W odludnym zakątku Pensylwanii ekipa filmowców pod dyrekcją artystyczną makiawelicznego Lacey'ego Bickela kręci niskobudżetowy krwawy horror pod tytułem „Duped”. Doświadczony operator zdjęć i twórca efektów specjalnych Dominic po raz pierwszy współpracuje za kulisami z kobietą. Z odpowiadającą za oświetlenie, chłodną w obejściu długoletnią znajomą reżysera Celeste, braną pod uwagę do kreacji pierwszoplanowej postaci żeńskiej ze względu na niebagatelne zdolności aktorskie, ostatecznie jednak Lacey najwyraźniej większy potencjał dostrzegł w jej głównej konkurentce Ricie, której na planie partneruje niewybredny żartowniś Barney. Bardziej od niego Celeste naprzykrza się tylko Nicky, najbardziej nieokrzesany członek zespołu, którego prymitywne zaloty zostają udaremnione przez szarmanckiego Dominica. Tak rozkwita miłość na planie makabrycznej produkcji wyniosłego reżysera zafascynowanego filmami ostatniego tchnienia.
Plakat filmu. „Effects” 1979, Image Works
„Zaginione taśmy z Pensylwanii”. Prawie nieznany w swojej epoce przebiegły horror wykorzystujący metodę, którą w tym gatunku spopularyzował Wes Craven. Choć „spopularyzował” to może za mocne słowo, bo z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu, motyw filmu w filmie swoich „piętnastu minut wielkiej sławy” na dobrą sprawę jeszcze nie doczekał. W każdym razie nigdy nie był szczególnie rozchwytywany nie tylko po najmroczniejszej stronie sceny gatunkowej, wydaje mi się jednak, że zwłaszcza w horrorze mógłby pięknie namieszać. Ogromny potencjał, uparcie niewykorzystywany przez twórców kina grozy. A przynajmniej niezupełnie, bo jak widać choćby w pierwszym reżyserskim osiągnięciu Dusty'ego Nelsona (nie wspominając już o „Nowym koszmarze Wesa Cravena” i smakowitych dodatkach do jego słynnego meta slasherowego cyklu, pastiszowego Scream Universe) takie próby podejmowano. „Effects” otwiera scena, która nadaje ton nieco przeciągniętej – dłużącej się – pierwszej fazie Duped Project. Całemu pierwszemu „aktowi” sprytnej opowieści raczkującego filmowca. Czego nie widać, bo gdy szkolisz się u najlepszych... Tak czy inaczej długoletni miłośnicy kina grozy zapewne wychwycą w „Effects” przebłyski artystycznego rzemiosła nieodżałowanego George'a A. Romero. Chłodna energia wczesnej twórczości pana z szacunkiem wspomnianego w szorstko przedstawionym światku szykujących makabryczną ucztę dla kinomaniaków. A właściwie wspomniano jego „Noc żywych trupów” - podobne wyróżnienie spotkało „Omen” Richarda Donnera i „Furię” Briana De Palmy. Wracając do „uroczystego otwarcia” niebanalnego spektaklu w przepysznej późnojesiennej aurze. Zabarwiona erotycznie, rzekomo narkotyczna wizja w przytulnym domku na skraju nieprzytulnego lasu. Cięcie! I poznajemy organizatorów tego w zamiarze upiornego przedstawienia przesadnie oblewanego sztuczną krwią. Budzący jakiś nieokreślony niepokój, dumny ze swojego filmowego wykształcenia, dziedzic rodzinnej fortuny Lacey Bickel (intrygująco diaboliczny występ Johna Harrisona) zebrał skromną ekipę w prowincjonalnym rejonie stanu Pensylwania w celu zrealizowania nieistniejącego(?) scenariusza. To opinia jego wątpliwej przyjaciółki, mistrzyni oświetlenia (gaffer) imieniem Celeste (bezbłędna kreacja Susan Chapek), która może chować urazę za powierzenie głównej roli żeńskiej „obcej babie”. W myślach może przeklinać aroganckiego reżysera za niekoleżeńskie zachowanie. Tu nie chodzi o nepotyzm, tylko zaangażowanie lepszej aktorki. Bo Celeste chyba nie wątpi w swój talent, a jej stary znajmy, zdaje się, dał jej powody, by sądzić, że „Duped” będzie jej szansą na pokazanie światu swoich możliwości. Po raz pierwszy miała wystąpić w filmie, ale jej nadzieje prysły, gdy zjawiła się Rita. Celeste czuje się zdradzona przez tak zwanego przyjaciela? Tak czy owak, prawdopodobnie najcenniejsza zdobycz Bickela, prawdziwy profesjonalista zatrudniony w charakterze operatora zdjęć i twórcy efektów specjalnych, Dominic (przekonujący, nieżyjący już Joseph Pilato ze „Świtu żywych trupów” George'a Romero, który po „Effects” pokazał się też choćby w takich filmowych opowieściach grozy jak „Dzień żywych trupów” też George'a Romero i „Władca życzeń” Roberta Kurtzmana), daje jasno do zrozumienia, że jego zdaniem reżyser popełnił błąd nie obsadzając Celeste. Wprawdzie nie widział jej w akcji, ale tak podpowiada mu instynkt, zawodowe doświadczenie... lub serce. Bo ta królowa śniegu niewątpliwie wpada mu w oko. Innych zawzięcie odpycha, ale dla Doma robi wyjątek. Tak, wszystko wskazuje na to, że Celeste też jest nim zainteresowana, że oczarował ją ten nieporadny rycerz, w obronie jej honoru gotów rzucić się z gołymi pięściami na zawodnika wagi cięższej. Na swojego kolegę Nicky'ego (Tom Savini, którego fanom kina grozy przedstawiać nie trzeba; na pokładzie „Effects” zajmował się też tym, w czym jest najlepszy, czyli praktycznymi efektami specjalnymi, na rozwinięcie jego magicznych skrzydeł lepiej jednak się nie szykować. Swoją drogą według mnie niedościgniony mistrz makabrycznej charakteryzacji i innych tego typu atrakcji debiutował w „Martinie” George'a Romero, można więc założyć, że właśnie tam poznał przyszłych architektów omawianego dziełka).
Okładka DVD © Synapse Films. „Effects” 1979, Image Works
Podeszłam jak do zwykłej siekaniny i zbłądziłam. Nie żalę się, tylko chwalę. Niepospolitym znaleziskiem – nieobliczalnym stworzeniem, który ma gorzej niż Yeti. Tamtego nikt nie widział, ale wszyscy o nim mówią, a o tym prawie się nie słyszy. Niemniej przynajmniej bywa widywany. Ten zdumiewający amerykański backwood horror w reżyserii i na podstawie scenariusza debiutanta Dusty'ego Nelsona, te niebanalne „Effects”. Poważne zaniedbanie dystrybutorów, niezasłużone skrzywdzenie w mojej ocenie wartościowego przedstawiciela gatunku. Prawie go zabili! W końcu się opamiętali, wyrządzonych szkód nie udało się jednak naprawić. Lepiej późno niż wcale, ale zagrożenie nie minęło. Pomóżmy mu więc przetrwać na tym padole niesprawiedliwości. Co nam zależy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz