Mający
obsesję na punkcie sztuki kulinarnej Tyler Ledford zabiera smakową
ignorantkę Margot Mills na prywatną wyspę, gdzie światowej sławy
chef Julian Slowik prowadzi wykwintną restaurację Hawthorn. Wśród
pozostałych gości są ceniona krytyczka kulinarna, niegdysiejsza
gwiazda kina, zamożne małżeństwo regularnie stołujące się na
wyspie oraz partnerzy biznesowi przełożonego Slowika. Wszyscy
zostali starannie dopasowani do wyjątkowego menu genialnego szefa
kuchni, wszyscy poza Margot, posiadaczki prymitywnego podniebienia,
które może stanowić poważny problem dla wielkiego Juliana
Slowika. Zakłócić najwystawniejszą ucztę w jego oszałamiającej
karierze, która drastycznie rozminie się z oczekiwaniami
biesiadników.
|
Plakat filmu. „The Menu” 2022, Searchlight Pictures, Hyperobject Industries
|
Podczas
miesiąca miodowego amerykański scenarzysta i producent filmowy Will
Tracy odwiedził ekskluzywną restaurację Cornelius Sjømatrestaurant
na norweskiej wyspie niedaleko Bergen, gdzie wpadł w lekką paranoję
– nie dość, że znajdował się w obcym kraju, to na dodatek w
odizolowanym zakątku, nieodpowiednim dla człowieka z klaustrofobią.
Albo wręcz przeciwnie, bo te osobiste przeżycia emocjonalne
podsunęły mu pomysł na scenariusz, którym niezwłocznie podzielił
się z przyjacielem Sethem Reissem. Nad swoją zabawną opowieścią
z dreszczykiem pracowali głównie w mieszkaniu Tracy'ego, a z tej
burzy mózgów powstał tekst, który trafił na tak zwaną The Black
List (ulubione scenariusze niezrealizowane), szybko jednak znalazł
sobie producenckiego opiekuna – kupiony przez firmę Searchlight
Pictures. Na którymś etapie prac wytwórnia połączyła siły z
Hyperobject Industries. W kwietniu 2019 do publicznej wiadomości
podano informację o wyborze reżysera, Alexandra Payne'a, który z
powodu innych zobowiązań wkrótce opuścił pokład, ustępując
miejsca Markowi Mylodowi bodaj najbardziej kojarzonemu z serialami
„Gra o tron” (2015-2017) i „Sukcesja” (2018-2023). Ujawniono
też nazwiska odtwórców głównych ról: Ralpha Fiennesa i Emmy
Stone. W czerwcu 2021 roku ogłoszono, że pani Stone zrezygnowała z
udziału w „Menu” (oryg. „The Menu”), swoją decyzję
tłumacząc napiętym harmonogramem i że jej miejsce zajęła Anya
Taylor-Joy (m.in. „Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii”
Roberta Eggersa, „Morgan” Luke'a Scotta, „Split” i „Glass”
M. Nighta Shyamalana, „Ostatniej nocy w Soho” Edgara Wrighta).
Główne zdjęcia ruszyły w pierwszym tygodniu września 2021 roku w
Savannah w stanie Georgia i na Jekyll Island, a światowa premiera
odbyła się we wrześniu 2022 roku na Międzynarodowym Festiwalu
Filmowym w Toronto. Szeroka (międzynarodowa) dystrybucja kinowa
ruszyła w listopadzie 2022, a w styczniu kolejnego roku obraz trafił
na platformy internetowe.
Obsypany
nominacjami do przeróżnych nagród filmowych, zrealizowany za około
trzydzieści milionów dolarów amerykański horror/thriller
satyryczny wyreżyserowany pod natchnieniem „Anioła zagłady”
Luisa Buñuela z 1962 roku. Mark Mylod przyznał, że do scenariusza
Setha Reissa i Willa Tracy'ego przede wszystkim przyciągnęła go
mnogość perspektyw. „Wypaczanie, zjadanie i przekręcanie
systemu wartości” postaci zgromadzonych na niewielkiej
wyspie niedostępnej dla zwykłych śmiertelników, czyli ludzi
niecelebrujących posiłków, niepotrafiących docenić arcydzieł
sztuki kulinarnych. W restauracji egocentrycznego kuchennego
czarodzieja Juliana Slowika (widowiskowa kreacja Ralpha Fiennesa)
zwykła konsumpcja jest zakazana - tu się nie je, tu się
rozkoszuje! - takie pomyłki jak Margot Mills (niesamowicie
charyzmatyczny występ Anyi Taylor-Joy) nie powinny się więc
zdarzać. Luksusowy lokal Hawthorn nie pasuje do jej
niewyrafinowanego gustu, z czego sama doskonale zdaje sobie sprawę,
a najgorsze, że nie wykazuje chęci poprawy. Grzeszy i dobrze jej z
tym. Ordynarna zjadaczka na snobistycznej wieczerzy. Orgiastyczna
zabawa smakoszy drogą przez mękę niewtajemniczonej jednostki z
przepalonym podniebieniem. Niewtajemniczonej w prawdziwą Sztukę.
Kulinarna kultura elitarna dla nieznajomej przedstawiającej się
jako Margot jest fikuśnym zdekonstruowanym awangardowym gównem.
Trafiło się ślepej kurze ziarno, a ona jeszcze grymasi? Obraża
guru gotowania! I jak tu jej nie polubić? Mnie w każdym razie
zauroczyła niewdzięczna towarzyszka Tylera Ledforda (obłędny
popis Nicholasa Houlta, którego miłośnicy kina grozy mogą
pamiętać choćby z „Wiecznie żywego” Jonathana Levine'a, czy
późniejszego „Renfielda” Chrisa McKaya), wybitnie oddanego fana
niedoścignionego Slowika. Właściwie szef piekielnej kuchni nie
tyle jest idolem, ile obiektem kultu młodego smakosza, którego w
przeciwieństwie do jego ewidentnie niedobranej pary, stać na
żywienie się w renomowanych restauracjach. Mam jednak podejrzenie
graniczące z pewnością, że gdyby główna bohaterka „Menu”
Marka Myloda mogła sobie pozwolić na raczenie się daniami
najznamienitszych kucharzy, i tak zostałaby przy „podłych
knajpach”, czyli lokalach bez gwiazdek Michelin. Scenariusz (imię
jest wróżbą) ma strukturę menu – odpowiednia prezentacja dań
tego przeklętego wieczora serwowanych w restauracji nadzwyczajnej.
Opisane zdjęcia niekoniecznie samych rarytasów - nazwa i
najważniejsze składniki; część z nich opatrzono dowcipnymi, czy
jak kto woli niesmacznymi komentarzami – którymi goście w sumie
mają raczyć się ponad cztery godziny. Margot nie jest
przyzwyczajona do tak długiego zaspokajania głodu, odważnie
zakładając, że w królestwie Juliana Slowika w ogóle da się
porządnie najeść – za taką kasę powinno, ale taka ignorantka
kulinarna jak panna Mills najpewniej żyje w przekonaniu, że z
najdroższych restauracji wychodzi się głodnym. Wystarczy spojrzeć
na talerze jednocześnie stawiane przed wszystkimi klientami,
mikroskopijne dzieła podniosłej sztuki współczesnej wnoszone
przez małą armię robotów: podwładnych wysławiających
(nie)święte imię jego. Jim Jones naszych czasów i jego
elektryzująca relacja z niewierną. Hipnotyczny duet niezgodnych
(nominacje do Złotego Globu dla odtwórców tych ról),
elektryzująca relacja podmiotów niedopasowanych, elementów z innej
układanki. Nieobliczalny platoniczny związek postaci z różnych
bajek, zacieśniany nieoczywistym konfliktem. Nieprostackie starcie
odmiennych(?) charakterów, próba sił w nieprzyzwoicie drogim
hermetycznym pojemniku na żywność. Edycja limitowana.
|
Plakat filmu. „The Menu” 2022, Searchlight Pictures, Hyperobject Industries |
Wybornie
histeryczna rozrywka w klaustrofobicznej scenerii. Paranoiczny
dreszczowiec flirtujący ze slasherem (jest i konwencjonalne
przebudzenie mocy final girl) w oparach absurdu. Umiarkowanie
makabryczna satyra społeczna z barwną ludnością, której
przewodniczy zjawiskowa parka, ognisty tandem damsko-męski, przy
którym reszta może uchodzić za stado baranów. Julian Slowik i
Margot Mills w moim poczuciu są swego rodzaju krzywym zwierciadłem
celebryckich dusz zgromadzonych na tajemniczej wyspie. Bardziej
przypomina to siedzibę jakiejś sekty - ze wspólną sypialnią dla
owieczek i osobną kwaterą dla pasterza – aniżeli działalność
gospodarczą. Kult jednostki obejmujący także klientów. Co
ciekawe, w projektowaniu atelier chefa Slowika udział brała
Dominique Crenn, zdobywczyni trzech gwiazdek Michelin, pochodząca z
Francji właścicielka wykwintnej restauracji w San Francisco. W
charakterze doradcy zatrudniono też Davida Gelba, reżysera między
innymi „Projektu Lazarus” (2015), ale twórców „Menu”
oczywiście bardziej interesowały jego dokumentalne prace o sztuce
kulinarnej (na przykład „Street Food” i „Chef's Table”).
Reżyser piekielnej wieczerzy na prywatnej wyspie, Mark Mylod,
przyznał, że sam zwykle czuje się nieswojo w wysokich
restauracyjnych progach. Podobnie jak Margot, woli lokale, w których
panuje zdecydowanie luźniejsza, rodzinna atmosfera. Bo protagonistka
„Menu” od początku stawia sprawę jasno: to nie jest jej świat,
ale jest na tyle uprzejma, aby zadać sobie trud zrozumienia obsesji
swego fatalnego darczyńcy. „Wspaniałomyślnego” sponsora
okropnej przygody w nadętym przybytku. Tyler Ledford, człowiek,
któremu na moje nieeksperckie oko brakuje paru klepek, z jakiegoś
powodu zjawił się w restauracji Hawthorn nie z tą damą, z którą
miał się zjawić. Stąd konsternacja mistrza Slowika? Tak czy
inaczej, sławny szef kuchni raz po raz przeszywa wzrokiem coraz
bardziej zirytowaną Margot. Miała ubaw, ale to powoli robi się
zwyczajnie żałosne, nie wspominając już o tym, że arogancki
kucharz bezkarnie obraża swoich gości. Mistrzowskie zagranie z
pieczywem – chleb jest dla biedoty, więc... Krytycy będą
zachwyceni, choć ci najznamienitsi z pewnością znajdą jakąś
dziurkę w całym. W każdym razie podczas gdy większość klientów
rozpływa się w zachwytach nad genialną koncepcją UWAGA SPOILER
żarcia, którego nie ma KONIEC SPOILERA – co za kunszt, co
za sznyt! - Margot utwierdza się w przekonaniu, że trafiła do domu
wariatów. A jakby tego było mało, sam chef fatyguje się do jej
stolika (goście usadzeni według siedmiu grzechów głównych).
Zachowanie nie do przyjęcia i impertynenckie odzywki, zamiast
należnego ukorzenia się przed nie byle jakim karmicielem. Margot
nie jest przykro, co jest bodaj największą obrazą,
najsiarczystszym policzkiem dla takiego boga kuchni, jak Julian
Slowik. Większą od ostentacyjnego umiarkowania w jedzeniu, tj.
rozpływaniu się w niebiańskich smakach unikalnego atelier.
Niewyparzony język dziewuchy gardzącej jego darami. Kopciuszek
plujący na szklany pantofelek od księcia. Lepszy papieros w kibelku
od ekstatycznych doznań firmowanych najpotężniejszym nazwiskiem w
światku kulinarnym. Bezbłędna jest ta dziewczyna, ale sytuacja w
restauracji Hawthorn niebawem i ją może przerosnąć. Tylko jej
niemiły towarzyszy zachowuje stoicki spokój; nienormalny spokój.
Nie, jest jeszcze starsza pani zajmująca pojedynczy stolik pod
ścianą, która zdążyła znieczulić się alkoholem. Zrezygnowana
staruszka niedyskretnie potraktowana przez dziwnie skorego do
zwierzeń zarządcy tego prestiżowego wariatkowa. Przyznaję, że
otwierałam to „Menu” z przekonaniem, że uwzględniono w nim
niejedną potrawkę z ludzkiego mięsa. Spodziewałam się kina
kanibalistycznego, a dostałam... coś, co w gruncie rzeczy
przelicytowało moje oczekiwania. Jazdę na krawędzi dobrego smaku.
Bezlitosnego krytyka samozwańczych posiadaczy nadnaturalnego zmysłu
smaku, umiłowanych degustatorów, znawców Sztuki gotowania, uważnie
patrzących na ręce słynnym kucharzom. Celebracja pokarmu, msza
święta smakoszy z pękatymi portfelami. Bufonada zabijająca pasję.
Prowokacyjna, niepokorna, nieprzewidywalna, zniewalająca opowieść
z ograniczoną poczytalnością. Kij w mrowisko ludzi z kijami w
czterech literach. Niepoważna rozprawa o poważnych sprawach:
konsumowaniu i zabijaniu. Dietetyczny pomyleniec, który ostatnim
uderzeniem może pożądanie znokautować, powalić kreatywnością
nawet doświadczonych odbiorców tak zwanych chorych horrorów. Kina
paskudnego. Paskudnie śmiesznego;)
Grono
eksperckie może się obrazić, ale kulinarnym troglodytom mojego
pokroju ta niegrzeczna analiza społeczna powinna przypasować.
Ludziom z lubością zatykającym sobie tętnice fast foodami,
popijających popcorn colą, z uporem maniaków napychających się
chipsami i najtańszym pieczywem. Posiadaczom niewysublimowanych
podniebień mam czelność gorąco polecić wyszukane „Menu”
Marka Myloda, kartę dań fikcyjnej renomowanej restauracji na
prywatnej wyspie w Stanach Zjednoczonych. Awangardowy obłęd w
rytmie thriller and slash. Petarda!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz