Samidha
'Sam', uczennica amerykańskiego liceum pochodzenia
wschodnioindyjskiego, niepokoi się zachowaniem swojej byłej
przyjaciółki Tamiry, uparcie milczącej szkolnej outsiderki,
nierozstającej się ze szklanym słoikiem. Istnieją podejrzenia, że
to problem z asymilacją, ale Sam uważa, że za izolacją
rówieśniczki kryje się coś więcej. W żadnym razie nie jest
jednak przygotowana na niewiarygodne wyznanie Tamiry, podobno
dręczonej psychicznie przez najprawdziwszego demona uwięzionego w
szklanym naczyniu. W przypływie gniewu na opowiadającą bajki
dziewczynę, z którą dorastała, Sam mimowolnie doprowadza do
tragedii. Tamira znika, a demoniczne brzemię przechodzi na Sam.
|
Plakat filmu. „It Lives Inside” 2023, Brightlight Pictures, Neon, QC Entertainment |
Nadnaturalny
horror społeczny czerpiący z osobistych doświadczań reżysera i
scenarzysty, debiutującego w pełnym metrażu Bishala Dutty.
Historię wymyślił razem z Ashishem Mehtą, ale punktem wyjścia
było zapamiętane poczucie rozdwojenia tożsamości, które
szczególnie mocno doskwierało mu w szkole średniej. Świat binarny
człowieka, który we wczesnym dzieciństwie wraz z rodziną
przeniósł się z Indii do Ameryki Północnej. Imigranta, który w
swój proces asymilacji kulturowej włączył kino grozy – jego
podręcznikami były między innymi „Szczęki” Stevena
Spielberga, „Lśnienie” Stanleya Kubricka i „Koszmar z ulicy
Wiązów” Wesa Cravena. Na scenariusz „Służki” (oryg. „It
Lives Inside”) ogromny wpływ miała też przerażająca opowieść
jego dziadka, który w młodości poznał dziewczynkę rozmawiającą
ze szklanym słojem. Naczynie na jego oczach zostało zniszczone, w
środku niczego nie było, ale to zapoczątkowało najdziwniejszy
okres w życiu antenata Bishala Dutty, któremu w pamięć
szczególnie wryło się sprawozdanie dziadka z jedzenia orzeszków
ziemnych. Za plecami świadka incydentu ze słoikiem jakiś czas
później rozlegają się odgłosy przeżuwania, a kiedy się
odwraca, nie ma już ani jednego orzeszka.
Wiadomość
o zawiązaniu producenckiej współpracy między amerykańskimi
firmami Neon i QC Entertainment przy wtenczas niezatytułowanym
projekcie pod artystyczną dyrekcją Bishala Dutty, obiegła świat w
październiku 2022, w pierwszy dzień prac na planie - w Vancouver w
Kanadzie - debiutanckiego długometrażowego filmu fabularnego twórcy
nagradzanych shortów. W marcu 2023 film pokazał się na South by
Southwest Film Festival (światowa premiera), a parę miesięcy
później ruszyła szeroko zakrojona dystrybucja kinowa. Polskim
dystrybutorem diabelskich igraszek mięsożernego demona z mitologii
hinduskiej i buddyjskiej jest M2 Films. Horror producentów
„Uciekaj!” Jordana Peele'a, do którego Bishal Dutta chętnie
dokręciłby ciąg dalszy, chętnie zaprezentowałby światu „It
Lives Inside 2” , ale na razie większe nadzieje wiąże ze
straszakiem postapokaliptycznym, który ma zostać wyprodukowany
przez Jamesa Wana. Produkcja, która miała (haha) deptać po
piętach, dyszeć w karki „Babadookowi” Jennifer Kent, „Coś za mną chodzi” Davida Roberta Mitchella, „Dziedzictwu. Hereditary”
Ariego Astera i wspomnianemu „Uciekaj!” Jordana Peele'a, zdobywcy
Oscara za scenariusz, choć w głównym zbiorniku z filmowymi
wpływami były raczej takie pozycje, jak „Christine” Johna
Carpentera, na podstawie powieści Stephena Kinga i „Zdjęcia
Ginger” Johna Fawcetta, natomiast wygląd antagonisty to swego
rodzaju skrzyżowanie „Hellraisera: Wysłannika piekieł” Clive'a
Barkera, adaptacji/ekranizacji jego minipowieści pt. „The
Hellbound Heart”, „Muchy” Davida Cronenberga, readaptacji
opowiadania George'a Langelaana, „Coś” Johna Carpentera,
readaptacji noweli Johna W. Campbella Jr. i zarazem remake'u
„Istoty z innego świata” Christiana Nyby'ego i Howarda Hawksa,
„Szczęk” Stevena Spielberga, adaptacji powieści Petera
Benchleya, „Obcego - 8. pasażera Nostromo” Ridleya Scotta
oraz „Dyniogłowego” Stana Winstona na motywach wiersza Eda
Justina. A gdzie „The Ring” Gore'a Verbinskiego, remake horroru
Hideo Nakaty z 1998 roku opartego na powieści Kôjiego Suzuki? Chód
dziewczynki ze studni i UWAGA SPOILER siedmiodniowe
zawieszenie wyroku śmierci KONIEC SPOILERA. Brakowało tylko
majordomusa w pasiastym sweterku, lśniącego kucharza i trędowatego
rudzielca z czerwonymi balonikami, zmiennokształtnego naganiacza u
bram nawiedzonego domu z Naturom Demonto.
Ale jest „upiorny” zeszyt, którego nie kupisz w dobrych
księgarniach i „jeszcze straszniejszy”... szklany słoik. Jest i
czerwona komnata, chyba pomyślana jako coś w rodzaju jądra
surrealizmu, centrum pozornej krainy marzeń sennych ofiar pradawnego
zła, ale ja, nie wiedzieć czemu, bardziej czułam się jak w domu
schadzek. Myślę, że to początek długiej hollywoodzkiej przygody
Bishala Dutty. Monstrualny potencjał komercyjny: rzecz skoczna,
efekciarska, plastikowa. I oryginalna, bo wprowadzająca do gatunku
nowego potwora. Ultra Boogeymana, zmiennokształtną demoniczną
istotę z religii dharmicznych nazywaną Pishacha i Piśāca
(właściwie to cała armia pazernych demonów), esencję zła
wysysającą z ludzi energię. Stworzenie nieśpiesznie pożerające
dusze najbardziej rozsmakowane w samotności, gniewie i smutku.
„Służka” przestrzega przed zasypianiem z takimi emocjami, bo to
przyciąga te wiecznie nienażarte bestie. Działa jak zaproszenie na
darmową wyżerkę, ale główna bohaterka „Służki”,
nastoletnia Samidha, która woli być nazywana Sam, wcześniej
popełnia inny kardynalny błąd. Tłucze „lampę Aladyna”
dziewczyny zachowującej się jak jedna z tytułowych postaci „Nocy żywych trupów” George'a A. Romero.
|
Plakat filmu. „It Lives Inside” 2023, Brightlight Pictures, Neon, QC Entertainment |
Bishal
Dutta w „Służce” chciał przywołać dobrze znane mu wrażenie
uwięzienia między dwoma światami i związane z tym dążenie do
zsyntetyzowania tożsamości, podpierając się przy tym magicznymi
wspomnieniami z młodości – starał się wlać w tę opowieść
cudowne emocje jakie towarzyszyły mu podczas wieczorów z duchami
przy ognisku. Samidha 'Sam' (ładnie stopiona z postacią Megan
Suri), centralna postać „Służki”, wzorowa uczennica Wooderson
Grove High School, jedyne dziecko imigrantów z Indii Wschodnich,
Poorny i Inesha („szkolna kreacja” Neeru Bajwy i odrobinę
bardziej przekonujący, mniejszy udział Vika Sahaya), w
przeciwieństwie do swojej przyjaciółki z dzieciństwa Tamiry
(robiąca wrażenie Mohana Krishnan, został mi jednak spory
niedosyt, bo rola niewielka), dopasowała się do amerykańskiego
stylu życia. Właściwie Sam czuje się bardziej Amerykanką niż
Hinduską, co bardzo nie podoba się jej mamie. Ojciec nie czyni jej
z tego powodu wyrzutów, za to Poorna nie przepuści żadnej okazji
do wyrażenia swojego niezadowolenia z przesadnej asymilacji
kulturowej córki. Jeden z ulubionych tematów współczesnych
filmowców od innej strony. Zderzenie z własną kulturą –
poszukiwanie tożsamości narodowej (jakby powiedział duch Mufasy:
zapomniała kim jest) w „nieswoim” kraju. Sam ma obywatelstwo
amerykańskie, bo tutaj się urodziła – i wychowała – a Indie
przypuszczalnie zna jedynie z opowieści rodziców i ich przyjaciół,
ewentualnie z książek i filmów. „Jest oderwana od korzeni”,
ale nie pojmuje dlaczego matka obwinia ją, a nie siebie i ojca.
Chcieli Hinduski, mogli się nie przeprowadzać: mniej więcej tak
zapatruje się na to nasza nastoletnia przewodniczka po niemrocznym
lunaparku Pishachy. Demona izolującego, którego nie widać w
świetle. A gdyby ktoś jeszcze miał wątpliwości co do jego/jej
powiązań z Boogeymanem, nocami kreatura najchętniej przesiaduje w
szafach. Oczy świecące w ciemności: skąd my to znamy? Nie mogło
też zabraknąć scenki z lustrem, oczywiście dostosowanej do naszej
wystawnej epoki, niekoniecznie z sensem, ale przecież w horrorze
chodzi o to, by często robić „buu!”. Bishal Dutta proponuje
więc obsesyjno-kompulsyjną zabawę włącznikiem światła, grę w
pojawia się i znika stwór („Gdzie jest bobo? Tu jest!”:
czyje to słowa?). Nie wiem, chciała spalić żarówkę? Za trudne
dla mnie, przejdźmy zatem do innych znanych atrakcji. Kosmyk włosów
ciągnięty przez niewidzialnego nieczłowieka, robimy hałas i puff,
rozpłynęła się w powietrzu. Tandetnie wybrzuszająca się zasłona
prysznicowa - ukłon w stronę „gumowych efektów specjalnych” z
dawnych lat? W moim odczuciu raczej cyfrowa parodia. Zabawna, ale nie
tak jak ostateczna(?) konfrontacja, kwintesencja horroru
nowoczesnego. Mniej znaczy więcej? Bzdura! A teraz śmiertelnie
poważnie: jedyny moment, który wpadł mi w oko, to bądź co bądź
odtwórcza szarża pokracznej niby-mamusi, poprzedzona rzutem oka na
okrutnie zapuszczoną lodówkę – doprawdy przeuroczy widok - i
złowieszczą orkiestrą much (bzyczały i później, ale już mi się
znudziło) kłębiących się w przetłuszczonym włosach postaci
siedzącej przy stole. „Ludzie-pająki” chyba nigdy mi się nie
znudzą, ale choćby nie wiadomo jak śmiało się jeszcze wyginały,
opętanej Regan MacNeil z „Egzorcysty” Williama Friedkina w moich
oczach pewnie nigdy nie dogonią. Bo będę się upierać, że mniej
znaczy więcej. Poparzenia niesłoneczne, nienaturalne zgony,
niezwykle realistyczny nawracający sen (może dlatego, że to nie
jest sen?), natrętny złowrogi głos, przemykający cień czegoś z
kolcami, mięsna dieta, klasyczna „pełna napięcia” akcja z
otwieraniem drzwi frontowych i obowiązkowa burza z piorunami.
Nawiedzony dom, w którym niedawno ktoś dokonał żywota i skąd
nierozważnie wyniesiono „sekretny zeszyt” oraz przeklęte
naczynie. Tyle napakowali w „Służkę”, a ja coś czuję, że
zapamiętam tylko ten szklany słoik. Mała rzecz, a śmieszy.
Szklana maskotka wyobcowanej licealistki: jak mniemam, tak to wygląda
z boku, czyli tam, gdzie nie pozwolono mi stanąć. Podumać chwilę
nad przypadkiem Tamiry, mieć wątpliwości. Innymi słowy, nie ma
tutaj grama tajemnicy, żadnej pożywki dla wyobraźni. Energiczne
wykładanie wszystkiego na tacy, koniec końców niebezpiecznie
uginającej się pod naporem w zdecydowanej większości nieświeżych
i co gorsza beznamiętnie dostawianych, rarytasów z królestwa
horroru. Znaczy to miały być (nie)kulinarne specjały, ale ja
przeważnie czułam się zupełnie jak wtedy, kiedy zaspokajałam
swoją ciekawość odnośnie smaku papieru. W tych momentach, w
których akurat nie zrywałam boków ze śmiechu – kabaret CGI.
Lękajcie
się, bo do świata horroru przedarła się wyjątkowo groźna istota
z piekła rodem. Ani Pazuzu, ani Boogeyman, tylko hybryda silniejsza
od nich obu; że tak sobie sparafrazuję pewnego zmiennokształtnego
z uniwersum „Underworld”. Demoniczny showman Bishala Dutty.
Zapamiętajcie to nazwisko, gdyż wkrótce może być wymieniane
jednym tchem z Jamesem Wanem. O ile już nie jest, bo „Służka”,
jego pełnometrażowy debiut reżyserski oparty na własnym
scenariuszu, niejedno serce już podbiła. Moje skrzętnie ominęła,
dlatego polecać nie będę. Foch.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz