Cztery
opowieści z dreszczykiem napisane i wyreżyserowane przez braci ze
Stanów Zjednoczonych, Kena i Jima Wheatów, których natchnął
wpływowy brytyjski film antologiczny z 1945 roku, „U progu
tajemnicy” (oryg. „Dead of Night”) Alberto Cavalcantiego,
Charlesa Crichtona, Basila Deardena i Roberta Hamera.
Współscenarzyści „Koszmaru z ulicy Wiązów: Władcy snów”
Renny'ego Harlina i „Muchy 2” Chrisa Walasa (później będą
pracować chociażby przy „Ptakach II” Ricka Rosenthala,
samodzielnej kontynuacji filmowej adaptacji opowiadania Daphne du
Maurier z powodzeniem popełnionej przez Alfreda Hitchcocka i „Pitch
Black” Davida Twohy'ego, otwarciem dochodowej franczyzy science
fiction) pod pewnym względem pragnęli powtórzyć przygodę z
„Lies” („Kłamstwa”), thrillerem z 1983 roku, w pełni
będącym ich dziełem. Co prawda na podstawie własnego scenariusza
wyreżyserowali też „ Ewoks: The Battle for Endor” (pol. „Ewoki:
Bitwa o Endor”), ale ten wypuszczony w 1985 roku obraz należy do
uniwersum stworzonego przez kogoś innego („Star Wars” George'a
Lucasa). Wheatowie mieli małe trudności ze znalezieniem
dystrybutora dla „Po północy” („After Midnight”), w tym
światku panowało bowiem przekonanie – bynajmniej bezpodstawne –
że filmy antologiczne nie są towarem szczególnie pożądanym.
Wietrzono kolejną klapę finansową, ale argumentem decydującym był
„The Silent Scream” (pol. „Cichy krzyk”), slasher z
1979 roku wyreżyserowany przez Denny'ego Harrisa na podstawie
scenariusza między innymi braci Wheat, który odniósł kasowy
sukces. Ten fakt przekonał amerykańską firmę medialną
Metro-Goldwyn-Mayer do zaangażowania się w projekt „After
Midnight”. Zrealizowany za mniej więcej trzy i pół miliona
dolarów antologiczny obraz Kena i Jima Wheatów zaliczył udany
start – w weekend otwarcia, na początku listopada 1989 roku (kina
amerykańskie), zarobił prawie sześćdziesiąt tysięcy dolarów -
ale potem spełniły się kasandryczne przepowiednie niedoszłych
dystrybutorów „After Midnight”; całkowite wpływy z biletów
wyniosły trochę ponad siedemdziesiąt sześć tysięcy dolarów.
Zaledwie.
|
Plakat filmu. „After
Midnight” 1989, High Bar Productions
|
Ponowna
współpraca Kena i Jima Wheatów z kompozytorem muzycznym Markiem
Donahue, który stworzył ścieżkę dźwiękową do ich skromnego
dreszczowca z 1983 roku i wtedy jeszcze mało znanym operatorem
filmowym Phedonem Papamichaelem, przez dzisiejszych miłośników
mroczniejszych klimatów kojarzonym chociażby z „Trującym
bluszczem” Katt Shea i „Tożsamością” Jamesa Mangolda. Montaż
„Po północy” bracia Wheat zlecili Phillipowi Linsonowi i
Quinniemu Martinowi Jr. Wyjątkiem segment „All Night Operator"
zmontowany przez Cari Coughlin. Na osobach, które nie widziały „U
progu tajemnicy” (1945), największe wrażenie może zrobić
„Allison's Story”, klamra kompozycyjna w utworze
„Po północy” (1989). Tytułową postać poznajemy jako pełną
złych przeczuć studentkę, przekonująco odegraną przez Jillian
McWhirter (m.in. „Potomstwo” i „Dentysta 2” Briana Yuzny,
„Strangeland” Johna Pieplowa), która kierownika zdjęć, Phedona
Papamichaela, mogła poznać na planie „Nowhere to Run” Carla
Franklina. Dziewczyna wraz ze swoją najlepszą przyjaciółką
Cheryl (Pamela Adlon, m.in. „Brama 2” Tibora Takáca) zapisała
się na zajęcia z psychologii strachu (The Psychology of Fear),
które ma prowadzić nowy wykładowca Edward Derek (niezły popis
aktorski Ramy'ego Zady). Tuż przed pierwszym wykładem, jak się
okaże zwolennika niekonwencjonalnych metod nauczania, Allison ma
niejasne wrażenie, że niebawem stanie się coś złego. Nie potrafi
tego wyjaśnić, zwierza się jednak Cheryl ze swoich obaw w związku
z tymi zajęciami, której niestety bardzo zależy na poznaniu
profesora Dereka i jego równie tajemniczego programu nauczania.
Allison niechętnie ulega namowom przyjaciółki i... Praktyczne
podejście do psychologii strachu. Nauka przez doświadczenie.
Makabryczna lekcja pana Edwarda, w swoich czasach pewnie kompletnie
nieobliczalnego, ale współczesnych widzów raczej nie
zaskoczy/zaszokuje. Zwłaszcza, jeśli widzieli „Martwy krzyk”
Matta Cantu i Lance'a Kawasa – swoją drogą, ciekawe, czy twórcy
tego slashera z 2005 roku „zaliczyli kurs” upiornego
Edwarda Dereka przed stworzeniem swojego profesora psychologii.
Ekwiwalent
opowieści przy ognisku. Historie snute przed północą - a
rozrywające się, przynajmniej w zasadniczej części (punkty
kulminacyjne) po północy - w niezbyt przytulnym domu. W salonie
młodych gości witają paskudne grafiki (sztuka turpistyczna), potem
rozpętuje się burza z piorunami (ulewny deszcz niektórych napada
już w drodze do tej ponurej nieruchomości) i gasną światła, a
temperatura zaczyna spadać. Ciemność rozproszą świeczki
znalezione w kuchni, a właściwie wskazane przez dziewczynę-zagadkę
- cudnie frapujący finał poszukiwań podejrzanego gospodarza i
przelęknionych młodych ludzi, nielicznych śmiałków, którzy
przyjęli zaproszenie w gruncie rzeczy obcego mężczyzny. Bo
uzależnił ich od strachu? Teoretycznie bezpiecznego uwalniania
pierwotnego instynktu, prawdziwego „ja”. Mechanizm działania
gatunku horroru (tj. jego skutecznych przedstawicieli) z premedytacją
„ujawniony” przez Kena i Jima Wheatów, „podkradziony” przez
jedną z czołowych postaci „Po północy”? Tak, trudno oprzeć
się wrażeniu, że to dziełko (drugie dno) zostało pomyślane jako
coś w rodzaju analizy fenomenu strasznych historii. Pierwsza
„opowieść przy ognisku” zostaje przedstawiona przez gospodarza
wieczoru. Segment „The Old Dark House” o
koszmarnych urodzinach Kevina, podkuszonego przez ukochaną diablicę
Joan (przyzwoite występy Marca McClure'a, z „Dziwnych zachowań”
Michaela Laughlina, który później zamelduje się między innymi we
„Włóczędze” Chrisa Walasa oraz Nadine Van der Velde). Żonę,
która niczego się nie boi:) Po romantycznej kolacji Joan namawia
męża na powrót do domu okrężną drogą, praktycznie
nieuczęszczaną już trasą przebiegającą obok niesławnej
nieruchomości (w rzeczywistości złożonej z czterech różnych
budynków, posesji). Posępne domiszcze w stylu Norman and Norma
Bates, w którym przed laty doszło do potwornych zbrodni, dotąd
skutecznie odstraszających potencjalnych kupców. A przynajmniej
wydaje się, że rezydencja w końcu znalazła nabywców, którzy
zdaniem Joan mogą przydać się im w nagłej potrzebie. Uratować
przemarzniętych „rozbitków”. Kevin wolałby godzinami sterczeć
na poboczu, usilnie wypatrując jakiegoś samochodu, niż prosić o
pomoc jedynych mieszkańców tej „martwej dzielnicy”, ale Joan
nie ma zamiaru tkwić tu jak kołek, gdy na wyciągnięcie ręki może
być telefon. Sama czy z Kevinem, ale z pewnością wejdzie do tego
domu. Odwrócenie tradycyjnych ról w królestwie horroru, bo w tym
gatunku większą ostrożnością, podejrzliwością wykazują się
kobiety. W tym wspaniale klimatycznym świecie przedstawionym damski
instynkt najwidoczniej sromotnie zawodzi. Wyraźnie rozbawiona
zabobonnym(?) strachem męża przed zaniedbanym domem, Joan idzie na
żywioł. Twardo zmierza... do nawiedzonego domu? Tak czy inaczej,
takiej perełki się nie spodziewałam. Tak niesamowicie przebiegłej.
Pewien
chłopak podzieli się podobno autentyczną opowieścią o czterech
przyjaciółkach, które gubią się w przemysłowej części Los
Angeles. „A Night on the Town” otwiera nieskuteczna
próba wejścia do modnego klubu podjęta przez rzeczone dziewczyny,
Jennifer, Lisę, Amy i Kelly (Judie Aronson, Monique Salcido, Tracy
Wells, która debiutowała w „Gremliny rozrabiają” Joe Dantego i
Penelope Sudrow „prosto” z „Koszmaru z ulicy Wiązów:
Wojowników snów” Chucka Russella – moją uwagę skradła ta
pierwsza; aktorka znana choćby z takich pozycji, jak „Piątek
trzynastego IV: Ostatni rozdział” Josepha Zito i „Dziewczyna z
komputera” Johna Hughesa). Wracają do samochodu, ale przez mądre
zarządzanie pieniędzmi zazdrośnie strzegącej kierownicy Amy,
muszą szybko poszukać stacji benzynowej. Obojętnie jakiej. Proś,
a będzie ci dane. Nie ma benzyny, ale stacja jest:) Zdewastowany
przybytek, który oczywiście musi zostać dokładnie obejrzany.
Grzech nie zwiedzić. Właściwie szukamy mapy, bo na taki luksu jak
telefon (oczywiście stacjonarny) nie ma co liczyć. Szukaj, a
znajdziesz. Oblecha z wiernymi kompanami. Wybuchowa przygoda w
obskurnej dzielnicy. Nic szczególnego, ale w napięciu jako tako
trzyma. I smutno się kończy...
|
Okładka DVD © Metro-Goldwyn-Mayer. „After
Midnight” 1989, High Bar Productions |
Gotowi
na absolutnie piekielną historię? W każdym razie przyjaciółkę
zastanawiająco zachowującej się Allison na samą myśl o
nieszczęsnej operatorce telefonicznej przechodzą ciarki. Cheryl
zaręcza, że to będzie jej pierwszy raz. W niebezpiecznym domu
niegodnego zaufania „mistrza ceremonii” roztrzęsiona studenta,
zapewne łamiącym się głosem, po raz pierwszy opowie o koszmarnej
„cmentarnej szychcie” kobiety ze złamaną nogą. „All
Night Operator” skupia się na przedstawicielce już
praktycznie wymarłego zawodu (sekretarka nieautomatyczna) imieniem
Alex (cudna kreacja Marg Helgenberger; m.in. „Stukostrachy” Johna
Powera, „Gatunek” Rogera Donaldsona, „Gatunek 2” Petera
Medaka), która po powrocie z totalnie nieudanego wypadu na narty
dowiaduje się, że jej szefowa z ciężkim sercem przeprowadziła
radykalną redukcję etatów. Alex zachowała posadę, ale dopóki
firma się nie odkuje - albo padnie, co właścicielce tego jeszcze
niedawno świetnie prosperującego biznesu wydaje się dużo bardziej
prawdopodobne – będzie musiała sama pracować na nocnej zmianie.
Niby nic strasznego, ale Alex nie przywykła do takich przygód. W
wielkim budynku, w którym znajduje się klaustrofobiczna siedziba
upadającej działalności gospodarcze świadczącej całodobowe
usługi telefoniczne, wprawdzie jest ochrona (ochroniarz Ray), Alex
czuje się jednak na tyle niepewnie, by zaraz po wyjściu przełożonej
zabezpieczyć drzwi. Zaraz potem odbiera telefon od straszliwie
zniecierpliwionego natręta, o którym przed wyjściem wspomniała
jej sympatyczna szefowa. Dzwoniący przypomina jej, że ma obowiązek
odbierać przed trzecim sygnałem i wyraża nadzieję na właściwe
załatwienie jego niezwykle ważnej sprawy. Mężczyzna jest dobrej
myśli, bo Alex ma przyjemny głos, ale musi zagęścić ruchy, bo
nie uśmiecha mu się tkwić w budce telefonicznej przez całą noc.
Stalker Richard (bezbłędna kreacja Alana Rosenberga pierwszego męża
Marg Helgenberger, z którą parę lat później wystąpi we
wspomnianej już adaptacji powieści science fiction Stephena Kinga,
miniserialu „Stukostrachy” Johna Powera) musi przekazać
wiadomość jednej z klientek feralnej firmy telekomunikacyjnej,
Vanessie Birch. I oczekuje odpowiedzi, bo jak nie... Sprawnie
zagęszczająca się atmosfera zaszczucia w jakby opustoszałym
molochu. Szalenie mrocznym i dziwnie cichym (halo, jest tu kto?!)
labiryncie, dzielnie pokonywanym przez charyzmatyczną bohaterkę z
nogą w gipsie. Zakończenie idealne.
UWAGA
SPOILER [Dla tych, którzy oglądali „U progu tajemnicy”
Alberto Cavalcantiego, Charlesa Crichtona, Basila Deardena i Roberta
Hamera oraz dla tych, którzy oglądali „Po północy Kena i Jima
Wheatów i planują seans „U progu tajemnicy”] Nie widziałam
spiritus movens „Allison's Story”, finał omawianego
zbiorku krótkich utworów w pierwszym odruchu uznałam więc za
najmocniejszy element tej wysoce funkcjonalnej i wydajnej konstrukcji
filmowej. Zwątpiłam, kiedy już się dokształciłam, tj. trochę
poczytałam o przebojowym filmie antologicznym z lat 40. XX wieku . W
sumie zdania na temat zakończenie soczyście zagadkowego
doświadczenia Allison (miażdżącego rozwiązania kluczowej
tajemnicy) nie zmieniłam, ale przestałam w duchu bić brawo za tę
konkretną kreatywność braciom Wheat KONIEC SPOILERA.
Starannie
pospinane, solidne krótkie horrory realistyczne, a przynajmniej w
większości pozbawione czynników nadprzyrodzonych/elementów
fantastycznych. Nieszczęścia, które mogą dotknąć każdego. „Po
północy” w reżyserii i na podstawie scenariusza Kena i Jima
Wheatów to jedna z lepszych antologii filmowych, na jakie w życiu
natrafiłam. A że wiele ich nie było, to dodam, że siedem na
dziesięć spokojnie temu dziełku bym dała. Antologia nieróżnych
autorów albo zwarty zbiór filmów krótkometrażowych – jak zwał
tak zwał, grunt, że działa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz