Z
okazji zbliżającego się ślubu najlepszej przyjaciółki Eddie
organizuje weekendowy kemping w lesie. Mattie, przyszła panna młoda,
upiera się przy zabraniu jeszcze dwóch koleżanek,
niepodzielających jej entuzjazmu Jess i Rae. Dziewczyny mają
dołączyć do życiowego wybranka Mattie i jego kolegów, ale we
wskazanym miejscu zastają opustoszały obóz. Spodziewając się
rychłego powrotu chłopców, rozbijają się w pobliżu, a po
zapadnięciu zmroku nachodzi je obcy mężczyzna. Intruz zachowuje
się, jakby sąsiedni obóz należał do niego, kobiety dochodzą
więc do wniosku, że nawigacja doprowadziła je w nieodpowiednie
miejsce. Albo psychopatyczny zabójca przywłaszczył sobie rzeczy
przybyszów z miasta.
 |
Plakat filmu. „KillHer” 2022, Big Quiche Productions, Fastball Films, Lankis Entertainment |
Absurdalny
powrót do kina slash z lat 80. XX wieku, campowa produkcja
wyreżyserowana przez Robyna Augusta, twórcę komediodramatu „Party
with Me” (2020), w oparciu o scenariusz Toma Kiesche'a, który
ponadto zasilił grono producenckie filmu i wzmocnił obsadę
aktorską. Pewnego razu w Meksyku nieodrodne dziecko lat 90. XX wieku
Robyn August wybrał się do baru, gdzie cudownym zrządzeniem losu
poznał Rona Roggé, którego kojarzył głównie z serialu „Stranger
Things” Matta i Rossa Dufferów oraz Power Rangers Universe. Tak
narodziła się przyjaźń, której „Zabić ją” (oryg.
„KillHer”) w jakimś stopniu zawdzięcza swoje istnienie. August
podejrzewa, że szlaki przetarła przede wszystkim jego
krótkometrażowa twórczość gatunkowa, ale kontakty Rona Roggé
(producent filmu i odtwórca jednej z mniejszych ról), człowieka,
który w niego uwierzył, też nie były bez znaczenia. Szlaki dla
campowego szaleństwa, reżysera co prawda doceniającego głębokie
kino grozy, kochającego takie obrazy jak „Babadook” Jennifer
Kent i „Dziedzictwo. Hereditary” Ariego Astera, ale też
zagorzałego kibica przywracania dawnych tradycji; „głupich zabaw”
na terytorium horroru. Kręcenia rąbanek nietraktujących siebie
zbyt poważnie, porozumiewawczo uśmiechających się do fanów
„Piątku trzynastego” Seana S. Cunninghama i innych tuzów nurtu
slash. Światowa premiera komiksowej siekaniny Robyna Augusta
przypadła na październik 2022 roku, w ramach Screamfest Horror Film
Festival w Los Angeles. Regularna dystrybucja w Stanach Zjednoczonych
(internetowa, ale obraz trafił też do wybranych kin) ruszyła
niemal równo rok później. W Polsce babski weekend Augusta objawił
się w styczniu 2024 na platformie CDA Premium.
Pobawmy
się konwencją w cukierkowym klimacie poduchowych wieczorów. W
kreskówkowym krajobrazie leśnym, przesadnie pofarbowanej tkaninie
otulającej nieobliczalne postaci. Tkaninie stylowo poprzecieranej.
„Zabić ją” Robyna Augusta to szalona mieszkanka starego i
nowego: retro slasher w serdecznym uścisku z post-slasherem
(tak zwany postmodernistyczny wariant slashera).
Nieprzestrzegające zasad, głupawe, niezależne dziełko niemające
wygórowanych ambicji. Kino stricte rozrywkowe, zabawna przejażdżka
z ostrymi zakrętami. Celowe przegięcie w królestwie horroru,
przejaskrawiony kemping ze skrajnie niebezpieczną jednostką. Z
premedytacją przedobrzony backwood slasher/camp slasher
radośnie konwersujący z nieśmiertelnymi przodkami. Naciągany? I
dobrze. Nielogiczny? Jeszcze lepiej. Nie brzmi wiarygodnie i nie
tylko się tym nie przejmuje, ale wręcz jest z tego dumny. Horror
wygłupiający się. Z drobnym ustępstwem na rzecz zwolenników
śmiertelnie poważnych produkcji – komentujących współczesną
rzeczywistość, w pewnym sensie włączających się w bieżące
debaty publiczne, poruszających przeróżne problemy
społeczno-obyczajowe. Ustępstwo czy wbicie kija w mrowisko?
Opowieść o Włochatej Karen może zostać uznana za niepoprawną
politycznie, za manifest antyfeministyczny. Rozgoryczenie,
bezsilność, nieśmiały sprzeciw może nie tyle wobec
równouprawnienia płci, ile pełzającego matriarchatu,
prawdopodobne proroctwo zrezygnowanego, poddającego się bez
walki(?) mężczyzny z pewnością nie wpisuje się w główny nurt w
kinie (nie tylko) amerykańskim. Przedstawiciel mniejszości, bo nie
da się ukryć, że współcześni filmowcy przynajmniej ze świata
zachodniego nieporównywalnie częściej wygłaszają zgoła
przeciwne proklamacje w swoich światach przedstawionych. W
odwiecznej wojnie płci „Zabić ją” najwyraźniej opowiada się
po stronie mężczyzn. Niezaciekle – wyczułam pełną gotowość
do kompromisowego rozwiązania tej bezsensownej przepychanki (ani
patriarchat, ani matriarchat, tylko realne równouprawnienie) – po
prostu zwraca uwagę na niebezpieczne obniżenie zaufania społecznego
do panów. Jedni nazwą to myśleniem stereotypowym, inni nadmiernym
przywiązaniem do danych statystycznych, ale poszkodowany mężczyzna
z „Zabić ją”, bynajmniej jedyna ofiara zdrowo trzepniętej
jednostki, nie ma wątpliwości, że opinia publiczna daje fory
paniom. Ludzie prędzej uwierzą młodej kobiecie z miasta niż
podstarzałemu mężczyźnie ze wsi. Kiedy jest słowo przeciwko
słowu... Eddie (zamierzenie karykaturalna kreacja M.C. Huff)
poznajemy jako niepoprawną żartownisię mieszkającą z najlepszą
przyjaciółką imieniem Mattie (nieco mniej kuriozalny występ Jenny
Z. Alvarez), szykującą się do ślubu z niejakim Jaggerem
dziewczyną obdarzoną podobnym poczuciem humoru. Tego samego nie
można niestety powiedzieć o pozostałych przyjaciółkach Mattie,
nieprzejednanej Jess (przekonująca kreacja Emily Hall) oraz
studzącej nastroje Rae (też niekiepska Nicole Lovince). W każdym
razie ta ostatnia ma największe szanse w okiełznaniu słusznego
gniewu Jess. Weekend z wyjątkowo irytującą osobą, w dodatku w
nieludzkich warunkach. Chore pomysły Eddie, która zachowuje się
jak psychopatyczny dzieciak. Jak nie drze japy biegając po lesie –
wzorem uciekających ofiar z klasycznych slasherów - to
wkłada własnoręcznie zrobioną upiorną maskę i z prawdziwym
nożem w dłoni robi „buu!”, ewentualnie puszcza się w pogoń za
Mattie, wierną towarzyszką, zdaniem Jess, niesamowicie kretyńskich
zabaw.
 |
Kadr z filmu. „KillHer” 2022, Big Quiche Productions, Fastball Films, Lankis Entertainment |
Organizatorka
babskiego wypadu z „Zabić ją” Robyna Augusta pomyślała o
wszystkim: duży namiot, atrapa ogniska – na wypadek, gdyby
rozpalenie prawdziwego przerosło początkujące przecież
obozowiczki – identyczne koszulki, oczywiście wściekle różowe,
oraz prawdziwy hit, wiadro z deską sedesową. Eddie przygotowała
też parę niespodzianek, atrakcji specjalnie dla Mattie. Bo nie
sądzi, żeby takie marudy jak Jess i Rae zachwyciły się jej
przedstawieniem. Wstęp do wieczoru panieńskiego Mattie, tematyczna
impreza w leśnej głuszy. Weekend z zamaskowaną zabójczynią i
wrzeszczącymi wniebogłosy dziewczynami. Szablonowej final girl
w scenariuszu „Zabić ją” nie uwzględniono. Plansza tytułowa,
„podniszczona taśma”, czarno-biała retrospekcja i może główny
motyw muzyczny – albo mam omamy słuchowe, albo faktycznie odzywał
się „Egzorcysta” Williama Friedkina – uroczo kontrastują ze
sweetaśną (wspomniałam „Sissy” Hannah Barlow i Kane'a Senesa)
dziczą i „komiksową fabułą”. Nieprzewidywalne superbohaterki
na niepewnym gruncie, bo obcowanie z przyrodą niewątpliwie nie
należy do ich ulubionych rozrywek. Eddie wprawdzie kreuje się na
kempingową ekspertkę, ale Edowi Rogersowi (świetny występ Toma
Kiesche'a) nie zaimponuje. W zasadzie w duchu chłopina pewnie się z
nich śmieje – wypindrowane panny zachowujące się jakby nigdy o
niedźwiedziach nie słyszały. E tam, pewnie widziały na jakimś
portalu społecznościowym czy innym wynalazku, których pan Rogers
nie ogarnia (czyżby?). Damulki roztkliwiające się nad martwymi
szopami (gwoli ścisłości użala się tylko jedna), autentycznie
przerażone perspektywą wypróżniania się do wiadra i
„ogrzewające” lampkami choinkowymi. Robią tyle hałasu, że
wszystkie drapieżniki w promieniu pięciu mil - co najmniej! - czują
się zaproszone na darmową wyżerkę. To znaczy taką, która nie
uszczupli ich zasobów energii. Łatwe zdobycze dla tutejszych
mięsożerców. Czekały na chłopaków, a zjawia się „zarośnięty
nieznajomy” - swoją drogą, ciekawe czy przypomniał się im „Dom woskowych ciał” Jaume'a Collet-Serry, remake „Gabinetu figur
woskowych” z 1953 roku. Można się zlęknąć, tym bardziej, że
facet czuje się jak u siebie. Rozgaszcza się w cudzym obozie? W
pierwszym odruchu tak pomyślały, ale niech nikt nie myśli, że nie
potrafią przyznać się do błędu. Błędu Eddie. Bo to ona
wprowadzała współrzędne do nawigacji GPS – musiała coś
pokręcić, ponieważ wszystko przemawia za tym, że rozbiły się w
złym miejscu. A chrzanić to, przecież nie będą po nocy szukać
obozu chłopaków. I zawsze można zabawić się kosztem
prowincjusza. Należy mu się, bo gbur, a poza tym kultura nakazuje
ustąpić miejsca kobietom, szanować ich prawo do prywatności... No
powinien zwinąć manatki i poszukać sobie innego kawałka ziemi,
najlepiej jak najdalej od nich. Prowodyrką jest Eddie, nie można
jednak powiedzieć, że pozostałe kobiety skwapliwie przyłączają
się do jej bezwstydnego pokazu. Cóż, pruderii nikt jej wytknąć
nie może:) Tylko kto tu się kompromituje? Tak czy inaczej, misterny
plan Eddie pali na panewce, intruz nie raczył wbić w nią
pożądliwego wzroku, ale jeśli miał jakieś wątpliwości, to
bezczelność Eddie przesądziła. Czas odpalić piłę mechaniczną
(bez łańcucha) – perskie oko do znających pewną kanibalistyczną
rodzinkę z Teksasu – i nauczyć dziewuchy pokory. W zasadzie to
marny z niego nauczyciel, ale niejedno stworzenie zdążył już
ukatrupić, w tym czuje się pewnie (nieskromnie przyzna, że ma do
tego smykałkę?), więc... pożyczy sobie maskę Eddie i ruszy w
krwawe tango? Tak by było w normalnym slasherze, a „Zabić
ją” normalny nie jest. Twórcy praktycznie od początku kontestują
zdrowie psychiczne tego dziełka, każą przygotować się na
niekonwencjonalną masakrę na odludziu. Dlatego nie byłam
zaskoczona takim rozwojem akcji, zarówno w umownej teraźniejszości,
jak na płaszczyźnie retrospektywnej. Bo w fatalny babski weekend
przytomnie wtrącają się scenki z mniej i bardziej odległej
przeszłości – dopełnienie obrazu szaleństwa, a w bonusie
mięsiste ujęcie z rodzaju wstrętnych. Robyn August chętnie
podrzuciłby więcej makabrycznych efektów praktycznych, ale musiał
ostrożnie zarządzać zasobami finansowymi „Zabić ją”, zdać
się na wyobraźnię widzów w zbrodniczej działalności dokonywanej
w jego „bajkowej głuszy” (na myśl uparcie nasuwał mi się
głośny slasher Bartosza M. Kowalskiego pt. „W lesie dziś
nie zaśnie nikt”, wątpię jednak, że August świadomie dążył
do uzyskania zbliżonego kolorytu, do wypracowania podobnego - nie
identycznego – zapachu leśnego). Ze wspomnianym już większym i
mniejszym (zmasakrowana głowa z dystansu, dla odmiany pod dachem)
wyjątkiem. I jest scenka w trakcie napisów końcowych.
Wypaczony
slasher Robyna Augusta. Wyłamujący się, ale z szacunkiem
dla starszych i mądrzejszych. Pokraczny pomnik dla niskobudżetowych
produkcji ze złotej ery swego podgatunku. Campowe wariactwo
niekoniecznie tylko dla nieuleczalnych miłośników „durnowatych
historyjek o maniakach polujących na inteligentnych inaczej”, ale
nie odważę się polecać innym. Asekuracyjnie rekomenduję „Zabić
ją” wyłącznie fanom kina slash. Połączenie starej i
nowej szkoły w gęstych oparach absurdu. Róż, nóż i wisielczy
humor. Pięknie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz