Wychowywany
przez samotną matkę trzynastoletni Jonah Fletcher z Salem w stanie
Massachusetts w opuszczonej chatce znajduje nietypowy nóż. Po
powrocie do domu oczyszcza znalezisko, na głos odczytując zagadkowe
napisy wydrapane na ostrzu. Ten wieczór chłopak ma spędzić pod
opieką starszego rodzeństwa, Billie, Sophie i Marcusa, ale młodzi
ludzie dochodzą do wniosku, że na parę godzin mogą zostawić go z
nieodpowiedzialnym wujkiem Bobem. Zamierzają udać się na domową
imprezę, wcześniej jednak muszą spełnić żądanie znajdującego
się pod wpływem demonicznej istoty Jonaha. Wejść do zabójczej
gry.
 |
Plakat filmu. „All Fun and Games" 2023, AGBO, Anton, Goldenberg & Co.
|
Pełnometrażowy
debiut reżyserski Erena Celeboglu i Ariego Costy, którym
przyświecała idea połączenia filmów ze stajni Amblin, zwłaszcza
„E.T.” Stevena Spielberga, z twórczością Johna Carpentera.
Pierwszą wersję scenariusza „All Fun and Games” (pol. „Raz,
dwa, trzy... wchodzisz do gry!”) przygotował J.J. Braider, a
skuszeni koncepcją „demona grającego w pokręcone wersje gier dla
dzieci” Celeboglu i Costa przeredagowali tekst, przede wszystkim
skupiając się na postaciach – zależało im na autentycznej
dynamice relacji rodzeństwa i stworzeniu tak przekonującego związku
z matką, jak we wspomnianym kultowym obrazie Stevena Spielberga. W
kształtowaniu protagonistów pomocne okazały się też takie
produkcje jak „Lady Bird” Grety Gerwig, „Najlepsze lata”
Jonaha Hilla, „Ósma klasa” Bo Burnhama, a kolorowe akcenty
twórcy podpatrzyli choćby w „Lśnieniu” Stanleya Kubricka i „To my” Jordana Peele'a. Rzeczona ponadczasowa adaptacja powieści
Stephena Kinga wraz z serialową odsłoną najsłynniejszego utworu
Shirley Jackson, „Nawiedzonym domem na wzgórzu” w reżyserii
Mike'a Flanagana, były głównymi doradcami w kwestii „ukrywania
się nadnaturalnych istot na widoku”. Postprodukcja „Raz, dwa,
trzy... wchodzisz do gry!” ruszyła w listopadzie 2022 roku, a w
swoich rodzimych Stanach Zjednoczonych (właściwie obraz
amerykańsko-brytyjsko-kanadyjski) film został uwolniony we wrześniu
2023 w usłudze VOD. W Polsce zadebiutował na Splat!FilmFest w
październiku, a do kin został wprowadzony już w listopadzie 2023
przez Best Film.
Eren
Celeboglu i Ari Costa w „Raz, dwa, trzy... wychodzisz do gry!”
poza wszystkim innym chcieli dać wyraz swojej miłości do kina
gatunkowego, a skoro kręcili horror zgodnie uznali, że najlepiej
będzie przygotować mieszankę nurtów. Opowiedzieć o dojrzewaniu w
ramach różnych konwencji kina grozy; połączyć demoniczne
opętanie ze slasherem i ghost story. Na dokładkę
rodzinna trauma, „czarownice z Salem” i diabelskie gry jako
metafora życia. W moim odczuciu charakteru tej produkcji
najszczodrzej dodaje kolor. Zgniła żółć osiągnięta dzięki
specjalnej soczewce nałożonej na cudowne znalezisko jednego z
członków ekipy: japoński obiektyw Kowa. Z kolei w świecie
przedstawionym w „Raz, dwa, trzy... wchodzisz do gry!” spotykamy
zdecydowanie mniej szczęśliwego znalazcę, trzynastoletniego Jonaha
Fletchera (bezbłędna kreacja Benjamina Evana Ainswortha, którego
fani gatunku mogą pamiętać z miniserialu Mike'a Flanagana pt.
„Nawiedzony dwór w Bly”), najmłodszego członka ciężko
doświadczonej rodziny z Salem w stanie Massachusetts. Narratorką
tej niedługiej opowieści (niecałe osiemdziesiąt minut wraz z
napisami końcowymi) – moim zdaniem zbyt krótkiej – jest jego
starsza siostra Wilhelmina, która woli być nazywana Billie.
Odtwórczyni tej roli, Natalia Dyer (m.in. „Co widać i słychać”
Shari Springer Berman i Roberta Pulciniego, serial „Stranger
Things” Matta i Rossa Dufferów), pozytywnie zaskoczyła reżyserów
przefarbowaniem włosów na czarno. Eren Celeboglu zdradził, że
jego pierwszą myślą na ten niespodziewany widok było połączenie
Lydii Deetz, nastoletniej bohaterki „Soku z żuka” Tima Burtona z
Umą Thurman. Wstęp do „Raz, dwa, trzy... wchodzisz do gry!”
ujawnia strukturę retrospekcyjną: umowne wspomnienia Billie
Fletcher, jednej z uczestniczek makabrycznych wydarzeń spowodowanych
przez przeklęty nóż z XVII wieku. Dziewczyna już na początku
udowadnia swą nieznajomość (tj. niedopatrzenie scenarzystów)
historii „własnego” miasta, mówiąc o paleniu na stosach
rzekomych czarownic i czarowników, podczas gdy w Salem inaczej
rozprawiano się z wyimaginowanymi służebnicami i służebnikami
Szatana. Palenie na stosach stosowano w niektórych krajach
nieanglojęzycznych, a w Salam ulubioną metodą zwalczania urojonego
zagrożenia było wieszanie. Wracając do niefortunnego odkrycia w
nawiedzonym domu Celeboglu i Costy – nie ulega wątpliwości, że
Jonah nadział się na jeden z tych przedmiotów, których w horrorze
należy się wystrzegać. Stary, dobry motyw śmiertelnie
niebezpiecznych ruchomości. Często niewinnie wyglądających, śmiem
jednak twierdzić, że ten przypadek jest nieco inny. Dzieło
ludzkich rąk przywłaszczone przez „wytrwale szukającego
kłopotów” młodego człowieka, może cieszyć oko fantazyjnym
wykonaniem, ale jak by nie patrzeć to tak zwana broń biała. Kosa z
odległej przeszłości, czyli tępy nożyk, który nie mógł nie
zafascynować takiego chłopaka jak Jonah. Miłośnika opowieści
makabrycznych i niesamowitych, o czym dobitnie zaświadczą pisemka
(„Fangoria”), które przechowuje w swoim zagraconym pokoju,
pożyczane przez starszego brata, perkusistę amatora Marcusa
(widowiskowa kreacja Asy Butterfielda; m.in. „Wilkołak” Joe
Johnstona, „Wybieraj albo umieraj” Toby'ego Meakinsa). Ten
ostatni w oczach Billie uchodzi za czarną owcę w rodzinie:
niemyślący poważnie o swojej przyszłości i niewykluczone, że
mający zły wpływ na Jonaha (tak naprawdę to najmłodszy zwykł
pakować w kłopoty Marcusa). Według Billie, Marcus to młodsza
wersja Boba, „wiecznie” uspawanego, przesadnie wyluzowanego
wujaszka, w którego w niezłym stylu wcielił się Erik Athavale;
przez wielbicieli horrorów/thrillerów aktor mógł być widziany
choćby w „Ghostland” Pascala Laugiera, „Biegnij!” Aneesha
Chaganty, „Hunter Hunter” Shawna Lindena, „Sierocie.
Narodzinach zła” Williama Brenta Bella, „Blood” Brada
Andersona i „Obłąkanej” Lori Evans Taylor.
 |
Plakat filmu. „All Fun and Games" 2023, AGBO, Anton, Goldenberg & Co. |
Wbrew
sugestiom Erena Celeboglu i Ariego Costy, ich debiutancki
pełnometrażowy film fabularny nie zaprząta sobie zbytnio głowy
relacją rodzicielską. Annabeth Gish (pani między innymi z „Desperacji” i „Worka kości”
Micka Garrisa, „Zanim się obudzę” i „Nawiedzonego domu na
wzgórzu” Mike'a Flanagana, antologii „Nightmare Cinema” oraz
„Charlie mówi” Mary Harron) jako Kathy Fletcher wychodzi z
domu w pierwszej partii „Raz, dwa,
trzy... wchodzisz do gry!” i wraca już po wszystkim. Po masakrze
urządzonej przez demona z obsesją na punkcie dziecięcych zabaw.
Makabryczna charakteryzacja w przyszłości może zapewnić mu
miejsce wśród najbardziej rozpoznawalnych małoletnich
antybohaterów, kultowych upiornych dzieciaków – na razie nic na
to nie wskazuje, ale istnieje szansa, że przyszłe pokolenia fanów
gatunku okażą się łaskawsze dla nieszczęsnego chłopca, który
stał się mściwym demonem. Przykra historia utrwalona w mniej
interesującym odkryciu dokonanym w zabitej dechami, ponurej
nieruchomości (przypomniało się „Martwe zło” Sama Raimiego) z magicznym piecem. W„chatce z piernika”.
Zdecydowanie mniej ciekawiącym małoletniego znalazcę, ale kiedy
chłopak „rozpracuje mechanizm działania” hipnotycznego noża,
najpewniej wróci do zapisków, którym nie poświęcił należytej
uwagi. Przeszkodził mu Marcus, ale pewnie i tak nie uwierzyłby w
wyznanie jakiejś fantastki z XVII wieku przed uzyskaniem twardszych
dowodów. Osobistym doświadczeniem paranormalnym i obserwacjami
ewidentnie opętanego. Jonah Fletcher zna się na takich rzeczach –
wyedukowany na czasopiśmie cenionym przez fanów strasznych historii
– a jakby tego było mało w tym towarzystwie może uchodzić za
eksperta od dziecięcych gier i zabaw. Mimo to wszyscy są nielicho
zdziwieni jego szantażem. Widać, że nigdy tak się nie zachowywał
– odbiorcy w przeciwieństwie do nich wiedzą, że to ni mniej, ni
więcej jak wpływ istoty nieczystej – ale skoro tak stawia sprawę,
to nie pozostaje im nic innego, jak pobawić się z dzieciakiem.
Potem Marcus, zdeklarowana lesbijka Sophie (przekonujący występ
Laurel Marsden z „Egzorcysty papieża” Juliusa Avery'ego), Billie
i jej chłopak Pete (niewielka rola Koltona Stewarta; szkoda, bo ta
postać spokojnie mogła bardziej namieszać) na parę godzin uwolnią
się od „smarkacza”. Tak, nawet Billie, w swoim mniemaniu „ta
odpowiedzialna” i co więcej w odróżnieniu od jej zdaniem mniej
godnego zaufania Marcusa, od początku planująca zabawę ze
znajomymi. Nie zamierzała psuć sobie wieczoru spełnianiem życzenia
matki, tym bardziej, że Jonah nie potrzebuje już opiekunów, a
nawet gdyby, to w domu jest wujek Bob... Dobrze, darujmy sobie
upalonego Boba, trzynastolatek z pewnością doskonale poradzi sobie
sam. Jak można się tego spodziewać, plany młodzieży pokrzyżuje
tytułowe wejście do gry, wymuszone nie tyle przez Jonaha, ile
bezwolne naczynie morderczej obecności. Rozstawienie graczy i zabawa
w pochowanego, czyli slasherowe igraszki opętanego. Częstym
zarzutem pod adresem „Raz, dwa, trzy... wchodzisz do gry!” jest
między innymi niedostateczna długość tej oferty. Eren Celeboglu i
Ari Costa nie ukrywali, że z powodów finansowych musieli pójść
na pewne ustępstwa, że działali pod presją czasu (stąd dodatki
cyfrowe; obaj preferują praktyczne efekty specjalne, niemniej
gdzieniegdzie napięty harmonogram prac wymusił zastąpienie
wymarzonych oryginalnych rekwizytów, komputerowymi „falsyfikatami”),
istnieje więc prawdopodobieństwo, że niedostatki budżetowe i w
związku z tym szalone tempo na etapie produkcji skutecznie
powściągnęły ewentualny apetyt reżyserów na więcej. Tak czy
inaczej, w moich oczach najbardziej zawodny okazał się „rozdział
slash”. Doceniam pracę kamery w stodole (oko w sianie), ale
byłabym pod większym wrażeniem, gdyby cała ta niemięsista
siekanina tak rozpaczliwie nie wołała o przygotowanie odpowiedniego
podłoża pod ataki istnej maszyny do zabijania. Zawrotna prędkość
zeżarła napięcie. Złe wrażenie częściowo zatarła jednak
następna niewesoła zabawa z istotą (istotami!) często robiącą
„buu!”, co jak rzadko nie tylko mnie nie drażniło, ale i
dopatrzyłam się w tym pewnego... powiedzmy, specyficznego uroku.
Histeryczne wtrącenia, zakłócenia sygnału, wyładowania
nieatmosferyczne: gorączkowy montaż zdjęć w pewnym sensie z
różnych światów.
Mistrz
to to nie jest, nie pogniewałam się jednak na pierwsze
pełnometrażowe dokonanie fabularne zarówno Erena Celeboglu, jak
Ariego Costy. Właściwie mieliśmy całkiem udany wieczór: ja i
„Raz, dwa, trzy... wchodzisz do gry!”, niezgorsza mieszanka
podgatunkowa w klimacie burtonowskim. Niespecjalnie sycąca, za mało
kaloryczna, ale kubki smakowe popieścić potrafi. Przynajmniej te
niewyrafinowane, nieprzywykłe do wykwintnych potraw;) Nie cuchnie
plastikiem, nie poraża brakiem treści i ogólnie ma jakiś pomysł
na siebie. Polubiłam gościa, choć w pełni swojego potencjału w
moim odczuciu nie wykorzystał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz