niedziela, 21 stycznia 2024

„Zabić ją” (2022)

 
Z okazji zbliżającego się ślubu najlepszej przyjaciółki Eddie organizuje weekendowy kemping w lesie. Mattie, przyszła panna młoda, upiera się przy zabraniu jeszcze dwóch koleżanek, niepodzielających jej entuzjazmu Jess i Rae. Dziewczyny mają dołączyć do życiowego wybranka Mattie i jego kolegów, ale we wskazanym miejscu zastają opustoszały obóz. Spodziewając się rychłego powrotu chłopców, rozbijają się w pobliżu, a po zapadnięciu zmroku nachodzi je obcy mężczyzna. Intruz zachowuje się, jakby sąsiedni obóz należał do niego, kobiety dochodzą więc do wniosku, że nawigacja doprowadziła je w nieodpowiednie miejsce. Albo psychopatyczny zabójca przywłaszczył sobie rzeczy przybyszów z miasta.

Plakat filmu. „KillHer” 2022, Big Quiche Productions, Fastball Films, Lankis Entertainment

Absurdalny powrót do kina slash z lat 80. XX wieku, campowa produkcja wyreżyserowana przez Robyna Augusta, twórcę komediodramatu „Party with Me” (2020), w oparciu o scenariusz Toma Kiesche'a, który ponadto zasilił grono producenckie filmu i wzmocnił obsadę aktorską. Pewnego razu w Meksyku nieodrodne dziecko lat 90. XX wieku Robyn August wybrał się do baru, gdzie cudownym zrządzeniem losu poznał Rona Roggé, którego kojarzył głównie z serialu „Stranger Things” Matta i Rossa Dufferów oraz Power Rangers Universe. Tak narodziła się przyjaźń, której „Zabić ją” (oryg. „KillHer”) w jakimś stopniu zawdzięcza swoje istnienie. August podejrzewa, że szlaki przetarła przede wszystkim jego krótkometrażowa twórczość gatunkowa, ale kontakty Rona Roggé (producent filmu i odtwórca jednej z mniejszych ról), człowieka, który w niego uwierzył, też nie były bez znaczenia. Szlaki dla campowego szaleństwa, reżysera co prawda doceniającego głębokie kino grozy, kochającego takie obrazy jak „Babadook” Jennifer Kent i „Dziedzictwo. Hereditary” Ariego Astera, ale też zagorzałego kibica przywracania dawnych tradycji; „głupich zabaw” na terytorium horroru. Kręcenia rąbanek nietraktujących siebie zbyt poważnie, porozumiewawczo uśmiechających się do fanów „Piątku trzynastego” Seana S. Cunninghama i innych tuzów nurtu slash. Światowa premiera komiksowej siekaniny Robyna Augusta przypadła na październik 2022 roku, w ramach Screamfest Horror Film Festival w Los Angeles. Regularna dystrybucja w Stanach Zjednoczonych (internetowa, ale obraz trafił też do wybranych kin) ruszyła niemal równo rok później. W Polsce babski weekend Augusta objawił się w styczniu 2024 na platformie CDA Premium.

Pobawmy się konwencją w cukierkowym klimacie poduchowych wieczorów. W kreskówkowym krajobrazie leśnym, przesadnie pofarbowanej tkaninie otulającej nieobliczalne postaci. Tkaninie stylowo poprzecieranej. „Zabić ją” Robyna Augusta to szalona mieszkanka starego i nowego: retro slasher w serdecznym uścisku z post-slasherem (tak zwany postmodernistyczny wariant slashera). Nieprzestrzegające zasad, głupawe, niezależne dziełko niemające wygórowanych ambicji. Kino stricte rozrywkowe, zabawna przejażdżka z ostrymi zakrętami. Celowe przegięcie w królestwie horroru, przejaskrawiony kemping ze skrajnie niebezpieczną jednostką. Z premedytacją przedobrzony backwood slasher/camp slasher radośnie konwersujący z nieśmiertelnymi przodkami. Naciągany? I dobrze. Nielogiczny? Jeszcze lepiej. Nie brzmi wiarygodnie i nie tylko się tym nie przejmuje, ale wręcz jest z tego dumny. Horror wygłupiający się. Z drobnym ustępstwem na rzecz zwolenników śmiertelnie poważnych produkcji – komentujących współczesną rzeczywistość, w pewnym sensie włączających się w bieżące debaty publiczne, poruszających przeróżne problemy społeczno-obyczajowe. Ustępstwo czy wbicie kija w mrowisko? Opowieść o Włochatej Karen może zostać uznana za niepoprawną politycznie, za manifest antyfeministyczny. Rozgoryczenie, bezsilność, nieśmiały sprzeciw może nie tyle wobec równouprawnienia płci, ile pełzającego matriarchatu, prawdopodobne proroctwo zrezygnowanego, poddającego się bez walki(?) mężczyzny z pewnością nie wpisuje się w główny nurt w kinie (nie tylko) amerykańskim. Przedstawiciel mniejszości, bo nie da się ukryć, że współcześni filmowcy przynajmniej ze świata zachodniego nieporównywalnie częściej wygłaszają zgoła przeciwne proklamacje w swoich światach przedstawionych. W odwiecznej wojnie płci „Zabić ją” najwyraźniej opowiada się po stronie mężczyzn. Niezaciekle – wyczułam pełną gotowość do kompromisowego rozwiązania tej bezsensownej przepychanki (ani patriarchat, ani matriarchat, tylko realne równouprawnienie) – po prostu zwraca uwagę na niebezpieczne obniżenie zaufania społecznego do panów. Jedni nazwą to myśleniem stereotypowym, inni nadmiernym przywiązaniem do danych statystycznych, ale poszkodowany mężczyzna z „Zabić ją”, bynajmniej jedyna ofiara zdrowo trzepniętej jednostki, nie ma wątpliwości, że opinia publiczna daje fory paniom. Ludzie prędzej uwierzą młodej kobiecie z miasta niż podstarzałemu mężczyźnie ze wsi. Kiedy jest słowo przeciwko słowu... Eddie (zamierzenie karykaturalna kreacja M.C. Huff) poznajemy jako niepoprawną żartownisię mieszkającą z najlepszą przyjaciółką imieniem Mattie (nieco mniej kuriozalny występ Jenny Z. Alvarez), szykującą się do ślubu z niejakim Jaggerem dziewczyną obdarzoną podobnym poczuciem humoru. Tego samego nie można niestety powiedzieć o pozostałych przyjaciółkach Mattie, nieprzejednanej Jess (przekonująca kreacja Emily Hall) oraz studzącej nastroje Rae (też niekiepska Nicole Lovince). W każdym razie ta ostatnia ma największe szanse w okiełznaniu słusznego gniewu Jess. Weekend z wyjątkowo irytującą osobą, w dodatku w nieludzkich warunkach. Chore pomysły Eddie, która zachowuje się jak psychopatyczny dzieciak. Jak nie drze japy biegając po lesie – wzorem uciekających ofiar z klasycznych slasherów - to wkłada własnoręcznie zrobioną upiorną maskę i z prawdziwym nożem w dłoni robi „buu!”, ewentualnie puszcza się w pogoń za Mattie, wierną towarzyszką, zdaniem Jess, niesamowicie kretyńskich zabaw.

Kadr z filmu. „KillHer” 2022, Big Quiche Productions, Fastball Films, Lankis Entertainment

Organizatorka babskiego wypadu z „Zabić ją” Robyna Augusta pomyślała o wszystkim: duży namiot, atrapa ogniska – na wypadek, gdyby rozpalenie prawdziwego przerosło początkujące przecież obozowiczki – identyczne koszulki, oczywiście wściekle różowe, oraz prawdziwy hit, wiadro z deską sedesową. Eddie przygotowała też parę niespodzianek, atrakcji specjalnie dla Mattie. Bo nie sądzi, żeby takie marudy jak Jess i Rae zachwyciły się jej przedstawieniem. Wstęp do wieczoru panieńskiego Mattie, tematyczna impreza w leśnej głuszy. Weekend z zamaskowaną zabójczynią i wrzeszczącymi wniebogłosy dziewczynami. Szablonowej final girl w scenariuszu „Zabić ją” nie uwzględniono. Plansza tytułowa, „podniszczona taśma”, czarno-biała retrospekcja i może główny motyw muzyczny – albo mam omamy słuchowe, albo faktycznie odzywał się „Egzorcysta” Williama Friedkina – uroczo kontrastują ze sweetaśną (wspomniałam „Sissy” Hannah Barlow i Kane'a Senesa) dziczą i „komiksową fabułą”. Nieprzewidywalne superbohaterki na niepewnym gruncie, bo obcowanie z przyrodą niewątpliwie nie należy do ich ulubionych rozrywek. Eddie wprawdzie kreuje się na kempingową ekspertkę, ale Edowi Rogersowi (świetny występ Toma Kiesche'a) nie zaimponuje. W zasadzie w duchu chłopina pewnie się z nich śmieje – wypindrowane panny zachowujące się jakby nigdy o niedźwiedziach nie słyszały. E tam, pewnie widziały na jakimś portalu społecznościowym czy innym wynalazku, których pan Rogers nie ogarnia (czyżby?). Damulki roztkliwiające się nad martwymi szopami (gwoli ścisłości użala się tylko jedna), autentycznie przerażone perspektywą wypróżniania się do wiadra i „ogrzewające” lampkami choinkowymi. Robią tyle hałasu, że wszystkie drapieżniki w promieniu pięciu mil - co najmniej! - czują się zaproszone na darmową wyżerkę. To znaczy taką, która nie uszczupli ich zasobów energii. Łatwe zdobycze dla tutejszych mięsożerców. Czekały na chłopaków, a zjawia się „zarośnięty nieznajomy” - swoją drogą, ciekawe czy przypomniał się im „Dom woskowych ciał” Jaume'a Collet-Serry, remake „Gabinetu figur woskowych” z 1953 roku. Można się zlęknąć, tym bardziej, że facet czuje się jak u siebie. Rozgaszcza się w cudzym obozie? W pierwszym odruchu tak pomyślały, ale niech nikt nie myśli, że nie potrafią przyznać się do błędu. Błędu Eddie. Bo to ona wprowadzała współrzędne do nawigacji GPS – musiała coś pokręcić, ponieważ wszystko przemawia za tym, że rozbiły się w złym miejscu. A chrzanić to, przecież nie będą po nocy szukać obozu chłopaków. I zawsze można zabawić się kosztem prowincjusza. Należy mu się, bo gbur, a poza tym kultura nakazuje ustąpić miejsca kobietom, szanować ich prawo do prywatności... No powinien zwinąć manatki i poszukać sobie innego kawałka ziemi, najlepiej jak najdalej od nich. Prowodyrką jest Eddie, nie można jednak powiedzieć, że pozostałe kobiety skwapliwie przyłączają się do jej bezwstydnego pokazu. Cóż, pruderii nikt jej wytknąć nie może:) Tylko kto tu się kompromituje? Tak czy inaczej, misterny plan Eddie pali na panewce, intruz nie raczył wbić w nią pożądliwego wzroku, ale jeśli miał jakieś wątpliwości, to bezczelność Eddie przesądziła. Czas odpalić piłę mechaniczną (bez łańcucha) – perskie oko do znających pewną kanibalistyczną rodzinkę z Teksasu – i nauczyć dziewuchy pokory. W zasadzie to marny z niego nauczyciel, ale niejedno stworzenie zdążył już ukatrupić, w tym czuje się pewnie (nieskromnie przyzna, że ma do tego smykałkę?), więc... pożyczy sobie maskę Eddie i ruszy w krwawe tango? Tak by było w normalnym slasherze, a „Zabić ją” normalny nie jest. Twórcy praktycznie od początku kontestują zdrowie psychiczne tego dziełka, każą przygotować się na niekonwencjonalną masakrę na odludziu. Dlatego nie byłam zaskoczona takim rozwojem akcji, zarówno w umownej teraźniejszości, jak na płaszczyźnie retrospektywnej. Bo w fatalny babski weekend przytomnie wtrącają się scenki z mniej i bardziej odległej przeszłości – dopełnienie obrazu szaleństwa, a w bonusie mięsiste ujęcie z rodzaju wstrętnych. Robyn August chętnie podrzuciłby więcej makabrycznych efektów praktycznych, ale musiał ostrożnie zarządzać zasobami finansowymi „Zabić ją”, zdać się na wyobraźnię widzów w zbrodniczej działalności dokonywanej w jego „bajkowej głuszy” (na myśl uparcie nasuwał mi się głośny slasher Bartosza M. Kowalskiego pt. „W lesie dziś nie zaśnie nikt”, wątpię jednak, że August świadomie dążył do uzyskania zbliżonego kolorytu, do wypracowania podobnego - nie identycznego – zapachu leśnego). Ze wspomnianym już większym i mniejszym (zmasakrowana głowa z dystansu, dla odmiany pod dachem) wyjątkiem. I jest scenka w trakcie napisów końcowych.

Wypaczony slasher Robyna Augusta. Wyłamujący się, ale z szacunkiem dla starszych i mądrzejszych. Pokraczny pomnik dla niskobudżetowych produkcji ze złotej ery swego podgatunku. Campowe wariactwo niekoniecznie tylko dla nieuleczalnych miłośników „durnowatych historyjek o maniakach polujących na inteligentnych inaczej”, ale nie odważę się polecać innym. Asekuracyjnie rekomenduję „Zabić ją” wyłącznie fanom kina slash. Połączenie starej i nowej szkoły w gęstych oparach absurdu. Róż, nóż i wisielczy humor. Pięknie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz