Ciężarna
Ellie wraca do rodzinnego domostwa, żeby w spokoju skończyć pracę
nad książką po burzliwym rozstaniu z narzeczonym. Spotkanie z
nadopiekuńczą matką, zasadniczą kobietą imieniem Ivy szykującą
do sprzedaży starą rezydencję, w której od lat mieszka tylko ze
swoim niezdolnym do samodzielnej egzystencji mężem Jackiem, budzi
stare demony. W Ellie ze zdwojoną siłą uderzają bolesne
wspomnienia z dzieciństwa, które zakopała głęboko w
podświadomości i ogarnia ją mniej lub bardziej uzasadniony lęk o
bezpieczeństwo dziecka. Boi się, że prześladująca ją
dziewczynka w różowej sukience nie jest tylko jaskrawym
przypomnieniem koszmarnej przeszłości, że dręczy ją
najprawdziwsza istota z zaświatów, w istnienie której najwyraźniej
nie wierzy jej matka, niepozostawiająca swojej jedynej córce
wątpliwości, że problemu upatruje wyłącznie w niej.
|
Plakat filmu. „Reunion” 2020, Greyshack Films, Miss Conception Films, Overactive Imagination
|
Największe
z dotychczasowych przedsięwzięć reżyserskich Jake'a Mahaffy'ego,
twórcy między innymi pełnometrażowych dramatów „Wellness”
(2008) i „W istocie wolny” (2015), profesora nadzwyczajnego,
wykładowcy w dziedzinie mediów i produkcji filmowej na University
of Auckland w Nowej Zelandii, gdzie w 2013 roku przeprowadził się
ze Stanów Zjednoczonych. Niskobudżetowy horror psychologiczny
zrealizowany na podstawie jego własnego scenariusza, w opracowaniu
którego pomagał mu niewymieniony w czołówce/napisach końcowych
Tim van Dammen. Historię Mahaffy wymyślił już w roku 2010 roku,
miejscem akcji czyniąc wówczas pokryty grubą warstwą śnieżnego
puchu dom w Nowej Anglii, ale po zadomowieniu się w Nowej Zelandii
postawił na miasto Upper Hutt i zrezygnował z aury zimowej.
Finansowanie dla „Reunion” (pol. „Pojednanie”) pozyskał od
Nowozelandzkiego Komitetu Filmowego (New Zealand Film Commission)
oraz prywatnych partnerów ze Stanów Zjednoczonych, nie ukrywając,
że w zebraniu niezbędnych funduszy najbardziej pomogło mu znane
nazwisko w obsadzie – Mahaffy'emu udało się zaangażować w ten
projekt zdobywczynię Nagrody Emmy Julię Ormond, którą fani kina
grozy mogą kojarzyć choćby z „Wiem, kto mnie zabił” Chrisa
Sivertsona. Według pomysłodawcy i reżysera „Pojednania” to
„głęboko psychologiczny film z elementami horroru, realizmu
magicznego i treści ezoterycznych”. Film, który swoją
światową premierę miał w październiku 2020, w ramach Nighstream
Film Festival, a regularną dystrybucję na terenie Polski otwarto
dopiero w grudniu 2023 roku w usłudze CDA Premium.
Mroczna
saga rodzinna zamknięta w archaicznych wnętrzach przepastnej
nieruchomości z okazjonalnymi wycieczkami na przydomowe podwórko.
Nowozelandzki slow burn horror podążający za młodą
kobietą spodziewającą się pierwszego dziecka, niejako zmuszoną
do powrotu na zimne łono rodziny. Ellie (przekonujący występ Emmy
Draper) w niezbyt jasnych okolicznościach rozstała się z
narzeczonym i też nie bardzo wiedząc czemu, uznała, że najlepszym
miejscem na ukończenie książki historyczno-naukowej, będzie jej
niespokojny dom rodzinny. Czołowa postać „Pojednania” Jake'a
Mahaffy'ego wprawdzie ma spore luki w pamięci, wszystko jednak
wskazuje na to, że zabytkowa rezydencja rodziców od dawna budzi w
niej niezrozumiały strach. Widać, że z ciężkim sercem wkracza w
te nieskromne progi po latach rozłąki najprawdopodobniej z jedynymi
żyjącymi krewnymi. Do okrutnie zagraconej rezydencji w Nowej
Zelandii, gdzie dorastała i skąd wyemigrowała, dotąd raczej nie
oglądając się za siebie – wygląda na to, że Ellie nie
utrzymywała kontaktu z rodzicami po przeprowadzce do Stanów
Zjednoczonych. Nie pomagała matce w opiece nad schorowanym ojcem,
który - być może podobnie jak Ellie - jest niezdolny do
samodzielnej egzystencji. Niewykluczone, że oboje są całkowicie
zależni od Ivy (frapująca kreacja Julii Ormond), surowej kobiety,
która ciężkiej pracy się nie boi. I nie przepuści żadnej
okazji, by przypomnieć jedynej córce, jak kruchą i nieobliczalną
istotą jest. Młoda dama z poważnymi problemami psychicznymi, która
już nie tylko dla własnego dobra, powinna wreszcie przyjąć to do
wiadomości i oddać stery Ivy. Jeśli „córka marnotrawna” w
dalszym ciągu będzie się upierać przy samodecydowaniu, to może
zaszkodzić także niecierpliwie wyczekiwanemu wnukowi Ivy. Albo
wnuczce. W domu rodzinnym Ellie nabiera pewności, że to będzie
dziewczynka. Nie dlatego, że tak powiedział jakiś smutny pan (ani
pani, skoro już przy tym jesteśmy) w kitlu – (anty?)bohaterka
„Pojednania” wychodzi z założenia, że lekarze z reguły
bardziej szkodzą, niż pomagają, w każdym razie nie ma do nich
zaufania, w związku z czym nie poddała się ani jednemu badaniu
ultrasonograficznemu – tylko jej własna podświadomość. Mówiąc
wprost: Ellie przyśniło się, że będzie miała córkę i nie
widzi powodu, by podawać to w wątpliwość. Czy Ivy pochwala mocne
postanowienie Ellie o naturalnym prowadzeniu ciąży? Na pewno
zaskoczyła ją ta wiadomość, ale czy niepokój, jaki wówczas
odmalował się na jej twarzy nie był aby udawany? W sumie nie
powinno jej to dziwić, bo nie takie pomysły tej pannicy
przychodziły już do głowy. Nie chce czy nie potrafi zachowywać
się normalnie? Tak czy inaczej, Ivy zawzięcie podtrzymuje w Ellie
przekonanie, że nie jest osobą przystosowaną do życia w
społeczeństwie. W każdej chwili może wybuchnąć, doprowadzić do
jakiejś nieodwracalnej tragedii... chyba że wróci pod klosz
zaradnej mamusi. Najgorsze, że Ivy może mieć racje, a przynajmniej
Ellie jest gotowa zaakceptować niewygodne prawdy(?) o sobie.
Przekonuje ją jasnowłosa dziewczynka w różowej sukience?
Niezupełnie, bo nasza przewodniczka po tym ciasnym światku
przedstawionym, wbrew staraniom matki, coraz szerzej otwiera się na
nieznane. Z dnia na dzień rośnie w niej wiara w ducha i maleje
wiara w siebie.
|
Plakat filmu. „Reunion” 2020, Greyshack Films, Miss Conception Films, Overactive Imagination |
Dysfunkcyjna
rodzina z wyższych sfer i desperacka walka z wewnętrznymi demonami,
czyli kolejna opowieść o traumie w królestwie horroru.
„Pojednanie” Jake'a Mahaffy'ego może być też klasyfikowane
jako rodzinny dreszczowiec psychologiczny z potencjalnymi elementami
paranormalnymi. Minimalistyczny w formie i pozostawiający trochę do
życzenia w treści: niewyjaśnione zagadki umysłów stłoczonych w
zagraconym domiszczu pewnie pamiętającym niejedną tragedię, ale
naszą główną towarzyszkę, „niegodną zaufania narratorkę”
trzeciego pełnometrażowego filmu fabularnego wykładowcy
uniwersyteckiego, naturalnie, interesuje katastrofa z dzieciństwa.
Fragmentaryczne, początkowo nieuporządkowane, stosownie niejasne
wspomnienia – płaszczyzna retrospektywna wdzięcznie wcinająca
się w teraźniejszość Ellie – z zimnego pałacu Ivy i Jacka
(niezły popis aktorski Johna Bacha). Toksyczna więź Ellie i Cary
(doskonały małoletni duet: odpowiednio Giny Laverty i Avy Keane).
Obopólna zazdrość świadomie bądź nie podsycana przez opiekunów
prawnych. Jedna faworyzowana przez matkę, druga przez ojca. Proces
odzyskiwania wspomnień przez dorosłą Ellie uruchamia jej
bezlitosna recenzentka, zaborcza matka z kasetą VHS, filmem z
domowego archiwum, który ma jej przypomnieć szczęśliwe chwile z
dziewczynką, którą rzekomo widuje. Beztroską zabawę, jak się
okazuje, z dobrze znaną jej zjawą rodzinnej posiadłości
przeznaczonej na sprzedaż. Ellie sama nie wie, czy ją to bardziej
cieszy, czy smuci, Ivy sprawia jednak wrażenie absolutnie
przekonanej, że tak bardzie najlepiej dla nich wszystkich. Pozbyć
się tego przeklętego zamczyska, tych wszystkich zabytkowych szaf z
niemożliwie cuchnącymi trupami i też nieprzyzwoicie drogich
dywanów ze wstrętnymi brudami. Ellie może też wyolbrzymiać.
Niedoinformowana - dotknięta amnezją? - członkini rodu, na domiar
złego borykająca się z niezwykle realistycznymi koszmarami sennymi
(jednego z nich pewnie nie powstydziłby się sam David Cronenberg,
mistrz body horroru; obok fantazyjnych przejść,
sporadycznych atrakcji monterskich ewidentnie zainspirowanych taśmami
wideo i może zakończenia, które mnie wydało się przekombinowane,
charakterystyczny składnik „Pojednania” Jake'a Mahaffy'ego) może
ulegać zgubnym podszeptom swego przeciążonego umysłu. Wietrzyć
spiski tam, gdzie ich nie ma. Przypisywać matce słowa, których
nigdy nie wypowiedziała? Nieraz słyszymy jak żali się Gusowi
(taka tam drugoplanowa, niepozwalająca się wykazać rólka Cohena
Hollowaya) na dawno niewidzianą córkę, nie zawracając sobie przy
tym głowy szukaniem jakiegoś ustronnego zakątka. Nawet nie sili
się na szept – albo zależy jej na tym, by Ellie nie uroniła ani
słowa z jej krytycznych elaboratów, albo wątpliwa bohaterka
omawianego kameralnego „spektaklu” jest bestialsko oszukiwana
przez własne zmysły. Jedną nogą na jawie, drugą w krainie marzeń
sennych. Twarda rzeczywistość w onirycznej mgiełce. Niekomfortowe
rodzinne gniazdo skąpane w nieustępliwym cieniu. Mroczne wnętrza i
jeszcze mroczniejsze korytarze umysłów jakby zmuszonych do
przebywania pod jednym dachem, do niecieszenia się towarzystwem
krewnych. Ale przecież Ivy zarzeka się, że chętnie przyjmie pod
swoje nadopiekuńcze skrzydła problematyczną córką i maleństwo,
o którym nie śmiała marzyć. To najprawdziwszy cud, który w
zaistniałych okolicznościach należytą opiekę znajdzie tylko u
babci. Po niemądrym lub wręcz przeciwnie rozstaniu z ojcem dziecka,
dorosła kobieta, która nie potrafi zadbać nawet o siebie powinna
być wdzięczna matce za gotowość do zaopiekowania się jej
bezcenną latoroślą. Nie wiadomo co zaszło między Ellie i jej
narzeczonym – matka na początku gratuluje jej ucieczki od
przemocowego mężczyzny (wystarczy na nią spojrzeć, by przekonać
się jak łajdak ją traktował), ale z teoretycznych zwierzeń na
użytek Gusa wynika, że niedoszły zięć był ofiarą, że za
rozpad tego związku całkowitą winę ponosi Ellie. Może chce
zniechęcić znajomego mężczyznę do flirtowania z jej córką? Nie
dość, że to członek klasy robotniczej - według niej za wysokie
progi dla szeregowego stolarza? - to na dodatek ma opinię
kobieciarza, najpewniej więc złamie serce jej obsesyjnie
pielęgnowanej córeczce z poręcznym dzwoneczkiem. Jak w
dzieciństwie - wystarczy potrząsnąć, by przywołać, w
odróżnieniu od Ellie, radzącą sobie ze wszystkim matulę.
Pościeli, nakarmi, posprząta, ale nie napisze za nią książki.
Nawet gdyby potrafiła, za żadne skarby świata nie zajmowałaby się
takimi głupotami. Niebezpieczna pożywka dla i tak rozbestwionej
wyobraźni Ellie. Ezoteryka, zabobony, pamięć genetyczna, baśnie,
mity, legendy i inne paskudztwa, którymi nie wiedzieć czemu od lat
z lubością napycha się jej córka. Czas położyć temu kres? To
się okaże, a tymczasem przyjrzymy się paru skromnym manifestacjom
nieznanego i mniej skromnym wędrówkom po wyśnionym skarbcu
rodzinnych wspomnień. A wszystko kręci się wokół frapującej
relacji matki i córki: wątek przewodni, który moim zdaniem wymagał
dopracowania, dopięcia paru, bądź co bądź, maleńkich guziczków.
Większym problemem były nużące przestoje w środkowej partii,
klasyczne zapychacze niezmiennie podpowiadające, że zabrakło
pomysłu na ciekawsze wypełnienie danego odcinka wyczerpującej
emocjonalnie trasy Ellie.
Wieje
nijakością, ale da się obejrzeć. Nawet nieco rozerwać w tym
rodzinnym piekiełku zaprojektowanym przez Jake'a Mahaffy'ego,
Amerykanina osiadłego w Nowej Zelandii. Wolne spalanie w
patologicznym domu położonym w ustronnym zakątku miejskiej
dżungli. Niezainteresowanej losem niegdyś bogatych i wpływowych, a
teraz już tylko bogatych. Sekrety upadłej szlachty w niemrożącym
krew w żyłach horrorze, czy jak kto woli thrillerze psychologicznym
o straumatyzowanej jednostce wracającej do nawiedzonego domu.
Klaustrofobicznej rezydencji rodem ze średnio wydajnej opowieści
gotyckiej. W każdym razie według mnie przeciętniak z tego
„Pojednania”, który może okazać się nie do zniesienia dla
entuzjastów skocznych straszaków, ale zwolennicy tak zwanej nowej
fali kina grozy mogą docenić przynajmniej niektóre elementy
tutejszego świata przedstawionego. Dlatego nie odradzam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz