niedziela, 28 stycznia 2024

„Raz, dwa, trzy... wchodzisz do gry!” (2023)

 
Wychowywany przez samotną matkę trzynastoletni Jonah Fletcher z Salem w stanie Massachusetts w opuszczonej chatce znajduje nietypowy nóż. Po powrocie do domu oczyszcza znalezisko, na głos odczytując zagadkowe napisy wydrapane na ostrzu. Ten wieczór chłopak ma spędzić pod opieką starszego rodzeństwa, Billie, Sophie i Marcusa, ale młodzi ludzie dochodzą do wniosku, że na parę godzin mogą zostawić go z nieodpowiedzialnym wujkiem Bobem. Zamierzają udać się na domową imprezę, wcześniej jednak muszą spełnić żądanie znajdującego się pod wpływem demonicznej istoty Jonaha. Wejść do zabójczej gry.

Plakat filmu. „All Fun and Games" 2023, AGBO, Anton, Goldenberg & Co.

Pełnometrażowy debiut reżyserski Erena Celeboglu i Ariego Costy, którym przyświecała idea połączenia filmów ze stajni Amblin, zwłaszcza „E.T.” Stevena Spielberga, z twórczością Johna Carpentera. Pierwszą wersję scenariusza „All Fun and Games” (pol. „Raz, dwa, trzy... wchodzisz do gry!”) przygotował J.J. Braider, a skuszeni koncepcją „demona grającego w pokręcone wersje gier dla dzieci” Celeboglu i Costa przeredagowali tekst, przede wszystkim skupiając się na postaciach – zależało im na autentycznej dynamice relacji rodzeństwa i stworzeniu tak przekonującego związku z matką, jak we wspomnianym kultowym obrazie Stevena Spielberga. W kształtowaniu protagonistów pomocne okazały się też takie produkcje jak „Lady Bird” Grety Gerwig, „Najlepsze lata” Jonaha Hilla, „Ósma klasa” Bo Burnhama, a kolorowe akcenty twórcy podpatrzyli choćby w „Lśnieniu” Stanleya Kubricka i „To my” Jordana Peele'a. Rzeczona ponadczasowa adaptacja powieści Stephena Kinga wraz z serialową odsłoną najsłynniejszego utworu Shirley Jackson, „Nawiedzonym domem na wzgórzu” w reżyserii Mike'a Flanagana, były głównymi doradcami w kwestii „ukrywania się nadnaturalnych istot na widoku”. Postprodukcja „Raz, dwa, trzy... wchodzisz do gry!” ruszyła w listopadzie 2022 roku, a w swoich rodzimych Stanach Zjednoczonych (właściwie obraz amerykańsko-brytyjsko-kanadyjski) film został uwolniony we wrześniu 2023 w usłudze VOD. W Polsce zadebiutował na Splat!FilmFest w październiku, a do kin został wprowadzony już w listopadzie 2023 przez Best Film.

Eren Celeboglu i Ari Costa w „Raz, dwa, trzy... wychodzisz do gry!” poza wszystkim innym chcieli dać wyraz swojej miłości do kina gatunkowego, a skoro kręcili horror zgodnie uznali, że najlepiej będzie przygotować mieszankę nurtów. Opowiedzieć o dojrzewaniu w ramach różnych konwencji kina grozy; połączyć demoniczne opętanie ze slasherem i ghost story. Na dokładkę rodzinna trauma, „czarownice z Salem” i diabelskie gry jako metafora życia. W moim odczuciu charakteru tej produkcji najszczodrzej dodaje kolor. Zgniła żółć osiągnięta dzięki specjalnej soczewce nałożonej na cudowne znalezisko jednego z członków ekipy: japoński obiektyw Kowa. Z kolei w świecie przedstawionym w „Raz, dwa, trzy... wchodzisz do gry!” spotykamy zdecydowanie mniej szczęśliwego znalazcę, trzynastoletniego Jonaha Fletchera (bezbłędna kreacja Benjamina Evana Ainswortha, którego fani gatunku mogą pamiętać z miniserialu Mike'a Flanagana pt. „Nawiedzony dwór w Bly”), najmłodszego członka ciężko doświadczonej rodziny z Salem w stanie Massachusetts. Narratorką tej niedługiej opowieści (niecałe osiemdziesiąt minut wraz z napisami końcowymi) – moim zdaniem zbyt krótkiej – jest jego starsza siostra Wilhelmina, która woli być nazywana Billie. Odtwórczyni tej roli, Natalia Dyer (m.in. „Co widać i słychać” Shari Springer Berman i Roberta Pulciniego, serial „Stranger Things” Matta i Rossa Dufferów), pozytywnie zaskoczyła reżyserów przefarbowaniem włosów na czarno. Eren Celeboglu zdradził, że jego pierwszą myślą na ten niespodziewany widok było połączenie Lydii Deetz, nastoletniej bohaterki „Soku z żuka” Tima Burtona z Umą Thurman. Wstęp do „Raz, dwa, trzy... wchodzisz do gry!” ujawnia strukturę retrospekcyjną: umowne wspomnienia Billie Fletcher, jednej z uczestniczek makabrycznych wydarzeń spowodowanych przez przeklęty nóż z XVII wieku. Dziewczyna już na początku udowadnia swą nieznajomość (tj. niedopatrzenie scenarzystów) historii „własnego” miasta, mówiąc o paleniu na stosach rzekomych czarownic i czarowników, podczas gdy w Salem inaczej rozprawiano się z wyimaginowanymi służebnicami i służebnikami Szatana. Palenie na stosach stosowano w niektórych krajach nieanglojęzycznych, a w Salam ulubioną metodą zwalczania urojonego zagrożenia było wieszanie. Wracając do niefortunnego odkrycia w nawiedzonym domu Celeboglu i Costy – nie ulega wątpliwości, że Jonah nadział się na jeden z tych przedmiotów, których w horrorze należy się wystrzegać. Stary, dobry motyw śmiertelnie niebezpiecznych ruchomości. Często niewinnie wyglądających, śmiem jednak twierdzić, że ten przypadek jest nieco inny. Dzieło ludzkich rąk przywłaszczone przez „wytrwale szukającego kłopotów” młodego człowieka, może cieszyć oko fantazyjnym wykonaniem, ale jak by nie patrzeć to tak zwana broń biała. Kosa z odległej przeszłości, czyli tępy nożyk, który nie mógł nie zafascynować takiego chłopaka jak Jonah. Miłośnika opowieści makabrycznych i niesamowitych, o czym dobitnie zaświadczą pisemka („Fangoria”), które przechowuje w swoim zagraconym pokoju, pożyczane przez starszego brata, perkusistę amatora Marcusa (widowiskowa kreacja Asy Butterfielda; m.in. „Wilkołak” Joe Johnstona, „Wybieraj albo umieraj” Toby'ego Meakinsa). Ten ostatni w oczach Billie uchodzi za czarną owcę w rodzinie: niemyślący poważnie o swojej przyszłości i niewykluczone, że mający zły wpływ na Jonaha (tak naprawdę to najmłodszy zwykł pakować w kłopoty Marcusa). Według Billie, Marcus to młodsza wersja Boba, „wiecznie” uspawanego, przesadnie wyluzowanego wujaszka, w którego w niezłym stylu wcielił się Erik Athavale; przez wielbicieli horrorów/thrillerów aktor mógł być widziany choćby w „Ghostland” Pascala Laugiera, „Biegnij!” Aneesha Chaganty, „Hunter Hunter” Shawna Lindena, „Sierocie. Narodzinach zła” Williama Brenta Bella, „Blood” Brada Andersona i „Obłąkanej” Lori Evans Taylor.

Plakat filmu. „All Fun and Games" 2023, AGBO, Anton, Goldenberg & Co.

Wbrew sugestiom Erena Celeboglu i Ariego Costy, ich debiutancki pełnometrażowy film fabularny nie zaprząta sobie zbytnio głowy relacją rodzicielską. Annabeth Gish (pani między innymi z „Desperacji” i „Worka kości” Micka Garrisa, „Zanim się obudzę” i „Nawiedzonego domu na wzgórzu” Mike'a Flanagana, antologii „Nightmare Cinema” oraz „Charlie mówi” Mary Harron) jako Kathy Fletcher wychodzi z domu w pierwszej partii „Raz, dwa, trzy... wchodzisz do gry!” i wraca już po wszystkim. Po masakrze urządzonej przez demona z obsesją na punkcie dziecięcych zabaw. Makabryczna charakteryzacja w przyszłości może zapewnić mu miejsce wśród najbardziej rozpoznawalnych małoletnich antybohaterów, kultowych upiornych dzieciaków – na razie nic na to nie wskazuje, ale istnieje szansa, że przyszłe pokolenia fanów gatunku okażą się łaskawsze dla nieszczęsnego chłopca, który stał się mściwym demonem. Przykra historia utrwalona w mniej interesującym odkryciu dokonanym w zabitej dechami, ponurej nieruchomości (przypomniało się „Martwe zło” Sama Raimiego) z magicznym piecem. W„chatce z piernika”. Zdecydowanie mniej ciekawiącym małoletniego znalazcę, ale kiedy chłopak „rozpracuje mechanizm działania” hipnotycznego noża, najpewniej wróci do zapisków, którym nie poświęcił należytej uwagi. Przeszkodził mu Marcus, ale pewnie i tak nie uwierzyłby w wyznanie jakiejś fantastki z XVII wieku przed uzyskaniem twardszych dowodów. Osobistym doświadczeniem paranormalnym i obserwacjami ewidentnie opętanego. Jonah Fletcher zna się na takich rzeczach – wyedukowany na czasopiśmie cenionym przez fanów strasznych historii – a jakby tego było mało w tym towarzystwie może uchodzić za eksperta od dziecięcych gier i zabaw. Mimo to wszyscy są nielicho zdziwieni jego szantażem. Widać, że nigdy tak się nie zachowywał – odbiorcy w przeciwieństwie do nich wiedzą, że to ni mniej, ni więcej jak wpływ istoty nieczystej – ale skoro tak stawia sprawę, to nie pozostaje im nic innego, jak pobawić się z dzieciakiem. Potem Marcus, zdeklarowana lesbijka Sophie (przekonujący występ Laurel Marsden z „Egzorcysty papieża” Juliusa Avery'ego), Billie i jej chłopak Pete (niewielka rola Koltona Stewarta; szkoda, bo ta postać spokojnie mogła bardziej namieszać) na parę godzin uwolnią się od „smarkacza”. Tak, nawet Billie, w swoim mniemaniu „ta odpowiedzialna” i co więcej w odróżnieniu od jej zdaniem mniej godnego zaufania Marcusa, od początku planująca zabawę ze znajomymi. Nie zamierzała psuć sobie wieczoru spełnianiem życzenia matki, tym bardziej, że Jonah nie potrzebuje już opiekunów, a nawet gdyby, to w domu jest wujek Bob... Dobrze, darujmy sobie upalonego Boba, trzynastolatek z pewnością doskonale poradzi sobie sam. Jak można się tego spodziewać, plany młodzieży pokrzyżuje tytułowe wejście do gry, wymuszone nie tyle przez Jonaha, ile bezwolne naczynie morderczej obecności. Rozstawienie graczy i zabawa w pochowanego, czyli slasherowe igraszki opętanego. Częstym zarzutem pod adresem „Raz, dwa, trzy... wchodzisz do gry!” jest między innymi niedostateczna długość tej oferty. Eren Celeboglu i Ari Costa nie ukrywali, że z powodów finansowych musieli pójść na pewne ustępstwa, że działali pod presją czasu (stąd dodatki cyfrowe; obaj preferują praktyczne efekty specjalne, niemniej gdzieniegdzie napięty harmonogram prac wymusił zastąpienie wymarzonych oryginalnych rekwizytów, komputerowymi „falsyfikatami”), istnieje więc prawdopodobieństwo, że niedostatki budżetowe i w związku z tym szalone tempo na etapie produkcji skutecznie powściągnęły ewentualny apetyt reżyserów na więcej. Tak czy inaczej, w moich oczach najbardziej zawodny okazał się „rozdział slash”. Doceniam pracę kamery w stodole (oko w sianie), ale byłabym pod większym wrażeniem, gdyby cała ta niemięsista siekanina tak rozpaczliwie nie wołała o przygotowanie odpowiedniego podłoża pod ataki istnej maszyny do zabijania. Zawrotna prędkość zeżarła napięcie. Złe wrażenie częściowo zatarła jednak następna niewesoła zabawa z istotą (istotami!) często robiącą „buu!”, co jak rzadko nie tylko mnie nie drażniło, ale i dopatrzyłam się w tym pewnego... powiedzmy, specyficznego uroku. Histeryczne wtrącenia, zakłócenia sygnału, wyładowania nieatmosferyczne: gorączkowy montaż zdjęć w pewnym sensie z różnych światów.

Mistrz to to nie jest, nie pogniewałam się jednak na pierwsze pełnometrażowe dokonanie fabularne zarówno Erena Celeboglu, jak Ariego Costy. Właściwie mieliśmy całkiem udany wieczór: ja i „Raz, dwa, trzy... wchodzisz do gry!”, niezgorsza mieszanka podgatunkowa w klimacie burtonowskim. Niespecjalnie sycąca, za mało kaloryczna, ale kubki smakowe popieścić potrafi. Przynajmniej te niewyrafinowane, nieprzywykłe do wykwintnych potraw;) Nie cuchnie plastikiem, nie poraża brakiem treści i ogólnie ma jakiś pomysł na siebie. Polubiłam gościa, choć w pełni swojego potencjału w moim odczuciu nie wykorzystał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz