliski upragnionego zawarcia związku małżeńskiego. Pogrążony o krok od ślubnego kobierca. Nieplanowane wejście na zbrodniczą ścieżkę. Szalenie ostry życiowy zakręt.

Plakat filmu. „La semana del asesino” 1972, Atlas International Film, José Truchado P.C.

Upalne lato z trupami. W zniszczonym parterowym domku na skraju z rozmachem urbanizowanego terenu, w niepowstrzymanie kurczącym się „pustynnym” zakątku betonowej dżungli, piaszczystym azylu kawalera nie z wyboru, unosi się fetor rozkładu. Niemiłosierny smród coraz ciaśniej oplata właściciela tego przeklętego przybytku, seryjnego zabójcę z przymusu. Przypartego do muru, zmuszonego przez ślepy los do zaciekłej walki o wolność. A może nawet życie. W każdym razie Marcos nie ma wątpliwości, że najgorszą z możliwych opcji jest oddanie się w ręce bandytów w mundurach. Uważa, że Paula wykazuje się dużą naiwnością, sądząc, że tak zwany wymiar sprawiedliwości łagodnie potraktuje niezmożonego człowieka, przyznającego się do nieumyślnego spowodowania śmierci. Dziewczyna myśli, że jej zeznania w charakterze świadka wystarczą, by Marcos uniknął surowej kary, bo przecież to była obrona konieczna – na ratunek kobiecie zaatakowanej przez taksówkarza – ale w przekonaniu jej niedoszłego męża tym sposobem już prędzej oboje zapewniliby sobie dożywotnią odsiadkę. A na pewno on: zabójca z przypadku. Marcos traktuje swoją wybrankę protekcjonalnie (adultyzm), w czym zresztą nie jest odosobniony – pierwszy wywód Rosy, kelnerki z ulubionego lokalu antybohatera i zarazem bohatera tragicznego „The Cannibal Man” Eloya de la Iglesii, niesubtelnej adoratorki introwertycznego rzeźnika – ale też nie miałam wątpliwości, że ziściłyby się czarne wizje Marcosa, gdyby posłuchał, bądź co bądź, głosu rozsądku. Historia tego fikcyjnego pana pokazuje jak przerażająco łatwo stać się seryjnym mordercą. Z praworządnego obywatela w niechętnego, nieodnajdującego najmniejszej przyjemności w zabijaniu bliźnich niepraworządnego obywatela. Krów też, skoro już przy tym jesteśmy – znudzony wyraz twarzy, mechaniczne ruchy. Zabrzmi okropnie, ale doświadczenie zawodowe Marcosa okaże się przydatne na jego nowej drodze życia. W intymnej przestrzeni, której zakłócenie grozi śmiercią. „Lasciate ogni speranza, voi ch'entrate”. Nie chcę, ale muszę. Seria złych wyborów. Makabryczne domino w absolutnie obskurnym klimacie. Niesamowita duchota panuje w małym światku Nie-kanibala z Hiszpanii. Mogłabym przysiąc, że czułam ten smród emanujący z pokoju Estebana, jedynego brata Marcosa, który daje się poznać jako jego kompletne przeciwieństwo. Sam nie może się nadziwić, że są rodzeństwem, ale niewątpliwie kocha Marcosa. Silna więź, która stanie pod dużym znakiem zapytania po powrocie Estebana z ostatniej kawalerskiej trasy. Trwają już przygotowania do ślubu starszego brata, zdecydowanego osiąść ze swoją żoną gdzieś na prowincji. Marcos ma zostać kompletnie sam w domu pełnym wspomnień, w rodzinnej nieruchomości, której dni mogą być już policzone. W miejscu tej lichej chałupki - tak boleśnie znajome warunki urągające godności człowieka – prędzej czy później pewnie stanie kolejny apartamentowiec, a w każdym razie takie nieprzyjemne przeczucie ma „Nowy Ed Gein”. Wstrętne zbieractwo, ohydna jaskinia drapieżnika z wyrzutami sumienia. Pana Nikt, który z jakiegoś niepojętego dla niego powodu, zwrócił uwagę Pana Kogoś. Mężczyzny z wyższych sfer, uprzywilejowanego, a mimo to utożsamiającego się z Marcosem. Néstor uważa, że obaj są wyrzutkami społecznymi, pariasami, osobami niedopasowanymi, tak mocno odstającymi od innych, że muszą wybierać między akceptacją a życiem w zgodzie ze sobą. Ta przyjaźń z zadatkami na coś więcej (niedosadne, ale czytelne aluzje, z których Eloy de la Iglesia na dobrą sprawę słynął; podtekst homoseksualny sprytnie wdrukowany w niewinną, tj. niekującą w oczy cenzorów, opowieść o męskiej przyjaźni) uświadomi Marcosowi, że ludzie zamożni nie mają takiego bezproblemowego życia, jak mu się wydawało. A przynajmniej nie wszyscy. Néstor nie musi się przejmować kontrolami nadgorliwych biernych, miernych, ale wiernych sługusów bezwzględnego dyktatora, choć może spokojnie rozbijać się po mieście swoją wypasioną furą, jadać w najlepszych lokalach, ubierać w najdroższych sklepach... Po prostu pławić we wszelkich ziemskich luksusach, co najważniejsze ze świadomością, że w razie potrzeby prawo będzie po jego stronie. Względnie bezpieczny w totalitarnym państwie, ale nietrzymający się życia tak zażarcie jak niewolnik Marcos. Może nawet w przededniu samobójstwa? Mogłoby się wydawać, że więcej powodów do definitywnego pożegnania się z tym padołem łez ma czołowa postać „The Cannibal Man” Eloya de la Iglesia, ale w odróżnieniu od Néstora seryjny zabójca widzi dla siebie jakieś światełko w wyjątkowo mrocznym tunelu. Zwłaszcza, że znalazł sposób na nieszybkie pozbycie się niechcianych lokatorów. Nakarm głodnych. Działające na wyobraźnię, ale w gruncie rzeczy niewidzialne (w przeciwieństwie do samych zabójstw, z których wyróżnić mogę tylko szarżę z tasakiem – zaledwie przebłysk nieapetycznie czerwonego, poszarpanego mięsa) ćwiartowanie ludzkiego mięsa, partiami przenoszonego w niewielkiej sportowej torbie do zakładu pracy i ukradkowe doprawianie wołowiny. Sekretny składnik zdesperowanego rzeźnika.

Samotność w odpychających mieście. Ubogi człowiek walczący z ekstremalnie nieprzyjemnymi zapachami. Przykra opowieść z czasów słusznie minionych. Degrengolada jednostki w zdegenerowanym systemie. Nieodkryty diamencik kina exploitation. Nieprymitywna bestia z ziemi wyklętej. Prawdziwa śmietanka (nie)towarzyska na wysypisku wideo paskudnych. Wrażliwy brudas. Chcę przez to powiedzieć, że „The Cannibal Man” w reżyserii Eloya de la Iglasii może zaskoczyć niejednego konesera Prawdziwej Sztuki Filmowej. Kamień szlachetny z kinematograficznego rynsztoka;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz