Nie
mogąc znaleźć pracy, Ingi korzysta z protekcji swojej partnerki
Snædís i udaje się na rozmowę kwalifikacyjną z jej krewnym,
właścicielem średniej firmy nieszczędzącym mu przykrych słów.
Po powrocie do domu dowiaduje się, że wpłynęły skargi na okropny
zapach wydobywający się z mieszkania przeznaczonego na wynajem. W
środku bezrobotny mężczyzna dokonuje makabrycznego odkrycia, a po
przeprowadzeniu czynności przez policję, z pomocą profesjonalnego
sprzątacza niezwłocznie przystępuje do prac porządkowych. Ingi
zamierza pozbyć się wszystkich rzeczy po lokatorze, który
najwyraźniej targnął się na własne życie, ale robi wyjątek dla
drewnianej szkatułki, w której znajduje między innymi taśmę z
niewiarygodnym wyznaniem nieszczęsnego najemcy. Zmagającego się z
bezsennością i zanikami pamięci, zdesperowanego człowieka
przekonanego, że spadła na niego straszliwa klątwa. Najgorsze, że
Ingi nie ma żadnych powodów, by wątpić w opowieść poprzedniego
posiadacza szkatułki, ponieważ od jej otwarcia identyczne objawy
obserwuje u siebie.
|
Plakat filmu. „Óráð” 2023, 1801 Film Productions, 7 Stafir, Delirium |
Islandzki
horror psychologiczny w potencjalnym związku z nadprzyrodzonym
będący debiutem reżyserskim Arró Stefánssona, operatora
filmowego, który pracował między innymi przy takich serialach
komediowych, jak „Hreinn Skjöldur” (2014) i „Steypustöðin”
(2017-2018). „Delirium” (oryg. „Óráð”, międzynarodowy:
„Wrath” aka „Delirium”) może być pierwszą islandzką
produkcją zrealizowaną (częściowe finansowanie) z wykorzystaniem
kryptowaluty bitcoin. Stefánsson pracował z własnym scenariuszem,
ponadto stając na czele zespołu operatorskiego, tj. odpowiada też
za chłodne zdjęcia z okrutnie pokomplikowanego życia kochającego
partnera i ojca kilkuletniej dziewczynki, którego rozpaczliwe
poszukiwania stabilnego toru w egzystencjalnego podróży,
drastycznie przerywa niewinnie wyglądająca drewniana szkatułka.
Światowa premiera filmu odbyła się ostatniego marca 2023 roku w
jego rodzimej Islandii, a w Polsce obraz zjawił się pod koniec
grudnia tego samego roku, na platformie CDA Premium.
Hjörtur
Jóhann Jónsson jako przypadkowy sukcesor domniemanego samobójcy i
jeszcze nie mogąca pochwalić się porównywalnym doświadczeniem
aktorskim, ale dobrze rokująca Heiddis Chadwick Hlynsdottir jako
główna żywicielka rodziny coraz bardziej zaniepokojona stanem
swego wybranka. Bojąca się powtórki z przeszłości. Ingiego,
niepewnego przewodnika po ponurym świecie przedstawionym w
„Delirium”, poznajemy na drodze ku lepszemu. Unika alkoholu,
cieszy zaufaniem ukochanej Snædís i z dumą przygląda idealnemu
owocowi ich pięknego związku, uroczej Lilji (pierwszy występ w
pełnometrażowej produkcji fabularnej Anny Sigrún Fannarsdóttir,
co niestety widać), na zabawy z którą ma aż nadto czasu. Podczas
gdy matka dziewczynki dzieli czas na dom, pracę na etacie i
dodatkową działalnością zarobkową – mieszkanie na wynajem –
Ingi zapewnia, że niestrudzenie rozgląda się za jakąś posadą.
Najlepiej przy biurku, bo nie po to studiował, żeby teraz urabiać
sobie ręce po łokcie na jakimś nisko płatnym stanowisku. Innymi
słowy praca fizyczna mu śmierdzi, ale czy może sobie pozwolić na
długie wybrzydzanie? Snædís anielsko cierpliwa jest, sytuacja
może się jednak diametralnie odwrócić, gdy Ingi uniesie się
honorem w kontaktach z jej wujem. Odrzuci wspaniałomyślną
propozycję opryskliwego prezesa nieprzynoszącej kokosów firmy,
nieukrywającego, że bez wstawiennictwa jego siostrzenicy, Ingi nie
miałby najmniejszych szans „w bitwie” o miejsce w jego
zakładzie. Lepszy obcy niż ktoś taki, ale Snædís zawsze
potrafiła przebić się przez jego nadzwyczaj grubą skórę.
Przedsiębiorca najzwyczajniej nie potrafi jej odmawiać, na czym
teraz ma też skorzystać niebudzący jego zaufania, fatalny wybranek
kobiety, która w odróżnieniu od Ingiego, ciężkiej pracy się nie
boi. A przynajmniej takie wrażenie można odnieść w pierwszej
fazie „Delirium” Arró Stefánssona. Nie tyle wyznawca „kultu
nieróbstwa”, ile obywatel przekonany, że tacy jak on -
wykształcenie wyższe - nie powinni z mozołem piąć się po
drabinach firmowych, tylko zaczynać od wyższych szczebli. Z drugiej
strony nie ulega wątpliwości, że w Ingim jest dość mocne
postanowienie poprawy, silne pragnienie stanięcia na nogach.
Podobnie jak Jack Torrance z „Lśnienia” Stephena Kinga, bardzo
chce naprawić to, co popsuł. To, co jeszcze można naprawić. Tym
bardziej przykre będzie wejście w kolejny życiowy zakręt. Jak po
grudzie, ale jednak szło ku dobremu. Ki diabeł go podkusił, by
zatrzymać niedawną własność kłopotliwego najemcy? Właściwie
za życia nie stwarzał właścicielom lokalu żadnych problemów –
skargi zaczęły wpływać dopiero po jego śmierci. Narzekanie
sąsiadów na smrodek wybijający na korytarz. Trupi odór.
Makabryczne odkrycie czołowej postaci „Delirium” blednie przy
intrygującym wykopalisku z worka na odpady. W ten sposób
przechodzimy do sprawdzonego w kinie grozy motywu „szatańskiego
przedmiotu”. Złośliwości rzeczy martwych. Teoretycznie
nawiedzona drewniana skrzyneczka – nie otwieraj, bo wylezie jakaś
zołza z zaświatów! Teraz to mówisz? No tak, kluczowe informacje
poznasz dopiero po otwarciu. Instrukcja (nie)obsługi diabolicznej
skrytki. Żadna tam przestroga tylko musztarda po obiedzie;
niepocieszające solidaryzowanie się z aktualnym posiadaczem wielce
problematycznego pudełka. Pełzająca zaraza, jak się wydaje,
każdorazowo atakująca tylko jeden ludzki organizm.
Nieprzesądzona(?) klątwa od dekad przechodząca z człowieka na
człowieka – niewykluczone okresy wyciszenia mściwej duszy
przypuszczalnie mieszkającej we frapującej skrzynce.
|
Kadr z filmu. „Óráð” 2023, 1801 Film Productions, 7 Stafir, Delirium |
Na
oko niedrogie to przedsięwzięcie początkującego islandzkiego
reżysera – chwilami dość mocno wieje cyfrową tandetą
(wygenerowane komputerowo ogniste dodatki) – które mimo
warsztatowych niedociągnięć (montaż, kadrowanie zdjęć;
bynajmniej ścieżka dźwiękowa, depresyjne melodie, a zatem
idealnie współgrające też z niewesołą fabułą) niemniej
zawzięcie walczy o maksymalną uwagę widza. Hipnotyzuje fabułą i
aurą. Angażujące prowadzenie w gruncie rzeczy nieinnowacyjnych
wątków. Pewnie będą mówić, że nieznośnie konwencjonalna to
opowieść, ale nie będę zaskoczona, gdy co najmniej równie liczna
grupa zgoła inaczej ustosunkuje się do tego imponująco skromnego
dziełka. Nieprzemądrzałego, niepopisującego się, niepajacującego
„Delirium” Arró Stefánssona. W epoce, w której opakowanie ma
znaczenie (mniejsza o treść, najważniejsze, by ładnie wyglądało
na półce), pojawia się taki oto niemodny gość, który nade
wszystko skupia się na zawartości. Nie zachęcał plakat, nie
wróżyły dobrze pierwsze kadry, upór jednak się opłacił. Koniec
końców pogratulowałam sobie, że przedwcześnie nie wymeldowałam
się z tego filmowego lokalu. Nie żebym wykazała się tutaj jakąś
ogromną cierpliwością, bo prawdę mówiąc wpadłam na wczesnym
etapie tej nieprzekombinowanej przeprawy nieludzko zaszczutego
Islandczyka. Gwoli ścisłości, jeszcze przed startem, przed
otwarciem niecudownego znaleziska, ale już po otwarciu wynajętego
mieszkania. Bałagan, obklejona ściana i źródło fetoru, na który
uskarżali się sąsiedzi. Ingi i Snædís ledwo wiążą koniec z
końcem, nie korzystają więc z usług firm sprzątających –
przed przybyciem nowych lokatorów w domyśle zawsze sami
doprowadzali mieszkanie do porządku. Minimalizacja kosztów, którą
główny (anty?)bohater „Delirium” przeprowadza i w tym
ekstremalnym przypadku, zakrwawioną łazienkę musi jednak odstąpić
specjaliście. Nie chce już na to patrzeć i tym bardziej nie chce
by Snædís tam wchodziła. Nie, dopóki wykwalifikowany konserwator
powierzchni płaskich nie odprawi swoich niemagicznych rytuałów.
Biała magia luzaka zaangażowanego przez Snædís i nie pierwsza
czarna godzina Ingiego. Klątwa z tego czy tamtego świata? To
wszystko zwyczajnie czy niezwyczajnie go przerosło? Wrócił do
złych nawyków czy przyczepiła się do niego jakaś mroczna istota?
Permanentna bezsenność, halucynacje bądź mimowolne patrzenie
wstecz (wojenny koszmar) i czas dosłownie wyjęty z życiorysu.
Okresy niepamięci, nawet całe godziny, których Ingi za nic sobie
nie przypomni. Film mu (i nam) się urywa. Jest w jednym miejscu,
cięcie, i już jest w innym. Jest dzień, cięcie, i już po
zmierzchu. Jakby działał na autopilocie lub coś przejmowało
kontrolę nad jego ciałem i umysłem. Bezwolna marionetka z
tymczasowo wyłączanym zapisem danych w osobistym banku pamięci lub
przypadłość bardziej zbliżona do somnambulizmu. Nie, nie, już
prędzej zombizmu, bo twórcy coraz wyraźniej dają nam do
zrozumienia, że Ingi stanowi poważne zagrożenie dla innych. To
przekleństwo wątpliwego bohatera, ten ułomny wehikuł czasu
(właściwie natrętne zawieszenia systemu), u mnie sprawę
przesądziły. Najlepsza atrakcja w niewesołym miasteczku Arró
Stefánssona. Minorowym światku człowieka, który się starał...
Ale wredne życie starało się bardziej? Bohater tragiczny, który
przy bliższym poznaniu możesz stracić, miast zyskać. Kibicowałam,
choć swoje podejrzewałam. Moje przewidywania (włącznie z finałem
bardziej szczegółowo zobrazowanej gehenny błądzącego człowieka)
okazały się jak najbardziej trafne, nie pogratulowałam sobie
jednak domyślności, bo filmowcy nie przyłożyli się zbytnio do
ukrywania tropów. Wręcz przeciwnie: czułam się jakby za rękę
prowadzili i mnie od jednego śladu do następnego, tłumacząc co
oznaczają. Niechcący, z rozpędu, ale to nie zmienia faktu, że do
mety dotarłam niepożądanie przygotowana. Co miało też swoją
dobrą - na swój niedobry sposób;) - stronę. Niewygodna więź z
postacią, dyskomfort wynikający z bezwiednego dopingowania
człowiekowi, który jak by nie patrzeć UWAGA SPOILER jakąś
karę ponieść powinien - nie twierdzę, że taką, ani że nie taką
- z czym on sam przed „wokandą z innego świata” z całą
pewnością by się nie zgodził. W głębi ducha może i przyznawał
się do winy, ale na „wokandzie z tego świata” był zdecydowany
walczyć o uniewinnienie. Byle sprawiedliwości nie stała się
zadość KONIEC SPOILERA. Manifestacje upiorzycy i inne (na
przykład przypominający się nieboszczyk z plastikowym workiem na
głowie) obliczone na straszenie elementy świata przedstawionego w
„Delirium” Arró Stefánssona w moich oczach w większości
broniły się praktycznym, a przy tym dostatecznie fantazyjnym
wykonaniem. Broniły przed niezgrabnym montażem (nieudana zabawa w
„buu!”, mnie jednakże najbardziej zabolała zabawa w „pojawia
się i znika” za i przed samochodem; odrobina płynności i
mogłabym się pozachwycać) tudzież kiczowatymi dodatkami
komputerowymi.
Obłęd
po islandzku. Śmierć w szkatułce. Życie w ruinie. Delirium
tremens ghost story obszyte. Islandzki operator kamery daje
próbkę swoich ukrytych talentów: zdolności pisarskich i
reżyserskich. Warto to obadać, tym bardziej jeśli gustuje się w
niepociesznych klimatach filmowych. Horror psychologiczny z faktyczną
bądź urojoną ingerencją nadprzyrodzonego, który umie się
przypodobać. „Delirium” Arró Stefánssona wielkiego hałasu
zapewne nie zrobi, ale stęsknionym za klimatycznymi straszakami
przegapić nie wypada:) A poważnie, polecam przejedzonym
plastikowymi horrorami głośnymi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz