czwartek, 4 stycznia 2024

„Delirium” (2023)

 
Nie mogąc znaleźć pracy, Ingi korzysta z protekcji swojej partnerki Snædís i udaje się na rozmowę kwalifikacyjną z jej krewnym, właścicielem średniej firmy nieszczędzącym mu przykrych słów. Po powrocie do domu dowiaduje się, że wpłynęły skargi na okropny zapach wydobywający się z mieszkania przeznaczonego na wynajem. W środku bezrobotny mężczyzna dokonuje makabrycznego odkrycia, a po przeprowadzeniu czynności przez policję, z pomocą profesjonalnego sprzątacza niezwłocznie przystępuje do prac porządkowych. Ingi zamierza pozbyć się wszystkich rzeczy po lokatorze, który najwyraźniej targnął się na własne życie, ale robi wyjątek dla drewnianej szkatułki, w której znajduje między innymi taśmę z niewiarygodnym wyznaniem nieszczęsnego najemcy. Zmagającego się z bezsennością i zanikami pamięci, zdesperowanego człowieka przekonanego, że spadła na niego straszliwa klątwa. Najgorsze, że Ingi nie ma żadnych powodów, by wątpić w opowieść poprzedniego posiadacza szkatułki, ponieważ od jej otwarcia identyczne objawy obserwuje u siebie.

Plakat filmu. „Óráð” 2023, 1801 Film Productions, 7 Stafir, Delirium

Islandzki horror psychologiczny w potencjalnym związku z nadprzyrodzonym będący debiutem reżyserskim Arró Stefánssona, operatora filmowego, który pracował między innymi przy takich serialach komediowych, jak „Hreinn Skjöldur” (2014) i „Steypustöðin” (2017-2018). „Delirium” (oryg. „Óráð”, międzynarodowy: „Wrath” aka „Delirium”) może być pierwszą islandzką produkcją zrealizowaną (częściowe finansowanie) z wykorzystaniem kryptowaluty bitcoin. Stefánsson pracował z własnym scenariuszem, ponadto stając na czele zespołu operatorskiego, tj. odpowiada też za chłodne zdjęcia z okrutnie pokomplikowanego życia kochającego partnera i ojca kilkuletniej dziewczynki, którego rozpaczliwe poszukiwania stabilnego toru w egzystencjalnego podróży, drastycznie przerywa niewinnie wyglądająca drewniana szkatułka. Światowa premiera filmu odbyła się ostatniego marca 2023 roku w jego rodzimej Islandii, a w Polsce obraz zjawił się pod koniec grudnia tego samego roku, na platformie CDA Premium.

Hjörtur Jóhann Jónsson jako przypadkowy sukcesor domniemanego samobójcy i jeszcze nie mogąca pochwalić się porównywalnym doświadczeniem aktorskim, ale dobrze rokująca Heiddis Chadwick Hlynsdottir jako główna żywicielka rodziny coraz bardziej zaniepokojona stanem swego wybranka. Bojąca się powtórki z przeszłości. Ingiego, niepewnego przewodnika po ponurym świecie przedstawionym w „Delirium”, poznajemy na drodze ku lepszemu. Unika alkoholu, cieszy zaufaniem ukochanej Snædís i z dumą przygląda idealnemu owocowi ich pięknego związku, uroczej Lilji (pierwszy występ w pełnometrażowej produkcji fabularnej Anny Sigrún Fannarsdóttir, co niestety widać), na zabawy z którą ma aż nadto czasu. Podczas gdy matka dziewczynki dzieli czas na dom, pracę na etacie i dodatkową działalnością zarobkową – mieszkanie na wynajem – Ingi zapewnia, że niestrudzenie rozgląda się za jakąś posadą. Najlepiej przy biurku, bo nie po to studiował, żeby teraz urabiać sobie ręce po łokcie na jakimś nisko płatnym stanowisku. Innymi słowy praca fizyczna mu śmierdzi, ale czy może sobie pozwolić na długie wybrzydzanie? Snædís anielsko cierpliwa jest, sytuacja może się jednak diametralnie odwrócić, gdy Ingi uniesie się honorem w kontaktach z jej wujem. Odrzuci wspaniałomyślną propozycję opryskliwego prezesa nieprzynoszącej kokosów firmy, nieukrywającego, że bez wstawiennictwa jego siostrzenicy, Ingi nie miałby najmniejszych szans „w bitwie” o miejsce w jego zakładzie. Lepszy obcy niż ktoś taki, ale Snædís zawsze potrafiła przebić się przez jego nadzwyczaj grubą skórę. Przedsiębiorca najzwyczajniej nie potrafi jej odmawiać, na czym teraz ma też skorzystać niebudzący jego zaufania, fatalny wybranek kobiety, która w odróżnieniu od Ingiego, ciężkiej pracy się nie boi. A przynajmniej takie wrażenie można odnieść w pierwszej fazie „Delirium” Arró Stefánssona. Nie tyle wyznawca „kultu nieróbstwa”, ile obywatel przekonany, że tacy jak on - wykształcenie wyższe - nie powinni z mozołem piąć się po drabinach firmowych, tylko zaczynać od wyższych szczebli. Z drugiej strony nie ulega wątpliwości, że w Ingim jest dość mocne postanowienie poprawy, silne pragnienie stanięcia na nogach. Podobnie jak Jack Torrance z „Lśnienia” Stephena Kinga, bardzo chce naprawić to, co popsuł. To, co jeszcze można naprawić. Tym bardziej przykre będzie wejście w kolejny życiowy zakręt. Jak po grudzie, ale jednak szło ku dobremu. Ki diabeł go podkusił, by zatrzymać niedawną własność kłopotliwego najemcy? Właściwie za życia nie stwarzał właścicielom lokalu żadnych problemów – skargi zaczęły wpływać dopiero po jego śmierci. Narzekanie sąsiadów na smrodek wybijający na korytarz. Trupi odór. Makabryczne odkrycie czołowej postaci „Delirium” blednie przy intrygującym wykopalisku z worka na odpady. W ten sposób przechodzimy do sprawdzonego w kinie grozy motywu „szatańskiego przedmiotu”. Złośliwości rzeczy martwych. Teoretycznie nawiedzona drewniana skrzyneczka – nie otwieraj, bo wylezie jakaś zołza z zaświatów! Teraz to mówisz? No tak, kluczowe informacje poznasz dopiero po otwarciu. Instrukcja (nie)obsługi diabolicznej skrytki. Żadna tam przestroga tylko musztarda po obiedzie; niepocieszające solidaryzowanie się z aktualnym posiadaczem wielce problematycznego pudełka. Pełzająca zaraza, jak się wydaje, każdorazowo atakująca tylko jeden ludzki organizm. Nieprzesądzona(?) klątwa od dekad przechodząca z człowieka na człowieka – niewykluczone okresy wyciszenia mściwej duszy przypuszczalnie mieszkającej we frapującej skrzynce.

Kadr z filmu. „Óráð” 2023, 1801 Film Productions, 7 Stafir, Delirium

Na oko niedrogie to przedsięwzięcie początkującego islandzkiego reżysera – chwilami dość mocno wieje cyfrową tandetą (wygenerowane komputerowo ogniste dodatki) – które mimo warsztatowych niedociągnięć (montaż, kadrowanie zdjęć; bynajmniej ścieżka dźwiękowa, depresyjne melodie, a zatem idealnie współgrające też z niewesołą fabułą) niemniej zawzięcie walczy o maksymalną uwagę widza. Hipnotyzuje fabułą i aurą. Angażujące prowadzenie w gruncie rzeczy nieinnowacyjnych wątków. Pewnie będą mówić, że nieznośnie konwencjonalna to opowieść, ale nie będę zaskoczona, gdy co najmniej równie liczna grupa zgoła inaczej ustosunkuje się do tego imponująco skromnego dziełka. Nieprzemądrzałego, niepopisującego się, niepajacującego „Delirium” Arró Stefánssona. W epoce, w której opakowanie ma znaczenie (mniejsza o treść, najważniejsze, by ładnie wyglądało na półce), pojawia się taki oto niemodny gość, który nade wszystko skupia się na zawartości. Nie zachęcał plakat, nie wróżyły dobrze pierwsze kadry, upór jednak się opłacił. Koniec końców pogratulowałam sobie, że przedwcześnie nie wymeldowałam się z tego filmowego lokalu. Nie żebym wykazała się tutaj jakąś ogromną cierpliwością, bo prawdę mówiąc wpadłam na wczesnym etapie tej nieprzekombinowanej przeprawy nieludzko zaszczutego Islandczyka. Gwoli ścisłości, jeszcze przed startem, przed otwarciem niecudownego znaleziska, ale już po otwarciu wynajętego mieszkania. Bałagan, obklejona ściana i źródło fetoru, na który uskarżali się sąsiedzi. Ingi i Snædís ledwo wiążą koniec z końcem, nie korzystają więc z usług firm sprzątających – przed przybyciem nowych lokatorów w domyśle zawsze sami doprowadzali mieszkanie do porządku. Minimalizacja kosztów, którą główny (anty?)bohater „Delirium” przeprowadza i w tym ekstremalnym przypadku, zakrwawioną łazienkę musi jednak odstąpić specjaliście. Nie chce już na to patrzeć i tym bardziej nie chce by Snædís tam wchodziła. Nie, dopóki wykwalifikowany konserwator powierzchni płaskich nie odprawi swoich niemagicznych rytuałów. Biała magia luzaka zaangażowanego przez Snædís i nie pierwsza czarna godzina Ingiego. Klątwa z tego czy tamtego świata? To wszystko zwyczajnie czy niezwyczajnie go przerosło? Wrócił do złych nawyków czy przyczepiła się do niego jakaś mroczna istota? Permanentna bezsenność, halucynacje bądź mimowolne patrzenie wstecz (wojenny koszmar) i czas dosłownie wyjęty z życiorysu. Okresy niepamięci, nawet całe godziny, których Ingi za nic sobie nie przypomni. Film mu (i nam) się urywa. Jest w jednym miejscu, cięcie, i już jest w innym. Jest dzień, cięcie, i już po zmierzchu. Jakby działał na autopilocie lub coś przejmowało kontrolę nad jego ciałem i umysłem. Bezwolna marionetka z tymczasowo wyłączanym zapisem danych w osobistym banku pamięci lub przypadłość bardziej zbliżona do somnambulizmu. Nie, nie, już prędzej zombizmu, bo twórcy coraz wyraźniej dają nam do zrozumienia, że Ingi stanowi poważne zagrożenie dla innych. To przekleństwo wątpliwego bohatera, ten ułomny wehikuł czasu (właściwie natrętne zawieszenia systemu), u mnie sprawę przesądziły. Najlepsza atrakcja w niewesołym miasteczku Arró Stefánssona. Minorowym światku człowieka, który się starał... Ale wredne życie starało się bardziej? Bohater tragiczny, który przy bliższym poznaniu możesz stracić, miast zyskać. Kibicowałam, choć swoje podejrzewałam. Moje przewidywania (włącznie z finałem bardziej szczegółowo zobrazowanej gehenny błądzącego człowieka) okazały się jak najbardziej trafne, nie pogratulowałam sobie jednak domyślności, bo filmowcy nie przyłożyli się zbytnio do ukrywania tropów. Wręcz przeciwnie: czułam się jakby za rękę prowadzili i mnie od jednego śladu do następnego, tłumacząc co oznaczają. Niechcący, z rozpędu, ale to nie zmienia faktu, że do mety dotarłam niepożądanie przygotowana. Co miało też swoją dobrą - na swój niedobry sposób;) - stronę. Niewygodna więź z postacią, dyskomfort wynikający z bezwiednego dopingowania człowiekowi, który jak by nie patrzeć UWAGA SPOILER jakąś karę ponieść powinien - nie twierdzę, że taką, ani że nie taką - z czym on sam przed „wokandą z innego świata” z całą pewnością by się nie zgodził. W głębi ducha może i przyznawał się do winy, ale na „wokandzie z tego świata” był zdecydowany walczyć o uniewinnienie. Byle sprawiedliwości nie stała się zadość KONIEC SPOILERA. Manifestacje upiorzycy i inne (na przykład przypominający się nieboszczyk z plastikowym workiem na głowie) obliczone na straszenie elementy świata przedstawionego w „Delirium” Arró Stefánssona w moich oczach w większości broniły się praktycznym, a przy tym dostatecznie fantazyjnym wykonaniem. Broniły przed niezgrabnym montażem (nieudana zabawa w „buu!”, mnie jednakże najbardziej zabolała zabawa w „pojawia się i znika” za i przed samochodem; odrobina płynności i mogłabym się pozachwycać) tudzież kiczowatymi dodatkami komputerowymi.

Obłęd po islandzku. Śmierć w szkatułce. Życie w ruinie. Delirium tremens ghost story obszyte. Islandzki operator kamery daje próbkę swoich ukrytych talentów: zdolności pisarskich i reżyserskich. Warto to obadać, tym bardziej jeśli gustuje się w niepociesznych klimatach filmowych. Horror psychologiczny z faktyczną bądź urojoną ingerencją nadprzyrodzonego, który umie się przypodobać. „Delirium” Arró Stefánssona wielkiego hałasu zapewne nie zrobi, ale stęsknionym za klimatycznymi straszakami przegapić nie wypada:) A poważnie, polecam przejedzonym plastikowymi horrorami głośnymi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz