Po
osobistej tragedii poczytna brytyjska autorka, odpowiedzialna za
takie głośne pozycje, jak uhonorowany Barry Award „Kredziarz”
(2017), „Zniknięcie Annie Thorne” (2019), „Inni ludzie”
(2020) i „Płonące dziewczyny” (2021), C.J. Tudor, z niemałym
trudem ukończyła kolejną powieść... i postanowiła jej nie
wydawać. Niezadowolona z efektu ostatniej pracy, pisarka w zamian
zaproponowała swojemu wydawcy zbiór krótszych opowieści z
dreszczykiem. I tak Tudor wreszcie znalazła dom dla paru
zalegających w szufladzie tekstów (oczywiście odpowiednio
zredagowanych), którym towarzystwa miały dotrzymywać najnowsze
opowiadania oraz historie wcześniej publikowane w formie e-booków i
audiobooków – jeden z nich po raz pierwszy zaprezentował się
natomiast w antologii „After Sundown” pod redakcją Marka
Morrisa, która swoją światową premierę miała w roku 2020. W
sumie jedenaście mrocznych opowieści C.J. Tudor, z ogólną
przedmową i szczegółowymi wstępami: odautorskimi komentarzami
(geneza) do wszystkich „odcieni makabry” w „Spojrzeniu w mrok”
(oryg. „A Sliver of Darkness”). Na światowym rynku wydawniczym
zbiorek ukazał się w roku 2022, a do Polski dotarł już w
kolejnym, korzystając z zaproszenia wydawnictwa Czarna Owca.
Kolekcję przetłumaczył Tomasz Wyżyński. W roku 2023 uwolniono
następną powieść C.J. Tudor, thriller „The Drift”.
|
Okładka książki. „Spojrzenie w mrok”, Czarna Owca 2023 adaptacja © Jon Kennedy / / MJ
|
Tradycyjnie
krótkie omówienie grona nie-osób zebranego tym razem na przyjęciu
zorganizowanym przez pisarkę bardziej kojarzoną z dłuższą formą,
zacznę od mojego ulubieńca; „Zwodniczego bluesa”
napisanego pod wpływem obrazowego fragmentu utworu My Chemical
Romance – dokarmione twórczością Stephena Kinga i widmowym
głosem Morgana Freemana, a właściwie Ellisa Boyda 'Reda' Reddinga
ze „Skazanych na Shawshank” Franka Darabonta, adaptacji
minipowieści wspomnianej już sławy z Maine, jednego z ulubionych
literatów C.J. Tudor. Opowieść Jacka Morleya, cofającego się
pamięcią do krótkiej znajomości z niejakim Grubasem. Poznał go w
klubie Pod Błękitnym Flamingiem, gdzie jak zwykle w tamtym
młodzieńczym okresie, wybrał się z narzeczoną Stellą Grey.
Grubasa zapamiętał jako drobnego białego chłopaka, który
dosłownie czarował publiczność swoim bluesem. Młodzieniec ze
złamanym sercem, nieszczęśliwie zakochany, a jak wiadomo
zawiedziona miłość może popchnąć człowieka do strasznych
czynów. Nastrój i po trosze tematyka jak w „Truskawkowej wiośnie”
Stephena Kinga z kolekcji „Nocna zmiana”, co bynajmniej skargą
nie jest. Historia melancholią przesycona. Groza smutkiem otulona.
Jest w tym opowiadaniu jakaś magia, czarna magia. Nieuchwytna
nadzieja, agresywna trwoga. Cudownie potworna rzecz!
Bardzo
zajmujące okazało się też bractwo trzech. „Blok”
natchniony opuszczonym wieżowcem w angielskim mieście Nottingham,
gdzie wychowała się późniejsza autorka „Spojrzenia w mrok” i
gdzie uwiła sobie własne gniazdko rodzinne. W opowiadaniu
nastoletni Tyler znajduje sposób na włamanie się do tego posępnego
obiektu, ale niezbędny jest udział jego nowego kolegi Danny'ego,
wątpiącego członka ich małej paczki. Przygoda z potworami. „Gęsia
skórka”, aż się łezka w oku kręci. Czuć też ducha Howarda
Phillipsa Lovecrafta. Sentymentalna wyprawa do szalonego dzieciństwa.
Nie wiem tylko, czy Tudor zabiegała o współczucie dla niebanalnych
agresorów, bo istotnie złapałam się na takim dziwactwie:)
Po
przeprowadzce z miasta na wieś, brytyjska powieściopisarka odkryła
„uroki” prowincjonalnych dróg. I gęstą ciemność, w której
człowiek czuje się totalnie osamotniony. Stąd pomysł na
opowiadanie „Koniec świata, jaki znamy”. Podczas
apokalipsy Tom, samotnie wychowujący ośmioletnią córkę Millie,
przyjmuje zaproszenie od znajomego ze studiów, przebywającego w
swojej wiejskiej posiadłości Berskow Manor, przypuszczalnie
bezpieczniejszym od zajmowanego przez nich lokalu w wielkim mieście.
Gości jest więcej i nie wszyscy są zadowoleni z obecności małej
Millie, która w pewnym momencie z przekonaniem informuje ojca, że
przebywają wśród kłamców. A na zewnątrz cały czas grasują
stwory, które przybyły wraz z nienaturalną ciemnością. Łyżka
Lovecrafta, szklanka „Milczenia” Tima Lebbona. Izolująca
ciemność i możliwe, że jeszcze gorsze towarzystwo. Zabytkowy dwór
niepewnym schronieniem przed zagadkowymi bestiami i tym bardziej
współlokatorami. Wyśmienicie budujące się, zmyślnie
skomponowane, frapujące opowiadanie na podniesienie adrenaliny.
„Powielarnia”
wykluła się z posępnego widoku pewnej drukarni, zniszczonego
przybytku z intrygującym sloganem reklamowym. Po przypadkowym
rozbiciu wazonu od nieżyjącej już przyjaciółki, Fran za radą
eleganckiej sąsiadki, udaje się do tytułowej powielarni,
specjalizującej się w reprodukcjach cennych przedmiotów. Tworzą
coś lepszego z czegoś uszkodzonego, starego, wadliwego.
Aktualizacja świata, poprawa jakości... A może to tylko pozory,
może lepsze znaczy gorsze? Oryginalna wizja i co ważniejsze dająca
niemałe pole do popisu, z którego autorka skorzystała z nawiązką.
Nie spodziewałam się, że zawędruje tak daleko. Niedowierzanie
rosło w miarę powielania. Miodzio.
Czas
na dobry duet prozatorski, czas na „Ostatni rejs”
zorganizowany pod wpływem luźnej uwagi męża C.J. Tudor
poczynionej podczas pandemii COVID-19. Leila Simmonds od
pięćdziesięciu lat przebywa na statku wycieczkowym nigdy
niedobijającym do brzegu. Jest częścią hermetycznej społeczności
stworzonej po jakiejś globalnej katastrofie. Ziemia podobno została
skażona, a ostatni ludzie toczą monotonne żywoty na bezkresnym
oceanie. W reżimie enigmatycznych Stwórców. Dystopia, którą
spokojnie można by przekuć w powieść. Beznadziejne istnienia w
świecie naznaczonym paraliżującym strachem i męczącą
powtarzalnością. Pomysłowe, ale nieprzekombinowane. Przydałoby
się dokręcić śrubkę klaustrofobii, ale nadrabia depresyjnym
wydźwiękiem. Co nie dośpiewa, to dowygląda:)
Czas
na „Pył”. Pomysł nieświadomie podsunęła
organizatorce omawianej imprezy literackiej recepcjonistka hotelowa,
wspominając pewną burzę piaskową. Centralną postać niniejszej
historii, kobietę w średnim wieku imieniem Olivia, zastajemy w
hotelu Villa de las Almas Perdidas, gdzie bezskutecznie szuka relaksu
i samotności po bolesnym rozstaniu z ukochanym. W hotelu, w którym
po przejściu burzy piaskowej dzieją się niepokojące rzeczy.
Surrealistycznie. Na sprawdzonym fundamencie fabularnym autorka
wznosi nietypową opowieść o nawiedzonym hotelu. Kuzynka Overlook
Hotel. Bezkompromisowa propozycja, niemniej rozwinięcie mogło
bardziej poszaleć z obłąkanym klimatem.
|
Okładka książki. „A Sliver of Darkness”, Ballantine Books 2022
|
A
teraz niezła parka dyskutantów. Zacznijmy od „Lwa na
bramie”, namalowanego po incydencie z autentycznym
graffiti, które swego czasu przyciągnęło uwagę C.J. Tudor.
Radosna twórczość zmieniająca się z dnia na dzień. Jay i jego
koledzy w drodze do szkoły nadziewają się na nieziemski malunek:
lew przyczajony na bramie. Z pierwszego spotkania z tym egzotycznym
stworzeniem chłopcy wychodzą cało, ale następnym razem mogą nie
mieć tyle szczęścia. W każdym razie zaalarmowany wydarzeniami w
swoim otoczeniu młody protagonista opowiadania, spróbuje rozwiązać
zagadkę najwyraźniej ożywającego graffiti. Dziwna koncepcja w
pozytywnym tego słowa znaczeniu. Lekki powiew świeżości,
niepospolite podejście do motywu dzieci walczących z nieznanym.
Przydałoby się jednak co nieco dobudować, bo pozostał spory
niedosyt.
Pora
pomówić o prześladowcy gospodyni „Spojrzenia w mrok”, wszak
pewnego dnia ni z gruszki, ni z pietruszki do głowy Tudor wcisnęło
się zdanie „Nie jestem Tedem”. Zastanowiło ją
to, bo nie znała żadnego Teda. Nie znała, ale nagle ogarnęło ją
przemożne pragnienie zawiązania znajomości z wyimaginowanym
człowiekiem, który nabrał ochoty na podzielenie się swoją
nieprozaiczną historią. Mężczyzna w bliżej nieznanym Wydziale
Wyniesień upiera się, że nie jest tym, za kogo go biorą. Coraz
mniej stanowczo powtarza, że nie jest Tedem. Smakowicie
enigmatyczna, trzymająca w niepewności i z nią zostawiająca.
Zdałoby się mocniej podkręcić tę kuriozalną piłeczkę –
urozmaicić środkową partię, chociażby przez cudowne rozmnożenie
pytań. Gdyby tak jeszcze podsycić wątpliwości... Siadło, ale nie
z hukiem.
Wąski
krąg przeciętniaków. Drugoplanowa postać „Zniknięcia Annie
Thorne”, która nie dawała spokoju swojej stwórczyni wraca jako
dyskretna sprzątaczka miejsc zbrodni, świadcząca także usługę
pozbywania się zwłok. Opowiadanie pod tytułem „Gloria”
podąża za jednostką wyzutą z empatii, która zaskakuje samą
siebie. Przypadkowe spotkanie z dziewczynką z rzadkimi talentami to
jedno, ale zawracanie sobie głowy nieznajomym mężczyzną
najpewniej mającym niecne zamiary wobec nowej znajomej Glorii i jej
matki, to już inna para kaloszy. Czyżby zatwardziałą
kryminalistkę ruszyło sumienie? Niewyszukana, żeby nie rzec
banalna, historyjka, która w moim przekonaniu miała coś, co mogło
wydobyć ją z oparów nijakości (w tym miejscu pojawia się
czytelna aluzja do „Carrie” Stephena Kinga). Szkoda, że autorka
nie pobiegła tą drogą, że postawiła na szybką, niespektakularną
akcję w wyświechtanym, nie nieziemskim płaszczu fabularnym. Szara
proza gatunkowanej codzienności, na granicy horrorowo-thrillerowej.
Wspomnienie
Doliny Motyli, rezerwatu przyrody w Turcji, w młodości zwiedzonego
przez przyszłą architektkę „Wyspy Motyli”.
Wyprawa zorganizowana przez niejakiego Billa, poszukiwacza
wspaniałych przygód, a nie prawdziwej szkoły przetrwania w
królestwie zdumiewających drapieżników hipotetycznie wspieranych
przez uzbrojonego maniaka, składającego ofiary fałszywym bożkom.
C.J. Tudor nie ukrywa, że widzi w tym materiał na powieść, co by
wyjaśniało skrótowy charakter utworu. Historia niedokończona,
niekompletna, bardziej szkic niż pełny obraz. Nasuwający drobne
skojarzenia z „Dziećmi kukurydzy” Stephena Kinga (znowu „Nocna
zmiana”), niebezpiecznie rozpędzony, podziurawiony pojazd.
Niedopięte guziki. Bombardowanie szczątkowymi informacjami, wątki
przelotne, zaledwie migawki. Mały rozgardiasz, aczkolwiek pomysł
całkiem obiecujący. Jest potencjał.
Najtrudniej
było mi dogadać się z „Finalizacją”. Gość
ewidentnie przynudzał. Nazwę podsunęli pani Tudor pośrednicy
obrotu nieruchomościami, a fabuła jest odbiciem apokaliptycznych
myśli nawiedzających ją za covida. Dan Ransom, ambitny agent
nieruchomości, podczas potencjalnego końca świata, rusza do starej
posiadłości Bragshaw Manor w celu sfinalizowania prawdopodobnie
największej transakcji w historii firmy. Rezydencji chyba słusznie
uważanej za przeklętą. Ponury dwór i jego śliski właściciel.
Pakt z diabłem. Trochę naciągane, większego problemu śmiem
jednak upatrywać w pośpiesznym ostatnim akcie. Przeszarżowane.
Apokaliptyczny chaos.
Przyznam,
że nie byłam zbyt entuzjastycznie nastawiona do tej niestandardowej
oferty C.J. Tudor, że dość sceptycznie podchodziłam do
„Spojrzenia w mrok”, jedenastu opowiadań brytyjskiej autorki
znanej wyłącznie z powieści. Kwestia przyzwyczajenia, można więc
uznać, że sięgając po niniejszy tomik wyszłam ze swoistej strefy
komfortu, wyrwałam się z przytulnej bańki Stephanie King:) Nie na
zawsze, ale gdyby utalentowana pani z Anglii zechciała to powtórzyć
– od czasu do czasu serwować kolejne „odcienie makabry” - to
ja na pewno śmielej będę do tych stworzonek podchodzić. Oby
więcej takich odstępstw od rutyny.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz